Pierwszą szydełkową sukieneczkę zrobiłam na prośbę wnuczki dla jej lalki Barbie. Kasia była wtedy chora na świnkę, długo siedziała w domu, nie mogła nie tylko chodzić do przedszkola, ale i bawić się na podwórku. Strasznie się nudziła. Bo ileż można oglądać bajki w telewizji albo kolorować obrazki?
– Babciu – poprosiła. – Uszyj mojej lalce sukienkę. Nie mam jej w co ubrać.
Nie za bardzo znałam się na krawiectwie, a już uszycie miniaturowej sukieneczki było dla mnie wręcz niewykonalne.
– Może spróbujemy zrobić coś dla niej na szydełku? – zaproponowałam.
– Może być – zgodziła się wnuczka.
Wieczorem sprułam jej stary sweterek i zrobiłam malutką sukieneczkę.
– Jaka piękna! – zachwyciła się Kasia.
– Barbie chciałaby jeszcze mieć taką długą. Wybiera się na bal. Zrobisz jej?
– Nie wiem, czy potrafię – westchnęłam.
– Ty wszystko potrafisz, babciu – wnusia bez zastrzeżeń wierzyła w moje umiejętności, nawet te, których nie było.
Córka i wnuczka były zachwycone
Kupiłam w pobliskim sklepie śliczną białą włóczkę i, pomagając sobie starą książką z szydełkowymi wzorami, zaczęłam robić dla Barbie balową suknię. Coraz bardziej mi się to zajęcie podobało. Przypomniało mi się, że w dzieciństwie robiłam na szydełku czapki, szaliki, rękawiczki. Kiedyś nawet wydziergałyśmy z siostrą kolorowe kapcie, które miały być prezentem świątecznym dla naszych rodziców. Bardzo im się podobały. Teraz chciałam sprawić przyjemność wnuczce, dlatego wyszukałam ciekawy wzór i wieczorami cierpliwie dziergałam balową sukienkę dla lalki.
– Babciu, czy sukienka dla Barbie już gotowa? – spytała Kasia kilka dni później.
– Jaka sukienka? – zainteresowała się moja córka. – O czym ona mówi, mamo?
Zanim się odezwałam, Kasia już zdążyła wszystko matce opowiedzieć. Obawiałam się, że Magda będzie się śmiała, ale córkę bardzo to zaciekawiło.
– Pokaż, mamo – poprosiła.
– Dopiero jak skończę.
– Nie miałam pojęcia, że umiesz szydełkować. Kiedy się tego nauczyłaś?
– W dzieciństwie. No ale wtedy robiłam szydełkowe czapki i szaliki, sukienka dla takiej małej lalki to coś zupełnie innego, dlatego idzie mi powoli. Myślę, że jeszcze jeden wieczór, najwyżej dwa, i skończę.
Dwa dni później wręczyłam wnuczce włóczkową sukienkę i fantazyjny kapelusz, który do niej dorobiłam. Obie, i Kasia, i jej mama, były zachwycone.
– Magda tak się cieszy, jakby sama była małą dziewczynką – skomentował zięć.
– Ty się na tym zupełnie nie znasz – fuknęła córka, delikatnymi ruchami gładząc rozłożoną na stole sukieneczkę. Może nie była perfekcyjna, ale naprawdę się udała. – Teraz jest moda na rękodzieło, a to jest naprawdę śliczne. Mamo, jesteś artystką!
– Nie przesadzaj – machnęłam ręką.
– Ale miło, że ci się podoba.
– Wiesz, moglibyśmy to sprzedawać…
– O czym ty mówisz, córcia? – zaprotestowałam. – Przecież to tylko taka domowa robótka, nie żadne rękodzieło.
– Nie chcę sprzedawać! – krzyknęła nagle Kasia ze łzami w oczach. – To dla mojej księżniczki. Barbie idzie na bal! – zgarnęła ze stołu sukienkę i schowała za siebie. – Nie oddam jej, babcia dla mnie zrobiła!
