Utrata pracy może w małżeństwie wyrządzić więcej szkód niż namolna teściowa, zwłaszcza gdy co miesiąc bank ściąga z człowieka hipoteczny haracz. Alkowi szukanie pracy szło bardzo opornie. Poprzednią stracił niemal z dnia na dzień i od pół roku nie mógł niczego znaleźć. Dobrze, że mieliśmy trochę oszczędności… Jednak i tak musieliśmy sprzedać auto i kilka innych rzeczy.
Najważniejszy stał się kredyt, który należało opłacać w pierwszej kolejności, potem czynsz, rachunki... Spać nie mogłam, zamartwiając się w kółko, skąd na to wszystko brać. Co będzie, jak źródełko oszczędności wyschnie? Przynajmniej ja wciąż miałam robotę. Pensja średnia, ale lepsza taka niż żadna; poza tym lubiłam tę pracę.
Jednak źle sypiałam, budziłam się w nocy zlana potem, przerażona, że stracimy mieszkanie. Jeszcze niedawno planowałam dziecko, a teraz musiałam walczyć o przetrwanie… Na dokładkę denerwowało mnie, że Alek zdawał się wcale nie przejmować naszą sytuacją. Dostał zaproszenie na raptem trzy rozmowy kwalifikacyjne i odbył dosłownie kilka rozmów telefonicznych. A powinien wisieć na telefonie i schodzić zelówki w poszukiwaniu pracy!
Moje rozgoryczenie i ciągłe zamartwianie się sprawiało, że mąż i ja coraz bardziej odsuwaliśmy się od siebie. Może należało szczerze pogadać, lecz nie wiedziałam jak. Dotąd podziwiałam go za spokój, z jakim reagował na najbardziej irytujące życiowe wydarzenia, ale teraz, w tak trudnej chwili, jego obojętność – żeby nie powiedzieć: beztroska – zwyczajnie mnie drażniły.
Siedział w domu, a ja harowałam jak wół! Owszem, ugotował obiad i posprzątał dom, tylko ile to ma trwać?! Alkowi taki układ chyba odpowiadał, ale mnie nie. Czułam się przytłoczona odpowiedzialnością. Potrzebowałam podpory, partnera, silnego ramienia, słowem – faceta, nie gosposi!
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się kochaliśmy, bo byłam zbyt zła, rozczarowana, rozgoryczona. Gdy tylko próbował mnie dotknąć, warczałam albo wykręcałam się bólem głowy. Jak w dowcipach. Tyle że mnie w ogóle nie było do śmiechu.
W końcu dał sobie spokój, wręcz unikał fizycznego kontaktu, jakby się bał, że wybuchnę albo jakbym już go nie pociągała... Do martwienia się o kasę doszło zadręczanie się złą kondycją naszego związku. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy moje małżeństwo nie rozpada się właśnie na moich oczach. Musiałam coś przedsięwziąć. Najpierw co do finansów, a potem całej reszty. Postanowiłam zawalczyć o podwyżkę. Może szef dorzuci kilka stówek? Przynajmniej domknęlibyśmy budżet.
Szef to facet, więc muszę wyglądać olśniewająco
Przed rozmową z przełożonym wypisałam na kartce swoje zalety, mocne strony, korzyści, jakie przyniosłam firmie. To samo, ale już dużo mniej skrupulatnie, zrobiłam w odniesieniu do negatywów – profilaktycznie, żeby mnie czymś głupim nie zahaczył, żebym w razie czego umiała się obronić. Oprócz argumentów merytorycznych przygotowałam się też od strony wizualnej – dla szefa, mężczyzny, czyli wzrokowca, równie istotnej.
Zaczęłam od fryzjera i po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam się bosko. Gdy tylko odezwały się wyrzuty sumienia, że marnuję resztki naszych funduszy, rozgrzeszałam się myślą, że to inwestycja, która się zwróci z nawiązką. Resztę swojego wyjściowego stroju skomponowałam z tego, co miałam w szafie. Wyszło całkiem nieźle.
– Pani Aniu, będę do pani dyspozycji po czwartej, bo mamy taki młyn, że wcześniej nie dam rady. Zresztą zaraz muszę wyjść i nie wiem, ile mi to zajmie. Jeżeli to ważne, proszę poczekać.
Zmartwiłam się tą późną porą, bo osiem godzin w pracy potrafi mocno nadwyrężyć najlepszy wizerunek. Trudno, najwyżej to i owo poprawię. Co do szefa – ten mógłby w filmach grywać role amantów. Wysoki, przystojny, świetnie ubrany, niejedna w biurze skrycie do niego wzdychała. Ale on trzymał dystans. Może kochał żonę, a może biuro było dla niego miejscem zakazanym, gdy chodzi o romanse.
Tymczasem minęła szesnasta, wszyscy oprócz mnie wyszli. O szesnastej piętnaście zaczęłam się niepokoić; najbardziej o fryzurę. O szesnastej dwadzieścia szef wpadł do biura jak burza.
