„Byłam świadkiem próby samobójczej męża. Nie mógł znieść, że jego biznes upadł i zostaliśmy bankrutami”

Kryzys rodzinny fot. Adobe Stock
Firma męża plajtowała. Najlepszy przyjaciel i wspólnik go porzucił. Alkohol tylko podsycał ból i lęk. Marcin tego nie wytrzymał.
/ 03.12.2020 12:45
Kryzys rodzinny fot. Adobe Stock

Leżałam przy śpiącym niespokojnie Łukaszku, gapiąc się niewidzącym wzrokiem w otwartą książkę. O szyby bębnił deszcz. Jednostajnie i beznadziejnie. Nie mogłam zasnąć, ale jak tu spać, skoro Marcin zamknięty w swoim gabinecie na dole chodził od ściany do ściany niczym dziki zwierz uwięziony w klatce. Podłoga trzeszczała pod jego ciężkimi krokami, a od czasu do czasu brzęknęło szkło.

Interes męża upadał i nic nie dało się zrobić

Odważyłam się wejść do niego jakieś pół godziny temu, ale tylko łypnął na mnie złymi, przekrwionymi od alkoholu i zmęczenia oczami:
– Mówiłem sto razy, że masz nie przeszkadzać, kiedy pracuję! – huknął.
– Proszę cię, nie pij więcej – powiedziałam łagodnie i cofnęłam się ku drzwiom. – To nie pomoże.
A co pomoże? No, słucham – przysunął się tak blisko, że od jego oddechu zakręciło mi się w głowie. – Co? Może modlitwa? – zaśmiał się szyderczo i jakoś tak głucho, że poczułam ciarki na plecach.

– Porozmawiajmy – poprosiłam mimo wszystko. – Przecież to nasze wspólne kłopoty. Może razem coś wymyślimy…
Spojrzał tak, że ciarki zmieniły się w lodowaty skurcz żołądka. Potem podszedł do biurka i gwałtownym gestem zebrał leżący na nim plik dokumentów, po czym cisnął je w moją stronę.
Proszę, to wykazy zadłużenia, a tu masz pisma ze skarbówki, upomnienia w sprawie zaległych odsetek. Aha, są jeszcze ponaglenia z ZUS-u. Myśl, Einsteinie! To nie takie proste jak zakupy w hipermarkecie.

Zbierałam rozrzucone wydruki drżącymi rękami. Przed oczami tańczyły mi kolumny cyferek. Przecież wiedział, że nie znam się na rachunkach, wiedział, że nie o to mi chodziło. Pragnęłam tylko, żeby mnie przytulił i przyrzekł, że razem przejdziemy przez wszystkie burze.

– Tylko mi tu nie becz – złapał mnie za ramiona z taką pasją, że dokumenty znów sfrunęły na dywan. – Masz, co chciałaś: dom pod miastem, dwa samochody i pełne szafy. Idź się naciesz, póki jeszcze są twoje! – i wypchnął mnie za drzwi. – Albo się módl. I nie przeszkadzaj mi! – krzyknął jeszcze. – Czekam na telefon od Wiktora.

Wiktor to jego najlepszy przyjaciel i wspólnik w interesach. Od lat byli nierozłączni niczym bracia syjamscy.

Żyliśmy jak w bajce

Kiedy właściwie zajął najważniejsze miejsce w życiu Marcina? Moje miejsce… Czy wtedy, gdy założyli razem firmę, czy trochę później, gdy zainteresowali się historią i zaczęli brać udział w rekonstrukcjach rozmaitych potyczek? Próbowałam dotrzymać im kroku, włóczyłam się z jednego pola bitwy na drugie jak jakaś markietanka, jadłam grochówkę z kotła, robiłam im zdjęcia, pomagałam szyć mundury, a nawet wyhaftowałam sztandar.

Kiedy jednak urodził się Łukaszek, dałam za wygraną. Nie da się przecież być wszędzie i robić wszystkiego. A poza tym, czemu właściwie miałam do tego dążyć? Chociaż synek był chorowity, mimo wszystko czułam się szczęśliwa w domu. Skoro Marcin potrzebował hobby, aby się realizować, nie zamierzałam go ograniczać. Ciężko pracował, żeby – jak mówił – ptasiego mleka nam nie brakowało. Rozwijał firmę, nawiązywał kontakty, żył swoimi sprawami.

Choć byłam mocno zaabsorbowana macierzyństwem, nie żyłam w próżni. Parę razy nawet pytałam męża, czy w dobie kryzysu nie obawia się o przyszłość firmy. Zbywał mnie jednak uwagami typu „niech się twoja główka o to nie kłopocze”. A kiedy widział, że naprawdę jestem zatroskana, dzwonił po opiekunkę dla małego i porywał mnie na kolację do naszego ulubionego lokalu.

Takich dwóch orłów jak ja i Wiktor byle kryzys nie zmoże – zapewniał ze śmiechem. – Najwyżej jak piraci zwiniemy żagle i przycupniemy w jakiejś bezpiecznej zatoczce - mówił zawadiacko i robił jedną z tych swoich śmiesznych min, za które tak bardzo go kochałam.

