Skręciłam z głównej alei parkowej w boczną ścieżkę całkowicie zasypaną liśćmi. Złote, brązowe i czerwone tworzyły różnokolorowy dywan, w którym z rozkoszą zanurzałam buty, od czasu do czasu wyrzucając nogami kolorową fontannę liści w górę. Rozpierała mnie radość z udanego spaceru, piękna przyrody i czegoś nieuchwytnego w powietrzu, co obiecywało coś niesprecyzowanego. Przygodę? Zmianę?
Roześmiałam się na głos do własnych myśli, stara baba, a wciąż zielono w głowie. Nie miałam pojęcia, z czego się tak cieszę, krew krążyła mocniej w żyłach, na twarz wystąpiły rumieńce wywołane przez szybki ruch na świeżym powietrzu. Przepełniała mnie radość jak na wiosnę, kiedy wszystko jest oczekiwaniem. U mnie była raczej jesień, ze schyłkowymi tendencjami ku zimie, a jednak…
Szczęście nosimy w sobie, a ja na nie w pełni zasłużyłam, pomyślałam, celnym kopniakiem posyłając w górę następną fontannę liści. Po śmierci męża sama wychowałam synów, nikogo nie prosząc o pomoc. Pracowałam, brałam zlecenia i nigdy nie klepaliśmy biedy, chociaż czasem trudno było dotrwać do następnej wypłaty. Wszyscy troje dostaliśmy szkołę od życia, ale udało się, miałam z tego niebywałą satysfakcję. Wypuściłam w świat dwóch mądrych, pracowitych i empatycznych ludzi, mężczyzn, na których każda kobieta będzie mogła polegać.
Ja sama wreszcie mogłam odpocząć, niczym się nie przejmować, nie organizować mozolnie dnia, by ze wszystkim zdążyć. Nic nie musiałam! Byłam na emeryturze.
A co to za dziwak czai się w krzakach? Bandyta?!
Sześćdziesiąte urodziny powitałam z mieszanymi uczuciami, podsycanymi przez życzliwe koleżanki. Najwięcej do powiedzenia miała Halinka, o rok ode mnie starsza, a więc bardziej doświadczona.
– Co teraz będziesz robiła, Tereniu? Obyś tylko w jaką depresję nie wpadła. Sama jak palec, dzieci daleko, żebyś chociaż wnuki miała pod opieką, od razu byłoby weselej.
W tym miejscu porzucała troszczenie się o mnie i zaczynała ze swadą kreślić obraz idyllicznego życia, jakie prowadzi, słonecznych przedpołudni spędzanych na spacerach z wnuczką i niedzielnych obiadów z dorosłymi już dziećmi, jak za dawnych dobrych czasów. Słuchałam, starając się nie dać poznać po sobie, że dobrze pamiętam, jak żaliła mi się na nadmiar obowiązków. Wnuczka miała zaledwie pół roku, kiedy trafiła pod opiekę Halinki. Zupki, pieluchy, nieustanna czujność tak wykończyła świeżo upieczoną babcię, że żal było patrzeć.
– Kocham Olusię, ale czasami aż płakać mi się chce ze zmęczenia. Ale cóż robić? Młodzi muszą pracować, a dzieckiem ktoś musi się zająć.
Przytakiwałam, czując małą, egoistyczną radość, że to nie na mnie padło. Może kiedyś, ale teraz miałam swój czas, którym zamierzałam się nacieszyć, ile wlezie i na zapas. Zaraz wrócę do domu, zaparzę herbatę, usiądę wygodnie i wreszcie dowiem się, kto zabił – ucieszyłam się na myśl o kolejnej przyjemności, jaka mnie czekała. Kryminał, który odłożyła dla mnie bibliotekarka, od dwóch dni trzymał mnie w napięciu, nie mogłam się doczekać, kiedy tajemnica zostanie rozwikłana.
Dostrzegłam wyjątkowo okazałą kupkę liści i znów posłałam je do nieba.
– Spłoszyła je pani, dziękuję bardzo – głos wydobywał się z krzewów i ociekał ironią. – Godzinę siedziałem bez ruchu, żeby się do mnie przyzwyczaiły, wszystko na nic. Zawsze pani tak skacze po parku? Po kobiecie w pani wieku spodziewałbym się większego rozsądku.
Chciał mnie urazić, bo coś mu popsułam, ale co i komu? Wydawało mi się, że w krzakach nikogo nie ma. Dostrzegłam go dopiero, kiedy się poruszył. Wyglądał jak zamaskowany bandyta, na twarzy miał kominiarkę, oplecioną cienkimi gałązkami. Odsunął przesłonę w kształcie tarczy, chyba zrobioną z sitowia, i wyszedł na ścieżkę. Cofnęłam się odruchowo, uświadamiając sobie, że oprócz nas nikogo tu nie ma. Mam zostać? Uciekać? Dogoni mnie po kilku krokach, lepiej udawać, że się go nie boję, słyszałam, że taka postawa działa na napastników zniechęcająco.