– Nie płacz, Kasiu – Magda usiłowała uspokoić córkę. – Nikt ci nie zabiera, to twoje. Babcia zrobi inne sukieneczki i wtedy je sprzedamy – wytłumaczyła.
– Nie gadaj głupot! – prychnęłam.
Córka nic już więcej nie mówiła, uznałam więc temat za zamknięty.
Myślę, że bym sobie poradziła...
Następnego wieczoru córka przyszła do mojego pokoju z laptopem pod pachą.
– Coś ci chciałam pokazać, mamo – powiedziała i usiadła obok mnie.
Po chwili wspólnie oglądałyśmy w internecie przepiękne wzory szydełkowych ubranek dla lalek. Oczu nie można było od nich oderwać. Magda sprawnie zamykała i otwierała kolejne strony. Kiedy weszła na projekty wykonanych z włóczki zabawek, aż jęknęłam z zachwytu.
– To jest prostsze do zrobienia, niż ubranka – wyjaśniła. – I na pewno robi się szybciej, bo z grubej włóczki i grubym szydełkiem. Albo takie pojemniki, koszyczki, torebki, zobacz – wskazała.
– Rzeczywiście, piękne rzeczy – przytaknęłam. – I ludzie to kupują?
– Nie wiem, mamo. Zawsze można spróbować. Umiałabyś takie robić?
– Czy ja wiem… – zawahałam się.
Nie chciałam głośno tego mówić, żeby nie zapeszyć, ale wydawało mi się, że dałabym sobie radę. Może nie wszystkie, może nie te najtrudniejsze i najbardziej skomplikowane, ale większość potrafiłabym. Wzory sukieneczek można zresztą samemu wymyślać, wystarczy znać ściegi.
– Trzeba założyć sklepik internetowy – Magda już snuła plany na biznes – Gośka pewnie by pomogła, na pewno wie, na jakich zasadach taki sklep powinien działać.
Moja młodsza córka była księgową i wszystkie przepisy miała w małym palcu.
– Kochanie, może najpierw ja spróbuję trochę podłubać, zobaczymy, co wyjdzie. A ze sklepem poczekajmy.
– Ja tam bym nie czekała – wzruszyła ramionami córka. – Trzeba kuć żelazo…
– Na razie i tak nie mamy towaru. Co byśmy sprzedawały? – roześmiałam się.
Zaczęłam od robienia ubranek dla lalek. Spod moich palców wychodziły coraz ładniejsze sukienki i płaszczyki. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię.
– Babciu, ty jesteś genialna! – zachwycała się Kasia. – Koleżanki w przedszkolu powiedziały, że mam najfajniejszą babcię na świecie, bo jest stylistką Barbie.
Oczywiście pierwsze sukienki balowe Barbie powędrowały razem z Kasią oraz jej lalkami do przedszkola.
– Zosia powiedziała, że jej mama musi jej kupić od ciebie takie sukienki – oznajmiła któregoś dnia moja wnuczka.
– Babcia na razie nic nie sprzedaje – zaprotestowała Magda.
– Dlaczego? – spojrzałam na nią zdziwiona. – Jeśli mama Zosi chce, to jej sprzedam. Będę miała pieniądze na włóczkę.
Córka miała rację, wszystkiego się nauczyłam
Mama Zosi przyszła z koleżanką. Jedna kupiła sukieneczkę, płaszczyk z fantazyjnym kapelusikiem i śmieszne botki. Druga dwie sukienki i pelerynkę. Wychodząc, spytały, czy mogą podać mój numer znajomym, które także chciałyby coś kupić.
– Najwyższa pora założyć ten sklepik – stwierdziła Małgosia, kiedy zaszła do nas, niby na kawkę, a tak naprawdę obejrzeć nowe robótki. – Będziesz mogła spokojnie sprzedawać. A ja biorę to, to i to… – odkładała na bok szydełkowe koszyczki. – Sprzedam wśród moich koleżanek.
