„Jestem tylko sprzątaczką, ale udawałam lekarkę, bo chciałam pomagać ludziom. Niestety, niektórym z nich zaszkodziłam...”

sprzątaczka, która marzy o byciu lekarką fot. Adobe Stock, peopleimages.com
„Wieczorem pani Aliny nie było w domu. Wiedziałam o tym, bo wspomniała mi wcześniej o wyjeździe rodzinnym. Byłam więc spokojna, że nagle nie wparuje do gabinetu, kiedy ja będę tam buszować. Miałam przed sobą ważną misję – wykraść narzędzie potrzebne mi do wyrwania zęba”.
/ 15.12.2022 10:30
sprzątaczka, która marzy o byciu lekarką fot. Adobe Stock, peopleimages.com

Zawsze chciałam być dentystką. Wiem, niektórym osobom może się to wydawać dziwne. Do tej pory zdarza mi się słyszeć opinie:

– A co to za praca ludziom w zębach grzebać?! Durna!

Ale dla mnie zawód dentystki to był szczyt marzeń. Przede wszystkim, co tu kryć, ze względu na zarobki. W naszej okolicy mieszkała taka jedna pani stomatolog... Większość z was chciałaby się urządzić jak ona: elegancki dom, olbrzymia działka, dwa samochody… Nic dziwnego, że i mnie się to marzyło.

Cóż jednak poradzić, kiedy zdolności chyba nie te, a i warunków nie miałam, żeby się tak uczyć i uczyć, jak to w zawodach medycznych potrzeba. Trójka nas była, ojciec lubił sobie popić. Matka, biedaczka, sama prowadziła sklep z odzieżą; ledwo radę dawała. Musieliśmy jej jakoś pomagać. I tak świątek, piątek czy niedziela – człowiek nie miał czasu o książkach myśleć, bo trzeba było stać za ladą i wysłuchiwać kaprysów klientek. Takie życie. Cóż poradzić?

Po maturze zaczęłam co prawda studium pielęgniarskie, bo mówili, że mam do medycyny smykałkę, ale po pierwszym roku zaszłam w ciążę, urodziłam Jaśka i tyle było z mojej nauki. A że mój mąż też lubił zajrzeć do kieliszka, musiałam sama sobie radzić z dziećmi, bo wkrótce na świecie pojawiła się też i Weronika. Żeby jakoś związać koniec z końcem, wyjechałam do Warszawy i zaczęłam u ludzi po mieszkaniach sprzątać. I to właśnie „na robocie”, jak nazywałam te swoje nocne prace, poznałam panią Alinę.

Zaczęłam sprzątać u pani stomatolog

Pani Alina była dentystką. Miała duży, elegancki gabinet, który mieścił się w tym samym bloku, w którym mieszkała, tylko piętro niżej. Początkowo miałam sprzątać tylko ten jej apartament. Pani doktor twierdziła, że do gabinetu nikomu dotknąć się nie da. Jednak z czasem, jak się już zaprzyjaźniłyśmy, to u niej w miejscu pracy też szmatką przejechałam. A przy okazji zaczęłam się dowiadywać tego i owego.

Pani Alina opowiadała mi o swoim nieudanym życiu rodzinnym, o tym, jak odszedł od niej mąż, zabierając jedyną córkę, i o tym, jak banalnie proste są niektóre zabiegi dentystyczne.

– O, takie na przykład zdejmowanie kamienia to nawet pani mogłaby wykonać – powiedziała mi pewnego razu, wskazując odpowiedni sprzęt, a mnie oczy aż się zaświeciły, nie powiem.

Na pewno w tamtym momencie nie miałam w głowie jeszcze żadnego gotowego planu, lecz pani stomatolog uderzyła we właściwe struny. Od razu przypomniały mi się młodzieńcze marzenia. Gdzieś tam w głębi duszy kołatało mi się pragnienie ich realizacji. Łaknęłam wiedzy i byłam otwarta na naukę. A tej pani doktor mi nie skąpiła. Widząc moje zainteresowanie, zaczęła częściej omawiać przy mnie zastosowanie narzędzi, zaznajamiać mnie z mniej i bardziej skomplikowanymi przypadkami, dyskutować o pacjentach…

Nie minęło dużo czasu, a stałam się kimś w rodzaju powierniczki samotnej starszej kobiety.

