Wątpliwości miałem już przed ślubem. Ale kto ich nie ma? Każdy ma, każdy się waha, bo to bardzo poważna decyzja, raz na zawsze, przynajmniej w założeniu. Ale ja żeniłem się ze wspaniałą dziewczyną, piękną, inteligentną, z dobrej rodziny, skąd więc to wahanie?
Wszyscy wokół twierdzili, że nie mogę się już wycofać. Wódka zamówiona, zaliczki wpłacone. No i byłby wstyd. Jak się potem dziewczyna ludziom na oczy pokaże? Przestałem więc mówić o wątpliwościach, ale nie przestałem ich czuć. Skupiłem się na tym, by je pokonać.
Jolę spotkałem na dyskotece, na które zwykle nie chodziłem, ale wtedy dałem się zaciągnąć znajomym. Przy barze zauważyłem śliczną blondynkę, bawiła się z koleżankami, ale jakoś tak bez przekonania… Ja porzuciłem kumpli, ona koleżanki, zaczęliśmy tańczyć, rozmawiać, kleić się do siebie…Droga do ślubu nie była specjalnie długa. Co pół roku jeden krok: wspólne zamieszkanie, oświadczyny, data ślubu.
Od poznania do ożenku półtora roku? Nieźle
Tyle że od kiedy została wyznaczona data ślubu, w moją narzeczoną jakby demon wstąpił. Słyszałem, że kobietom czasem odbija z powodu tej całej weselnej hecy, ale ona przeginała. Nawet przez sen gadała o ślubie! Na dokładkę chciała przeznaczyć na tę jedną imprezę roczny budżet niewielkiego państwa. Mogliśmy za to pojechać dookoła świata, mogliśmy też kupić połowę małego mieszkania, ech...
Zgodziłem się, bo ciężko odmówić ukochanej kobiecie, ale potem plułem sobie w brodę. Patrzyłem na topniejący stan konta i myślałem, że tak naprawdę marzy mi się ceremonia w ogrodzie przy domu jej rodziców, z gromadką gości i dobrym jedzeniem, przy którym rodziny będą zacieśniać więzi. Nic z tego. Wszystko musiało być odpowiednie, swoje kosztować i robić wrażenie. Przede wszystkim robić wrażenie.
Ale nie to było najgorsze. Dobijało mnie, że Jola, którą zawsze miałem za dziewczynę o złotym sercu, uprzejmą, dobrą oraz rozsądną, zmieniała się w roszczeniową zołzę. Inaczej nie umiałem tego określić. Do wszystkich i o wszystko miała pretensje, a jej wymagania stale rosły. Jeśli coś nie szło po jej myśli, życzenia nie były spełniane od ręki, robiła dzikie awantury, a potem płakała.
Zacząłem podejrzewać, że może jest w ciąży, ale niestety nie. Bo to by jednak coś tłumaczyło. A tak doszedłem do jedynego oczywistego wniosku: Jola zawsze taka była, tylko nie zwracałem na to uwagi albo ignorowałem jej wady. Teraz skończył się czas ochronny. Idealizowanie ukochanej weszło w fazę schyłkową na miesiąc przed ślubem! Nie za wcześnie? Czy nie powinienem przejrzeć na oczy dopiero po ślubie?
No ale z drugiej strony… Może pewne rzeczy wyolbrzymiałem przez te swoje wątpliwości? Wariowała, bo się denerwowała. A co będzie, jeśli się teraz wycofam? Strach pomyśleć! Wmówiłem sobie, że będzie lepiej, że się nam ułoży, niech tylko Jola się uspokoi i znormalnieje. Weźmiemy ślub i cześć. Słowo się rzekło. Przestałem dzielić włos na czworo i wynajdywać problemy.
Uroczystość była wzruszająca, a my piękni
Cała noc była nasza. Tłum gości bawił się z nami do rana. A potem zaczęło się prawdziwe życie. Dzień za dniem, bez organizowania wesela, bez tej bieganiny między zespołem a krawcową, księdzem a firmą od cateringu. Praca, dom, praca, dom… Można było spojrzeć na siebie inaczej, chłodniejszym okiem, nieco z dystansu, już jako małżonkowie, a nie świeżo zakochana para, no i bez tej ślubnej gorączki.