– To po co mi zakładać sklep, jak i tak towar się rozchodzi na pniu?
– Dla spokoju, że wszystko jest jak należy – wyjaśniła córka. – Ja się wszystkim zajmę na początku. Później nauczę ciebie…
– O nie, dziewczyny! – zaprotestowałam. – Mogę robić szydełkowe cuda, nawet bardzo chętnie, bo to lubię, ale na prowadzeniu sklepu w internecie to ja się nie znam.
– Poznasz się, mamuniu, poznasz – zachichotała Gosia. – Wszystko ci pokażę, wam pokażę – poprawiła się, zerkając na Magdę. – W razie czego Madzia ci pomoże.
Córki naprawdę mnie przeceniały. Nie miałam pojęcia o komputerach, za czasów mojej młodości ich nie było. Początkowo Małgosia sama prowadziła nasz sklepik. To ona, z pomocą swojego chłopaka, założyła stronę w internecie. Robiła zdjęcia szydełkowych koszyczków, wspólnie z Kasią stroiła lalki i ustawiała do fotografii. Wszystkie zdjęcia umieszczała potem na stronie naszego sklepu. Informowała mnie, co się sprzedało i podawała adres, na jaki należało daną rzecz wysłać. Wysyłką zajmowałam się ja.
– Nie mogę wszystkiego robić – powiedziała któregoś dnia Małgosia. – Muszę chodzić do pracy, już nie daję rady.
– Rozumiem, kochanie. Wiem, że za dużo na ciebie zrzucam, ale…
– Mamo, ja cię wszystkiego nauczę i będziesz robiła to sama, dobrze?
– Dziecko, ja jestem już starszą panią, pewnych rzeczy nie przeskoczę.
– Wiesz dlaczego nie przeskoczysz? Bo sobie to wmówiłaś. Od jutra uczysz się prowadzenia sklepu! – oświadczyła.
No i okazało się, że moja córka jak zwykle miała rację. Wystarczyło kilka dni, a właściwie kilka popołudni, żebym opanowała prowadzenie internetowego sklepu. W sumie nie było w tym nic trudnego.
– Dziękuję, Małgosiu – powiedziałam do córki, gdy po raz pierwszy sama zaktualizowałam internetową stronę.
– Widzisz, dasz sobie radę. W razie problemu Magda ci pomoże. A gdyby było coś naprawdę poważnego, dzwoń do mnie.
Byłam zadowolona, że nie obciążam już córki. A poza tym miałam wielką satysfakcję, że potrafię sama.
Nie jestem babcią, która nadaje się tylko do gotowania i sprzątania. Potrafię pracować i zarabiać pieniądze. Mam już emeryturę, fakt, ale nie muszę liczyć tylko na nią. Sklepik idzie bardzo dobrze. Może nie przynosi wielkich kokosów, ale jak tak dalej będzie, odłożę sobie trochę pieniędzy i latem zabiorę wnuczkę na wakacje nad morze. A potem wybiorę się do sanatorium, do Ciechocinka, i to na całe trzy tygodnie. Jeszcze nigdy nie byłam w sanatorium.
Jakoś tak nagle nabrałam energii i większej ochoty na życie. Człowiek nawet w jesieni życia musi czymś się zajmować, a wtedy czuje, że to wszystko na sens.
Czytaj także:
„Kiedyś uważałam, że horoskopy to stek bzdur, ale teraz... Chyba zacznę w nie wierzyć. To dzięki nim poznałam... miłość"
„Zakochałam się w innym na wakacjach z mężem. Dopiero na tle Andrzeja dostrzegłam, że mój mąż jest zwykłym burakiem”
„Ojciec to zadufany w sobie dupek bez honoru. Gdy byłam w potrzebie, pozbył się mnie i męża, a teraz na starość chce pomocnej ręki”