„Julka w ogóle nie dbała o mojego synka. Umiała ugotować co najwyżej wodę na herbatę. Ciągle jedli pizzę”

kobieta załamana wyprowadzką syna fot. Adobe Stock, shurkin_son
Jarek miał wpaść w niedzielę i chciałam mu dać siatkę z obiadami „na wynos”, żeby w ciągu tygodnia miał coś porządnego do zjedzenia. Bo z tego, co wiedziałam, Julia zupełnie nie dbała o to, żeby w lodówce i na stole było coś zdrowszego od mrożonej pizzy. Gdybym tylko miała jej numer, porozmawiałabym z nią jak kobieta z kobietą!
/ 07.05.2021 10:02
kobieta załamana wyprowadzką syna fot. Adobe Stock, shurkin_son

Jarek nie odbierał od rana. Niby wiedziałam, że ma pracę i pewnie nie mógł rozmawiać, ale mój niepokój rósł z każdą chwilą.

– Co się dzieje, Antosia? – zagadnął Antek, mój mąż; on ma na imię Antoni, a ja jestem Antonina, tak się złożyło, ale… ale nie o tym chciałam.
– Czemu ciągle patrzysz na telefon?
– Bo Jarek powinien napisać – wyjaśniłam. – Nie odbiera, więc mu wysłałam esemesa i czekam na odpowiedź.

Mąż uniósł podejrzliwie brwi i skapitulowałam

– No dobra, sześć esemesów – przyznałam się. – Jakby mi łaskawie dał numer Julki, tobym do niej zadzwoniła… – skrzywiłam się na wspomnienie odmowy syna.

Wiedziałam, że Antek jest po stronie Jarka. Uważał, że za bardzo się przejmuję życiem syna i nie daję mu odciąć pępowiny. Szkoda tylko, że kiedy Agata się wyprowadzała na studia, Antek jeździł do niej po kryjomu i stał pod akademikiem, obserwując, czy wraca wieczorami do pokoju. Kiedy mu o tym przypomniałam, żachnął się, że co innego wypuścić w świat osiemnastoletnią dziewczynę, a co innego kontrolować dwudziestosześcioletniego mężczyznę, który właśnie zamieszkał z dziewczyną.

Ja wyprowadzkę Agaty zniosłam dużo lepiej. Jarek miał wtedy dwanaście lat, właśnie zmieniał szkołę, trenował judo i jeździł na zawody. Miałam się na czym skupić i pusty pokój córki jakoś straszył mnie dużo mniej niż teraz sypialnia syna. Jarek w końcu odpisał. Krótko i z lekkim zniecierpliwieniem. Że był zajęty i czy coś się stało.

„Tak! Stało się! Wyprowadziłeś się i nie mogę sobie znaleźć miejsca w pustym domu!” – miałam ochotę mu odpisać.

Ale zapytałam tylko, czy wszystko w porządku. Odpisał, że tak, i wyczułam, że nie miał ochoty na dłuższą pogawędkę.

Przeszłam na emeryturę, zanim Jarek się wyprowadził

Przyzwyczaiłam się do tego, że chociaż był dorosły, to w domu funkcjonował trochę jak dziecko. To ja robiłam zakupy i gotowałam obiady, ja myślałam codziennie o tym, jak zharmonizować rozkłady dnia męża i syna, żebyśmy mogli siąść razem do stołu. Ja planowałam zakupy w taki sposób, żeby Jarek zawsze miał sycące i pożywne śniadanie przed wyjściem do zakładu ślusarskiego i ja pakowałam mu kanapki i ciasto, żeby zjadł podczas przerwy.

Oczywiście też robiłam mu pranie, zbierałam jego ubrania z podłogi i wynosiłam z jego pokoju brudne naczynia po herbacie i posiłkach, które zresztą sama mu tam zanosiłam. Kiedy jeszcze z nami mieszkał, nieraz myślałam, że odetchnę po jego wyprowadzce. Ba! Co jakiś czas mu to mówiłam albo wręcz wykrzykiwałam zmęczona po całym dniu obsługiwania dwóch mężczyzn.

