„Nauczycielka zrobiła z mojego syna pośmiewisko przy całej klasie. Wpadłem w furię"

Ojciec z nastoletnim synem fot. iStock by GettyImages, Sanja Radin
„Mój syn, który jest w czwartej klasie szkoły podstawowej, w jednym dniu otrzymał dwie jedynki. Pierwszą za to, że go nie było podczas sprawdzianu z matematyki, a drugą za próbę wyjaśnienia powodu swojej nieobecności".
/ 05.04.2024 08:30
Ojciec z nastoletnim synem fot. iStock by GettyImages, Sanja Radin

– Stasiek, twoja wyobraźnia naprawdę nie zna granic. Szkoda tylko, że twoja zdolność do nauki już nie jest tak imponująca – surowo oznajmiła nauczycielka, kiedy mój syn wyjaśnił jej, dlaczego spóźnił się na pierwszą lekcję. I zanotowała mu dwie jedynki w dzienniku.

Staś, ze łzami w oczach, natychmiast do mnie zadzwonił. Zwykle oceny nie robią na nim tak wielkiego wrażenia, ale tym razem mocno liczył na dobrą notę z matematyki. Chciał poprawić swoje wyniki, bo do tej pory wszelkie działania na ułamkach zwykłych sprawiały mu wiele problemów. W rezultacie, w dzienniku miał jedynie dwie naciągane dwójki.

Spędziliśmy całe poprzednie popołudnie na nauce do tego sprawdzianu. Zwykle to moja żona pomaga mu w pracy domowej, ale tym razem musiała wyjechać na szkolenie na cały tydzień. Swoją drogą, nawet gdyby była obecna, to prawdopodobnie nie byłaby w stanie znacząco pomóc Stasiowi. Humanistka! Dodawanie i odejmowanie jeszcze było w porządku. Ale z każdą kolejną lekcją było coraz trudniej. Musiałem więc sam podjąć się tego zadania.

Oczywiście, zanim zacząłem uczyć syna, najpierw musiałem sobie odświeżyć wiedzę na temat działań na ułamkach. Aby nie stracić autorytetu w oczach Stasia, zamknąłem się w łazience i szybko przypomniałem sobie podstawy. Następnie, z pełnym przekonaniem, zacząłem przekazywać mu tę wiedzę.

Ku mojemu zdziwieniu, Staś chłonął ją bardzo szybko. Zastanawiam się, dlaczego w szkole nie jest w stanie niczego zrozumieć, a w domu, gdy tylko tłumaczę mu wszystko krok po kroku, radzi sobie bez problemu.

Zauważyłem, że nie jestem jedynym rodzicem, który musi dogłębnie tłumaczyć materiał swojemu dziecku. Ci, którzy nie mają na to czasu lub nie mają odpowiedniej wiedzy, wynajmują korepetytorów. Na razie radzę sobie sam, ale za rok czy dwa na pewno będę musiał zatrudnić studenta politechniki. Bo gdy przyjdzie pora na równania z niewiadomymi, nie dam rady.

Ech, bycie rodzicem to wyzwanie...

No i uczyliśmy się, uczyliśmy, aż w końcu nauczyliśmy. Mój syn skracał, rozszerzał, dodawał i odejmował ułamki jak szalony. Poszedł spać, przekonany, że z testu przyniesie piątkę. A może nawet szóstkę...

– Ale nauczycielka będzie zaskoczona, jak zobaczy, że mam wszystko dobrze – marzył, otulając się kołdrą.

Rano wstał wcześniej niż zazwyczaj. Sam! Nie musiałem go budzić! Bez narzekania i zwlekania zjadł śniadanie, szybko się ubrał i stanął przy drzwiach wejściowych.

– Tato, pospiesz się! Sprawdzian jest na pierwszej lekcji, nie mogę się spóźnić – denerwował się.