Wcale nie zamierzałam tego wykorzystywać. Pewnie, byłam zadowolona, kiedy dawała mi pieniądze za sprzątanie. Cieszyłam się również, że mam zapewnione regularne źródło dochodu, bo u pani Aliny zawsze było co posprzątać – ale nic poza tym. Nasze rozmowy o usuwaniu kamienia i rodzajach plomb traktowałam tak samo jak rozmowy z innymi klientami, u których sprzątałam, choć te dotyczyły zwykle zwyczajów ich psów albo problemów z dziećmi. Jednak pewnego dnia okazało się, że te rozmowy jak najbardziej przydadzą mi się w życiu.

To się zaczęło w pewien sierpniowy poranek. Wybrałam się na bazarek w swoim miasteczku. Zawsze tam kupowałam, bo było dużo taniej niż w stolicy. Poza tym większość koleżanek sprzedających na straganach znałam jeszcze ze szkoły i zawsze mogłam liczyć na jakiś rabat. I właśnie na taką dawno niewidzianą koleżankę natknęłam się przy okazji wybierania odpowiedniego biustonosza. Siedziała zbolała za tą swoją ladą i nawet nie patrzyła w stronę klientek.

A tobie co, Kaśka? Jak tak będziesz siedzieć, to ci baby cały towar ukradną – zagadnęłam ją, bo zawsze byłam pracowita i takie lenistwo mnie denerwowało.

– A, daj spokój, ząb mnie boli – machnęła ręką dziewczyna, wymownie łapiąc się za szczękę. – Już z tego bólu sama nie wiem, co mam ze sobą zrobić.

– No to idź do dentysty – wzruszyłam ramionami.

– Poszłabym chętnie, ale nie mam za co – jęknęła Kaśka.

– Ta nasza królewna życzy sobie ponad setkę za plombę, skąd ja na to mam wziąć? A państwowo to trzeba czekać ze dwa miesiące.

Coś niecoś wiem, więc mogę spróbować

Prawda. Sama kiedyś tyle czekałam. Taka już ta nasza służba zdrowia... Za to lokalna dentystka, korzystając z faktu, że była jedynym stomatologiem w promieniu kilkunastu kilometrów, miała ceny jak w stolicy!

– Słuchaj, a może ja spojrzę na ten twój ząb? – wypaliłam bez zastanowienia.

Sama nie wiem, skąd taki pomysł przyszedł mi w tamtym momencie do głowy. Chyba po prostu żal mi się zrobiło biednej Kaśki. W każdym razie to była właśnie iskierka, która stała się wkrótce przyczyną pożaru.

– Ty? – Kaśka aż zamrugała ze zdumienia. – A co ty mi pomożesz? Dentystką jesteś czy jak?

– Dentystką nie, ale mam jakie takie pojęcie o tym, jak oni zęby leczą – odparłam buńczucznie.

– Chyba żartujesz! – moja koleżanka, mimo bólu zęba, roześmiała się głośno.

– Nie chcesz, to nie – obruszyłam się, urażona jej brakiem wiary w moje umiejętności.

– Dobra, w sumie ty zawsze byłaś bystra – westchnęła zrezygnowana Kaśka. – Wobec tego chodźmy na zaplecze.

Odrobinę zestresowana poszłam za nią do niewielkiego pomieszczenia wydzielonego ze straganu. Tam Kaśka usadowiła się na taborecie, odchyliła głowę do tyłu i otworzyła paszczę. A ja przy słabym świetle lampki przyjrzałam się felernemu zębowi. Nie prezentował się dobrze. Od razu widać było, że jest mocno przeżarty przez próchnicę.

– Na moje oko to z tego zęba nic nie będzie – zawyrokowałam. – Wyrwałabym go i tyle.

– Ale jak wyrwać?! – Kaśka zerwała się na równe nogi. – Kto ma niby wyrwać?! Ty?!

– Nie szalej, dziewczyno – usiłowałam ją uspokoić, bo nabierałam coraz większego przekonania, że jestem w stanie jej pomóc. – W dawnych czasach kowale wyrywali ludziom zęby obcęgami i było dobrze. To naprawdę nic takiego. Łatwizna.

