Dyrektor wszedł do pokoju nauczycielskiego zły i przygnębiony. Wszyscy wiedzieli, że był na posiedzeniu rady gminy, na którym mieli zdecydować, co dalej z naszą szkołą. Niestety, jego mina mówiła sama za siebie.
– Klamka zapadła – oznajmił ponuro. – Przegłosowali uchwałę o zamknięciu szkoły. Pracujemy tylko do końca sierpnia, nic nie mogłem zrobić.
– Czy wójt mówił coś o pracy dla nas? – dopytywała polonistka.
– Niestety nie. Obawiam się, że każdy z nas będzie musiał szukać czegoś na własną rękę – usłyszeliśmy.
Pięknie nas urządzili, tyle lat nauki, dokształcanie zawodowe, studia podyplomowe, a teraz bezrobocie!
Bałam się, co będzie dalej...
Do domu wróciłam załamana.
– Od września będę bez pracy – powiedziałam mężowi. – Jak my sobie poradzimy z dzieckiem z jednej pensji? I jeszcze ten cholerny kredyt…
– Znajdziesz coś innego, może nawet lepszego – pocieszał mnie Marek. – Jesteś przecież dobrą anglistką.
Poszukiwania szły opornie. Dyrektorka liceum w sąsiednim miasteczku obiecała mi przydzielić siedem godzin, ale to nie było nawet pół etatu. Mąż podsunął mi lepszy pomysł.
– W fabryce kosmetyków szukają kogoś z angielskim do biura, może tam spróbuj? – radził. – Mówiłaś przecież, że chętnie rzuciłabyś pracę w szkole.
To prawda. Miałam dość całej tej szkolnej biurokracji, prowadzenia dzienników lekcyjnych w formie papierowej i elektronicznej. Arkusze ocen i karty osiągnięć ucznia były przyczyną moich nocnych koszmarów. Uczniowie z roku na rok byli coraz bardziej leniwi, pyskaci i mniej zdolni. Rodzice też nie chcieli współpracować, tylko bronili swoich pociech. Starałam się jednak głośno nie narzekać, bo od rodziny i znajomych słyszałam, że mam wspaniałą pracę.
– Tobie to dobrze, tyle wolnego, wakacje, ferie i pracujesz tylko 20 godzin w tygodniu – powtarzała teściowa, a we mnie krew się burzyła ze złości.
Wcale nie było tak łatwo!
Umówiłam się więc na rozmowę na stanowisko pracownika biurowego. Oby mi się udało. Przecież praca sekretarki to fajna sprawa. Wreszcie sobie odpocznę od tego wszystkiego.
– Przyjmiemy panią na okres próbny, a potem zobaczymy – usłyszałam, i prawie podskoczyłam z radości.
– Marcin udało się! – zawołałam po powrocie do domu. – Mam pracę! Normalną, spokojną pracę w biurze! Żadnego sprawdzania klasówek wieczorami! Żadnych wizytacji z kuratorium, żadnych wywiadówek!
– Gratuluję ci, skarbie, wierzyłem w ciebie! – ucieszył się, a potem razem świętowaliśmy mój sukces.
To nie była praca, tylko harówka
Pierwszego dnia pracy stwierdziłam ze zdziwieniem, że mój zakres obowiązków jest bardzo szeroki. Miałam prowadzić korespondencję handlową z firmą brytyjską, która dostarczała nam składniki do produkcji. Moim zadaniem było też naliczanie pracownikom pensji, obsługa programu magazynowego i wystawianie faktur, a także prowadzenie terminarza spotkań z szefem i odbieranie telefonów. Miałam pełne ręce roboty! Co chwilę ktoś przychodził do biura, dzwonił, a ja gubiłam się w stosie dokumentów.
– Pani Edyto, dzisiejsze spotkanie potrwa pewnie do wieczora – usłyszałam od szefa w drugim tygodniu pracy.
– Ale ja kończę pracę o 16… – zaoponowałam, ale szef mi przerwał.
– To ja decyduję, kiedy pani kończy! – odburknął i wyszedł.
Takie zostawanie po godzinach powtarzało się coraz częściej i nie miałam nic do gadania. Wracałam do domu przemęczona, z gigantycznym bólem głowy, a mąż w kółko narzekał, że nie mam czasu dla rodziny.
– Nasze dziecko prawie nie widzi matki! – złościł się na mnie. – Ja też mam dość samotnych wieczorów!
– Nie wiedziałam, że tak będzie wyglądała ta praca… – westchnęłam tylko. – Zaczynam tęsknić za szkołą, za ustalonym planem lekcji, za wolnymi sobotami, feriami świątecznymi, i za dyskusją ze zbuntowaną młodzieżą.
Mój szef był gorszy niż cała zgraja rozwydrzonych wyrostków! Potrafił zadzwonić do mnie w piątek wieczorem i zażądać raportu sprzedaży! Ta praca, a raczej harówka, wypalała mnie coraz bardziej. Musiałam być sekretarką, fakturzystką, księgową i specjalistką od sprzedaży, a zarabiałam mniej niż w szkole! Nie mogłam upomnieć się o podwyżkę, bo w szufladzie szefa leżał stos podań o pracę.
Po dziesięciu miesiącach wytężonej pracy, poprosiłam szefa o urlop.
– Pani żartuje? To nie jest szkoła, tu nie ma wakacji! – parsknął śmiechem. – Może we wrześniu dam pani kilka dni wolnego, ale nic nie obiecuję.
Tamtego dnia złożyłam wypowiedzenie. Na szczęście w sąsiednim mieście zwolnił się etat anglisty. Z ulgą wróciłam do mojego zawodu…
Czytaj także:
„Gdy byłam nauczycielką, czułam się ważna i potrzebna. Teraz jestem stara i ludzie traktują mnie jak ciężar i śmieć”
„Jestem nauczycielką, ale w weekendy tańczę na rurze. Mężowi, córce i rodzinie powiedziałam, że jestem kelnerką”
„Mój syn musi zdawać poprawkę, bo nauczycielka okazała się oszustką. Dlaczego dziecko ma cierpieć za błędy dorosłych?”