– Mógłbyś zmienić pracę – rzuciła kiedyś, ot tak, podczas oglądania filmu.
– Słucham? – zdziwiłem się.
– No wreszcie mógłbyś coś zmienić. Jak długo będziesz nauczycielem informatyki w podstawówce?
– Lubię tę pracę… – bąknąłem, bo naprawdę ją lubiłem. A Jola nigdy nie mówiła, że przeszkadza jej mój zawód.
– Lubisz, lubisz… Ale szału nie ma. Ani prestiżu, ani kasy.
Potem zaczęło się czepianie moich ubrań, fryzury, lektur oraz… moich rodziców, którzy przyjeżdżają do nas starym gratem. Przecież to obciach i wstyd. Co powiedzą sąsiedzi, jak zobaczą? Już na nas patrzą z góry, bo chodzę do pracy w jeansach i bluzie. Jak byle kto. A tu nie mieszka byle kto, tylko ludzie z klasą. I o klasę wyżej. Większość jej uwag puszczałem mimo uszu, choć mnie irytowały. Ale bolało mnie, gdy krytykowała moich rodziców.
– O co ci znowu chodzi? – nie wytrzymałem w końcu. – Co masz do mojej rodziny? Czego się ich czepiasz. Jola, nie poznaję cię!
Ona też wybuchła.
– Bo byłam głupia! Myślałam, że uda mi się ciebie zmienić, ucywilizować, podnieść na wyższy poziom, że po ślubie nie będę musiała się ciebie wstydzić, a tu lipa! Ciągle ten sam szarak bez klasy!
– Klasy? – Niemal zbierałem szczękę z podłogi. – A ty niby masz klasę? Albo ci zadzierający nosa sąsiedzi? Po co wyszłaś za mnie za mąż, skoro taki kiepski ze mnie materiał na męża?
– Oj, daj spokój… Sam wiesz, że przydałoby ci się trochę ogłady.
– A tobie manier, pani menedżer!
Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Bez klasy i ogłady
Przenocowałem u rodziców, w niewielkim mieszkaniu z wielkiej płyty, które nie znajdowało się na nowym i strzeżonym osiedlu, za to czułem się w nim jak w domu, a nie jak lokator. Już wiedziałem, że moje przedślubne wątpliwości miały sens. Trzeba się było wycofać zawczasu, miast wiązać się z kobietą, która nie miała grama szacunku do mnie jako człowieka, nie lubiła tego, jaki jestem, i wstydziła się mojego pochodzenia.
Po co więc mnie wybrała? Wiedziała, że moi rodzice nie są bogaci. Nie mają firmy, którą kiedyś przejmę. Nie mieli pieniędzy na kupno apartamentu dla nowożeńców ani na nowy samochód. Za to zawsze mogłem na nich liczyć, na ich miłość, wsparcie i radę. Tej nocy też siedzieli ze mną i słuchali. I radzili, żebym spokojnie porozmawiał z Jolą, żebym nie działał pod wpływem emocji.
Fakt, już raz się pospieszyłem. Pobraliśmy się za szybko, bez namysłu, a kiedy był czas na zastanowienie się, słuchałem innych, zamiast podążać za głosem serca i rozumu. Zatem teraz należało naprawić ten błąd. Niestety, rozmowa z Jolą niewiele wniosła. Miałem jeszcze nadzieję, że źle ją zrozumiałem, że może w nerwach ją poniosło, ale nie.
Jola naprawdę oczekiwała, że jako jej mąż będę człowiekiem na poziomie. Miałem zmienić pracę, z jeansów wskoczyć w garnitur, a moi rodzice mieli przyjeżdżać do nas samochodem, który nie będzie nosił śladów rdzewienia (jak nie własnym, to taksówką).
– Chryste, nie rozumiem… Po co brałaś ślub z kimś, kogo nie lubisz, kto ma same braki?
Wzruszyła tylko ramionami.
– Oj, nie dramatyzuj. Masz potencjał. Tylko trzeba go z ciebie wydłubać.
Tydzień później złożyłem pozew o rozwód
OK, niech będzie, że dramatyzuję, ale na żadne dłubanie zgody nie dam. O ironio, data rozprawy rozwodowej wypadła dokładnie pół roku po naszym ślubie. Wszystko trwało nie więcej niż pół godziny i byłem wolnym człowiekiem. Żadnego godzenia na siłę. Mogłem odetchnąć z ulgą. Dość czasu zmarnowałem na kogoś, kto udawał, że mnie kocha.
