„Nie kocham mojego synka. Udaję miłość i przywiązanie tylko po to, by inni nie wyzywali mnie od wyrodnych matek”

matka, która nie kocha swojego dziecka fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Byłam wściekła. Nie na siebie… Na cały świat. Czułam się oszukana. Przecież odkąd pamiętam, wszyscy wokół powtarzali, że miłość do dziecka przychodzi sama, że macierzyństwo jest wspaniałe. Tymczasem dla mnie to był coraz większy koszmar! Patrzyłam na swojego syna i nie czułam nic”.
/ 07.07.2022 19:15
matka, która nie kocha swojego dziecka fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

W moim życiu nic nigdy nie wydarzyło się przypadkiem. Zawsze wszystko dokładnie planowałam. Ślub dopiero po skończeniu studiów, żeby nic nie przeszkodziło mi w zdobyciu dyplomu, a dziecko – kiedy zdobędę już w pracy pewną pozycję.

Pięłam się po szczeblach kariery, a w duchu marzyłam o tym, aby zostać matką. Gdy wreszcie uznałam, że przyszedł czas na ciążę, ogarnęła mnie radość. Wyobrażałam sobie, jak to będzie, kiedy moje maleństwo pojawi się na świecie. Byłam pewna, że gdy tylko je zobaczę, przytulę, to popłaczę się ze wzruszenia i szczęścia. I natychmiast ogarnie mnie fala nieopisanej miłości. Tak, jak to opowiadały przyjaciółki, jak widywałam na filmach…

Poród był koszmarny, trwał prawie dobę

Moja ciąża była trudna. Choć starałam się trzymać dietę, sporo przytyłam. Miałam wiecznie opuchnięte nogi, potwornie bolał mnie kręgosłup, a coraz większy brzuch przeszkadzał w najprostszych czynnościach. Dwa ostatnie miesiące przeleżałam w łóżku, modląc się, żeby jak najszybciej pozbyć się tego ciężaru. Gdy wreszcie nadszedł ten dzień, byłam pełna nadziei. Pomyślałam, że jeszcze kilka godzin męczarni, a potem już tylko radość i szczęście.

Poród, niestety nie trwał kilku godzin, tylko prawie dobę. Chociaż syn był bardzo duży, lekarz w szpitalu ubzdurał sobie, że muszę urodzić siłami natury. Miałam pecha – w mediach ktoś rozpętał wtedy nagonkę na wyrodne matki, które ponoć dla wygody zamawiają sobie poród przez cesarskie cięcie, i każdy szpital chciał chyba pokazać, jak to dzielnie walczy z tym nagannym zjawiskiem.

Męczyłam się więc okrutnie, krzyczałam, cierpiałam, a położna powtarzała, że to nic takiego, że wszystkie kobiety przez to przechodzą. Miałam ochotę ją zamordować… Dopiero jak tętno dziecka zaczęło słabnąć, zdecydowali się na cesarskie cięcie.

Dokładnie pamiętam pierwsze spotkanie z synem. Gdy już wreszcie mnie pozszywali, położyli mi go na piersi. Popatrzyłam na niego i aż się skrzywiłam. Był jakiś taki pomarszczony, lekko fioletowy, opuchnięty. Po prostu brzydki! A na dodatek darł się wniebogłosy. Drażnił mnie ten płacz. Ze zdumieniem i przerażeniem uświadomiłam sobie, że wcale mnie nie zalewa fala wielkiej miłości, że nie mam ochoty nawet przytulić swojego dziecka. Nie wiedziałam, co się dzieje. Przecież miało być tak pięknie…

Na początku łudziłam się, że to tylko chwilowy kryzys uczuć, wyczerpanie. W internecie przeczytałam o baby blues, depresji poporodowej. No i doszłam do wniosku, że jak się już otrząsnę po trudnym porodzie, to wszystko będzie tak, jak sobie zaplanowałam. Zawsze byłam przecież taka silna, umiałam zebrać się w sobie i stawić czoło trudnościom. Niestety, choć bardzo się starałam, tym razem nie umiałam sobie poradzić.

Mijały kolejne dni, rany się goiły, a ja nie potrafiłam pokochać swojego dziecka. Przez nasz dom przetaczały się tabuny gości. Wszyscy zachwycali się Kacperkiem, gratulowali mi, pytali, jak się czuję, czy jestem szczęśliwa. Kiwałam głową, uśmiechałam się, ale tak naprawdę marzyłam tylko o tym – aby zabrali go jak najdalej ode mnie. Cieszyłam się więc z tych odwiedzin. Babcie, ciocie, koleżanki brały dziecko na ręce, przytulały, usypiały, a ja oddychałam z ulgą. Miałam wreszcie chwilę spokoju!

Potem odwiedziny się skończyły. Zostałam z synem praktycznie sama. Piotr wychodził do pracy i zostawiał wszystko na mojej głowie. To było straszne! Mały był trudny, marudził, nie chciał jeść. A jak już zjadł, to miał kolki i trzeba go było nosić na rękach albo wymiotował. Do tego ciągle płakał. Doprowadzało mnie to do białej gorączki. Nie, nie biłam go, nie starałam się uspokajać na siłę. Gdybym to zrobiła, pewnie nigdy bym sobie nie darowała. Jednak bywały chwile, że zamykałam się w drugim pokoju, zatykałam uszy albo włączałam telewizor na cały regulator, żeby nie słyszeć tych ryków. 

