„Moja dziewczyna wszystkie pieniądze wydaje na ciuchy, kosmetyczkę i fryzjera. Ma obsesję na punkcie wyglądu i zdrowia”

Obsesja na punkcie wyglądu fot. Adobe Stock
Klaudia zawsze wygląda perfekcyjnie, ale to co robi, zaczyna doprowadzać mnie do szału. Czy to normalne, że kilka godzin dziennie spędza na malowaniu się, zakupach i u kosmetyczki?
/ 17.02.2021 08:37
Obsesja na punkcie wyglądu fot. Adobe Stock

Moja dziewczyna jest piękna jak bogini i jak ona bywa kapryśna i zmienna. Czasami miałem tego dość. Czyżby czar, jaki na mnie rzuciła, tracił swoją moc? A może to tylko ja zwyczajnie traciłem cierpliwość?

Stwierdziła, że nie może wyjść z domu ze złamanym paznokciem

Klaudia od progu przywitała mnie zmartwioną miną.
– Nie mogę z tobą pójść, Marek – powiedziała tak dramatycznym głosem, że przez głowę przeleciały mi najczarniejsze myśli.

– Popatrz – wyciągnęła przed siebie dłonie. – Złamany.
– Palec? – przestraszyłem się na dobre.
– Paznokieć – sprostowała z wyrzutem.

Za pół godziny mieliśmy być na kolacji u mojej siostry. Chciałem je nareszcie sobie przedstawić, ale przecież ona nie mogła się tam pokazać ze złamanym paznokciem! Na nic zdały się moje zapewnienia, że to drobiazg, że nikt tego nie zauważy. Prosiłem, błagałem.

– Będę się bardzo źle czuła, wiedząc, że coś jest nie tak – zatrzepotała szybko rzęsami, jakby za chwilę miała się rozpłakać. A ja już wiedziałem, że nic nie zdoła jej przekonać.

Byłem wściekły, ale niedługo, bo Klaudia miała swoje sposoby na poprawienie mi humoru. Wyjątkowo skuteczne, muszę przyznać. Odwołałem więc kolację.

Wychodząc rano z jej mieszkania zastanawiałem się, ile to już razy uległem jej fanaberiom. No, ale czy można było nie ulec takiej kobiecie jak Klaudia? To była chodząca piękność, czysta harmonia, ideał. Wizualizacja moich marzeń i snów.

Czułem się jej niewolnikiem, to fakt, ale jakże słodka była to niewola. Puszyłem się jak paw, kiedy szła obok mnie, z wdziękiem kołysząc biodrami, nieustannie pod obstrzałem męskich spojrzeń i zazdrosnych kobiecych zerknięć. Niebieskooka, blondwłosa bogini. Czasami kapryśna i zmienna.

Klaudia zawsze była kapryśna

Przez kilka miesięcy naszej znajomości zdążyła przyzwyczaić mnie już do swoich dąsów, usteczek w dziubek i krokodylich łez. Do szorstkich słów odwołujących w ostatniej chwili spotkania albo rozpaczliwych telefonów: przyjedź, tak mi smutno.

Klaudia bywała czasami naprawdę nieznośna. A wszystko przez tę jej przesadną dbałość o wygląd. Na początku bardzo mi się podobało, że niezależnie od miejsca i sytuacji prezentuje się tak wspaniale. 

Dyskretny makijaż, lśniące włosy, subtelny zapach drogich perfum, seksowne stroje podkreślające jej doskonałe kształty.

Taka była zawsze. Perfekcyjnie zrobiona, w każdym calu. Od włosów, których końcówki nigdy nie miały prawa się rozdwajać po paznokcie u nóg, wymalowane obowiązkowo pod kolor noszonej sukienki. A przecież nawet w środku nocy, bez makijażu i tych wszystkich modnych fatałaszków była prawdziwą pięknością. Ciągle jej to powtarzałem.

– O sylwetkę i urodę trzeba dbać nieustannie – odpowiadała mi i wybiegała na aerobik albo do kosmetyczki.

Bardzo szybko przekonałem się, ile czasu i wysiłku ją to kosztuje. Spotykaliśmy się góra trzy razy w tygodniu, bo po pracy moja bogini wciąż miała coś do załatwienia. A to umówiła się z fryzjerem, a to po całym mieście szukała kremu ujędrniającego biust, choć, daję słowo, nie musiała niczego ujędrniać, a to znowu robiła kontrolne badania poziomu cholesterolu.

Na punkcie zdrowia i zdrowego odżywiania to już naprawdę miała bzika. To od niej dowiedziałem się, że odsmażone na maśle pierogi mogą być rakotwórcze, białe pieczywo rozpycha żołądek, a lody to puste kalorie.

– Za to soja to prawdziwy skarb – przekonywała, ze smakiem zajadając się kotlecikami, które, żeby nie wiem co, nigdy nie będą schabowym.

Sos sojowy, olej i mleko sojowe, kiełki soi, chleb z soją, soja a’la flaki albo chociaż pasztet sojowy pojawiały się niemal w każdym przygotowanym przez nią posiłku.

– A to co takiego? – zapytałem raz, kiedy na moim talerzu wylądował jakiś szary kawałek, ni to sera, ni to chałwy.
– Tofu sojowe. Pyszne prawda?

Z trudem przełknąłem kęs. Rzeczywiście to fu!