Uspokajałam coraz bardziej przerażoną koleżankę, a jednocześnie przypominałam sobie wszystko, co wiedziałam od pani Aliny na temat wyrywania zębów. Gdzieś po głowie kołatało mi się, że to dość niebezpieczny zabieg, bo wiąże się z dużym krwawieniem, i że trzeba mieć odpowiednie narzędzie i dużo siły, żeby sobie z tym poradzić. Ale nie zamierzałam się szybko poddawać. To już była kwestia ambicji. Wiedziałam tylko, że nie zdołam zrobić tego od razu.

– Słuchaj, Kaśka – zaczęłam. – Weź sobie teraz jakiś lek przeciwbólowy i przyłóż lód. To ci pomoże. Ja na wieczór jadę do Warszawy na sprzątanie. Mam tam znajomą dentystkę. Wezmę z jej gabinetu odpowiednie szczypce i jutro, jak wrócę, zrobię z twoim zębem porządek.

Czy to aby na pewno bezpieczny zabieg?

Z każdym wypowiadanym słowem nabierałam coraz większej pewności, że wiem, co robię. Musiała pobrzmiewać w moim głosie. Mimo to moja koleżanka spojrzała na mnie niepewnie.

– Ale... – zaczęła. – Czy to aby na pewno bezpieczne? Nic mi potem nie będzie, prawda?

– Na pewno to Kopernik umarł – prychnęłam, bo nie zamierzałam robić jej złudnych nadziei. – Zobaczysz, pomogę ci. Zresztą i tak nie masz innego wyjścia, jak mi zaufać, prawda?

I ja, i ona wiedziałyśmy, że mam rację. Kaśka pokiwała więc głową, a ja przystąpiłam do realizacji dalszej części swojego planu. Sama nie wiem, dlaczego tak się w to zaangażowałam. Chyba chciałam po prostu udowodnić, że nie jestem taka głupia i prosta, jak wyglądam.

Wieczorem pani Aliny nie było w domu. Wiedziałam o tym, bo wspomniała mi wcześniej o wyjeździe rodzinnym. Byłam więc spokojna, że nagle nie wparuje do gabinetu, kiedy ja będę tam buszować. Miałam przed sobą ważną misję – wykraść narzędzie potrzebne mi do wyrwania zęba. Wybrałam coś, co wydało mi się najbardziej zbliżone do narzędzia z książki, którą przekartkowałam przy okazji. Tak, to było dokładnie to. Uspokojona wróciłam do rodzinnej miejscowości.

Następnego dnia poszłam do Kaśki. Wyglądała jeszcze gorzej niż poprzednio. Opowiadała mi ze łzami w oczach, że leki przeciwbólowe w ogóle nie działały i całą noc nie zmrużyła oka. Schłodziłam lodem jej policzek w miejscu bolącego zęba, chwyciłam go obcęgami i… oszczędzę wam szczegółów. Powiem tylko, że nie był to zabieg łatwy. Kaśka wyła jak zarzynane prosię, a ja aż się spociłam ze strachu. Ale po prawie godzinie męczarni ząb został wyrwany.

Kazałam Kaśce odpoczywać, broń Boże nic nie jeść, żeby nie wdało się zakażenie, i natychmiast zgłosić się na pogotowie, gdyby dostała gorączki lub silnego bólu później niż dwa dni po zabiegu. Na pogotowiu miała mówić, że sama sobie ten nieszczęsny ząb wyrwała, żeby mnie aby nie wkopać.

Trzy dni czekałam jak na szpilkach. Potem zadzwoniłam do Kaśki. A tam… moja pacjentka cała w skowronkach! Dziura po zębie się goi, Kaśka nie ma żadnej gorączki i ogólnie jest jak nowo narodzona. W nagrodę przyniosła mi dwie nowe bluzeczki ze swojego stoiska. I tak właśnie to wszystko się zaczęło.

Od tej pory jeszcze uważniej przyglądałam się pracy pani Aliny w jej gabinecie. Ba, zapisywałam sobie nawet (oczywiście tak, żeby tego nie zauważyła), co podaje pacjentom. Interesowało mnie przede wszystkim plombowanie, ewentualnie wyrywanie zębów. Znieczulenie od razu sobie odpuściłam, bo wiedziałam, że przy tym zabiegu istnieje największe ryzyko powikłań, a ja przecież nigdy nie chciałam nikomu zrobić krzywdy.

Jak można kogoś karać za dobre serce?