Uśmiechnąłem się do siebie. Aż nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz Staś z takim zapałem wyruszał do szkoły. To ja zawsze musiałem go poganiać. Ale wygląda na to, że gdy uczeń jest dobrze przygotowany i wszystko rozumie, szkoła staje się dla niego przyjemniejsza.

– Proszę, idź pierwszy i włącz ogrzewanie. Przecież nie chcemy, żeby ci po drodze mózg przymroziło – podałem mu klucze do auta.

Najpierw dobiegły mnie niepokojące odgłosy. Coś jakby chrząkanie z mlaskaniem

Gdy zniknął za progiem drzwi, zacząłem w pośpiechu zakładać buty. Do szkoły nie było co prawda daleko, ale musiałem uwzględnić czas spędzony w korkach. Nie zdążyłem nawet zawiązać krawata, kiedy już wrócił. Minę miał nieciekawą.

– Taaato, wiesz co, mamy kłopot – stwierdził z trudem.

– Co się dzieje? Ktoś nam zwinął auto? – zapytałem przestraszony. Poprzedniego dnia byłem zbyt leniwy, aby otworzyć bramę wjazdową i zostawiłem samochód na ulicy.

– Nie, to nie o to chodzi. Auto jest na swoim miejscu. Na razie! – zaakcentował ostatnie słowo.

– ???

– Chodzi o to, że przed naszym domem chyba są dziki. Cała masa dzików – wyjaśnił.

Spojrzałem na niego z pobłażaniem. Dziki? W naszych okolicach? Tak, faktycznie przeczytałem w lokalnej gazecie, że od czasu do czasu odwiedzają nasze miasto. Niemniej jednak najczęściej kręcą się na peryferiach, bliżej lasu. A od naszego domu do najbliższych drzew jest przynajmniej trzysta metrów. Trudno mi było uwierzyć, że mogłyby buszować aż tak daleko.

– Synku, coś mi się wydaje, że ty jeszcze śpisz. Czy na pewno dobrze się obudziłeś? Czy może ten mroczny poranek przysłania ci rzeczywistość? – zaśmiałem się.

– Naprawdę? To sobie sam zobacz! – mruknął obrażony.

Wybiegłem na dwór, za mną Staś. Najpierw dobiegły mnie dziwne dźwięki. Coś na kształt głośnego chrząkania przeplatanego z mlaskaniem. Podszedłem do płotu i zastygłem w bezruchu. Tuż za naszym ogrodzeniem kręciło się stadko dzików. Trzy duże, tłuste i kilkanaście mniejszych, w paski. Inaczej mówiąc, lochy z młodymi.

Aktualnie delektowały się resztkami z pańskiego stołu, czyli zawartością naszego kosza na śmieci, który wystawiłem na zewnątrz poprzedniego wieczoru. A że moja żona zrobiła zapas warzywnej sałatki i zupy przed wyjazdem, miały prawdziwy ucztę. Mlaskały i chrumkały, wesoło ocierając swoje zadki o karoserię mojego auta. Patrząc na to, zastanawiałem się, czy będę musiał blachy klepać, czy tylko lakier poprawić. Wyciągnąłem telefon i nagrałem całą sytuację. Dla ubezpieczyciela... Co prawda nie byłem pewien, czy moje ubezpieczenie obejmuje atak dzików, ale lepiej mieć dowód na wszelki wypadek.

– No i co? – Staś triumfalnie zauważył. – Zrób coś, bo spóźnię się na sprawdzian! – zażądał przestraszony.

Chciałbym od razu podkreślić, że dla mojego syna jestem w stanie zrobić absolutnie wszystko. No, prawie wszystko. A walka z dzikami zdecydowanie należy do tych nielicznych wyjątków. Zaciągnąłem Stasia w bezpieczne progi naszego domu i zamknąłem drzwi.

– Ok, dzwonię na policję, niech oni coś z tym zrobią! – oznajmiłem, wybierając numer alarmowy.

