„Liczyłam na płomienny romans z facetem z klasą i kasą. Ten oszołom lepiej traktował swój wykrywacz metali niż mnie”

kobieta szuka partnera fot. Adobe Stock, pololia
„Jęknęłam w duchu. Tego nie mogłam przewidzieć! Sito eliminacji jednak zawiodło… Zagorzałych hobbystów stawiałam w równym rzędzie z właścicielami rzęchów. Żadna kobieta nie wygra rywalizacji z prawdziwą pasją! Babcia latami próbowała odciągnąć dziadka od jego staroci i nic nie wskórała. Każdą wolną chwilę spędzał na ich polerowaniu i odnawianiu”.
/ 04.05.2023 20:30
kobieta szuka partnera fot. Adobe Stock, pololia

Jeszcze niedawno wydawało mi się, że wiem, czego pragnę, a raczej czego na pewno nie chcę. Unikałam emocjonalnych komplikacji i zbędnych sentymentów. Twardo stałam na ziemi. Nie w głowie mi były pogonie za ukrytym gdzieś skarbem. W tygodniu zajmowałam się księgowością w rodzinnej firmie, a w weekendy ruszałam w miasto na łowy.

– Blanka, zobacz! – Aśka szturchnęła mnie w ramię. – A ten? – wskazała kolesia, który właśnie podszedł do baru.

Zamówił piwo. Logo na jego bluzie nie mogło być większe. Wręcz biło po oczach.

– Nie... – pokręciłem głową. – Zwykły pozer. Jak nic jeździ starą podrasowaną beemką. Ciekawszy jest tamten.

Zlustrowałam faceta w dżinsach i kurtce. Też markowych, ale w dyskretny sposób. Wyczułam gościa z klasą i kasą. Jego auto na pewno nie sprawiłoby mi zawodu.

Kiedyś jakiś koleś urażony odmową nazwał mnie blacharą. Proszę bardzo. Nie obraża mnie to. Co innego lata temu w szkole, gdy dzieciaki wołały za mną „złomiara”, „blacha”, „puszka”. Wtedy się wstydziłam: że mieszkałam nieopodal skupu złomu, że prowadziła go moja rodzina, że nie opływaliśmy w dostatki, podobnie jak większość naszej klienteli. Do czasu. Tata rozwinął interes. Ja dorosłam i teraz oceniałam mężczyzn przez pryzmat posiadanego wozu.

Z góry skreślałam posiadaczy rzęchów, z nieodłącznym zestawem małego majsterkowicza w bagażniku. Złom to złom. Szukałam kogoś lepszego. Niekoniecznie od razu na całe życie, ale po co tracić czas na randkę z nieudacznikiem?

Nie ma to jak wygadana przyjaciółka

Facet zauważył, że mu się przyglądam. On też mnie szacował. Nie należałam do ślicznotek jak Aśka. Miałam zbyt ostre rysy, odziedziczone po dziadku. Moim atutem była figura. Dobrze prezentowałam się w obcisłym golfie i spodniach wpuszczonych w wysokie botki. Na szyi zawiesiłam ciężki, srebrny medalion. Mniejsza, skąd dziadek go wygrzebał. Lubiłam go i już. Pasował do seksownego stroju, podkreślał mój biust. W końcu przyszłam na podryw, nie na imieniny do cioci! Uśmiechnęłam się zachęcająco do nieznajomego. Ośmielony podszedł bliżej, dokonaliśmy wzajemnej prezentacji, a on postawił nam drinka.

– Piękna rzecz... Nabyta czy rodowa? – zagadnął mnie o medalion.

– Prezent... – odparłam, wzruszając ramionami. – Dostałam od dziadka.

– Ładny, co? – wtrąciła się nieproszona Aśka. – Nie zgadłbyś, na złomie znaleziony.

– Doprawdy? – uśmiechnął się.

– Rodzina Blanki zajmuje się recyclingiem odpadów metalowych, głównie aut. Demontaż, osuszanie, prasowanie, supernowoczesna linia – wyrecytowała Aśka.– Ale jej dziadek wciąż prowadzi skup złomu dla drobnych zbieraczy. Ma wagę oraz rentgen w dłoni. Nigdy nie pomylił srebra z ołowiem. Istny z niego wykrywacz metali! Prawdziwe skarby potrafi wygrzebać w śmieciach. Jak ten medalion. Z góry uprzedzam, że osobiście wolę biżuterię od jubilera – zachichotała, zerkając znacząco na naszego nowego znajomego.

– Dzięki za tendencyjną prezentację – mruknęłam, rumieniąc się wbrew sobie.

W mojej głowie pojawił się cień dawnego wstydu. W uszach zadudniły upokarzające przezwiska. Ładna mi przyjaciółka! Na widok fajnego faceta z miejsca zapomniała o lojalności. Pewnie liczyła, że zniechęci go do mnie tekstami o „śmieciach”. Jednak  Krzysiek wydawał się zaintrygowany.

– Ludzki wykrywacz metali z opcją dyskryminacji we wzroku? – spytał. – Chętnie poznam bliżej twego dziadka, Blanko. A na razie może zatańczymy?

Nie miałam pojęcia, o co mu chodziło z tą „dyskryminacją”, ale skutecznie usadził Aśkę. Aż miło było patrzeć na jej głupią minę. Zasłużyła.

Pozwoliłam się zaciągnąć na parkiet. Dobrze tańczył i prowadził. Rozmowa też nie kulała. Podobał mi się coraz bardziej. Pozostawała ostatnia kwestia. Gdy zgadało się o samochodach, spytałam wprost:

– Czym tu przyjechałeś?

– Taksówką... – uśmiechnął się sympatycznie. – Zawiedziona?

– Nie – ukryłam rozczarowanie. – Po prostu zastanawiam się, czym mnie zabierzesz na kolejną randkę. Tramwajem?

– O, to propozycja? Cieszę się. Lubię zdecydowane dziewczyny. Bez obaw, komunikacja miejska nam nie grozi. Po prostu nie zwykłem prowadzić po alkoholu. Moje auto jeszcze długo na złom nie trafi. Ja na bezrobocie też się nie wybieram. Mam firmę komputerową, nieźle prosperuję. Czy to cię uspokaja? Zdałem egzamin?

Tylko pokiwałam głową, czując dziwny uścisk w gardle. Coś za domyślny był. Sama nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle. Więc milczałam, pozwalając się obejmować w wolnym tańcu. Mniejsza, że muzyka była szybka i rytmiczna.

Takiej randki się nie spodziewałam...

Umówiliśmy się w niedzielny poranek na randkę w plenerze. Tajemniczo obiecał, że atrakcji poszukamy sami, czym znowu zbił mnie z tropu. Jesienna aura nie nastrajała do pikników, ale nie protestowałam. Uznałam, że on też mnie sprawdza. Może z góry skreślał marudne panienki, wylegujące się w łóżku do południa?

Samochód Krzyśka był czysty, wygodny, szybki i sprawny. Auto w sam raz dla ambitnego biznesmena. Prowadził pewnie, trzymając ręce na kierownicy. Nie popisywał się. Nie szarżował, wyprzedzając na trzeciego. Na palcu nie zauważyłam obrączki ani śladu po niej. Czy ten facet miał w ogóle jakieś wady?

Niespodziewanie zwolnił i skręcił w polną drogę. Na horyzoncie zamajaczał las. Nie zauważyłam żadnego drogowskazu ani tablicy reklamującej przydrożny zajazd. Czyżbym się jednak pomyliła? Czyżby ideał okazał się... psychopatą?! Podobno tacy zwykle wyglądają sympatycznie. Nieprzyjemne ciarki przeszły mi po krzyżu. Czujnie wyprostowałam się w fotelu. Obszerne auto wydało mi się za ciasne na nas dwoje.

Po paru minutach jazdy Krzysztof stanął w szczerym polu.

– No to jesteśmy – obwieścił.

Opuściłam auto z wielką ulgą i głęboko zaczerpnęłam rześkiego, jesiennego powietrza. Na zewnątrz moje obawy zbladły. Pięknie tu było, cicho, spokojnie, choć pusto. Nikogo jak okiem sięgnąć, poza stadkiem saren pasących się w oddali i wronami drepczącymi po zaoranej roli. Ogarnęła mnie dziwna nostalgia, tęsknota nie wiadomo za czym... Zdusiłam ją w sobie.

Krzysiek otworzył bagażnik. Patrzyłam z rosnącym zdumieniem, jak wyciąga z niego walonki, saperkę, kilof i... jakieś dziwaczne urządzenie z słuchawkami i wysięgnikiem zakończonym okrągłą cewką.

– Co to jest?

– Wykrywacz metalu... Profesjonalny, choć bez duszy, tu twój dziadek bije go na głowę. Ale działa rewelacyjnie. Istne cacko. Posiada wiele funkcji, w tym 24 selektywne zakresy dyskryminacji.

– Dyskryminacji? – powtórzyłam głucho, wyłapując znajome pojęcie w potoku fachowych nudnych określeń. Nudnych dla mnie, bo Krzysiek był wyraźnie dumny i podekscytowany możliwościami swojej drogiej zabawki.

– To znaczy, że ty jesteś poszukiwaczem... skarbów? 

Jęknęłam w duchu. Tego nie mogłam przewidzieć! Sito eliminacji jednak zawiodło… Zagorzałych hobbystów stawiałam w równym rzędzie z właścicielami rzęchów. Żadna kobieta nie wygra rywalizacji z prawdziwą pasją! Babcia latami próbowała odciągnąć dziadka od jego staroci i nic nie wskórała. Każdą wolną chwilę spędzał na ich polerowaniu i odnawianiu.

– Można choć na tym zarobić?

– Teoretycznie można. Ale zestawiając moje dotychczasowe sukcesy z wydatkami, raczej dokładam do biznesu – zaśmiał się beztrosko.

– Mało komfortowa sytuacja – mruknęłam, patrząc, jak zakłada walonki. Mnie podał drugą parę. „Jeśli wlazłeś między wrony, musisz krakać jak i one” – uznałam z rezygnacją i zmieniłam obuwie.

– Owszem, ale rasowy poszukiwacz nie zraża się takim niedogodnościami. Sam ze sobą jestem w porządku. Przestrzegam dziesięciu przykazań odkrywcy, między innymi nie wchodzę w paradę archeologom, nie zostawiam po sobie bałaganu, jestem miły dla tubylców i każdemu, kto o to poprosi, chętnie objaśniam zasadę działania detektora... – zerknął na mnie.

– Dziękuję, obejdzie się. Popatrzę.

– Patrzenie z boku jest nudne. Liczy się szukanie, dreszczyk emocji, jak słyszysz brzęk wykrywacza. To podnosi adrenalinę bardziej niż sportowa rywalizacja. Wbrew pozorom nie chodzi o same znaleziska, choć i one są ważne. Przedmioty z duszą, historią, jak twój medalion. Nigdy nie ciekawiło cię, do kogo należał? Nie myślałaś, kim ona była, jak żyła, jak miała na imię?

– Nie – skłamałam, bezwiednie dotykając ukrytego pod kurtką medalionu.

Pomagało, gdy czułam się nieswojo. Bo też Krzysiek gadał jak nawiedzony. Boże, ależ randka mi się trafiła! Przypominał mi dziadka. Kochałam go, ale nie rozumiałam. Jego przywiązania do skupu złomu, który był dla niego czymś więcej niż pracą.

Wierzył w wędrówkę przedmiotów, w to, że nie trafiały do niego przypadkowo. Odnawiał je i znosił na pchli targ, gdzie szukał dla nich nowych właścicieli. Potrafił cenny bibelot sprzedać za grosze, gdy uznał, że zainteresowana nim osoba jest tym właściwym ogniwem łańcuszka przeznaczenia. Właśnie dlatego podarował mi medalion.  

Pamiętam, wzięłam go ręki, zważyłam w dłoni, w której leżał jak w idealnie dopasowanym futerale. Paznokciem podważyłam ledwie zauważalną rysę i medalion się otworzył. Ze środka wypadł zetlały pukiel włosów... To dziadkowi wystarczyło. Uznał, że medalion sam mnie wybrał.

Z początku nosiłam go, żeby nie sprawiać staruszkowi przykrości. Potem czułam się dziwnie naga bez swojego talizmanu, jakby mnie zaczarował... Jednak temu facetowi na to nie pozwolę.

– Dobra, jak mnie już wywiodłeś w pole, ruszajmy – zaordynowałam.

– Wiedziałem, że krew, nie woda w tobie płynie! – wykrzyknął uradowany.

Coś zgrzytnęło pod saperką

Wykrywacz zabrzęczał raz, ostrzegawczo, potem zaczął miarowo buczeć, namierzając znalezisko. Znów ujrzałam na twarzy Krzysia podniecenie. Ja też je czułam.

