„Już nigdy nie spuszczę córki z oka. Byle pogaduchy z koleżanką prawie skończyły się tragedią”

matka córka problemy fot. Adobe Stock, kleberpicui
„– Te esemesy przychodzą z telefonu córki? – spytała policjantka. Potwierdziłam. Odeszła na bok i przez chwilę rozmawiała przez radio.
– Znajdziemy Karolinę. I to szybko! A teraz pojedziemy na komendę – obiecała. Dwie godziny później radiowóz przywiózł Karolinę. Nie umiem opisać uczuć, jakie mną wtedy targały”.
/ 01.08.2023 07:45
matka córka problemy fot. Adobe Stock, kleberpicui

Gdy Karolina wyjeżdżała, byłam w tygodniowej delegacji. Wróciłam wieczorem w dniu, w którym ona akurat wyjechała na 5-dniową wycieczkę. Nie widziałyśmy się prawie 2 tygodnie. Dla mnie to bardzo długo. Wreszcie autobus ukazał się na końcu ulicy. Oczekujący pociech rodzice zbili się w ciasną gromadkę. Autokar stanął, drzwi się otworzyły, dzieci jedno po drugim wyskakiwały na chodnik. Karolina czekała w kolejce do wyjścia. Przesłała mi całusa i pomachała ręką. Minutę później trzymałam ją w ramionach.

– Cześć, mamuś, nie ściskaj mnie tak, bo mnie udusisz! – śmiała się moja kochana córeczka. – Weź moją walizkę od kierowcy, a ja pożegnam się z dziewczynami, zaraz wracam! – powiedziała i pobiegła do koleżanek.

Załadowałam jej walizkę i czekałam

Po 10 minutach zniecierpliwiona zaczęłam się rozglądać po parkingu. Przy autokarze stała jeszcze niewielka grupka dzieciaków z rodzicami, ale wśród nich nie zauważyłam córki. Wyjęłam telefon i wysłałam jej esemesa: „Gdzie jesteś? Czekam przy aucie”. Minęło kolejne 10 minut, nie odpowiedziała! Wkurzyłam się, wystukałam numer Karoliny, nie odebrała, po kilku dzwonkach włączyła się poczta głosowa.

– Przeginasz dziewczyno, mocno przeginasz! – powiedziałam do siebie.

Autobus, który przywiózł dzieciaki, odjechał. Na parkingu zostałam ja i jeszcze jedno auto, do którego pakowało się kilka osób. Poznałam dzieci z klasy Karoliny.

– Bardzo przepraszam – podeszłam do nich – jestem mamą Karoliny, może ją widzieliście? – spytałam chłopca i dziewczynkę wsiadających do auta. – Mówiła, że chce się pożegnać z koleżankami i zniknęła – dodałam.

Jeszcze przed chwilą rozmawiała z Wiktorią – stwierdziła dziewczyna. – Stały przy autobusie.

– A masz może do niej numer telefonu? – naciskałam zaniepokojona.

– Niestety nie, ona się z nami nie koleguje – byłam zdziwiona tą odpowiedzią, ale nie dociekałam.

W tej chwili najważniejsze było dla mnie odnalezienie Karoliny.

– Niech pani zadzwoni do wychowawczyni – odezwała się matka dzieci. – Proszę, tutaj jest jej numer. Bardzo mi przykro, ale my już musimy jechać.

Podziękowałam, wzięłam karteczkę z numerem i zostałam sama na pustym parkingu. Karoliny ani śladu. Jeszcze raz wybrałam jej numer:

„Abonent jest poza zasięgiem lub ma wyłączony telefon” – poinformował automat.

Byłam zrozpaczona, nie wiedziałam, co robić, gdzie szukać córki. Bałam się odjechać z parkingu. Miałam nadzieję, że zaraz przybiegnie i przeprosi, że zagadała się z przyjaciółką. Już tak bywało. Gdyby mnie nie było, musiałaby sama wracać do domu na drugi koniec miasta.

Nie miałam pojęcia, co się mogło stać

Karolina była zawsze zdyscyplinowana. Jeśli mówiła, że zaraz przyjdzie, tak było. Nie przeciągała struny. Poczułam się bezradna. Bezmyślnie patrzyłam na ekran telefonu, gdy zadzwonił. Wyświetlił się numer Karoliny.

– Karolina? Gdzie ty jesteś, dziecko? Ja tu od zmysłów odchodzę! – wykrzyczałam do aparatu jednym tchem.

– Masz wiadomość! – usłyszałam męski głos.

Na ekranie ukazało się zdjęcie mojej córki. Gdyby nie samochód, upadłabym na chodnik. Na szczęście mogłam się o niego oprzeć. Pod zdjęciem był podpis „Czekaj na instrukcje! Siedź cicho. Żadnej policji”. Zrozumiałam, że Karolina została porwana! Przez kogo i dlaczego, nie wiedziałam.

Przerażona czekałam na wiadomość. Minęło pół godziny i nic, cisza, Żadnego telefonu ani esemesa. Koszmar! Po 45 minutach odezwał się sygnał komórki. Przyszła nowa wiadomość: „Obejrzyj nowe zdjęcie!”. Na fotografii bandzior w kominiarce trzymał zapłakaną Karolinę za włosy. Podpis pod zdjęciem głosił: „Wykonuj polecenia, jeśli ją kochasz”. Z przerażenia zrobiło mi ciemno przed oczami. Zrozumiałam, że to nie są żarty. Ci ludzie byli gotowi w każdej chwili skrzywdzić Karolinę.

Postanowiłam, że wykonam każde ich polecenie, byleby tylko ją uwolnili. Kolejny esemes: „Pojedź teraz do centrum handlowego nad jeziorem. Czekaj na dalsze rozkazy. Obserwujemy cię!”. Natychmiast wykonałam polecenie. Przy wejściu do centrum było wolne miejsce, na którym zaparkowałam. Nie wychodziłam z samochodu, tylko czekałam na dalsze instrukcje. Z trudem panowałam nad nerwami. Miałam nadzieję, że dopóki wykonuję polecenia, Karolinie nic nie grozi.

Czy można wierzyć bandytom?

Czy jeśli wykonam wszystko, czego zażądają, dranie dotrzymają słowa i oddadzą mi dziecko? Rozsądek podpowiadał, że nie! Co robić?! Kolejny esemes: „Znajdź sklep o nazwie Precjoza, obejrzyj go dokładnie. To twój cel”.

Czego oni ode mnie chcą?! Zastanawiałam się nad tym po przeczytaniu polecenia, którego nie rozumiałam. Mam coś ukraść? Przecież natychmiast wpadnę, nie jestem złodziejką, nie umiem kraść, nie wiem, jak to robić! Obserwują mnie, więc nie mogę z nikim rozmawiać. Jak mam wezwać pomoc? Weszłam do centrum. Sklep Precjoza był blisko wejścia. Obejrzałam wszystko dokładnie. Kolejny esemes potwierdził moje przypuszczenia:

„Na wystawie jest złoty pierścień z brylantami. Masz go ukraść!”.

Odpowiedziałam natychmiast: „Nie umiem kraść! Złapią mnie!”.

Bandyci odpisali: „Kombinuj. Mała na razie czuje się dobrze!”.

Dołączyli zdjęcie Karoliny. I jeszcze jeden esemes:

„Żadnych numerów. Widzimy cię”.

Byłam na skraju wytrzymałości nerwowej. Nie obchodziło mnie, co się stanie. Za wszelką cenę chciałam uwolnić córkę. Napisałam znowu do bandziorów:

„Kiedy oddacie mi Karolinę?”.

„Najpierw pierścień. Pospiesz się!” – odpowiedzieli.

„Karolina ma czekać przy moim aucie” – napisałam tym draniom.

„Pierścień!” – to była ostatnia wiadomość.

Za ladą stało dwóch facetów z przyklejonymi do twarzy zawodowymi uśmiechami, przy drzwiach zaś ochroniarz obserwujący klientów. Na szczęście, co pewien czas wychodził ze sklepu i obserwował lokal z zewnątrz. To dawało szansę na ucieczkę. W gablocie na wystawie rzeczywiście prezentowano piękny pierścień wysadzany brylantami. Cena zbijała z nóg: 360 tysięcy złotych.

