„Jestem nauczycielką, a krnąbrni uczniowie wchodzą mi na głowę. Na samą myśl o początku roku szkolnego robi mi się słabo”

nauczycielka, która nie lubi swojej pracy fot. iStock by Getty Images, Andrey Zhuravlev
„Unikałam konfrontacji z obawy, że przegram. Dotąd nie doszło do naruszenia mojej nietykalności osobistej, ale chamskie odzywki, złośliwe komentarze, ignorowanie poleceń, ironiczne uśmieszki, absurdalne dyskusje zabierające czas – były na porządku dziennym”.
/ 27.07.2023 08:42
nauczycielka, która nie lubi swojej pracy fot. iStock by Getty Images, Andrey Zhuravlev

Ostatnio coraz trudniej mi było po weekendzie wracać do pracy. Nie dość, że straciłam motywację, to byłam tak spięta, że pod koniec dnia dostawałam skurczu karku. „Może to kryzys? Oby”. Miałam nadzieję, że się ogarnę, złapię wiatr w żagle, odnajdę właściwą drogę, wróci dawny entuzjazm. Ale chyba musiałby się zdarzyć jakiś cud. Ech…

Dzięki Bogu, że zbliżały się ferie! Jeszcze tydzień, dokładnie pięć dni roboczych, a potem… wolność! Wolność od roboty, którą kiedyś idealizowałam, póki rzeczywistość nie zweryfikowała moich pięknych wyobrażeń o pracy u podstaw, przekazywaniu wiedzy, budzeniu pasji, odkrywaniu talentów, kształtowaniu młodych, chłonnych umysłów…

Trafiła mi się klasa z piekła rodem

Nauczycielką chciałam zostać od przedszkola. Już wtedy usadzałam na kanapie wszystkie swoje lalki oraz miśki i robiłam im szkołę. Potem zabawki zastąpił młodszy brat oraz jego koledzy z podwórka, których odpytywałam z „liczenia palców” i „wiązania butów”. Na uniwersytecie byłam jedną z lepszych studentek, na praktykach w podstawówce i liceum też świetnie wypadłam. Jednak nic – ani praktyki, ani pięć lat studiów – nie przygotowało mnie na pracę… w gimnazjum.

A właśnie tam trafiłam po studiach. Do molocha, do zespołu szkół na jednym z wielkich osiedli mieszkaniowych, gdzie lekcje odbywają się w trybie dwuzmianowym, gdzie nauka jest przymusem, nie przywilejem, więc mało kto ją szanuje. Takie są realia. Szkoły z uczniami w najgorszym okresie nastoletniego buntu – to był prawdziwy front działań wojennych. Na którym ostatnio przegrywałam…

Dziś było dokładnie tak fatalnie, jak się spodziewałam. W trzeciej B tylko prymuska Kasia odrobiła zadanie domowe. Reszta podobno nie zrozumiała tematu i przedstawiła to w taki sposób, że poczułam się winna. Niby wiem, że kłamali, lecz mimo to w mojej głowie zagnieździła się myśl: „Skoro nie rozumieją, znaczy źle wytłumaczyłam”.

W drugiej A w trakcie zapowiedzianego od miesiąca sprawdzianu, przekładanego już trzy razy, uczniowie ściągali wręcz na bezczelnego, a ja…odwracałam wzrok. Nie miałam siły z nimi walczyć. Na koniec w pierwszej C połowa klasy gapiła się na mnie, jakbym mówiła o hieroglifach egipskich, a nie o potęgowaniu, a druga chyba zapadała w sen.

Odliczałam minuty do końca dnia. Jeszcze tylko dwie lekcje. Niestety, w trzeciej D. To moja największa zmora… Byłam ich wychowawczynią. Przejęłam ich po biolożce, która wzięła urlop zdrowotny. O czymś to świadczy.

To była okropna klasa, z piekła rodem. Trzech spadowiczów po 17 lat, którzy lekceważyli zarówno naukę, jak i nauczycieli. A już Michał przeginał na całego – gadał przez telefon, ostentacyjnie obracał się tyłem do tablicy, przerywał mi w pół słowa. Z kolei wśród dziewczyn prym wiodła grupka siatkarek. Grały w szkolnej drużynie, która odnosiła sukcesy, więc sądziły, że wszystko im wolno. Bo trener zawsze je wybroni. Migały się od obowiązków, nie przychodziły na sprawdziany, dając fatalny przykład reszcie klasy.

A ja? Ja unikałam konfrontacji z obawy, że przegram. Dotąd nie doszło do naruszenia mojej nietykalności osobistej, ale chamskie odzywki, złośliwe komentarze, ignorowanie poleceń, ironiczne uśmieszki, absurdalne dyskusje zabierające czas – były na porządku dziennym. Naprawdę cieszyłam się, gdy Michał robił sobie wagary, a siatkarki wyjeżdżały na zawody. Jednak nie dziś...

Weszłam do klasy, w której poziom hałasu, gdy mnie zobaczyli, po chwili opadł może o decybel. Walnęłam dziennikiem w blat biurka i zaczęłam sprawdzać obecność; wtedy nieco się uspokoili. Aż mój dręczyciel wrzasnął:

– Niech pani se daruje to sprawdzanie. Wszyscy są? – wrzasnął.

Odpowiedział mu niewyraźny pomruk sali i kilka głośniejszych okrzyków.

– No widzi pani, są – uśmiechnął się wyzywająco.

Powinnam sprawdzić tę cholerną obecność, ale wolałam zrobić dobrą minę do złej gry:

– Skoro tak twierdzisz, Michał, wierzę ci na słowo.

W ten sposób bezczelny smarkacz odniósł kolejne zwycięstwo.

Z przerobienia tematu lekcji wychowawczej nic nie wyszło, bo siatkarki wolały pogadać o tym, co będą robić w ferie, a klasa to podchwyciła. Ja zaś słuchałam, udając, że kieruję rozmową.

Wreszcie poniedziałek się skończył. Na samą myśl, że czekają mnie jeszcze cztery takie dni, słabo mi się zrobiło. Może właśnie dlatego, przechodząc przez ulicę, straciłam na chwilę czujność i... wlazłam prosto pod samochód. Na szczęście prowadziła starsza pani, która jechała powoli – po prostu wywróciłam się na asfalt, nabijając sobie guza. Ale przerażona kobieta zawiozła mnie do szpitala, gdzie co prawda nie chcieli zatrzymać mnie na obserwacji – uznali, że mogę się sama poobserwować w domu – ale dali mi zwolnienie. Hip, hip, hura!

Kiedyś było całkiem inaczej...

Kiedy mój młodszy brat wpadł z wizytą do „ofiary wypadku”, zupełnie nie mógł pojąć, czemu jestem taka radosna.

– Siostra, prochów się nałykałaś jakichś czy co?

– Trzy ibupromy to jeszcze nie żadne łykanie! – obruszyłam się. – A cieszę się, bo przez trzy tygodnie nie zobaczę tych potworów.

– Jakich potworów? – Witek niczego nie rozumiał.

– Leniwych i aroganckich, którzy mają w głębokim poważaniu naukę, a… nauczyciel boi się cokolwiek powiedzieć, żeby… żeby mu kosza na głowę nie wsadzili! – wyrzuciłam z siebie.

Boisz się swoich uczniów? – spytał mój brat, robiąc oczy jak pięciozłotówki.

– No… Powiedzmy, że się stresuję przy nich zdecydowanie za bardzo, a kiedy ma dojść do konfrontacji, z reguły wolę ustąpić, niż ponieść sromotną klęskę.

– Kiedyś byłaś inna – stwierdził Witek z dezaprobatą. – Niczego się nie bałaś, budziłaś respekt

Uniosłam brwi.

– Tak, tak. Samym tonem głosu stawiałaś ludzi na baczność. Niby jak inaczej skłoniłabyś sześciolatków do zabawy w szkołę?

– Po prostu to lubiliście – westchnęłam. – Przecież fajnych rzeczy was uczyłam...

– Akurat! – prychnął Witek. – Wszyscy byśmy w te pędy uciekli, gdybyśmy mieli odwagę!

– Przecież was nie terroryzowałam! – oburzyłam się nieco.

– Nie. Ale potrafiłaś tak spojrzeć, że siadaliśmy jak trusieW ogóle nie brałaś pod uwagę odmowy. Na tym to polega.

– Co? – nie zrozumiałam.

– Autorytet. Kiedyś go miałaś, teraz coś w tobie pękło

– Łatwo ci mówić. Gdybym uczyła w podstawówce, toby nie pękło… Ale ty nie wiesz, jacy potrafią być nastolatkowie!

– Bzdury – skrzywił się brat. – Zapewniam cię, że nadpobudliwy, pyskujący dziesięciolatek też by ci dał porządnie w kość, gdybyś mu tylko pozwoliła wleźć sobie na głowę. Chodzi o podejście. Zmieniłaś się. Straciłaś wiarę w siebie, w swoje powołanie…

– Co ty powiesz… – zakpiłam, bo to wiedziałam sama. – Jak jesteś taki mądry, to wymyśl, jakim cudem mam ją odzyskać.

– Już wymyśliłem. Kiedy ci się poprawi, zabieram cię na konie.

– Też wymyślił! – prychnęłam.

Jestem do niczego! Nawet koń mnie nie słucha

Owszem, lata temu wspólnie z bratem uczyłam się jeździć konno, na kucykach. On załapał bakcyla na całe życie, ja nie.

– Mam sobie obijać tyłek w siodle, galopując po lesie? – spytałam z nieskrywaną niechęcią.

– Mrozy dopiero ustąpiły, ziemia twarda jak... – dotknął mojego karku – twoje mięśnie. Nie będzie galopad, bo lepiej nie szaleć w takich warunkach. Prawdę mówiąc, odniesiesz sukces, jak zmusisz Bucefała do stępa. Potrafi być szybki i zwrotny, ale umie też zamienić się w tępego muła, kiedy tylko wyczuje słabość jeźdźca.

– Czy ty próbujesz mi wejść na ambicję? – spojrzałam na niego podejrzliwie. – To ci się nie uda. Nie zamierzam…

– A co masz do stracenia? –zapytał mój brat poważnym głosem. – Gorzej być nie może

Z początku wyglądało, że Witek przesadzał z humorami Bucefała. Wałach pozwolił się oporządzić, osiodłać, zaprowadzić na padok. Spokojnie stał, gdy na niego wsiadałam. Miałam zrobić kółko w stępie. Tylko tyle. I aż tyle…

Ścisnęłam boki konia, wypchnęłam go biodrami. I nic. Cmoknęłam, mocniej ścisnęłam go łydkami. Tylko ogonem machnął i dalej stał. Podskoczyłam na siodle i kilka razy uderzyłam go piętami po bokach. Zero odzewu.

– Tępy osioł! – krzyknęłam.

A potem dopadła mnie fala zwątpienia. Byłam do niczego! Nawet koń mnie nie słuchał. To jak miałam sobie poradzić z trzydziestką krnąbrnych nastolatków? Rozpłakałam się.

– Boże, nawet głupi koń ma mnie gdzieś! – chlipałam. – Nie słucha mnie. Nie lubi mnie…

– Ani lubi, ani nie lubi. Po prostu wyczuwa twoje fatalne nastawienie do wszystkiego. On jest jak żywy barometr, wskazuje poziom twojej pewności siebie – oświecił mnie Witek.

– Ten poziom spadł poniżej zera… – chlipnęłam jeszcze raz.

– Nie biadol, tylko rusz go z miejsca. Ty tu rządzisz, a on ma ustąpić. Skoncentruj się i każ mu ruszyć… Nie! – powstrzymał mnie, widząc, że szykuję się do uderzenia piętami w boki Bucefała. – Lekko go ściśnij. I nie zwalniaj uścisku, choćby ci miały uda pęknąć. Wysyłaj mu w myślach jasny, zdecydowany przekaz: idź… Uwierz, że potrafisz, a na pewno ci się uda.

Po kwadransie ściskania tudzież wysyłania przeze mnie jasnych przekazów Bucefał zrobił jeden mały krok. Z boku wyglądało to pewnie tak, że przestąpił z nogi na nogę, ale jednak ustąpił. Czułam się, jakbym zdobyła wielką górę! Spuchłam z dumy.

Nie dam gówniarzowi wleźć sobie na głowę!

Choć następnego dnia miałam potworne zakwasy, stawiłam się na kolejnej lekcji jazdy konnej z większą pewnością siebie. Bucefał okazał się świetnym nauczycielem. Cichym, acz wymagającym. Wyłapywał każde oszustwo. Każde moje zniechęcenie i brak zdecydowania karał wrośnięciem w glebę. Lecz gdy rozluźniałam się fizycznie i psychicznie, zarazem koncentrując na celu, szedł przed siebie. Powoli, ale szedł.

Zanim minęły trzy tygodnie, pokłusowaliśmy sobie, a nawet pogalopowaliśmy.

– Zdałaś, siostra – pochwalił mnie Witek. – Bucefał nie galopuje pod słabym jeźdźcem. Znaczy, odzyskałaś moc!

Wracając do szkoły, czułam podekscytowanie, ciekawość, również zdenerwowanie, ale nie strach. Wszelka bojaźń minęła. Przecież poradziłam sobie z Bucefałem – 700 kilo żywej wagi, 1,70 m w kłębie – to z nastolatkiem sobie nie poradzę? Toż to tylko ludzkie źrebię! Czasem bryknie, spróbuje kopnąć, ale tak naprawdę tylko sprawdza, na ile sobie może pozwolić.

Poza tym przypomniałam sobie, że nie zawsze było tak źle. Z powodu stresu i zniechęcenia przestałam doceniać małe sukcesy, a przecież miałam ich kilka na koncie. Dziewięciu olimpijczyków. Grupka dawnych uczniów, którzy mnie odwiedzali. Każda uczciwie poprawiona jedynka, każda pracowicie zdobyta piątka, każdy błysk zrozumienia w oczach dotąd zasnutych mgłą… Wróciło powołanie!

Dzień minął miło i spokojnie. Cóż znaczy dobre nastawienie! Została jeszcze lekcja wychowawcza w mojej klasie… Gdy otwierałam drzwi, gadali. Wzięłam się do sprawdzania obecności. Nadal gadali. Podeszłam do tablicy i przejechałam po niej paznokciami. Ręka mi zdrętwiała od tego dźwięku, taki był nieprzyjemny, jednak ucichli. Zaskoczeni, wyraźnie zbici z tropu. Gdy wróciłam do odczytywania listy obecności, przerwał mi Michał:

– Niech se pani da spokój. Szkoda czasu. Wszyscy są? – wrzasnął jak zwykle.

Odpowiedział mu niewyraźny pomruk klasy.

– No widzi pani, wszyscy są.

Odwrócił się i zaczął rozmawiać z kolegą.

Podeszłam do delikwenta. Najpierw zmierzyłam wzrokiem tego, z którym gadał. Zarumienił się i spuścił głowę. Potem chrząknęłam. W myślach słałam jasny, zdecydowany przekaz. Nie brałam pod uwagę nieposłuszeństwa. Odwrócił się. Niechętnie, z miną obrażoną, ale jednak.

– Michał – powiedziałam i wbiłam w niego zdecydowane spojrzenie.

Czekałam spokojnie. Po długiej chwili burknął:

– Obecny.

Czytaj także:
„Byłem nauczycielem z powołania, ale to wieczna przepychanka za psie pieniądze. Już lepszą pensję dostałem w sklepie”
„Gdy byłam nauczycielką, czułam się ważna i potrzebna. Teraz jestem stara i ludzie traktują mnie jak ciężar i śmieć”
„Narzekałam na pracę nauczycielki, więc zmieniłam branżę. Po 10 miesiącach harówki wróciłam do szkoły z podkulonym ogonem”

Redakcja poleca

REKLAMA