Czas mijał niepostrzeżenie. Wciągnęłam się, choć po czterech godzinach poszukiwań za cały łup robiły: trzy kapsle, ułamany widelec ze znaczkiem geesu oraz kupka gwoździ. Krzyś wciąż miał nadzieję na coś cenniejszego, choćby łuskę albo guzik od munduru. Przyznał się, że od miesiąca tu przejeżdżał, bezowocnie poszukując miejsca, gdzie – jak ustalił, przekopując się przez archiwa i rozmawiając z okolicznymi mieszkańcami – odbyła się jedna z ważnych potyczek kampanii wrześniowej.

Wykrywacz znowu zabrzęczał. Uklękłam. Wspólnie rozkopywaliśmy ziemię, przesiewając palcami kolejne warstwy. Wreszcie, na głębokości pół metra, coś zgrzytnęło pod saperką. Zaschło mi w ustach z emocji.

Krzyś delikatnie wydobył podłużny przedmiot, który na pierwszy rzut oka przypominał bryłę gliny. Ostrożnie go obstukał.

– To polski bagnet! – wyszeptał w nabożnym uniesieniu. – Udało się! Spójrz, jest w dobrym stanie, zachował się nawet numer seryjny, po konserwacji może da się go odczytać i tym samym poznać właściciela. Boże, to byłoby coś!

Cieszyłam się wraz z nim. Naprawdę. Warto było łazić tyle godzin po polu, żeby zobaczyć jego radość.

– Gratuluję – uśmiechnęłam się.

– Ha! – wykrzyknął. – Wiedziałem, że przyniesiesz mi szczęście! Bez niego można szukać całymi latami i nic, ale z wnuczką starego Błażeja u boku musiało mi się udać! – złapał mnie w objęcia i uścisnął.

Zaraz, zaraz… Co on powiedział?!

– Chwileczkę  – wyrwałam mu się. – Ty znasz mojego dziadka?

– Oczywiście. Światek poszukiwaczy jest mały. On znajduje swoje skarby na złomie, ja w ziemi. Spotykamy się czasami na pchlim targu. Tam pierwszy raz miałem okazję podziwiać twój medalion. Po nim cię zidentyfikowałem.

– A co ja jestem, jakiś obiekt? – zirytowałam się. – Czemu ukryłeś, że się znacie? Węszę zmowę i manipulację.

– Właśnie dlatego nic nie mówiłem. Żebyś tak nie pomyślała. Po prostu przypadek nas ze sobą zetknął. Albo... przeznaczenie. W każdym razie innej dziewczyny bym tutaj nie zabrał. Poszukiwania są dla mnie zbyt ważne, dostarczają przeżyć niemal intymnych. Odsłoniłem się, bo wiedziałem, że ty mnie nie wyśmiejesz. Blanka, przyznaj, że dobrze się bawiłeś. Coś tu dzisiaj odnaleźliśmy. I nie mówię o bagnecie.

Chciałam zaprzeczyć, zażądać, by natychmiast odwiózł mnie do domu. Ale miał rację. Ta randka była niepodobna do innych. Nigdy jej nie zapomnę. Pozostawała kwestia, czy mam ochotę na powtórkę.

Stęsknieni wyglądamy wiosny, by ziemia odmarzła

Ponoć z szaleńcem się nie dyskutuje. Trzeba odejść albo zaakceptować jego wariactwo. Ja wybrałem trzecią opcję: sama oszalałam. Polubiłam komplikacje, sentymenty, szukanie dla samego szukania.

Mówią o nas świry. Bo nikt normalny nie wstaje w niedzielę nad ranem, by przemierzać bezdroża z saperką i detektorem w poszukiwaniu szczęścia.

Stęsknieni wyglądamy wiosny, by ziemia odmarzła. Na razie próbujemy odkryć, kim byli poprzedni właściciele naszych skarbów. Medalionu i bagnetu. Może nigdy nie poznamy prawdy. Może też nie zostaniemy parą do końca życia. Ale najpiękniejszy jest ten znak zapytania. I ta nadzieja.

Czytaj także:
„Już na początku urlopu skompromitowałam się przed umięśnionym przystojniakiem. Byłam pewna, że nici z wakacyjnego romansu”
„Banda bogatych nastolatek prześladowała biednego chłopca. Choć jestem tylko szkolną woźną, to ja utarłam nosa pannicom”
„Mąż zostawił mnie samą w leśniczówce. Myślałam, że padłam ofiarą włamania. Nigdy nie przeżyłam takiego upokorzenia”

Redakcja poleca

REKLAMA