– Przestraszyłem panią? Bo ma pani taki wyraz twarzy… Spokojnie, nie jestem Marsjaninem, fotografuję ptaki. Takie hobby.
Zrolował kominiarkę, ukazując zwyczajną twarz. Nie wyglądał na bandytę, ale pozory mylą, mordercą zawsze okazuje się ktoś najmniej podejrzany.
– Przepraszam panią, jeśli byłem nieuprzejmy. Zaczaiłem się na dzięcioła zielonego, był tu, ale ciągle nieufnie mnie obserwował, a ja chciałem, żeby zaczął się po swojemu krzątać. Z takich naturalnych zdjęć mam najwięcej satysfakcji.
Wyglądałby sympatycznie, gdyby nie dziwaczny ubiór maskujący. No i ta tarcza, za którą siedział, skąd wziął takie cudo?
– Idzie pani czy zostaje? Bo jeśli tak, to ja się zmywam – w jego głosie wyłowiłam nutki niecierpliwości.
Ziukowi od razu wpadło w oko... moje mieszkanie
Chciał się mnie pozbyć, to dobrze, ja jego też. Wymamrotałam coś pod nosem i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku głównej alei, gdzie spacerowali inni ludzie. Chwilowo miałam dość ustronnych miejsc, w których czaili się dziwni mężczyźni.
Szybki marsz mnie otrzeźwił, zaczęłam przypominać sobie szczegóły spotkania. Dostrzegłam je, ale w natłoku wrażeń nie miałam czasu o nich pomyśleć. Maskujące gałązki przyczepione do kominiarki, zasłonięta twarz, zielona kurtka, przesłona, za którą siedział ukryty przed ptakami. Widziałam już coś takiego na filmach przyrodniczych, ornitolodzy byli gotowi przebrać się nawet za snopek siana, byle tylko nie spłoszyć obserwowanych ptaków.
Niepotrzebnie się przestraszyłam, wszystko przez ten kryminał, pomyślałam rozbawiona. Ale skąd mogłam wiedzieć, że w zwykłym miejskim parku spotkam amatora fotografii przyrodniczej skłonnego do najwyższych poświęceń?
Po powrocie do domu, tak jak sobie obiecałam, zrobiłam herbatę i usiadłam wygodnie z książką, ciesząc się na nową porcję kryminalnych wrażeń. I wtedy ktoś zadzwonił do drzwi.
Nauczona doświadczeniem, zsunęłam kapcie i w samych skarpetkach, na palcach, podeszłam ostrożnie do wizjera. Wyjrzałam. Był tam, a jakże. Andrzej, dla przyjaciół Ziuk, jak mi się przedstawił przy pierwszej, i jak postanowiłam, ostatniej wizycie. Był bratem koleżanki, Ela przysłała go, jak usłyszała, że potrzebuję hydraulika do niewielkiej usterki. Prawdziwy fachowiec długo mnie zwodził, nie opłacało mu się, wyżaliłam się Eli, a ona poprosiła Andrzeja.
– Ziuk ma złote ręce, wszystko potrafi naprawić – zachwalała jego umiejętności z podejrzanym ogniem.
Zdziwiłam się. Znamy się z Elą tyle lat, a ja nigdy nie słyszałam o uzdolnionym bracie. A szkoda, wybawiłby mnie z niejednego kłopotu, naprawiając gniazdko elektryczne czy sprawdzając, dlaczego żelazko przestało grzać. Każda matka samotnie wychowująca dzieci z pocałowaniem ręki przyjęłaby koleżeńską pomoc, więc dlaczego Ela nigdy jej nie zaproponowała? Dopiero teraz, kiedy jestem sama, bo dzieci się wyprowadziły…
Odpowiedź dostałam natychmiast.
– Ładne mieszkanko, przytulne. Niby małe, ale dla jednej osoby chyba za duże – Ziuk, zanim wszedł do łazienki, omiótł spojrzeniem, co się dało, a potem mrugnął do mnie okiem. – U mnie ciasno, odkąd córka wprowadziła się z mężem. Niby razem mieszkamy, ale to nie to samo co z kobitą. Nie smutno pani samej? – spytał wprost, mniej interesując się kapryśnym kurkiem, a bardziej warunkami lokalowymi, które wydały mu się dostępne na wyciągnięcie ręki. – Bo to zawsze lepiej we dwoje, taka jest naturalna kolej rzeczy – ciągnął, uśmiechając się znacząco. – Ela mówiła, że pani sama, myślę sobie, niemożliwe, żeby taka piękna kobieta się marnowała. Nie, żebym miał coś na myśli, tak tylko mówię. Świętą prawdę.
Ziuk nie naprawił kranu, nie pozwoliłam na to. Zresztą nie brał się zbyt chętnie do roboty i pozwolił sobie wytłumaczyć, że zapomniałam o ważnym spotkaniu, więc tym razem nie będzie czasu na wymianę uszczelki. Wyszedł pokornie, uczepiwszy się słów „tym razem”, po czym wrócił i to w dodatku z kwiatami, jak dostrzegłam przez wizjer. Postarał się. Widać wizja zamieszkania u nieobarczonej dziećmi wdówki, w dodatku całkiem jeszcze do rzeczy, była zbyt nęcąca, by mógł ją zlekceważyć.
Nie uwierzyłabym w to, gdybym na własne oczy nie zobaczyła Ziuka pod swoimi drzwiami.
Ciekawe, dlaczego nie musiałam opędzać się od adoratorów, kiedy byłam urobioną po białka oczu matką wychowująca samotnie synów, pomyślałam zgryźliwie. Wtedy przydałoby mi się wsparcie, choćby duchowe, ale nikogo nie interesowałam, byłam dla mężczyzn niewidzialna. Może i fajna, ale nie do wzięcia. Za to teraz zaczęłam się cieszyć nadspodziewanym zainteresowaniem panów. Nie tylko Ziuk leciał na moje jesienne wdzięki, również rozwiedziony sąsiad z bloku naprzeciwko nagle poczuł się samotny i wysyłał jasne sygnały, że nie od rzeczy byłoby się spotkać.
Nie szukam męża. Co to to nie!
Ten z kolei nie cierpiał na brak metrażu, ale chętnie powitałby u swojego boku osobę bez zobowiązań, za to dobrze gotującą. Ja wydałam mu się w sam raz, prawił mi wyszukane komplementy i coś wspominał o kolacji, oczywiście u mnie, która jak podejrzewałam, miała być sprawdzianem kulinarnych umiejętności. Nie mam pojęcia, kto miałby się nabrać na takie nieudolne starania, bo na pewno nie ja.
– Dlaczego się z nim nie umówiłaś? Człowiek poważny, na stanowisku, byłby w sam raz dla każdej kobiety, a ty wydziwiasz – zganiła mnie Halinka, gdy z humorem opowiedziałam jej o nagłym i niespodziewanym powodzeniu, jakim zaczęłam się cieszyć.
Zdziwiłam się, że mnie nie rozumie.
– Nie szukam męża – uświadomiłam jej bez ogródek. – Byłam sama w najtrudniejszych chwilach życia i poradziłam sobie, a teraz, kiedy jest mi lżej, poczułam się tak swobodna, że nikomu nie pozwolę odebrać sobie wolności. Nie zamierzam się z nikim wiązać, nie jestem desperatką. Wprost przeciwnie, czuję się lekka i radosna, opadły ze mnie troski i cieszę się życiem.
– Rzeczywiście, wyglądasz jakoś lepiej – przyznała niechętnie Halinka. – Ale pozwól sobie powiedzieć, że zachowujesz się nierozsądnie, odrzucając szansę na szczęście. Nie jesteś już taka młoda.
Parsknęłam śmiechem, wyobrażając sobie upojne chwile z Ziukiem.
– Jesteś niepoważna – powiedziała zniechęcona Halinka.
W parku nadal złociły się liście, chociaż po nocnym deszczu ich kolor lekko przyblakł. Szłam szybko główną aleją, od czasu do czasu kopiąc leżące na trasie spaceru kasztany. Zabawa zainteresowała biegnącego trawnikiem wyżła, stanął wyczekująco przy brązowej kulce.
– Proszę bardzo, piesku – posłałam kasztanek w dal.
Wyżeł tylko na to czekał, dopadł swój aport trochę dalej, bez ceregieli wbijając łeb pod nogi siedzącego na ławce człowieka. Wyciągnął kasztan spod ławki i podbiegł do mnie, merdając wesoło ogonem.
– To znowu pani? – człowiek na ławce oglądał uważnie aparat fotograficzny. – O mało przez pani psa nie potłukłem obiektywu, uff, na szczęście cały.
Uśmiechnęłam się, rozpoznając nieznajomego z krzaków.
– Co tym razem spłoszyłam?
– Tylko wiewiórkę, nieważne.
Machnął ręką, jakby się ode mnie opędzał. Ruszyłam dalej i po kilku krokach wpadłam na wyżła ziejącego wyczekująco nad kasztanem.
– Teraz się pani od niego nie opędzi, lubi aportować – uśmiechnęła się młoda właścicielka, zapinając smycz niezadowolonemu psiakowi.
– Myślałem, że tym razem napadła mnie pani z psem – powiedział za moimi plecami fotograf przyrody. – Zachowałem się jak gbur, przepraszam. Chyba ostatnio zdziczałem.
– Nawet tak pan wyglądał, kiedy wyszedł do mnie z krzaków oblepiony gałęziami. Przestraszyłam się, ale to moja wina, czytam za dużo kryminałów.
– Ja też lubię zgadywać, kto jest mordercą, ostatnio udało mi się rozwikłać intrygę, zanim doczytałem do połowy – ożywił się ornitolog i podał mi znany tytuł.
Hala ucieszyła się, że kogoś znalazłam
Aż gwizdnęłam.
– Gratulacje, ja do końca nie wiedziałam, kto zabija.
– A to pani czytała?
Zaczęliśmy na wyścigi wymieniać tytuły, jedne się pokrywały, inne nie. Dziewczyna z wyżłem dawno odeszła, liście przybladły, zrobiło się chłodno, a my wciąż rozmawialiśmy. O książkach, ptakach, o wyprawach fotograficznych na rozlewiska.
– Trzeba wyjechać w nocy, bo najlepsze zdjęcia robi się o świcie, ale warto się poświęcić. Wracam zmęczony, w nogach mam kilometry, buty przemoczone na wylot, ale wiem, że żyję.
– Ja też tak chcę! – wyrwało mi się znienacka. – Eee, to znaczy nie chciałabym się narzucać – zmitygowałam się. – Nie, proszę zapomnieć, co powiedziałam, to było głupie.
Zachowałam się nierozsądnie, Halinka miała rację, jestem niepoważna, wyrzucałam sobie w duchu. Co mnie napadło, żeby wpraszać się na wyprawę, przecież wcale go nie znam, nie wiem nawet, jak się nazywa.
– Mam na imię Krzysztof – przedstawił się, jakby wiedział, o czym myślę.
– Teresa – powiedziałam, wstając z ławki, żeby przerwać niezręczną sytuację. – Lepiej już pójdę, robi się ciemno i zmarzłam.
– Jeśli będziesz jutro w parku, przyniosę ci mój ulubiony kryminał. Jestem ciekawy, czy rozwikłasz intrygę, zanim doczytasz do końca. Jestem gotów założyć się, że nie.
Odwróciłam się gwałtownie.
– Książkę chętnie przeczytam, ale nic więcej. Nie szukam partnera.
Dawno tak nikogo nie ubawiłam, Krzysztof nie mógł przestać się śmiać. Rozzłościłam się.
– Wydaję ci się zabawna?
– Nie, to po prostu zbieg okoliczności, trafiłaś w sedno, ostatnio czuję się jak ścigana zwierzyna. Odkryłem, że samotny mężczyzna stanowi rzadki okaz, który trzeba upolować. Bezpardonowa nagonka trwa, nawet zacząłem się bać kobiet, dlatego byłem dla ciebie taki nieuprzejmy.
– No, to możesz się uspokoić, z mojej strony nic ci nie grozi. Do widzenia.
– Do jutra – usłyszałam za plecami.
Pożyczyłam od Krzysztofa książkę, przyniosłam też swoją, na wymianę. Tamtego dnia deszcz wypędził nas z parku, przeczekaliśmy go w kawiarni, a potem bez żalu rozeszliśmy się, wiedząc, że na pewno znowu się spotkamy. Od tej pory często się widujemy, coś nas łączy, lubimy ze sobą być, ale to nie jest miłość, raczej przyjaźń, jesienna, kolorowa, ciepła jak ostatnie promienie słońca i bardzo nam obojgu potrzebna.
Niedługo ruszam z Krzyśkiem na rozlewisko, nawet pożyczyłam od Halinki aparat, żeby nauczyć się fotografowania. Krzysztof obejrzał sprzęt i przez uprzejmość nic nie powiedział, ale Hala miała sporo do dodania.
– Nareszcie sobie kogoś znalazłaś, wreszcie będziesz miała oparcie. Dobrze, że w porę zmądrzałaś – pochwaliła mnie.
Zgodziłam się z nią, nie próbując niczego tłumaczyć, ona by tego nie zrozumiała. Ja też się cieszę, że w parkowych krzakach spotkałam Krzyśka. Dobrze mieć przyjaciela, kiedy za oknami jesienna pogoda.
Czytaj także:
„Przechodzę trudny okres w życiu, nie mam czasu ani siły na randki. Sęk w tym, że... chyba właśnie spotkałam swój ideał”
„Teściowa oszalała. Mówiła, że na starość nie ma czasu testować jednego adoratora przez kilka lat, dlatego testuje kilku naraz”
„Jestem samotną matką, pracowałam od świtu do nocy i nie miałam czasu dla syna. O mały włos nie trafił do poprawczaka”