– Dom to nie hotel! – denerwowałam się, kiedy wracał od dziewczyny rano tuż przed pracą, przebierał się, jadł przygotowane przeze mnie śniadanie i wybiegał do pracy, nawet nie odkładając naczyń do zlewu. Albo: – Mógłbyś posprzątać w łazience! Twoja pianka do golenia jest dosłownie wszędzie! U Julki też się zachowujesz jak fleja czy tylko w domu?!

Raz posprzątał, chociaż niedokładnie i musiałam po nim poprawiać. Potem nawet nie mogłam go złapać, żeby go obsztorcować, bo praktycznie mieszkał u swojej dziewczyny, a do domu przychodził wziąć kąpiel i zjeść to, co ugotowałam. Bo, jak raz mi wyznał w przypływie szczerości, jego dziewczyna miała wiele zalet i w ogóle była cudowna, ale w kuchni potrafiła tylko zagotować wodę na herbatę.

Kilka razy, gdy byłam zmęczona tym, że sprzątanie w domu nigdy się nie kończy, zapytałam go kąśliwie, kiedy zamierza się wprowadzić do Julki, skoro i tak już trzyma u niej swój komputer i maszynkę do golenia. Naprawdę myślałam, że tego właśnie chciałam: czystego domu, braku presji, że obiad musi być codziennie o innej porze, bo Jarek pracował w systemie zmianowym, spokoju i przespanych nocy bez wybudzania się o czwartej nad rano z gonitwą myśli.

Te myśli na ogół dotyczyły tego, gdzie jest Jarek i czy na pewno u Julki, bo przecież mógł od niej wyjść parę godzin temu, a potem wpaść pod samochód albo zostać napadnięty, a ja bym się nawet nie zorientowała, że moje dziecko leży w jakimś rowie i umiera…

Takie scenariusze naprawdę potrafią przyprawić człowieka o bezsenność

Ale kiedy „wreszcie” się wyprowadził, byłam zadowolona z porządku w łazience może ze trzy dni. Antek to minimalista – prawie nie ma kosmetyków, ubrań niewiele, a talerze zmywa po sobie odruchowo, więc nagle nie miałam czego i po kim sprzątać. Nie spełniły się też moje przewidywania, że przestanę się zamartwiać o syna. Przeciwnie! Teraz niepokoiłam się dużo bardziej! Denerwowałam się, że zmienił pracę, a ja nie znam nikogo z tej jego nowej firmy i nie wiem, co to za ludzie.

I tym, że Julka wyraźnie robiła się coraz bardziej zaborcza; miałam wrażenie, że odcina od nas Jarka. A lęk o to, że ktoś mi syna napadł z nożem albo potrącił samochodem nie zelżał ani odrobinę. Przecież to wciąż mogło się zdarzyć każdego dnia! Dwa tygodnie po jego wyprowadzce Antoni miał mnie dosyć.

– Ty masz syndrom pustego gniazda! – orzekł podniesionym tonem. – Zobacz, jak się zachowujesz! Siedzisz w jego pokoju, który mieliśmy przerobić na moją pracownię, ale ty ciągle znajdujesz jakieś wymówki, żebym nic tam nie robił! Wydzwaniasz do Jarka jak szalona, a do tego jeszcze te obiady w słoikach! To nie jest normalne, Antonina. Nie jest normalne…

Z tymi ostatnimi słowami na ustach wyszedł z kuchni, kręcąc głową, a ja zostałam z baterią słoików, w których zawekowałam gołąbki, gulasz i trzy rodzaje zup. Jarek miał wpaść w niedzielę i chciałam mu dać siatkę z obiadami „na wynos”, żeby w ciągu tygodnia miał coś porządnego do zjedzenia. Bo z tego, co wiedziałam, Julia zupełnie nie dbała o to, żeby w lodówce i na stole było coś zdrowszego od mrożonej pizzy.

