Kiedy rozpoczęłam emeryturę, świat w pewien sposób wydał mi się przyjemniejszy. Wciąż jeszcze dorabiałam sobie na zleceniach, które wykonywałam w domu zdalnie, a przez pozostały czas czytałam książki, oglądałam filmy i spotykałam się z przyjaciółkami. Mój mąż umarł pięć lat temu, a ja nie szukałam sobie nowego partnera. Jakoś tak nie potrzebowałam towarzystwa. Wystarczał mi mój kot, Hades.
Lubiłam pierwsze chwile na emeryturze
Miałam też trójkę dzieci: Mariusza, Anię i Konrada. Oni mieli już jednak swoje życie i sprawy, nie zawracali więc mną sobie głowy zbyt często. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Oczywiście, miło było się spotkać w większym gronie, ale ceniłam sobie ciszę i spokój, o którą trudno było w towarzystwie wnuków. Mariusz miał dwóch synów, Ania córkę, a Konrad syna. Do tej pory raczej nie zajmowałam się wnukami, bo nie miałam czasu – moja praca była dość wymagająca. Teraz jednak trochę się obawiałam, że wszyscy wokół przypomną sobie, że przecież jestem babcią.
Jedna z moich oddanych przyjaciółek, Marcysia, nie rozumiała zupełnie moich wątpliwości.
– Wnuki są super, Basiu! – twierdziła z zapałem. – Dotąd nie miałaś dla nich zbyt wiele czasu, ale zobaczysz, jak to fajnie z nimi spędzić godzinkę czy dwie!
– No wiesz, nie żebym miała coś przeciwko dzieciom, ale czy ja sobie poradzę? – zastanawiałam się. – Dawno się już nikim nie opiekowałam…
– To przecież nie wszystkimi naraz byś się zajmowała – zapewniała. – No a z dwójką na pewno dasz sobie radę.
– Może i tak – mruknęłam. – Zresztą, ten mały od Konrada to ma dwa latka. Prawie w ogóle go nikomu nie powierzają.
– Zobaczysz, będzie naprawdę fajnie! – usłyszałam kolejne zapewnienie.
No i stwierdziłam, że w sumie co mi szkodzi?
Byłam pozytywnie nastawiona
Być może ściągnęłam myślami telefon od Mariusza, bo jeszcze tego samego wieczora zadzwonił z pytaniem, czy przypadkiem nie mogliby podrzucić do mnie chłopaków, bo idą z żoną na jakieś przyjęcie firmowe.
– Zostawiłbym je u Patrycji, wiesz, tej naszej sąsiadki – mówił Mariusz z prędkością karabinu maszynowego – no ale oni też gdzieś jadą, poza tym ciągle ich tam odsyłamy. Nic mi nigdy nie powiedziała, ale zawsze to jakoś tak głupio, wciąż u obcej osoby…
– Dobrze, dobrze, już się nie tłumacz – zaśmiałam się szczerze. – Przywieźcie ich jutro do mnie. Na pewno jakoś sobie poradzimy.
Tak zresztą myślałam. Ba, byłam przekonana, że to będzie przyjemne popołudnie i wieczór. No bo co mogłoby pójść nie tak? Specjalnie na tę okazję upiekłam ciasto, odkopałam jakieś gry planszowe, które zostały tu jeszcze po Konradzie, znalazłam też jakieś puzzle. Założyłam zresztą, że jak pogoda dopisze, to zbiorę ich do parku – niech trochę skorzystają ze słońca, pooddychają świeżym powietrzem. A potem może wybralibyśmy się na lody albo do kina?
Zasypiałam z nadzieją, że wszystko ułoży się po mojej myśli i nawet nie przewidywałam, jak naprawdę będzie wyglądać pobyt wnuków u mnie w mieszkaniu. Mariusz odstawił ich z półgodzinnym spóźnieniem, wyraźnie naburmuszonych. Była szesnasta trzydzieści, pięknie świeciło słońce, więc zapytałam, czy nie chcieliby się gdzieś przejść.
– A niby gdzie? – zapytał starszy z nich, Karol.
– No nie wiem – uśmiechnęłam się zachęcająco. – Może do parku? Albo do lasu?
– E tam, nuda – zawyrokował młodszy, Patryk. – Wolę pograć na konsoli.
– No wiesz, tu nie ma konsoli – zauważyłam z lekką konsternacją.
– Bez sensu – mruknął Karol. Zlustrował mnie niechętnym spojrzeniem. – Ale telewizor to chyba masz?
– Tak, tak, telewizor jest, spokojnie – zaprowadziłam ich do salonu.
– Jaki malutki! – zadziwił się Patryk na widok moich trzydziestu dwóch cali. – Niewiele widać.
Mimo to postanowili z niego jednak skorzystać. Szybko okazało się jednak, że nie mam dostępu do bajek, które chcieli oglądać. Zaproponowałam więc wyjście do kina.
– Nieee! – jęknęli zgodnie.
– Kino jest dla starych! – dodał jeszcze Karol. – To już lepiej na smartfonie posiedzieć!