Wreszcie mogłem skupić się na sobie, na tym, jaki jestem i chcę być, na relacjach z ludźmi, którzy są szczerzy i nie próbują mnie zmieniać na siłę. To jednak nie był koniec. Kilka tygodni później odebrałem wezwanie do sądu. Jola zażądała odszkodowania za niespełnione nadzieje związane z małżeństwem.
To znaczy ze zmianą mnie w kogoś, kogo chciała widzieć u swojego boku. Sędzia szeroko otwierała oczy, słuchając głupot, jakie wygadywała moja była żona, która chyba sama nie wierzyła w to, co mówi. A jednak choć przegrała, nie chciała się poddać. Co kilka miesięcy przychodziło nowe wezwanie na rozprawę sądową, każde z bardziej bzdurnego powodu.
– Czemu nie załatwisz tego raz na zawsze i nie zawiadomisz policji? To prześladowanie, stalking, zniesławienie i co tam chcesz!
Znajomi dawali dobre rady, a ja po prostu byłem zmęczony. Bez zapowiedzi poszedłem do naszego dawnego mieszkania, żeby rozmówić się z byłą żoną. Kod do klatki schodowej był ten sam, zamków też nie zmieniła. Zastałem ją w salonie. Leżała na sofie, zapłakana i zasmarkana. Mimo wszystko zrobiło mi się jej żal.
– Jola, co się dzieje?
– Ty… ty mnie nienawidzisz, a rodzice… powiedzieli, że… że się mnie wyrzekną, skoro nawet się ze… zemścić nie umiem, że jednej rzeczy nie potrafię… porządnie… do końca…! – szlochała tak, że z trudem ją rozumiałem.
– Twoi rodzice? A co oni mają z tym wszystkim wspólnego?
– Bo to oni… kazali mi cię zmienić, żebyś był… bardziej… pod ich gust, a potem… po rozwodzie… Chcieli, żebym się zemściła. Tylko, że ja nie umiem, bo ty… bo ja… Przecież to takie głupie! Mówiłam sobie, że tylko się ośmieszam, a ty do reszty mnie znienawidzisz, chociaż ja… ja cię tak kocham! Nigdy nie przestałam. Te durne rozprawy były jedynym sposobem, by się z tobą spotkać… choć wiem, że… bez sensu, wszystko bez sensu… Jesteś dla mnie za dobry, też bym nie chciała kogoś takiego jak ja... nawet nie umiem sprawić, żeby oni chcieli mi dać pracę… Teraz już nie mam nikogo! – wyła jak dzieciak.
– Boże, nic nie rozumiem…
Gdy Jola się trochę ochłodziła i uspokoiła, zaczęliśmy rozmawiać. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu szczerze. Wreszcie wyjaśniliśmy sobie wszystko, a rozmowa trwała tak długo, że za oknem zapadł zmrok.
To nie Jola chciała mnie zmienić
Właściwie nasz związek był jej pierwszym buntem wobec rodziców. Na zewnątrz ludzie na poziomie, a w domu tyrani wobec własnej córki. To jej rodzicom nie odpowiadałem jako kandydat na zięcia. Byłem za biedny, zbyt mało wpasowany w format garniturowca z pięciocyfrową wypłatą. Moja rodzina, choć przecież nie pokazywała się u moich teściów, też była nieodpowiednia. Zbyt zwyczajna, bez szczególnych osiągnięć, nieważne, że uczciwa, wspierająca mnie i kochająca się.
Lat tresury nie da się tak łatwo zapomnieć, zwłaszcza gdy tresują cię osoby najbliższe, na których akceptacji najbardziej ci zależy, a które wpędzają się w kompleksy i pozbawiają pewności siebie. Ciężko komuś nawykłemu do posłuszeństwa zerwać się ze smyczy emocjonalno-finansowej. Zmusili więc Jolę, żeby starała się mnie wpasować w szablon, który oni wycięli.
Grozili odebraniem wszystkiego, na co pracowała. Stanowiska w firmie ojca, do którego dochodziła kilka lat od najniższego szczebla. Mieszkania, które podarowali nam w prezencie ślubnym, ale nigdy nie podpisali aktu notarialnego poświadczającego, że jest to mieszkanie Joli. Wreszcie swojej miłości, choć jak dla mnie to miłości nigdy w tej rodzinie nie było...
Już wiedziałem, czemu moja była żona tak dziwnie się zachowywała. Nie rozumiałem, jak można być aż tak podatnym na czyjś wpływ, ale już wiedziałem, skąd te wszystkie kłótnie, wydziwianie, ukrywanie wizyt mojej rodziny przed jej rodzicami, wciskanie mnie w coś bardziej eleganckiego i podsuwanie ofert pracy dla programistów, którzy co prawda nie nosili garniturów, ale zdecydowanie lepiej zarabiali niż nauczyciele w szkole podstawowej.
Najpierw robiła to subtelnie, ale kiedy na nią naciskali, i to jeszcze przed ślubem, zaczęło być nieprzyjemnie. Wiedziała, że mnie nie zmieni i wcale nie chciała tego robić, ale wmówili dziewczynie, że jak odbiorą jej wszystko, ja też jej nie zechcę, też ją zostawię, bo bez nich, bez ich kasy i pozycji, nic sobą nie reprezentuje. To dlatego robiła z siebie w sądzie idiotkę. Nie zliczyłbym, ile razy mnie przepraszała…
Nie umiałem się na nią gniewać, zwłaszcza gdy patrzyła na mnie tymi załzawionymi niebieskimi oczami… A sekundę później całowaliśmy się jak szaleni, nie mogąc oderwać od siebie ust ani rąk. Kochaliśmy się całą noc, nadrabiając miesiące z dala od siebie. Tęskniłem za nią jak cholera, choć wypierałem tę tęsknotę. Za jej zapachem, dotykiem dłoni, gładkością skóry, uroczym mruczeniem… Nie chciałem już nigdy więcej się z nią rozstawać.
Znajomi i rodzina nie mogli uwierzyć, że wróciliśmy do siebie. Doskonale ich rozumiałem. To mógł być szok, zwłaszcza że wcześniej wysłuchiwali moich biadoleń i wiedzieli o szarpaninie z Jolą i cyrkach, jakie urządzała w sądzie. My jednak nie przejmowaliśmy się cudzym zdaniem – wreszcie! – i postanowiliśmy skorzystać z drugiej szansy, jaką dał nam los.
Co będzie, to będzie, ale jak nie spróbujemy, zawsze będziemy żałować. Oboje mieliśmy nadzieję, że tym razem się uda. Bo do tanga trzeba dwojga. Tylko dwojga… Jola przestała pracować w firmie rodziców. Zerwali z nią kontakt, co mocno przeżyła.
Myślę, że można to porównać do swego rodzaju żałoby, ale dzięki temu zrobiła krok do przodu. Co ja mówię krok – całe kilometry! Uczy się wyrażać własne myśli i pragnienia, zamiast realizować cudze oczekiwania. Zaczęła pracę jako menedżer niewielkiej włoskiej restauracji i uwielbia to robić. A przede wszystkim uczy się kochać – bez zastrzeżeń, bez karcących spojrzeń i uwag. Wreszcie nie zastanawia się, co powie mama, co zrobi tata…
Kilka miesięcy po rozwodzie odzyskałem miłość mojego życia. To już nie było pół roku. Ta tradycja została przerwana. Może i dobrze. Nie zamierzamy brać ślubu po raz drugi, ten jeden nam wystarczył. Nie chcemy iść tą samą ścieżką, chcemy sami wyznaczać swój szlak. Wiemy jednak, że jeśli będziemy budować nasz związek na szczerości i miłości, przetrwa więcej niż niejedno oficjalne małżeństwo.
Czytaj także:
„Szefowa chciała zaciągnąć mnie do łóżka. Zagroziła, że jeśli się jej nie oddam, to zniszczy mi życie i wyrzuci z pracy”
„Po ciąży żona zmieniła się w królową lodu. Chciałem poszukać kochanki, bo w domu nie dostawałem tego, na co zasługuję”
„Życie na wózku było dla mnie przekleństwem. Wstydziłam się współczujących spojrzeń, nic mnie nie cieszyło”