Tymczasem Kaśka zaczęła rozpowiadać po całym miasteczku o moich wyjątkowych umiejętnościach. Długo nie czekałam. Wkrótce zaczęły się zgłaszać do mnie kolejne osoby. Najczęściej chodziło o założenie niewielkich plomb, rzadziej o wyrwanie zęba.

Czy bałam się ewentualnych komplikacji? Wtedy nie myślałam o tym, że popełniam przestępstwo. Moją uwagę zaprzątały przede wszystkim kwestie praktyczne: jak zdobyć materiały do plomb, jak zadbać o to, żeby cała sprawa się nie wydała… 

Ci, którzy do mnie przychodzili, nie należeli do bogatych. Wiadomo: gdyby było inaczej, woleliby iść do prawdziwego dentysty. Odwdzięczali się zwykle niewielkimi sumami pieniędzy, a częściej po prostu przynosili mi to, co zostało im z pola – trochę warzyw czy mięso z własnej hodowli, czasem też ciuchy czy kosmetyki. Niektóre z tych rzeczy sprzedawałam, inne zostawiałam dla siebie.

Od prokuratora usłyszałam później, że jedyną okolicznością łagodzącą jest fakt, że nie czerpałam ze swojego przestępczego procederu znacznych korzyści majątkowych. To mnie załamało. Jedyną?! A fakt, że chciałam po prostu pomóc cierpiącym ludziom, to się nie już liczy?! Przecież miałam dobre intencje!

Moja dobra passa trwała rok. Miałam zwykle do dwóch pacjentów tygodniowo, paru osobom naprawdę pomogłam. Ale jednej, niestety, zaszkodziłam. I od niej zaczęły się moje kłopoty. Pani Krysia była ciotką jednej z moich byłych pacjentek. Skarżyła się na ból zęba. Uznałam, że nie ma co ratować – wyrywamy. Choć coś tam wspominała, że ma problem z krzepliwością krwi, nie pomyślałam, że to może być dla mnie ważna informacja. Wyrwałam ząb i kazałam pacjentce przykładać lód, a w razie silnego bólu wziąć lek przeciwbólowy. Powiedziałam jej to samo, co zwykle mówiłam przy takich okazjach.

W nocy tego dnia obudził mnie telefon. Córka pani Krysi płakała do słuchawki, że mama wciąż krwawi i jest coraz słabsza. Spojrzałam na zegarek: od zabiegu minęło dużo czasu! Zimny dreszcz przebiegł mi po krzyżu.

– Nie ma co czekać, wieź ją na pogotowie! – krzyknęłam. – I daj znać, co i jak – dodałam ciszej.

Pół nocy modliłam się, żeby pani Krysia przeżyła. Nazajutrz usłyszałam, że pacjentka została uratowana, choć podobno w ostatniej chwili. Jej zdenerwowani krewni nie zastanawiali się długo – natychmiast opowiedzieli lekarzom, kto tak „urządził” panią Krysię. I tak wpadłam.

Rano do moich drzwi zapukała policja. Postawiono mi zarzut prowadzenia praktyki lekarskiej bez odpowiednich zezwoleń, a co za tym idzie, narażenia życia i zdrowia wielu osób.

Jak usłyszałam: „Nowi poszkodowani ciągle się zgłaszają”. To właśnie boli mnie najbardziej.  Poszkodowani?! Przecież zaczęłam leczyć zęby, bo chciałam ludziom pomagać! To ja się narażałam; to ja straciłam przez to pracę, bo jak sprawa się wydała, pani Alina oskarżyła mnie o kradzież narzędzi i materiałów; to ja ponoszę konsekwencje... Co za niesprawiedliwość! Prawdziwi lekarze też przecież czasami się mylą, i co? Mało kto ich z tego powodu ciąga po sądach! Mnie tymczasem traktują jak pospolitego przestępcę…

Czytaj także:
„Gdy mąż stracił pracę, wzięłam na siebie zarabianie na rodzinę. Liczyłam, że odwdzięczy mi się pomocą w domu. Niedoczekanie!”
„Zatrudnili mnie jako nianię, ale oczekiwali, że będę też kucharką, sprzątaczką i asystentką… Oczywiście za te same pieniądze”
„Koleżanka z pracy perfidnie mnie okradła i okłamywała. Udawała wielką przyjaciółkę, a siedzimy biurko w biurko”

Redakcja poleca

REKLAMA