Byłam jednocześnie zła i szczęśliwa. Układałam kwiaty w wazonie, usiłując ukryć za bukietem swoją twarz. Wiedziałam, że jest równie czerwona jak te mieczyki, które mi podarował.
– Co się wygłupiasz? – wydusiłam wreszcie z siebie. – Po co te kwiaty?
– Lubisz przecież – Romek uśmiechnął się do mnie. – No, a poza tym, jak to tak do kobiety bez kwiatów?
– Jakoś do tej pory ci to nie przeszkadzało – wyszłam wreszcie zza wazonu i poszłam wstawić wodę. – Co ci do głowy przyszło, żeby tak paradować po wsi, w biały dzień? Wiesz, co się będzie teraz działo?
– A co, wstydzisz się mnie?! – zawołał, po czym podbiegł do mnie, złapał w pół, przytulił. – Zresztą i tak już o nas gadają, więc co za różnica?
Niestety, Romek miał rację. Chociaż robiliśmy wszystko, żeby nikt się o nas nie dowiedział, to i tak jakieś wścibskie oczy już nas wypatrzyły, a złośliwe języki zdążyły obgadać. Uwolniłam się z jego objęć i westchnęłam. Może gdybyśmy nie mieszkali na wsi, wszystko byłoby łatwiejsze? Nie przejmowałabym się tym, co ludzie o mnie powiedzą, w nosie miałabym opinię innych. A tak, to zamiast cieszyć się swoim szczęściem, my je skrzętnie ukrywaliśmy.
Znałam Romka od lat, przecież w jednej wsi się wychowaliśmy, do jednej szkoły chodziliśmy. Tyle że on potem wyjechał do miasta, a ja zostałam na gospodarstwie. Wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci. Jak słyszałam, Romek też się ożenił.
Dzieci jednak nie miał i ponoć niezbyt dobrze mu się w tym małżeństwie wiodło. Jego mama czasem coś komuś wygadała. Wymknęło jej się na przykład, że żona Romka ma innego. Wreszcie skończyło się rozwodem.
Ja co prawda miałam szczęśliwe małżeństwo, ale krótkie. Kiedy nasza starsza córeczka miała 8 lat, u Jacka wykryto guza. Lekarze od razu uprzedzili, że to poważna sprawa i szanse na wyleczenie są raczej niewielkie. Ale ja i tak cały czas miałam nadzieję, że nas ominie to, co najgorsze.
Podobno nadzieja umiera ostatnia…
Zostałam wdową na długo przed tym, jak Romek wrócił na wieś. Bo wrócił – jeszcze po rozwodzie próbował żyć w mieście, ułożyć sobie tam jakoś wszystko. Ale nie udało mu się. Mówił, że zawsze czuł się tam obco, a kiedy został sam, to już zupełnie nie umiał sobie znaleźć miejsca.
– Trzeba umieć żyć w takim miejscu, ja nie umiałem – opowiadał po przyjeździe, dwa lata temu.
– To po co tak długo tam siedziałeś? – dziwili się wszyscy.
– Żona, robota, wygoda… – Romek wzruszał ramionami. – I może też trochę taka głupota i wstyd, że sobie nie poradziłem. Bo do miasta mnie ciągnęło, a potem uciekłem stamtąd z podkulonym ogonem.
– Przesadzasz – machnął ręką Michał, najlepszy kumpel Romka. – Nikt cię tutaj nie osądza. Rodzicom gospodarkę wróciłeś prowadzić. A zresztą po tym, co zrobiła ci ta baba…
– O tym mówić nie chcę – Romek zawsze w tym momencie przerywał.
Nigdy nikomu o swoim małżeństwie nie opowiadał. Mnie też nie. Jak raz go z ciekawości zapytałam, to tylko pokręcił głową i powiedział, że było, minęło, i nie ma o czym gadać. Nie nagabywałam. Po co mi zresztą wiedzieć? Dla niego to trudne, a mnie ta wiedza nie jest do szczęścia potrzebna. Mnie wystarczy, że mam Romka.
Nagle zrozumiałam, jak mi z nim dobrze
Sama nie wiem, jak i kiedy do tego doszło. Widywaliśmy się czasem po jego powrocie. Na wsi, jak to na wsi – ludzie częściej się spotykają, zwłaszcza latem. A to grille, a to spacery, a to w pole się szło czy do sklepu. Człowiek zawsze przystanął, zagadał.
I właśnie latem, rok temu, koleżanka z drugiego końca wsi robiła wesele córki, a potem poprawiny dla tych, co na weselisko zaproszeni nie byli, czyli właściwie dla całej wsi z wyjątkiem rodziny. Świniaka wtedy ubili, ognisko było i grill. Prawie do rana siedziałam, nawet miałam wyrzuty sumienia, bo dzieciaki same w domu zostały.
– Jakie dzieciaki? – dziwił się Romek. – Starsza pełnoletnia, młodsza 16 skończyła, tak? To ty myślisz, że im do czegoś potrzebna jesteś? Nie możesz cały czas tylko w robocie, sadzie i w garach siedzieć. Też ci się coś od życia należy.
Prawdę mówiąc, od razu przyznałam mu rację. Tak rzadko miałam okazję wyjść gdzieś, rozerwać się. Koleżanki niechętnie mnie zapraszały do siebie na przyjęcia. Samotna kobieta, wdowa, była zbyt niebezpieczna… Wtedy, po tych poprawinach, zostałam z Romkiem po raz pierwszy sama, bo odprowadził mnie do domu. Byłam trochę wstawiona, owszem, on też zresztą wychylił kilka kieliszków. Ale to nie alkohol spowodował, że tamten wieczór był taki cudowny. A przecież wtedy jeszcze do niczego nie doszło. Nawet się nie pocałowaliśmy. Po prostu nagle zrozumiałam, że jest mi z nim wspaniale.
Następnego dnia, koło południa, Romek odwiedził mnie i zaprosił na potańcówkę w weekend
– No nie wiem… Co ludzie powiedzą? – zapytałam od razu.
– A co mają mówić? – zdziwił się.– Dorośli jesteśmy, oboje samotni.
– Widać, że dawno na wsi nie byłeś – westchnęłam. – Jakby tylko coś wyniuchali, od razu zrobiliby z nas parę.
– A to źle? – uśmiechnął się do mnie, a mnie zrobiło się gorąco. – A zresztą, przesadzasz. Potańcówka jest daleko, pod Nową Wsią, bo tam mój kumpel klub prowadzi. Nie dowiedzą się.
Nie byłam przekonana. Na wszelki wypadek powiedziałam mu, że pojedziemy tam osobno i poprosiłam, żeby po mnie nie przychodził.
– Toż to głupota – stwierdził, ale obstawałam przy swoim, więc uległ.
No i tak to się zaczęło. Zawsze umawialiśmy się z dala od wsi. Albo szliśmy na spacer do lasu. Każde oddzielnie, spotykaliśmy się dopiero w umówionym miejscu. Na polanie albo przy paśniku… Pilnowałam, żeby nikt nas nie zobaczył. Ale i tak miałam wrażenie, że ludzie zaczęli uważniej mi się przyglądać. Kobiety milkły, gdy pojawiałam się w sklepie, faceci uśmiechali się znacząco na mój widok.
– Przewrażliwiona jesteś – mówił Roman. – Co to kogo interesuje?
– A ja ci mówię, że już wiedzą – martwiłam się. – A wiesz, co to znaczy na języki się dostać? Ty to chłop jesteś, tobie wszystko jedno. Ale o mnie zaraz zaczną plotkować.
Nie wiem, jak nam się udało rok ukrywać naszą miłość. I choć podejrzewałam, że wszyscy i tak wiedzą, prawda dopiero niedawno wyszła na jaw.
– A co ty po lesie z Romkiem chodzisz?– zapytała w pewnym momencie sąsiadka, z którą się przyjaźniłam.
Wpadłam do niej na popołudniową kawę, i gdy usłyszałam to pytanie, o mało się nie zakrztusiłam.
– A ty skąd… Co ty mówisz?
– Matysiakowa was widziała i oczywiście puściła już plotkę po wsi – Anka się roześmiała. – I rzecz jasna, podkoloryzowała ją, jak zwykle. Ponoć za ręce się trzymaliście i wyglądaliście jak dwa gołąbeczki.
– Bzdura! – powiedziałam, czując że się czerwienię. – Na grzybach byłam, spotkałam go, poszliśmy razem.
– To czemu się czerwienisz? – sąsiadka spojrzała na mnie uważnie i znowu się roześmiała. – Dobra, nie chcesz mówić, nie mów, ale przyjaciółce mogłabyś się zwierzyć.
A ja naprawdę się wstydziłam. Stara baba, dwójka dorosłych dzieci i po polach z facetami się szwenda. Dobrze wiem, co ludzie we wsi mówią. Co prawda, nie słyszałam plotek o sobie, ale przecież nieraz byłam świadkiem, jak inne kobiety obgadywali. Z niewinnego spotkania czy przelotnego pocałunku potrafili cały romans utkać. I oczywiście, zaraz po reputacji kobiecie jechali. A ja chciałam ze wsią żyć dobrze. No i o córki się martwiłam. Wiedziałam, że złośliwe pomówienia mogą im wielką krzywdę zrobić!
Dobrze pamiętam, co mówił o ślubie…
To dlatego byłam zła na Romka, że z tymi kwiatami przez całą wieś przeszedł. Przecież mieliśmy ukrywać naszą miłość, a on co wyprawia?
– Wiesz, co teraz będą o nas mówili?! – napadłam na niego.
– No co? Że kwiaty ci przyniosłem. Jak kawaler pannie. A może nawet oświadczyć się chciałem?
– No właśnie! – przytaknęłam. – Zobaczysz, że zaraz taką historię uszyją…
– No i słusznie – powiedział nagle, klękając przede mną. – Bo taki miałem zamiar, jak tu szedłem.
– Co się wygłupiasz? – wydukałam.
Wiedziałam, że Romek był pokiereszowany po poprzednim związku. Nieraz słyszałam, co mówił o ślubie i tego typu bzdurach, jak je nazywał.
– Jestem całkiem poważny – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
– Ale przecież ty… Mówiłeś…
– Ludzie się zmieniają – odparł, uśmiechając się do mnie. – Wiem, co mówiłem. Ale widocznie, kiedy przychodzi prawdziwa miłość, to człowiek zapomina o złych doświadczeniach. I nie myśl sobie, że to przypadek czy coś – dodał, sięgając do kieszeni. – Ja już od dawna o tym myślałem. Pierścionek cały czas przy sobie nosiłem. Tyle że jakoś śmiałości do tej pory nie miałem. Ale to już najwyższy czas. I ukrywać się nie będziemy musieli, i ludziom tematu do plotek nie damy.
– Ty naprawdę?! – pytałam, patrząc z niedowierzaniem na piękne czerwone oczko w złotej oprawie.
– Takich rzeczy dla żartów się nie robi – oznajmił. – No, Danusia, bo ja stary już jestem i długo tak na klęczkach nie wytrzymam. Przyjmiesz takiego poranionego przez życie faceta?
Przyjęłam. I tylko trochę się boję, co powiedzą dzieci, sąsiadki i w ogóle cała nasza wieś. Ale właściwie, co mi tam! Miłości mam się wstydzić?
Czytaj także:
„Po śmierci mojego męża, teściowa nie daje mi żyć. Uważa, że powinnam siedzieć na cmentarzu i płakać, a nie szukać faceta”
„Rozwiodłam się, bo mąż pił. Teściowa wmawiała mojemu dziecku, że powinien kochać tatę, a nie mnie, bo rozbiłam rodzinę”
„Odkąd moja żona zmarła, nie mogę się zbliżyć do żadnej kobiety. Barbara dotrzymała tego, co mówiła na łożu śmierci”