Policjant przyjął moje zgłoszenie, ale zalecił, abym skontaktował się ze strażą miejską, straż miejska odesłała nas do strażaków, a strażacy do leśniczego. Ten ostatni już nikogo innego mi nie polecił. Ale też nie udzielił pomocy.

– Realnie rzecz biorąc, nic się z tym nie da zrobić. Musicie po prostu zachować spokój i cierpliwie czekać. Nie wydawajcie głośnych dźwięków, nie próbujcie ich przegonić. Kiedy się najedzą, same odejdą – orzekł.

Zdenerwowałem się nie na żarty. Zacząłem głośno wyrażać swoje niezadowolenie, tłumacząc, że spieszy mi się do pracy, a mojemu synowi do szkoły. Byłem oburzony, że dzikie zwierzęta pakują się do naszych domów, że trzeba coś z tym zrobić, bo to niebezpieczne. Leśniczy odpowiedział mi, że to my, ludzie, wkradamy się do domów zwierząt, niszcząc ich lasy i odbierając im miejsce do życia. Powiedział, że to my jesteśmy odpowiedzialni za sytuację, w której się znaleźliśmy, ponieważ wyrzucamy śmieci za ogrodzenie. To jest jak zapraszanie ich do naszego domu. Zamilkłem, bo choć niechętnie, musiałem przyznać, że ma rację...

– I jak? – Staś zadał pytanie, kiedy zakończyłem rozmowę.

– Nic, siedzimy i czekamy – odpowiedziałem.

Grupka opuściła okolice naszego domu kwadrans po ósmej. Zapakowałem Stasia do auta i skierowałem się do szkoły. Dotarliśmy na miejsce w ciągu dwudziestu minut.

– Co mam powiedzieć nauczycielce? Pewnie pomyśli, że specjalnie nie pojawiłem się na pierwszej lekcji, bo bałem się sprawdzianu – zapytał, wychodząc z samochodu.

– Co masz powiedzieć? Prawdę! – odpowiedziałem.

Nawet nie pomyślałbym, że miałbym mu pisać jakieś usprawiedliwienie.

Wielka niesprawiedliwość 

Znacie już dalszą część historii. Nauczycielka nie uwierzyła w tłumaczenia Stasia. Uznała, że bezwstydnie kłamie i wlepiła mu dwie jedynki. Staś zaczął płakać i zadzwonił do mnie, aby się poskarżyć.

Zazwyczaj unikam konfrontacji z nauczycielami, zdając sobie sprawę, że przeważnie kończy się to źle, ale tym razem nie mogłem tego zignorować. Mój mały chłopiec doświadczył przecież ogromnej niesprawiedliwości!

Zrezygnowałem z pracy na ten dzień i udałem się do jego szkoły, aby wyjaśnić całą sytuację. Na początku nauczycielka patrzyła na mnie jak na szaleńca, jednak gdy pokazałem jej nagranie na moim telefonie, była tak zszokowana, że musiała usiąść. Wykreśliła Stasiowi niesprawiedliwe oceny i przeprosiła go przy wszystkich uczniach. Mój został w szkole gwiazdą dnia. Wszyscy byli ciekawi jego opowieści o spotkaniu z dzikami.

– Wiesz co, tato? To był najwspanialszy dzień w moim życiu – oznajmił z radością.

A ja zastanawiam się, czy nie byłby jeszcze wspanialszy, gdyby tę matematykę poprawił...

Czytaj także:
„Koleżanka z pracy uwodziła mnie dekoltem i zalotnym spojrzeniem. Chciała zrobić karierę przez łóżko”
„Matka zabroniła pochowania jej w jednym grobie z ojcem, bo miała powód. Szukała sobie miejsca na innym cmentarzu”
„Matka twierdzi, że ślub kościelny to chrześcijański obowiązek. Na klęczkach błaga Boga, bym się opamiętał”

Redakcja poleca

REKLAMA