Oprócz soi w kuchni Klaudii królowały pomidory, brokuły, ryby, oliwa z oliwek i ryżowy makaron. Słodycze, świeże bułeczki i alkohol, czyli to, co lubię najbardziej, objęte były natomiast całkowitym zakazem. Ale to nie wszystko. Bardzo szybko przekonałem się, że równie zdrowy co dieta, był cały tryb życia mojej nowej dziewczyny.

Cały jej czas kręci się wokół dbania o siebie

Minimum siedem godzin snu, ciągłe wietrzenie mieszkania, żadnych papierosów i kawy. Ćwiczenia oddechowe rano i basen wieczorem albo choć gimnastyka. Coś jakby karate. Tyle że w zwolnionym tempie. Ostatnio na topie jest natomiast terapia tlenowa. Dzwonię do niej, bo umówiliśmy się na spacer, a ona mi mówi, że nie może, bo idzie do baru.

– No dobrze, niech będzie bar – zgadzam się jak zwykle bez protestów, ale w słuchawce słyszę tylko jej śmiech.
– Idę do baru tlenowego. Mam zarezerwowane miejsce na osiemnastą.

No tak, wszystko jasne, lepiej nałykać się tlenu w jakimś tam barze niż w parku. Ta terapia służy jej jednak nad wyraz dobrze, bo Klaudię wprost rozsadza energia. Szkoda tylko, że zużywa ją głównie na bieganie po sklepach. Ale co zrobić, jak ktoś uwielbia zakupy.

Dla niej tydzień bez nowej sukienki, bielizny albo chociaż pomadki, to tydzień stracony. Tak naprawdę to moja piękna dziewczyna pracuje głównie na ubrania i kosmetyki. Ciuchy upycha w szafie tak wielkiej, że zajmuje pół sypialni.

Musi być naprawdę pojemna, bo odkąd się spotykamy, nie widziałem jej jeszcze dwa razy w tej samej rzeczy.

A kosmetyki? Te zajmują całą łazienkę. Kiedyś przyjrzałem się im dokładnie.

W butelce ze szklanym korkiem stojącej na wannie jest relaksujący olejek do kąpieli o zapachu lawendy. Szare mydło z otrębami pszennymi służy do peelingu, a krem w białej tubce do depilacji nóg.

Znaleźć tu można dosłownie wszystko: specjalną gąbkę do masażu, źródlaną wodę w aerozolu, piankę skręcającą włosy, kremy na noc, na dzień, po opalaniu i pod oczy, balsamy, maseczki, żele, toniki... Istna drogeria.
– To wszystko jest niezbędne – powtarza Klaudia.

Dowiodła tego w ostatni weekend. Zaprosiła mnie do siebie już w piątek. Mieliśmy więc przed sobą dwa dni i trzy noce, ja dodatkowo – wielkie nadzieje. Najchętniej nie wychodziłbym z łóżka, ale Klaudia miała inne plany. Najpierw wyciągnęła mnie na długi spacer, a po powrocie urządziła sobie prawdziwy salon odnowy biologicznej. 

Godzinę spędziła w wannie w duszących oparach lawendy, od których zrobiło mi się niedobrze.

Potem wtarła w siebie połowę zgromadzonych w łazience mazideł, wymalowała paznokcie, wyszczotkowała włosy i dopiero wtedy poprosiła mnie o relaksujący masaż. Wydawało mi się, że ledwie usnąłem, a tu już była sobota rano.

– Wstawaj Marek, bo prześpisz całe życie – Klaudia była gotowa do wyjścia. – Masz pół godziny! – rzuciła.
– O bogini! – przyciągnąłem ją do siebie – zlituj się, co znowu wymyśliłaś?

Zgrabnie, niczym kotka, wyswobodziła się z mojego uścisku.
– Idziemy na targi kosmetyczne.
– Targi? Po co ci targi? W łazience masz całe stoisko z kosmetykami.
– Marek, Marek, jak ty nic nie rozumiesz – popatrzyła na mnie z politowaniem. – Tam można zdobyć kosmetyki najnowszej generacji, nowości, coś, czego jeszcze nie ma w sklepach i może w ogóle nie będzie. Zresztą, jak nie chcesz, to pójdę sama – jeszcze dobrze nie skończyła mówić, a już usteczka układały jej się w dziubek. Oho, zaraz będzie obrażona.

Co było robić, poszedłem. Przez pół dnia snułem się za moją niebieskooką pięknością zgrabnie lawirującą między stoiskami. Może za to niedziela będzie dla nas, pocieszałem się w myślach. Nie była.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Klaudia poczuła się bardzo, ale to bardzo zmęczona.

– Wiesz, chyba potrzebuję trochę ciszy i samotności – stwierdziła i wyprawiła mnie od siebie.
Nie mam jej tego za złe, w końcu jest moją boginią, a przecież nawet one miewają swoje chwile słabości.

Więcej prawdziwych historii:
„Przypadkowo poznani przystojniacy dosypali nam czegoś do picia. Moje znajome zniknęły, a ja prawie podzieliłam ich los”
„Przez kłótnie z teściową prawie poroniłam. Dopiero wtedy mój mąż zrozumiał, że powinniśmy zamieszkać sami”
„Mój chłopak jest z dobrej rodziny, a ja 2 lata spędziłam w poprawczaku i to nie bez winy. Nigdy mu tego nie powiem”

Redakcja poleca

REKLAMA