Gdybym tylko miała jej numer, porozmawiałabym z nią jak kobieta z kobietą!

Ale Jarek nie przyjechał tamtej niedzieli. Julia coś zaplanowała w ostatniej chwili. Nie wpadł w tygodniu ani w kolejny weekend. Ostatecznie gołąbki i gulasz zabrał mój zięć. Przy tej okazji porozmawiałam sobie trochę z córką.

– Ojciec ma rację – stwierdziła Agata. – To syndrom pustego gniazda. Nie umiesz sobie zorganizować życia bez dzieci, no i wciąż chcesz być najważniejszą kobietą w życiu Jarka. A teraz jest nią Julka. Nawet jeśli nie zadba o niego tak jak ty, to musisz odpuścić, mamuś…

Rozmawiałyśmy wtedy przez trzy godziny. Zdałam sobie sprawę, że od dawna tego nie robiłam. A Agata jest mądrą kobietą, chociaż jeszcze młodą.

– Tata ma te swoje modele – powiedziała – a ty co masz?
– Zawsze miałam pracę, dom i was, a potem dom i Jarka – odpowiedziałam cicho. – Chyba masz rację, że nie mam własnego życia…

Było mi smutno po tamtej rozmowie, ale córka też powiedziała mi, że ten syndrom pustego gniazda jest zupełnie normalny i wiele osób, których dzieci opuszczają rodzinny dom, na niego cierpi. Odczuwają nagłą pustkę, niepokój, wydaje im się, że straciły sens życia. Przypomniało mi się, że moja kuzynka Dzidka miała przeboje ze swoją najmłodszą córką. Po jej wyprowadzce jeździła do niej do mieszkania i jej sprzątała, prała, gotowała. Córka tego nie chciała, zażądała zwrotu kluczy, ale Dzidka już miała dodatkową kopię.

Skończyło się to tak, że młoda zmieniła mieszkanie i nie podała nowego adresu matce. Dzidka ogromnie to przeżyła, ale pół roku później działała już w fundacji na rzecz zaniedbanych dzieci, robiła prawo jazdy i zajęła się wyrobem artystycznej biżuterii. Kiedy jej córka urodziła dziecko, Dzidka miała tyle zajęć, że ledwie udawało jej się wykroić czas na opiekę nad wnuczką.

Zadzwoniłam do kuzynki i pogadałam z nią od serca

Zaprosiła mnie do swojej fundacji, ale jakoś nie poczułam, że to moje miejsce. „Swoje” znalazłam dopiero w telefonie zaufania dla młodzieży – ten wolontariat nadaje teraz sens mojemu życiu. Zapisałam się też na lekcje pływania, bo przez całe życie wstydziłam się, że tego nie potrafię. Schudłam parę kilo, uwielbiam basen, wodny aerobik i moją grupę seniorek oraz naszego instruktora. Powiedziałam nawet o nim Antkowi, ale nie był zazdrosny.

– Wiesz, że on jest pewnie w wieku Jarka? – zaśmiał się tylko.
– No i dobrze, to znaczy, że to nie dzieciak, tylko facet prawie pod trzydziestkę i może mi się platonicznie podobać! – odcięłam się.

A potem przyszło mi do głowy, że pierwszy raz pomyślałam o Jarku jako o mężczyźnie. A właściwie, że już od jakiegoś czasu tak o nim myślę. Za to ja czuję się coraz młodsza i wreszcie, kiedy nie mam na głowie dzieci, mogę zająć się tym, co lubię i co mnie cieszy! 

Czytaj także:
Byłam w poprawczaku, ale wyszłam na ludzi
Każdy weekend musieliśmy spędzać z teściami...
Latami wypieraliśmy, że mój brat ma schizofrenię

Redakcja poleca

REKLAMA