– Czy mogłabym obejrzeć ten pierścień z wystawy? – zapytałam bezczelnie jednego z ekspedientów.

– Oczywiście – odpowiedział. – Zechce pani zaczekać – wskazał mi fotel przy stoliku. – Może kawy?

– Nie, dziękuję – usiadłam w fotelu.

Minutę później facet przyniósł ozdobne pudełko z pierścieniem.

– Proszę – podał mi pierścień. – Piękna, wenecka robota.

– Rzeczywiście – założyłam pierścień na serdeczny palec i wyciągnęłam rękę przed siebie. – W tym świetle kamienie nie wyglądają najlepiej – grymasiłam.

– Pani pozwoli – ekspedient wziął mnie pod ramię i zaprowadził bliżej wystawy. – Czy tak lepiej? – spytał grzecznie.

Oglądałam połyskujące brylanty i tysiące myśli przelatywało mi przez głowę. Nagle zdecydowanym ruchem pchnęłam ekspedienta na gablotę, która przewróciła się z hukiem tłuczonego szkła.

Sama skoczyłam do wyjścia

Byłam już za sklepem, gdy zaczepiłam o coś nogą i wyłożyłam się jak długa na posadzkę. Natychmiast ktoś usiadł mi na plecach i wykręcił ręce. Chwilę później byłam zakuta w kajdanki.

– Nieeee! – wrzasnęłam. – Błagam, puśćcie mnie, moje dziecko! – krzyczałam przez łzy.

Tłum zaciekawionych gapiów otoczył mnie i ochroniarza, który podniósł mnie z podłogi i zgiętą wpół zaprowadził na zaplecze. Posadzono mnie na krześle. Usłyszałam sygnał esemesa. Telefon miałam w torebce.

– Czy mogę zobaczyć wiadomość? – poprosiłam ochroniarza. – Błagam, tu chodzi o życie mojego dziecka! – byłam bardzo przekonująca, bo ochroniarz wyjął telefon i pokazał mi ekran.

Zobaczyłam wiadomość: „Spieprzyłaś robotę. Nie zobaczysz już córki!”. W tej samej chwili wpadłam w histerię.

Moje dziecko! Moooje dziecko! Boże, ratuj! – powtarzałam w kółko i wyłam na całe gardło.

Przyjechała policja. Funkcjonariuszka chciała zabrać mnie do radiowozu, ale najpierw starała się mnie uspokoić.

– Ratujcie moje dziecko! – krzyczałam. 

– Co się dzieje z pani córką?! – policjantka szarpnęła moje ramię. – Proszę się uspokoić i powiedzieć, o co chodzi!

Nagle ucichłam

Pozbierałam myśli i doszłam do wniosku, że kobieta w mundurze jest moją jedyną szansą.

– Bandyci porwali Karolinę, moją córkę, grożą jej śmiercią – opowiedziałam wszystko od przyjazdu autokaru.

Pokazałam esemesy i zdjęcia w telefonie.

Te esemesy przychodzą z telefonu córki? – spytała policjantka.

Potwierdziłam. Odeszła na bok i przez chwilę rozmawiała przez radio.

– Znajdziemy Karolinę. I to szybko! – obiecała. – A teraz pojedziemy na komendę.

Dwie godziny później radiowóz przywiózł Karolinę. Nie umiem opisać uczuć, jakie mną wtedy targały. Strach mieszał się ze szczęściem. Policjanci namierzyli sygnał jej telefonu i zlokalizowali, gdzie są bandyci. Oddział antyterrorystów całkowicie ich zaskoczył. Wyszło na jaw, że kradzież pierścionka miała tylko odwrócić uwagę. Celem bandytów nie był bowiem pierścień, tylko kolia warta około miliona złotych. Skradziono ją podczas zamieszania i pościgu za mną. Nad ranem zmęczone, ale szczęśliwe wróciłyśmy z Karoliną do domu.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA