„Kiedy już się pogodziłam z losem starej panny, pojawił się James. Rzucił wszystko i przeprowadził się dla mnie do Polski”

Szczęśliwa para fot. iStock by GettyImages, VioletaStoimenova
„Prawdziwa miłość pojawia się niespodziewanie. Ja zwątpiłam, że kiedykolwiek jeszcze spotka mnie szczęście”.
/ 01.09.2023 20:45
Szczęśliwa para fot. iStock by GettyImages, VioletaStoimenova

Myślałam, że nie potrafię zbudować prawdziwego związku. A prawda była taka, że nie trafiałam na odpowiednich mężczyzn. Na ostatnim roku studiów zaczęłam pracę w biurze rachunkowym. Moi znajomi bawili się, kochali, a ja skupiłam się na nauce i pracy.

Kilka nieudanych randek umocniło we mnie przekonanie, że faceta dla mnie jeszcze nie wyprodukowali.

– Jak będziemy tak przebierać – przestrzegała moja najlepsza przyjaciółka – to w końcu zostaniemy same…

Zdawało mi się, że Magdzie to nie grozi, bo wokół niej zawsze kręcił się wianuszek facetów, czekających tylko na jej skinienie.

– Wyjeżdżam do Londynu – oznajmiła któregoś dnia i tyle ją widziałam.

Namawiała mnie na wyjazd razem z nią, ale ja nie byłam przekonana, czy chcę aż tak radykalnie zmieniać swoje życie.

– Może poznałabyś jakiegoś przystojnego, bogatego Anglika – kusiła.

– Wolę poszukać przystojnego Polaka i nie musi być bogaty – odcięłam się.

Janka poznałam na firmowej imprezie. Nakładając sałatkę, upuściłam łyżkę na podłogę. Czerwona ze wstydu próbowałam resztki zetrzeć z podłogi serwetką.

– Nic się nie stało – usłyszałam nad sobą. – Zajmę się tym.

Podniosłam głowę i zobaczyłam sympatycznego blondyna. Zabrał ode mnie umazaną majonezem serwetkę, wyciągnął rękę i bezceremonialnie się przedstawił:

– Janek.

Nieudolne próby

Myślałam, że to jeden z nowych pracowników, którzy ostatnio pojawili się w firmie. Po imprezie zaproponował, że mnie odprowadzi. Po drodze dowiedziałam się, że nie jest u nas zatrudniony. Pracował w firmie cateringowej, która obsługiwała to przyjęcie.

Okazał się bardzo sympatycznym chłopakiem i zaczęliśmy się spotykać. Wkrótce zostaliśmy parą. Janek okazał się świetnym kompanem, ale w naszym związku ciągle coś szwankowało. On był błyskotliwy, inteligentny, ale jego braki w wykształceniu coraz bardziej nas od siebie oddalały. Po pół roku rozstaliśmy się.

Pocieszenie znalazłam w ramionach kolegi ze studiów. Spotkaliśmy się przypadkiem i dość szybko doszliśmy do wniosku, że chcemy być razem. Nawet zamieszkaliśmy ze sobą. Robert właśnie kupił mieszkanie i chciał, żebym pomogła mu je urządzić. Był dobry i opiekuńczy. Przy urządzaniu mieszkania pozwalał mi realizować najdziwaczniejsze pomysły. Pewnie nieraz tego potem żałował, bo nasz związek nie przetrwał, a on został z niekonwencjonalnie zaprojektowaną kuchnią i wielkim motylem na ścianie w sypialni.

Po tej próbie postanowiłam sobie odpuścić. W ogóle czułam się sfrustrowana. Wprawdzie na życie towarzyskie nie mogłam narzekać, ale coraz bardziej irytowało mnie, że w naszym gronie jest coraz mniej singli. Na naszych spotkaniach powoli zaczęły pojawiać się dzieci. Siłą rzeczy wszystko było planowane z uwzględnieniem przede wszystkim ich potrzeb. Na szczęście w pracy szło mi coraz lepiej.

Chciał iść, no to poszliśmy

Żałowałam, że nie ma przy mnie Magdy, która od dwóch lat siedziała w Anglii. Ostatnio znowu zaczęła namawiać mnie na wyjazd, ale nadal mnie na Wyspy nie ciągnęło i pod tym względem nic się nie zmieniło. Spotykałyśmy się kilka razy w roku. Pewnego razu zadzwoniła, że przywozi pięciu kolegów Anglików, którym chce pokazać stolicę.

Spotkaliśmy się na Starym Mieście. Obiad na świeżym powietrzu przedłużał się. Chłopakom już nieźle szumiało w głowach od polskiego piwa.

– Sorry, panowie – wstałam z zamiarem pożegnania się. – Ja już lecę, bo za dwie godziny muszę być na stadionie. Legia górą!

– A mógłbym pójść z tobą na mecz? – zapytał niespodziewanie James, który przez cały czas mi się uważnie przyglądał, chociaż niewiele ze sobą rozmawialiśmy.

No to poszliśmy na ten mecz razem. Okazało się, że on też jest zagorzałym kibicem piłki nożnej i nawet wiedział co nieco o Legii.

Z Magdą i jej Anglikami spędziłam jeszcze dwa dni. James kręcił się w pobliżu mnie, ale nie narzucał się.

Tydzień po powrocie na Wyspy Magda zadzwoniła do mnie uradowana.

– Coś ty mu zrobiła? – zapytała.

– Komu?

– No nie udawaj – obruszyła się. – Od powrotu James nie mówi o niczym innym tylko o tobie. Jaka to jesteś piękna, inteligentna i do tego jeszcze lubisz piłkę. On myślał, że takich dziewczyn nie ma.

– Nabijasz się ze mnie? – zaśmiałam się.

– Sama się przekonasz – zawyrokowała. – Za miesiąc mam urodziny i tym razem nie przyjmuję twojej odmowy. 20 lipca masz stawić się na Victoria Stadion.

Zanim odpowiedziałam, w pośpiechu rzuciła, że leci do pracy i rozłączyła się.

Nie odstępował mnie na krok

Zapraszała mnie już tyle razy, a ja zawsze jakoś się wykręcałam. Tym razem chyba już nie powinnam.
Od razu kupiłam bilet i sprawdziłam całą trasę. Z lotniska Chopina na Luton. Potem mam autobus National Express na Victoria, a tam już będzie na mnie czekać Magda. Jakoś dam radę. Ku mojemu zaskoczeniu czekał na mnie James.

– Madalena – śmiesznie wymawiał jej imię – dzisiaj pracuje, a ja mam wolne, dlatego to ja się tobą zajmę.

No i zajmował się mną przez całe cztery dni, nie odstępując na krok.

Magda mi potem powiedziała w zaufaniu, że dokonał cudu, żeby dostać cztery dni urlopu, bo szef nie chciał się zgodzić. Dopiero jak powiedział, że przyjeżdża jego narzeczona, dał się ubłagać.

Te cztery dni z Jamesem minęły błyskawicznie. Ani chwili nie nudziliśmy się ze sobą. Przy pożegnaniu obiecał, że za trzy tygodnie przyjedzie do mnie na weekend. Potem już na zmianę podróżowaliśmy między Warszawą a Londynem. Te wycieczki wykańczały nas finansowo.

– Ana – po pół roku odważył się James – to nie ma sensu takie latanie. Przenieś się do Londynu – zaproponował.

– Wykluczone – zaprotestowałam – moje miejsce jest tutaj. Nie widzę się w Anglii.

Wyjechał niepocieszony, ale podczas następnego spotkania miał dla mnie sensacyjną niespodziankę.

– Okey, skoro ty nie chcesz przyjechać do mnie – powiedział – to ja przeprowadzę się do ciebie.

James nie rzucał słów na wiatr. Uprzedził swoją firmę, że wkrótce ich opuści. Wymówił mieszkanie, które wynajmował, sprzedał samochód i część rzeczy, których nie mógł zabrać ze sobą. Rozesłał swoje CV do kilku zagranicznych firm działających w naszym kraju. Polskie przedsiębiorstwa nie wchodziły w grę, ponieważ mój ukochany nie mówił ani słowa po polsku.