Czy jestem nienormalna? Czy tylko ja tak mam?

W tamtych momentach zastanawiałam się, w co ja się wpakowałam, po co w ogóle było mi to dziecko… Przecież moje życie było wcześniej takie wspaniałe. W pracy mnie szanowali i doceniali, chadzałam na imprezy, spotykałam się z przyjaciółkami na ploteczki. Miałam czas na fryzjera, kosmetyczkę, na buszowanie po sklepach. A teraz? Krążyłam między kuchnią a dużym pokojem i dziecięcym łóżeczkiem.

Często nawet ubrać mi się nie chciało. W większość ciuchów i tak się nie mieściłam, bo skóra na brzuchu wisiała mi jak worek, a poza tym do czego miałam się stroić? Do karmienia? Żeby syn obrzygał mi wyjściową sukienkę i szpilki?!

Byłam wściekła. Nie na siebie… Na cały świat. Czułam się oszukana. Przecież odkąd pamiętam, wszyscy wokół powtarzali, że miłość do dziecka przychodzi sama, że macierzyństwo jest wspaniałe. Tymczasem dla mnie to był coraz większy koszmar! Patrzyłam na swojego syna i nie czułam nic. Ba, nawet myślałam, że najlepiej by było, gdyby w ogóle nie pojawił się na tym świecie.

Może nie czułabym się aż tak źle, gdybym miała jakąś pomoc, wsparcie. Jednak obie babcie jeszcze pracowały, miały swoje sprawy. Owszem, wpadały czasem na godzinkę czy dwie, w niedzielę zabierały malucha na kilka godzin do siebie. Ale dla mnie to było zdecydowanie za mało. Gdy próbowałam o tym porozmawiać z mamą, tylko machnęła ręką. Stwierdziła, żebym przestała się użalać nad sobą, bo mam już 34 lata, a nie 16.

A Piotr? Gdy planowaliśmy dziecko, obiecywał, że będzie mi pomagał przy Kacprze. Że będzie wstawał do niego w nocy, karmił, kąpał. Kiedy przyszło co do czego, to się na mnie wypiął. I jeszcze twierdził, że powinnam to zrozumieć, bo on zarabia pieniądze, utrzymuje dom i musi odpocząć! A ja? Tylko w domu siedzę… Stara męska śpiewka. Prawdę mówiąc, chętnie bym się z nim zamieniła.

Zbliżał się koniec urlopu macierzyńskiego. Postanowiłam zatrudnić opiekunkę i wrócić do pracy. Piotr początkowo nie chciał o tym słyszeć; mówił, że jego synem nie będzie zajmowała się jakaś obca baba, ale postawiłam na swoim. Raz, że chciałam się wreszcie wyrwać z domu, dwa – miałam nadzieję, że jak się odseparuję od dziecka na kilka godzin dziennie, to wreszcie za nim zatęsknię. I je pokocham. Bardzo tego chciałam!

Pamiętam, jak pierwszego dnia weszłam do firmy. Byłam taka szczęśliwa! Omal biurka i komputera nie ucałowałam! Dziewczyny zdziwiły się, że jestem taka opanowana i spokojna. Zapytały, czy nie tęsknię za Kacperkiem, czy nie było mi trudno się z nim rozstać. Zrobiłam zbolałą minę i powiedziałam, że oczywiście, było mi bardzo trudno. Ale życie jest ciężkie. Trzeba spłacać kredyty, płacić rachunki… No i utrzymać dziecko.

Pokiwały ze zrozumieniem głowami, pozachwycały się, jaka to jestem dzielna, życzyły mi siły. A prawda była taka, że gdyby same nie zaczęły tematu, to pewnie nawet przez sekundę nie pomyślałabym o synku. Nie zamierzałam się jednak to tego przyznawać. Bałam się, że uznają mnie za wyrodną matkę.

Od tamtej pory minęło pół roku. Niestety, moje uczucia do Kacpra wcale się nie zmieniły. Ciągle nie potrafię go szczerze pokochać. Kiedy podchodzi do mnie z wyciągniętymi rączkami, mam ochotę go ominąć i zamknąć się w sypialni. Oczywiście tego nie robię. Staram się być dobrą matką. Przytulam go, bawię się z nim. Jednak robię to bardziej z obowiązku niż z miłości. Teraz jest jeszcze mały, ale obawiam się, że w przyszłości na pewno wyczuje, że nie jestem szczera.

Często zastanawiam się, czy tylko ja jestem taka nienormalna, czy może są inne kobiety, które przeżywają to samo. Twarzą w twarz nie chciałam o tym z nikim rozmawiać. Wstydziłam się. Ale raz odważyłam się i zapytałam o to na forum internetowym dla matek. Gdy następnego dnia zajrzałam na stronę, aż roiło się od wpisów. Większość z nich to zionące jadem paszkwile: że jestem wredną suką, egoistką… Drugi raz już nie zapytam.

Czytaj także:
„Romans pochłonął mnie w całości, myślałam już tylko o dotyku kochanka. Gdyby nie wypadek męża, już dawno byłabym z Mirkiem”
„Mąż nie chce wierzyć, że odchodzę, bo nie chcę już z nim być. Próbuje mi wmówić kochanka i wykorzystuje do tego syna”
„Zostawiłam na chwilę dziecko w samochodzie, a kiedy wróciłam... samochodu nie było. Mój synuś fartem uniknął tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA