„Jestem jak pies ogrodnika. Nie potrafię żyć z moim mężem, ani się z nim rozstać. Nie wiem czy to miłość, czy nienawiść”

kobieta, która ma dylemat na temat własnego małżeństwa fot. Adobe Stock, lizavetta
Codziennie przeszukuję jego kieszenie i teczkę. Zbieram pokwitowania ze stacji benzynowych i sprawdzam, czy znajdują się na trasie, którą porusza się służbowo. Przeglądam wyciągi z wydatków, szukając czy nie pojawiają się zakupy z kwiaciarni lub u jubilera.
/ 24.06.2021 09:20
kobieta, która ma dylemat na temat własnego małżeństwa fot. Adobe Stock, lizavetta

Często się zastanawiam, jak by wyglądało teraz moje życie, gdybym wtedy, rok temu, nie wykazała się taką skrupulatnością. Gdybym tamtego dnia aż tak starannie nie przeszukała kieszeni marynarki mojego męża, którą zamierzałam oddać do pralni. Czy byłabym spokojniejsza? Po dawnemu ufna? Nie doszukiwałabym się we wszystkim ukrytych znaczeń? Nie przywiązywałabym wagi do długich momentów jego milczenia i nagłych zamyśleń?

Tamtego dnia spieszyłam się, żeby ze wszystkim zdążyć

Na weekend mieliśmy zaproszenie na prestiżowy koncert w filharmonii, na którym wypadało pokazać się na galowo. Dlatego chciałam odświeżyć jego garnitur. Moja sukienka już od dawna wisiała w specjalnym pokrowcu, czekając na „wielkie wyjście”.

– Lecę do fryzjera – zakomunikowałam siedzącemu nad laptopem Andrzejowi. – Po drodze zaniosę do pralni twój garnitur.
– Co? – podniósł wzrok znad ekranu i popatrzył na mnie zdezorientowany. – Aha, dobrze – mruknął, gdy wygłoszony przeze mnie komunikat wreszcie do niego dotarł. – A zdążysz odebrać?

Wiedziałam, że mało go to obchodzi. Według niego koncert nie był aż tak ważnym powodem, by wbijać się w garnitur. To ja upierałam się przy nienagannym wyglądzie męża na tej imprezie. Kobieta powinna mieć stosowne „tło”.

– Zdążę, zdążę.
– No to dzięki – rzucił i z powrotem zagłębił się w wirtualnej przestrzeni.

W pralni chemicznej stała kilkuosobowa kolejka. By zabić czas oczekiwania, zaczęłam sprawdzać kieszenie garnituru. Szukałam dokładnie, czy coś się nie ostało, również tę kieszonkę, w której zwykle nie nosi się nic innego poza ozdobnym rąbkiem chusteczki. I właśnie tam wyczułam pod palcami coś twardego. Kieszonka była stosunkowo wąska i chwilę gmerałam w niej ściśniętymi palcami, zanim wydobyłam ów przedmiot.

Niewielki kawałek plastiku z logo firmy telefonicznej. Karta SIM. Co ona tu robi?

Akurat nadeszła moja kolej, więc wrzuciłam kartę do torebki i zajęłam się procedurą oddawania rzeczy do czyszczenia. Zerknęłam też na zegar. Oho, czas mojej zamówionej wizyty u fryzjera niebezpiecznie się zbliżał. Szybko wzięłam kwitek, wysłuchałam zapewnienia, że za trzy godziny mogę odebrać powierzone rzeczy, i pomknęłam do salonu. Podczas zabiegów pielęgnacyjnych zapomniałam o dziwnym znalezisku, jednak kiedy siedziałam już z nałożoną farbą, tknęła mnie podejrzliwość. Po co Andrzejowi karta SIM? Przecież nikt bez uzasadnionego powodu nie wyciąga jej z telefonu.

Czułam, że kryje się w tym coś nienormalnego, coś, co zakłóca mój spokój. Chciałam rozwikłać zagadkę, znaleźć jakieś banalne i niewinne wyjaśnienie. Zanim cokolwiek wymyśliłam, przyszła pora na zmycie farby i ułożenie włosów. Sprawa karty odpłynęła w głębsze rejony mojej świadomości… Ale kiedy wróciłam do domu, znowu wypłynęła na wierzch. Początkowo chciałam otwarcie zapytać Andrzeja, po co mu ta karta, ale… przypomniałam sobie, że kiedyś, sprzątając jego biurko, wśród licznych szpargałów znalazłam pustą oprawę od startera. Wtedy bezmyślnie schowałam ją do szuflady w komodzie, gdzie przechowywałam różne rzeczy, których lepiej nie wyrzucać.

Teraz skojarzyłam oba fakty i miałam przeczucie graniczące z pewnością, że mąż nie powie mi prawdy. Przypomniałam sobie, że na wyjazdy, niby służbowe, wyjątkowo się stroił Pod pozorem brania kąpieli zamknęłam się w łazience. Woda się lała, piana pęczniała, a ja włożyłam kartę do swojego telefonu i wstukałam kod PIN widniejący na znalezionej oprawce. Udało się. Telefon ożył i wyświetlił się komunikat: „PIN zgodny”.

Po chwili mogłam wejść w katalog: esemesy. Odczytałam kilka początkowych i…

...fala gorąca buchnęła mi do głowy. Roiło się w nich od „kochanie”, „skarbeczku” i innych czułych słówek. Czytałam dalej, z walącym sercem i wypiekami na twarzy, bo niektóre z nich miały charakter wręcz pornograficzny. Spojrzałam na daty. Wszystkie pochodziły z poprzedniego roku. Teraz dla odmiany zrobiło mi się zimno.

– Cholera jasna… Mąż pod moim nosem romansował z Bóg wie kim, a ja o niczym nie miałam pojęcia.

Przejrzałam wszystkie wiadomości wychodzące i przychodzące. Znalazłam wśród nich zapewnienia o gorącym uczuciu, intymne wyznania o palącej namiętności i dręczącej tęsknocie. Lektura tego dowodu rzeczowego nie pozostawiała złudzeń, nie dawała miejsca na niewinną interpretację. Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy: byłam zdradzaną żoną. Jeszcze raz przyjrzałam się datom. Największa erupcja uczuć przypadała na połowę zeszłego roku. Wytężyłam szare komórki i zaczęłam odtwarzać w pamięci tamten okres. „Wyjeżdżam służbowo na parę dni” – zadźwięczały mi w uszach słowa Andrzeja. Przypomniałam sobie, że na ten wyjazd pakował się wyjątkowo starannie.

Już wtedy wydało mi się to na tyle dziwne, że zapytałam go o powód pakowania koszul, krawatów i dodatkowego garnituru.

– Och, no wiesz… po naradzie planowany jest bankiet z nowymi partnerami. Muszę się jakoś prezentować – burknął i zaraz zmienił temat, a ja nie drążyłam.

Ufałam mu. Potem było jeszcze wiele wyjazdów, integracji firmowych, narad, konferencji, z których wracał nad ranem, tłumacząc się, że jako gospodarz musiał pozostać do końca. A ja, głupia, wciąż mu wierzyłam! Poniewczasie wyrzucałam sobie naiwność i krótkowzroczność. Chryste, nawet go chwaliłam i cieszyłam się jak ostatnia idiotka, bo w tamtym okresie często obdarowywał mnie kwiatami „bez powodu”. Sądziłam, że są dowodem jego miłości do mnie, tymczasem dowodziły jedynie wyrzutów sumienia.

Zanurzyłam się w kąpieli i nadal intensywnie myślałam

Z esemesów wywnioskowałam, że to raczej już skończona sprawa. Ostatnie wiadomości pochodziły z końca ubiegłego roku i miały o wiele chłodniejszą treść. Była w nich mowa o rozłące, czekaniu; obie strony zarzucały sobie wzajemnie skrajny egoizm i wyliczały, jak wielkie poświęcenia poniosły. I co ja mam teraz zrobić? – zastanawiałam się, dolewając gorącej wody, by ogrzać chłód, jaki mnie ogarnął i trzymał. Przyznać się, że o wszystkim wiem? Co mi to da?

Albo będę musiała mu wybaczyć, albo zażądać rozwodu, na którym wiele stracę, o traumie dzieci nie wspominając; no i mam już swoje lata, za dużo, by na rynku panien z odzysku robić furorę, kalkulowałam na zimno. On pewnie powie, że to było chwilowe zauroczenie bez znaczenia, że kocha tylko mnie i dzieci, i odtąd, świadom wpadki, będzie ostrożniejszy. Duma podpowiadała rozwód.

Cyniczny rozsądek radził udawać, że o niczym nie wiem, ale bacznie go obserwować. Sprawdzać kieszenie, paragony, dzwonić po kilka razy, kiedy jest poza domem – wyznaczałam sobie zadania na pełną podejrzliwości przyszłość. Nie wierzyć w żadne zapewnienia… W końcu, ustaliwszy jakiś plan, wyszłam z wanny. Telefon i kartę ukryłam w kieszeni szlafroka.

– Nareszcie – skwitował Andrzej moje ponowne pojawienie się w pokoju. – Myślałem, że tam usnęłaś. Już chciałem wyważać drzwi, żebyś mi się nie utopiła – mrugnął do mnie wesoło.

Niby zachowywał się normalnie, ale ja już byłam wyczulona. A może przeczulona

Zauważyłam, że gdy weszłam, gwałtownie zamknął laptopa. Natychmiast zakiełkowało nowe podejrzenie. Może flirtował z kimś w internecie? Muszę zajrzeć do jego komputera – dodałam nowy punkt do listy zadań.

– Idziemy spać? – zapytał, przeciągając się. – Późno się zrobiło…

Właśnie… Objawił mi się kolejny problem. Dzieliliśmy jedną sypialnię, a ja uwielbiałam zasypiać przytulona do męża. Czy dam radę położyć się obok niego jak gdyby nigdy nic? Z jednej strony czułam wstręt do takich fałszywych czułości, z drugiej pragnęłam, żeby mnie objął i utulił jak dawniej, gdy mu ufałam i szczerze kochałam. Ostatecznie tak długo się szykowałam, aż on zasnął, i dopiero wtedy się położyłam.

Czuję się obrzydliwie, sprawdzając męża, ale nie potrafię przestać

Wiedziałam, że odtąd moje życie diametralnie się zmieni, ale nie sądziłam, że będzie takie trudne. Codziennie, kiedy Andrzej bierze poranny prysznic, przeszukuję jego kieszenie i teczkę. W samochodzie ukradkiem zbieram pokwitowania ze stacji benzynowych i sprawdzam, czy na pewno znajdują się na trasie, którą porusza się służbowo. Przeglądam wyciągi z wydatków kartą, szukając, czy nie pojawiają się wśród nich jakieś zakupy z kwiaciarni, u jubilera lub rachunki za posiłki w restauracjach bądź hotelach. Czuję się z tym obrzydliwie, ale nie potrafię przestać. Choć przecież nic mi to nie daje. Na razie jest czysty.

Ale nawet jak wykryję dowody nowej zdrady – to co? Żeby być konsekwentną, powinnam dalej udawać, że nic nie wiem. To upokarzające, absurdalne, chore. Zmieniłam się przez niego w szpiega. Coraz częściej myślę, że powinnam od razu, gdy tylko wykryłam zdradę, zrobić mu karczemną awanturę, zażądać prawdy i ewentualnego rozwodu, zmusić go, by błagał mnie o wybaczenie. Teraz już za późno na wybuch gniewu i reanimację miłości. Stałam się zbyt zgorzkniała, zbyt nieufna. Nie potrafię ani z nim normalnie żyć, ani się z nim rozstać. Nie wiem, czy go jeszcze kocham, czy już tylko nienawidzę. Czy to zazdrość, czy zemsta? A może syndrom psa ogrodnika? Wiem jedno: długo tak nie wytrzymam…

Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć

Redakcja poleca

REKLAMA