Problemy z alkoholem zaczęły się kilka miesięcy temu i dopiero to naprawdę mnie wystraszyło. Tym bardziej że wódka w krótkim czasie zmieniała Marcina w odludka i milczka. Odsuwał się ode mnie coraz dalej i dalej, niemal niknął na horyzoncie. Prawie nie bywał w domu, a noce coraz częściej spędzał na sofie w swoim gabinecie. I bywał przykry – nawet bardzo – choć nigdy dotąd aż tak jak dziś. Pewnie dlatego tak bardzo się wystraszyłam.

Ten wieczór przepełnił czarę

Z tego wszystkiego okropnie rozbolała mnie głowa i akurat, kiedy wracałam z proszkami z łazienki, usłyszałam na dole dźwięk telefonu tak długo wyczekiwanego przez Marcina. Cichutko, żeby nie plaskać bosymi stopami po posadzce, przycupnęłam na schodach.

– I co, załatwiłeś coś? – usłyszałam głos męża. – Jak to nie chciał rozmawiać? Przecież od roku wisi nam z zapłatą za tę budowę w Tarnobrzegu. Miałeś go przycisnąć! Co ty mi tu opowiadasz, człowieku? Wszyscy jedziemy na tym samym wózku?! Nie rozumiem, powtórz… Wypisujesz się z interesu... Wyjeżdżasz?!

Przez chwilę trwała cisza podkreślana bębnieniem palców po mahoniowym biurku, a potem usłyszałam ryk Marcina. – Co ty mi tu pieprzysz o jakimś bracie w Nowej Zelandii?! Jesteśmy wspólnikami! Przyjaciółmi! To nic nie znaczy? Nie, ja nie mogę uciec jak tchórz na drugi koniec świata! Mam żonę i syna, którym winien jestem opiekę. Już od miesięcy nie mogę spojrzeć Teresie w oczy.

Coś spadło z hukiem i potoczyło się po podłodze. – Jesteś gnida, a nie żołnierz Legionów. Udław się swoimi radami! 
Przekleństwa męża zmieszały się z dziwnym chrzęstem. Domyśliłam się, że komórka zakończyła swój żywot na ścianie.

Z mocno bijącym sercem wycofałam się do sypialni.
– Mamusiu, gdzie byłaś? – Łukaszek przytulił się przez sen.
– W łazience, śpij już – objęłam go i okryłam kołdrą. – Śpij, kochanie.
Próbowałam sobie wszystko poukładać w głowie. Zatem jesteśmy zrujnowani. Firma plajtuje, a Wiktor ucieka do brata, zostawiając kłopoty na głowie Marcina.

Marcin próbował się zabić

Zdążyłam połknąć tabletkę, gdy usłyszałam na schodach ciężkie kroki męża. Mamrotał coś do siebie, potem wrócił i po chwili znów zszedł. Klamka od sypialni się poruszyła, widziałam ją wyraźnie w mdłym świetle kinkietu nad drzwiami.

Nie wiem dlaczego zamknęłam oczy i przylgnęłam do Łukasza, ukradkiem zerkając spod ramienia. „Niech on tutaj nie wchodzi – modliłam się w myślach. – Proszę”. A potem, gdy Marcin już stał w kwadracie światła: „Żeby tylko mały się nie obudził”.

Huknął grom, pokój rozjarzył się od błyskawic i wrodzony strach przed burzą nałożył się na lęk przed niewiadomym. Zastygłam w bezruchu, patrząc na złowrogą postać męża sunącego ciężko w kierunku łóżka. W wysuniętych daleko do przodu dłoniach trzymał jakiś znajomy kształt. Pistolet!

Znałam go i wiedziałam, że to replika, której mąż używał w czasie rekonstrukcji historycznych, ale serce waliło mi jakby chciało wyskoczyć z piersi. Kiedy człowiek widzi wymierzoną w siebie i dziecko broń, choćby to była tylko atrapa, rozum nie przyjmuje racjonalnych argumentów.

Niewiarygodne, że można mieć tyle myśli jednocześnie. Targały mną sprzeczne emocje. Strach i rozpacz spowodowały, że zastygłam w łóżku nieruchomo jak kamień.  Znów błyskawica rozświetliła pokój i zobaczyłam łzy na postarzałej nagle twarzy Marcina. Coś szeptał do siebie – może i on się modlił?

– Nie mogę, nie potrafię was uratować – powiedział nagle na głos. – Przepraszam… – a potem skierował lufę pistoletu ku swojej skroni, usłyszałam głuchy trzask i mąż osunął się na podłogę.

Kiedy byłam pewna, że to już koniec, wyśliznęłam się spod pościeli i przypadłam do niego. Był kompletnie pijany. Próbowałam go dźwignąć, ale nieprzytomny i bezwładny był niemożliwie ciężki. Przyniosłam więc tylko poduszkę i podłożyłam mu pod rozpaloną głowę.

– Mamaaa – zapłakał Łukasz. Przeniosłam więc i jego na dywan, a potem nakryłam całą trójkę kołdrą zdjętą z łóżka. „Jutro będzie zupełnie inaczej” – pomyślałam jeszcze i chociaż nie miałam pojęcia jak, czułam, że już nic gorszego niż dzisiejszy wieczór nie może nas spotkać.

Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA