Jako numer 2 miałem chyba najwięcej obowiązków – byłem pełnoetatowym tatą, kucharzem i sprzątaczem. Numer 3 ma łatwiej.
Byłem wtedy niebieskim ptakiem, żyłem z dorywczych prac. Całe wieczory i noce spędzałem w knajpach na piciu i filozoficznych dysputach. No i siedzę ja sobie którejś soboty przy piwku z kumplem Ramonem. Nagle ktoś klepie Ramona w plecy i woła:
– Chłopie, kopę lat!
Przy naszym stoliku stoi para. Koleś w naszym wieku i kobitka trochę młodsza. Typ pani z banku. Zupełnie nie mój, muszę przyznać.
– Bartek, hej! – woła Ramon. – Filip, to Bartek, mój kolega ze szkoły.
Bartek się wita i przedstawia kobitkę:
– Gosia, moja żona. Ramon szarmancko całuje Gosię w rękę, ja robię to samo. Gdy podnoszę wzrok – napotykam wzrok pani Gosi. Patrzy na mnie długo, jakby coś sobie notowała w pamięci.
Mój kumpel miał robić za przynętę. Udało się
Przez myśl mi wtedy nie przeszło, że w jej głowie właśnie narodził się projekt „Mąż 2.0”. Ponieważ rok temu Gosia zakończyła ten projekt i zaczęła realizację wariantu 3.0 – wiem już, co wydarzyło się wtedy w knajpie. Gosia była już znudzona pierwszym mężem i rozglądała się za nowym. Ale ta kobieta nie działała pochopnie – nigdy nie kończyła trwającego projektu, dopóki nie namierzyła kandydata na nowy.
Więc żeby zachować płynność – starała się mieć zawsze dwóch panów „na zakładkę… Jednego nie wiem – jak wybierała swoje ofiary. I mój poprzednik, i następca – jesteśmy całkiem inni. Ale trzeba przyznać, że Gosia miała nosa, przynajmniej w moim przypadku – w ciągu siedmiu miesięcy z lumpa zrobiła domatora, a po kolejnych kilku miesiącach – doskonałego ojca.
Szczerze mówiąc, po spotkaniu w knajpie ani razu nie pomyślałem o tej „pańci z banku”. Dwa dni później dzwoni Ramon:
– Może byś wpadł na piwko do mnie? Meczyk obejrzymy. Czemu nie? Zdążyliśmy wypić po dwa piwa – dzwonek do drzwi.
– Spodziewałeś się kogoś? – pytam, ale Ramon kręci przecząco głową. Po chwili wraca do pokoju… z Gosią!
– Gosia zostawiła u mnie parasolkę, jak była u mnie w sobotę z Bartkiem. – wtedy nie zwróciłem uwagi, że Ramon coś za bardzo się tłumaczył. Dopiero parę miesięcy temu dowiedziałem się, że zgodził się zostać przynętą. Przynętą na mnie.
– Nie wiem, czemu się zgodziłem. Chyba uznałem że krzywda się nikomu nie stanie. I mów, co chcesz, ale wyprowadziła cię na ludzi – wyznał mi, gdy wiadomo już było, że moje małżeństwo dobiega końca. Tamtego wieczoru Gosia obejrzała z nami mecz, wyszła ze mną i skłoniła mnie, żebym ją odprowadził. Zanim doszliśmy pod jej dom – miała już mój numer telefonu i adres.
Wracając do domu, zastanawiałem się, czy to ja jestem nimfomanem, czy właśnie ta dziewczyna zaczęła mnie podrywać. Ale po chwili sam się ochrzaniłem: chyba ci wódka mózg zeżarła do reszty. Po cholerę tej lasce z bogatym mężem taki typ jak ty? Wątpliwości wróciły, gdy dwa dni później Gosia zadzwoniła do mnie.
– Hej, Filip, przepraszam, że zawracam ci głowę. Ale wiesz, Bartka nie ma, a mi właśnie wylała pralka… Nie wiem, co robić, synek śpi. A Ramon wspominał, że sobie dobrze radzisz z naprawianiem różnych sprzętów. Pomożesz? – wyszeptała zbolałym głosem w słuchawkę.
Posłałem tysiące epitetów w stronę Ramona (raz mu naprawiłem żelazko, po co opowiada o mnie takie dyrdymały?), ale nie umiałem odmówić. Gosia mieszkała na drugim końcu miasta. Musiałem się dwa razy przesiadać, zmoczył mnie deszcz.
– Biedaku, jak zmokłeś, to wszystko przeze mnie. Zdejmij tę mokrą koszulę, masz tu ręcznik – Gosia wyraźnie szukała pretekstu, żeby mnie dotykać. Kiedy już się przebrałem w suchą koszulkę jej męża, wypiłem kieliszek nalewki na rozgrzewkę, zaproponowałem, żeby mi pokazała tę pralkę.
– Pralkę? – Gosia była ciut zaskoczona. – A tak, pralkę. Jasne. O tu, zobacz, wylała się z niej woda.
Rano czułem się głupio, ona była zupełnie spokojna
Na podłodze w łazience rzeczywiście stała kałuża. Sprawdziłem uszczelkę. Widać było, że jest całkiem nowa, więc podejrzewałem, że woda na podłodze to element scenografii… Ale w sumie zaczęło mi się podobać, że taka kobieta zadaje sobie tyle trudu, żebym się nią zainteresował. Dalej już poszło jej gładko. Po kolejnych kieliszkach nalewki byłem rozluźniony i zadowolony z siebie.
Przestałem więc udawać, że nie wiem, do czego zmierzamy. I wylądowaliśmy w małżeńskim łóżku państwa B. Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam z tamtej nocy. Mam dość słabą głowę, szczególnie do trunków mocniejszych niż piwo. Rano z przerażeniem odkryłem, że – jak to śpiewała Budka Suflera – „dziecko spało za ścianą…”.
– Cześć. Jestem Jaś. Jesteś panem od naprawiania pralek? – zapytał mnie kilkuletni chłopczyk pałaszujący kanapkę przy kuchennym stole. Miałem na sobie tylko ręcznik owinięty wokół bioder…
– Oczywiście – odparłem więc. – Wymieniłem uszczelkę i teraz już wszystko będzie dobrze. Woda tak się lała, że zmoczyłem spodnie. Mogę kanapkę? – zakończyłem swój wywód, żeby jakoś odwrócić uwagę Jasia od mojego niekompletnego stroju. Chłopak podsunął w moją stronę talerz, usiadłem i zacząłem jeść.
– O, widzę że już się poznaliście – Gosia wkroczyła do kuchni w cieniutkim szlafroku. – Kawy? Grzecznie poprosiłem, wypiłem, podziękowałem, odszukałem swoje ubranie i wymknąłem się do domu. Nie zdążyłem dojść do przystanku, gdy zadzwoniła Gosia.
– No, nie mogłam ci przy Jasiu powiedzieć, że to była cudowna noc… Musimy to powtórzyć. Oraz poważnie porozmawiać. Odezwę się. Pa!
Ta kobieta nie marnowała czasu! Po jednej nocy, którą pamiętałem jak przez mgłę, ona już przeszła do etapu poważnych rozmów! Ale jak całe życie – tak i teraz dałem się ponieść z prądem. Szedłem, gdzie mi kazała, robiłem, co mi kazała. Szast-prast!
I Gosia całe życie mi przemeblowała
Tego wieczoru przyjechała do mnie i opowiedziała mi, jak bardzo jest nieszczęśliwa z Bartkiem, że co z tego, że ma pieniądze, jak on jest nudny i się nią nie zajmuje. I że dawno by odeszła, gdyby nie Jaś. Ale że dłużej tego nie wytrzyma… Potem poszliśmy do łóżka, a godzinę później Gosia już przemeblowywała moje mieszkanie.
– Tu się postawi tapczanik dla Jasia. Ta perkusja to do piwnicy albo na śmietnik, przecież i tak na niej nie grasz. Przywiozę też swoją szafę, to biurko musi stąd wylecieć…
Byłem w takim szoku, że w ogóle nie zadałem podstawowego pytania: kiedy ja zaproponowałem, żeby się do mnie wprowadziła? I to z dzieckiem? Przy okazji dowiedziałem się, Gosia rzeczywiście pracuje w banku. I że jest tam ważnym dyrektorem, więc pieniądze Bartka nie są jej potrzebne. Nie wątpiłem, że jest dobrym dyrektorem, jej zdolności przywódcze odczuwałem właśnie na własnej skórze.
Dwa tygodnie później moje mieszkanie wyglądało już tak, jak zaplanowała Gosia. A ona i Jaś mieszkali ze mną… Powoli zacząłem się przyzwyczajać. Rano wstawałem i robiłem śniadanie Jasiowi. Zawoziłem go do szkoły. Potem zakupy – według listy sporządzonej przez Gosię – obiad, porządki i już trzeba było jechać po Jasia. Potem bawiliśmy się, czytaliśmy – aż do powrotu Gosi z pracy.
Jaś to fajny chłopak, świetnie się dogadaliśmy. I zrozumiałem, dlaczego Gosia zagięła parol na mnie. Ona nie potrzebowała drugiego bossa w domu, tylko kogoś, kto weźmie na siebie tradycyjne żeńskie obowiązki. Ja świetnie się sprawdziłem! Moje obowiązki mi nie przeszkadzały – nigdy nie umiałem wysiedzieć za biurkiem, teraz zaś wreszcie nie musiałem martwić się kasę… Trudniej było mi znieść to wymyślanie mnie od nowa przez Gosię. Moje spodnie, glany i punkowskie koszulki wyleciały którejś soboty na śmietnik. Od tej pory miałem nosić markowe tiszerty i koszulki polo oraz wyprasowane dżinsy.
Moi koledzy, nawet Ramon (gdy już odegrał swoją rolę), nie byli u nas mile widziani. Spotykaliśmy się tylko ze znajomymi parami Gosi. Menedżer, mecenas, starsza księgowa… Piliśmy wino i kolorowe drinki. Na piwko dostawałem dyspensę w sobotę wieczorem, jeśli nie było gości. W wakacje pojechaliśmy do hotelu w Juracie (chwała Bogu żaden z moich starych kumpli nie miał w zwyczaju spacerować po molo i nikt mnie nie widział). A we wrześniu okazało się, że Gosia jest w ciąży!
– Cudownie, prawda? Cieszysz się, wiem. Już jesteś wspaniałym tatą dla Jasia, a to dziecko będzie tylko nasze – dopiero później domyśliłem się, że dziecko też było elementem planu. Dzięki tej ciąży udało się przekonać Bartka, żeby się zgodził na rozwód. Gdyby przed urodzeniem dziecka Gosia nie wzięła ślubu ze mną – dziecko według prawa byłoby Bartka.
– A przecież nie chcesz utrzymywać cudzego dziecka, prawda? – zakończyła Gosia dyskusję z prawie już byłym mężem. Bartek nie chciał, więc zgodził się na wszystkie warunki Gosi. Rozwiedli się, a miesiąc później w urzędzie stanu cywilnego stawiłem się ja – w garniaku i pod krawatem – oraz Małgorzata w kremowej sukience opinającej jej wielki już brzuch.
Jaś ma już 10 lat i chce sam zeznawać w sądzie
Zuzia urodziła się miesiąc później. Ponieważ jest to teraz w dobrym tonie – poród miał być rodzinny. Tylko że w kluczowym momencie Gosia wyrzuciła mnie za drzwi…
– Będziesz tylko przeszkadzał, sio, sio! – pogoniła mnie.
I choćby nie wiem co Gosia i jej mąż numer 3 robili – nie pozwolę im popsuć moich relacji z córeczką. Nigdy! Gosia wróciła do pracy trzy miesiące po urodzeniu Zuzi. Córką opiekowałem się ja. Na placu zabaw, w parku – byłem gwiazdą. Wszystkie znudzone mamy i nianie chciały siedzieć na tej ławeczce, co ja. Nie zdążyłem jeszcze kichnąć – a już dostawałem tuzin chusteczek. To były bardzo miłe miesiące.
Gosia dużo pracowała, a ja mogłem całe dnie spędzać z córką. A wieczory także z Jasiem. Gosia robiła wszystko, żeby w życiu Jasia było jak najmniej Bartka. Psuł jej idealny obrazek rodziny. Na szczęście Bartek się nie poddał. Jasiek go kochał i ciągle o niego pytał – próbowałem to tłumaczyć żonie, ale zbywała mnie machnięciem ręki. A teraz to samo próbuje zrobić ze mną. Pomaga jej w tym mąż numer 3 – adwokat! Bo kiedy już odchowałem i Jasia, i Zuzię – Gosia przystąpiła do realizacji projektu „Mąż 3.0”.
Najwyraźniej nie planowała więcej dzieci – więc tym razem nie był jej potrzebny nianiek ani kucharz. W jej głowie ciągle tkwił plan rodziny modelowej, w którym na tatusiów jej dzieci miejsca nie było – więc adwokat okazał się naturalnym wyborem. A ponieważ sama awansowała i została dyrektorem banku – doszła do wniosku, że do jej nowego statusu społecznego bardziej pasuje mecenas niż bezrobotny.
Wymiana męża na nowy model odbyła się błyskawicznie
Pewnego ranka pod nasz blok zajechała ciężarówka i panowie instruowani przez Gosię zaczęli wynosić do niej meble i pudła. Byłem tak zdziwiony, że nie zareagowałem, gdy wyjechała też etażerka po mojej babci. A z nią komplet kryształowych przedwojennych kieliszków.
– Co się dziwisz? Przecież wiedziałeś, że to się musi tak skończyć – obsztorcowała mnie na koniec żona.
A ja, idiota, nic nie podejrzewałem! Dopiero wtedy zacząłem kojarzyć fakty: weekendowe konferencje żony, wieczorne spotkania z klientami… Gdy ja gotowałem, odrabiałem lekcje i kupowałem dzieciom zeszyty – Gosia realizowała już kolejny projekt! Kiedy szok po odejściu żony, a przede wszystkim utracie Zuzi i Jasia minął – wziąłem się w garść. Założyłem własną firmę: remonty i drobne naprawy. Dość perfidnie rozdałem swoje wizytówki na placu zabaw. Klientki znalazły się natychmiast. I postanowiłem walczyć o dzieci.
Proszę sobie wyobrazić – połączyliśmy siły z Bartkiem! Zdziwił się, kiedy do niego zadzwoniłem, ale gdy pogadaliśmy – zrozumiał, że dałem się zmanipulować Gosi tak jak i on. Okazało się, że Jaś nieraz słuchał moich rozmów z żoną i powtarzał je ojcu. Dlatego Bartek wiedział, że stawałem po jego stronie. I w końcu zgodził się, że musimy walczyć razem. Wynajęliśmy wspólnego adwokata. Moimi świadkami będzie kilka mam z placu zabaw. Jaś ma już 10 lat i chce sam porozmawiać z panią sędzią.
– Powiem jej, że kocham mamę, ale że kocham też tatę. I że kocham Zuzię i Filipa – zapowiada.
Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż raz w życiu powiedział mi, że mnie kocha. Gdybym umarła, pewnie nawet nie uroniłby ani jednej łzy”
„Przez starania o dziecko prawie rozpadło się moje małżeństwo. Nic nie było dla mnie ważniejsze, nawet miłość męża”
„Nie chciałam zostawić męża i rodziny, by uciec z kochankiem. Straciłam za to ich wszystkich…”