Im bliżej było przeprowadzki Jamesa do Polski, tym częściej nachodziły mnie wątpliwości. A co się stanie, jeśli nie znajdzie pracy? Albo jak mu się w Polsce nie spodoba? A co jak nam nie wyjdzie? Facet rzucał się na głęboką wodę. Zrywał z całym dotychczasowym życiem i przeprowadzał się do kraju, którego nie zna, bez języka, bez pracy i bez przyjaciół.

Tylko taki niepoprawny optymista, jak James mógł być przekonany, że jak człowiek czegoś bardzo chce, to na pewno to osiągnie.

Nie sądziłam, że mogę być tak szczęśliwa

Od przyjazdu mojego Anglika do Polski minął rok. To nieprawdopodobne, ale wszystko ułożyło się po jego myśli. Miesiąc po przyjeździe zaczął pracować w amerykańskiej firmie, gdzie nikogo nie obchodził brak znajomości polskiego, ponieważ obowiązującym językiem jest tam angielski.

Od razu zdobył mnóstwo przyjaciół. Podbił serca wszystkich moich znajomych. Moi rodzice, którzy na początku musieli porozumiewać się z nim łamanym angielskim, nie mogą wyjść z podziwu, jak niesamowite postępy zrobił w nauce polskiego. To fakt, że jego największą zmorą jest nasza gramatyka.

Dlaczego „ona poszła”, a „on poszedł”, dlaczego ja mówię „zrobiłam”, a on powinien powiedzieć „zrobiłem”. O ból głowy przyprawiają go niezliczone odmiany słowa „dwa”. James jednak niezrażony błędami, mówi coraz więcej i lepiej. Narzeka tylko, że nie ma wiele okazji do ćwiczenia polskiego, ponieważ kiedy tylko spotykamy się ze znajomymi, każdy chce, rozmawiając z nim, szlifować swój angielski.

Nigdy nie myślałam, że będę tak szczęśliwa. Każdego dnia dziękuję losowi, że postawił Jamesa na mojej drodze. Codziennie robimy sobie wzajemnie jakieś drobne przyjemności. Na razie nie myślimy o dziecku, bo jeszcze ciągle chcemy się sobą nacieszyć. Kiedy pytam Jamesa, czy nie tęskni za Anglią, mówi, że wszystko, czego potrzebuje, ma tutaj.

– No może poza angielskimi kiełbaskami – dodaje, bo naprawdę je bardzo lubi.

Kiedy ostatnio byliśmy z wizytą u jego rodziny, przywiózł sobie niezły zapas tego specjału. Mi one na początku nie bardzo smakowały, ale zaczynam się przyzwyczajać. To chyba dobrze, ponieważ James skądś wytrzasnął recepturę i grozi, że sam będzie wytwarzał angielskie kiełbaski i przekona do ich niesamowitego smaku wszystkich swoich polskich znajomych. Mam nadzieję, że jakoś przeżyjemy jego kulinarne eksperymenty.

Mieszkamy obecnie w wynajętym mieszkaniu, ale powoli zaczynamy oszczędzać na coś własnego.

– Może pojechalibyśmy na kilka miesięcy do Anglii? – zaproponowałam kiedyś. – Tam więcej byśmy zarobili.

– Na pewno nie! – zaprotestował. – Wolę mieszkać w Warszawie. Tu mi się o wiele bardziej podoba niż w Londynie.

No i tak mój angielski chłopiec stał się zagorzałym polskim patriotą. 

Czytaj także:
„Tego kwiatu jest pół światu, ale córka musiała wybrać Anglika. Jak na miłość boską ja, prosta babka, mam się z nim dogadać?”
„Po śmierci męża córki przestały mnie odwiedzać. Nie mam nawet kontaktu z wnukiem, bo nie zna polskiego”
„Miałam męża i dzieci, ale gdy wróciła moja pierwsza miłość, bez wahania odeszłam. To najlepsza decyzja mojego życia”

Redakcja poleca

REKLAMA