– Błagam o wybaczenie! – zawołał od progu. – Kawy, królestwo za kawę!
Nastawiłam ekspres, przygotowałam filiżankę, postawiłam na stoliku.
– A pani się ze mną nie napije? Mieliśmy porozmawiać, prawda? Proszę usiąść – zaproponował i z galanterią odsunął mi krzesło.
Nigdy dotąd nie prosiłam o podwyżkę i czułam się bardzo skrępowana. Wolałabym powiedzieć swoją formułkę na stojąco, a nie w okolicznościach niemal towarzyskich. No ale z szefem się nie dyskutuje. Usiadłam posłusznie.
– O, tak lepiej! Przynajmniej nie czuję, że stoi pani nade mną jak kat nad grzeszną duszą! – zaśmiał się. – Słucham, jaki problem panią gryzie?
Cały dzień układałam sobie tę przemowę, a teraz wszystko mi się pomieszało… Powiedziałam więc po prostu:
– O podwyżkę chciałam prosić.
Szef wyglądał na nieco zaskoczonego. Zmierzył mnie uważnym wzrokiem i uśmiechnął ze zrozumieniem.
– Stąd ten uwodzicielski wygląd...
Chciałam poprosić, żeby nie stawał tak blisko, ale…
Zarumieniłam się, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Mam z nim flirtować? Czy to pomoże? A jak błędnie odczyta moje intencje?
– Pani rumieńce są wymowne.
– Szefie... ja... Po prostu mężczyźni to wzrokowcy, więc chciałam... Ale merytorycznie też się przygotowałam do rozmowy... – plątałam się. Czułam się coraz bardziej zmieszana i – o Boże! – podejrzanie podekscytowana. Paliły mnie nie tylko policzki... Bo szef patrzył na mnie jak na atrakcyjną kobietą, nie jak na pracownicę! To było bardzo miłe i bardzo... podniecające. Rany boskie! Zawstydzona, gwałtownie zamrugałam powiekami.
– Coś pani wpadło do oka? – zapytał, pochylając się ku mnie.
Poczułam przyjemną woń jego perfum i ciepły oddech na karku. Przeszedł mnie dreszcz.
– Ja...
Chciałam coś powiedzieć, poprosić, żeby nie stawał tak blisko, odwróciłam głowę, a wtedy on... zamknął mi usta pocałunkiem. Jak w tanich romansach. Tyle że moje odczucia nie były tanie. Przeciwnie, były bardzo bogate! Niesamowicie mnie zaskoczył… A potem ja jeszcze bardziej zaskoczyłam samą siebie, bo… odwzajemniłam pocałunek.
Nie chciałam tego – znaczy, na pewno nie za takie usługi chciałam dostać podwyżkę, ale... Po prostu nie umiałam się oprzeć. Te wszystkie zgryzoty i ciągła frustracja pchnęły mnie w ramiona innego. Co gorsza, sprawiło mi to przyjemność! Od miesięcy brakowało mi czułości i seksu.
Sama go sobie odmawiałam, odpychając męża, zamiast z nim szczerze porozmawiać, wygarnąć, co mi leży na sercu, a potem pogodzić się w łóżku. Najpierw bałam się go urazić, potem zbytnio naciskać, wreszcie, gdy czas mijał i nic się nie zmieniało, obawiałam się, że rozpętam tak gigantyczną awanturę, że godzenie się w łóżku nie zadziała. Więc nie mówiłam nic i zamykałam się w sobie, pozwalając, by pochłaniało nas milczenie, niezrozumienie, chłód...
Tymczasem tłumiona namiętność tylko czekała na okazję, by wybuchnąć płomieniem. Całowałam się z szefem, nie myśląc o konsekwencjach. Cudownie było poczuć się znowu kobietą, pożądaną kobietą... Odsunęliśmy się dopiero, żeby złapać oddech. Ale jego ręce wciąż mnie dotykały. Czułam, jak wędruje palcami od mojej szyi w dół, coraz niżej; jak dociera do guzika sukienki... Patrzyliśmy na siebie, ciężko dysząc. Spróbowałam zebrać myśli... Ciekawe, co by było, gdyby Alek mnie teraz zobaczył! Czasem przychodził po mnie do pracy…
I nagle dotarło do mnie, co zrobiłam. Ludzie, ratunku! Po chwili uniesienia, szaleństwa – rozsądek zaczął brać górę. Jęknęłam:
– O Boże... Ja... nie... nie tak zaplanowałam naszą rozmowę... Zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiał, co mówię. Spojrzał na swoje dłonie przy moich piersiach... i szybko je zabrał, gwałtownie czerwieniejąc. W jego oczach prócz zmieszania pojawił się strach. Właśnie tak! Czyżby się bał, że oskarżę go o molestowanie?
– Przepraszam. Cholera... naprawdę przepraszam – odsunął się zawstydzony, skruszony. – Nie powinienem, to niewybaczalne, choć... – zawahał się.
– Ale nic... nic wielkiego się nie stało – bąknęłam bez przekonania.