Wizyty wnuków przypominały koszmar
Tak naprawdę reszta spotkania z wnukami wyglądała jeszcze gorzej. Tym razem ucierpiały moje firanki, które chłopcy zapaćkali czekoladą, obrus, który bezceremonialnie ściągnęli, nie licząc się z tym, co na nim stoi, bo miał im służyć za przebranie, i jedna z waz, którą strącili, gdy się przepychali. A najgorsze w tym wszystkim, że nie mieli żadnych wyrzutów sumienia! Żaden nie przeprosił, nie stwierdził nawet, że mu przykro. Poza tym, używali niecenzuralnych słów i odzywali się do mnie jak do nielubianego kolegi.
Każda kolejna taka „wizyta” wyglądała podobnie i sprawiała mi dużo przykrości. Te bachory były zupełnie niewychowane! A kiedy zwróciłam na to uwagę Mariuszowi, wzruszył tylko ramionami i stwierdził, że przesadzam, bo przecież teraz modne jest to całe bezstresowe wychowanie. Miałam nadzieję, że chociaż z Hanią, córeczką Ani, będzie lepiej – w końcu to dziewczynka.
A gdzie tam! Ona z kolei ciągle płakała, nic jej nie pasowało, a gdy jej czegoś zabraniałam, tupała nogą i zaczynała krzyczeć. Moja córka obruszyła się, gdy w ogóle zwróciłam jej uwagę.
– To tylko dziecko – stwierdziła. – Nie rozumie niektórych rzeczy. Nie wymagaj od niej tak dużo!
– No to nie przywoź jej do mnie, skoro jej nie rozumiem – podsumowałam. – Ja tam mam co robić.
– Niby co? – zmrużyła oczy. – Przecież nie pracujesz, siedzisz w domu całymi dniami i marnujesz czas. No chyba warto się czasem zająć wnukami, co? A Mariusz też mi mówił, że ciągle coś wymyślasz!
Nie wiedziałam zupełnie, jak z nią rozmawiać, zwłaszcza że naprawdę miałam serdecznie dość tych natrętnych wizyt. Zwłaszcza że te zdarzały się coraz częściej.
Postanowiłam tupnąć nogą
W którymś tygodniu z kolei cieszyłam się, że nikt akurat nie wcisnął mi swoich dzieci, żeby mnie uszczęśliwić – i to na siłę. Siedziałyśmy więc z Danką, moją najbliższą przyjaciółką, u mnie w kuchni i popijałyśmy herbatkę. Było miło, zaraz miał się zaczynać nasz serial. Aż tu nagle rozdzwonił się telefon. Spojrzałam na komórkę i się skrzywiłam. Dzwonił Mariusz.
– Syn? – dopytywała Danka.
– Syn, syn – mruknęłam. – I chyba nawet wiem, czego chce.
Odebrałam niechętnie, przewidując, co za moment usłyszę.
– Mamo, słuchaj, właśnie wypadło nam coś bardzo ważnego – zaczął, nim w ogóle zdążyłam się odezwać. – Nie mamy co zrobić z chłopakami… Podrzucę ich do ciebie za pół godzinki, co? Jesteś w domu, prawda?
– Nie, nie ma mnie i nie będzie! – wydarłam się, nie zważając na zdumioną minę Danki. – To są wasze dzieci, nie moje! Jak nie potraficie im zorganizować czasu, wynajmijcie opiekunkę!
Zamaszystym ruchem rozłączyłam połączenie i spojrzałam na przyjaciółkę. Wiedziałam, jak to mogło wyglądać. Mimo to obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie zajmę się tymi bachorami. Nie, dopóki ich rodzice nie wezmą się porządnie za wychowanie.
– Wybacz, że byłaś tego świadkiem, ale mam dość – wyznałam. – Nie zniosę podrzucania mi wnuków ani chwili dłużej!
Ku mojemu zaskoczeniu, Danka uśmiechnęła się lekko.
– Tak się właśnie zastanawiałam, kiedy wybuchniesz – przyznała. – I daj spokój. Miałam ci nawet mówić, że nie powinnaś się tak dawać wykorzystywać.
Mój wybuch przyczynił się do jednego: wreszcie mam chwilę oddechu. Mariusz się na mnie ciężko obraził, potem natomiast zawtórowała mu Ania, której także nie chciałam pomóc z „biedną Hanią”. Teraz mogę wrócić do swoich spotkań ze znajomymi i tego, co lubię najbardziej.
Jeśli chodzi natomiast o rodzinę, często spędzam obecnie czas z Konradem, jego żoną i małym Oskarkiem. Główna różnica polega na tym, że to oni zapraszają mnie na wyjścia i uczestniczymy w nich we czwórkę. Zresztą, myślę, że gdyby kiedyś było trzeba, z radością zostałabym ze swoim najmłodszym wnukiem – to taki kochany chłopiec, który gada już jak najęty, ale nigdy nikogo nie obraża.
Barbara, 61 lat
Czytaj także:
„Skąpstwo ojca przekraczało wszelkie granice. Na nas oszczędzał do skrajności, ale sobie nie żałował pieniędzy”
„Zawsze uważałem, że moja matka to kucharka bez ambicji. Traktowałem ją jak gosposię, dopóki los nie podstawił mi nogi”
„Miałem żonę za świętą, aż przeczytałem jeden SMS na jej telefonie. Nasza romantyczna bajka zamieniła się w koszmar”