– Doprawdy? – mruknął z krzywym uśmiechem. – Niewiele brakowało, Aniu, byśmy uprawiali seks na moim biurku. I choć bym tego żałował, bo beznadziejnie kocham żonę, na pewno byłoby to niezapomniane przeżycie.
– Błagam... Proszę tak nie mówić…
– Przy innych nadal będę się do ciebie zwracał „pani Aniu” – udał, że nie rozumie, o co proszę – ale nie teraz, wybacz. I dziękuję. Jestem ci szczerze wdzięczny. I za zimą krew też.
– Taka zimna ta moja krew nie jest... I jak galopuje – zaryzykowałam.
Skoro chciał sprawę obrócić w żart, proszę bardzo. Przecież jakoś musieliśmy pracować dalej.
Udawanie, że nic się nie stało, to jeden ze sposobów. Przystanę na wszystko, byle mnie nie zwolnił. Już mniejsza o podwyżkę!
– Moja wdzięczność by wzrosła, gdybyś zachowała ów, hmm, incydent w sekrecie. Nie chcę, żeby o nas plotkowali, żeby to się rozniosło.
Co go obchodziły plotki? Ja miałam więcej do stracenia! On najwyżej zyskałby opinię donżuana.… Nagle coś mnie tknęło.
– Chodzi o twoją żonę, tak? Nie chcesz, żeby pomyślała, że podrywasz pracownice...
– Już i tak mi nie ufa. Uważa, że tyle pracuję, bo uciekam z domu, bo mi nie zależy. Absurd! – parsknął i nerwowym gestem przeczesał włosy. – Przecież tyram jak wół, żeby jej i dzieciom ptasiego mleka nie brakowało. A ona wspomniała coś o rozwodzie...
– To czemu jej tego nie powiesz? Że jesteś w niej beznadziejnie zakochany, że wszystko to robisz dla niej...
– To nie takie proste. Czasem tak się zapędzisz w urażonej dumie...
Doskonale wiedziałam, o czym mówi. Ja też wolałam wymownie milczeć, zamiast pogadać z Alkiem.
– Nawet nie wiesz, jak obrażają mnie jej zarzuty, jak mnie ranią. Od miesięcy ze sobą nie sypiamy. Pewnie dlatego... rzuciłem się na ciebie – uśmiechnął się przepraszająco. – To mnie nie tłumaczy, ale... nawet taki zimny drań jak ja, taki wstrętny pracoholik potrzebuje czułości, bliskości...
Byłam bliska, żeby go przytulić. W ostatniej chwili się powstrzymałam, bo na tuleniu mogło się nie skończyć…
– Też nie jestem bez winy – mruknęłam. – Do całowania trzeba dwojga.
– Skoro tak mówisz, przez grzeczność nie zaprzeczę. Zaśmiałam się, a on mi zawtórował.
– A co do tej podwyżki... – zaczął już oficjalnym tonem – zastanowię się, przeanalizuję sprawę. Obiektywnie. I zobaczę, co da się zrobić. Zgoda?
– Zgoda.
– A teraz uciekaj, nim zmienię zdanie i jednak niecnie cię wykorzystam – rzucił niby żartobliwie, ale na pożegnanie obdarzył mnie takim spojrzeniem, że znowu oblała mnie fala gorąca.
W życiu tak szybko nie wychodziłam z pracy. Wahałam się, czy wyznać Alkowi całą prawdę. Uznałam jednak, że muszę być wreszcie szczera do bólu, więc o pocałunku też powiedziałam. Nie powinno do niego dojść, ale doszło. Opamiętałam się... ale doszło! I trzeba się zastanowić, jak naprawić sytuację. Nie tęskniłam przecież za jakimś mężczyzną. Tęskniłam za Alkiem, za jego dotykiem, za naszymi rozmowami, bliskością. Byłam na niego zła, lecz to nie zmienia faktu, że go kochałam.
Martwiłam się, że nasze małżeństwo umiera, że troski je duszą, zabijają... I usłyszałam od męża, że on także zmagał się z pewnym sekretem. Miesiąc temu dostał propozycję pracy w Londynie. Jako kierowca.
– Wahałem się, czy ci powiedzieć, bo nie wiedziałem, czy powinienem ją przyjąć. Widzę, jak się przejmujesz brakiem kasy, ale mój wyjazd mógłby oznaczać koniec naszego małżeństwa. Skoro źle się dzieje, gdy jesteśmy obok siebie, co by z nami zrobiła rozłąka?
– Pojadę za tobą – zadecydowałam od razu. – Urządź się i mnie ściągnij.
Popatrzył na mnie uważnie. Nie zapytał, co z moją pracą. A ja wiedziałam, że bez względu na to, jak szef i ja byśmy udawali – pewnych rzeczy nie da się wymazać. Więc lepiej nie kusić losu. I czułam, że Alek też by wolał, żebym codziennie nie spotykała faceta, z którym namiętnie się całowałam.
– Tak, chyba tak będzie najlepiej... – powiedział tylko mój mąż.
Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana