Kiedy po włamaniu do naszego mieszkania policja rutynowo pobrała mi odciski palców, nie podejrzewałam, jakie będą z tego kłopoty.
Dobrze nam się powodzi
Siedziałam na komendzie i dosłownie płonęłam ze wstydu. Na szczęście, moja córka nigdy niczego się nie dowie. Byłaby zszokowana, że jej kochająca, czuła mamusia ma kryminalną przeszłość. Niby drobiazg, epizod sprzed lat… Ale wpadnięcie w tryby machiny wymiaru sprawiedliwości okazało się koszmarnym przeżyciem.
Jestem szczęśliwą kobietą i do niedawna żyłam bez większych trosk. Mam cudowną rodzinę, zaradnego męża, wspaniałe dziecko. Finansowo nieźle nam się powodzi, choć jesteśmy stosunkowo młodym małżeństwem. Ja mam zalewie 26 lat, ale sporo starszy Maciek to ceniony informatyk, który dba o bezpieczeństwo systemów informatycznych w sektorze finansowym. Jest to branża dość hermetyczna, dla wyselekcjonowanej ekipy, ale przez to dobrze płatna.
Dzięki licznym zleceniom, które dostaje mój mąż, rok temu kupiliśmy (na kredyt, ale ze sporym wkładem własnym) śliczne mieszkanko w eleganckim apartamentowcu. W planach nasz budynek miał być częścią strzeżonego osiedla, coś jednak nie wyszło i inwestor zrezygnował po postawieniu trzech bloków.
– Uff, dobrze, że mamy przynajmniej akt notarialny – Maciej odetchnął z ulgą, bo to on znalazł dewelopera, i przez jakiś czas gryzł się, że nie sprawdził go zbyt dokładnie.
Zdecydowaliśmy się na trzy pokoje na parterze, choć znajomi nam to odradzali. Ale mieliśmy małe dziecko, myśleliśmy też o kolejnym, chcieliśmy więc duży taras (a takie były przy mieszkaniach na parterze), na którym dzieci mogłyby się bawić.
Na co dzień oboje ciężko pracowaliśmy. Ja zajmowałam się domem, a Maciek potrafił spędzać kilkanaście godzin w firmie i wracać kompletnie zmordowany. Dlatego, gdy nadchodziło lato, mieliśmy żelazną zasadę:
– Trzy tygodnie są tylko dla nas. Na odpoczynek, zabawę z dzieckiem, nadrobienie zaległości książkowych – powtarzał mój mąż, a ja w pełni się zgadzałam, że konieczne jest takie ładowanie akumulatorów.
Wyjazd zawsze planowaliśmy z dużym wyprzedzeniem, aby kiedy nadejdzie czas, jedynie spakować walizki i ruszać w drogę. Bywaliśmy już w różnych miejscach. W uroczych zakątkach Mazur, kurortach Egiptu czy Turcji, w naszych polskich górach, na plażach nad Bałtykiem. Tamten urlop postanowiliśmy jednak spędzić… na wsi! Znaleźliśmy cudowne gospodarstwo agroturystyczne, z lasem niemal za płotem, czyściutkim jeziorem, zwierzętami, które nasza córeczka dotychczas widziała jedynie w telewizji.
– Mamo, zobacz krowa! Ojej, a tu malutkie owieczki. I kurczaczki – piszczała Marysia z zachwytu.
Na progu stanęliśmy jak wryci
Jak to zwykle bywa, wolne minęło błyskawicznie. Ostatniego dnia pobytu na prowincji, gospodarze wcisnęli nam trochę pysznego jedzenia. Wyjechaliśmy wcześnie, aby do domu dotrzeć o przyzwoitej porze. Podróż minęła bez żadnych problemów.
Zaparkowaliśmy samochód przed wejściem do bloku, córka wyskoczyła z auta i pobiegła opowiadać koleżankom na placu zabaw, co widziała na wsi, a my opróżnialiśmy bagażnik. Nagle zauważyłam coś dziwnego.
– Maciek, spójrz na taras. Żaluzja jest chyba uchylona – powiedziałam zaniepokojona. – Pamiętam doskonale, że zasłaniałam wszystkie okna przed wyjazdem – dodałam.
Mąż natychmiast poszedł to sprawdzić pod okno. Przyglądał się przez kilka minut, z daleka dostrzegłam, że jest coraz bardziej zdenerwowany. Wrócił do mnie niemal biegiem.
– Żaluzja nie jest uchylona, ale zerwana. I mam wrażenie, że drzwi na taras są uszkodzone – krzyknął ze złością. – Zostaw te torby, musimy sprawdzić, co się stało.
Z duszą na ramieniu wchodziliśmy do klatki. Drzwi mieszkania wydały się nietknięte, Maciek nacisnął klamkę.
– Zamknięte – stwierdził nieco uspokojony, ale… gdy weszliśmy do środka, stanęliśmy jak wryci.
Już w przedpokoju widać było ślady plądrowania. Na wieszaku zazwyczaj wisiało kilka moich torebek. Teraz leżały na podłodze. Bezmyślnie zaczęłam je zbierać. Nagle usłyszałam siarczyste przekleństwo z salonu, do którego wszedł Maciek.
– K…, ktoś się do nas włamał! Gnoje wynieśli sprzęt – krzyczał.
Zdenerwowana tak samo jak on, przekroczyłam próg dużego pokoju. To, co zobaczyłam, przeraziło mnie. Nie mogłam się opanować i zaczęłam łkać.
– Nie rycz, kobieto, teraz to już nic nie pomoże – mówił, wyciągając z kieszeni telefon komórkowy. – Dzwonię na policję. Niczego nie ruszaj.
Ta uwaga mnie zdenerwowała.
– Nie jestem idiotką, oglądam te same filmy kryminalne – odwarknęłam, ale natychmiast pożałowałam, bo nie był to dobry moment na sarkazm.
Salon wyglądał strasznie. Szuflady i szafki pootwierane, rzeczy porozrzucane na podłodze. Zniknęła miniwieża, laptop, wszystkie elektroniczne gadżety. Zostawili jedynie wiszący na ścianie telewizor, pewnie zbyt duży, żeby go wynieść niepostrzeżenie.
Nie lepiej było w sypialni. Z komody wyrzucili pościel, jakby szukali w niej jakichś skarbów. Grzebali nawet w mojej bieliźnie. Szkatułka z biżuterią była oczywiście pusta. Złodzieje weszli też do pokoju córki.
– Bydlaki, ukradli nawet pieniądze Marysi! – zawołałam, gdy zobaczyłam rozbitą świnkę-skarbonkę.
Policja szybko zaczęła działać
Wezwani policjanci pojawili się szybko i przez kilka następnych godzin kręcili się po mieszkaniu. Ich praca sprowadzała się do trzech czynności. Zabezpieczania śladów włamania, poszukiwania odcisków linii papilarnych oraz zrobienia spisu skradzionych przedmiotów. Lista była długa.
– Tędy weszli i tędy uciekli – stwierdził aspirant dokonujący oględzin tarasu. – Macie państwo kiepskie drzwi. Ulubione drzwi włamywaczy. Wystarczy w odpowiednim miejscu nacisnąć i bez problemu zostają wepchnięte do środka – tłumaczył.
Oczywiście, nie zdradzę tutaj szczegółów. Nie mam zamiaru pomagać początkującym złodziejom.
W pewnej chwili dowodzący ekipą śledczą zaskoczył nas rozkazem, jaki wydał swoim podwładnym:
– Weźcie odciski od właścicieli.
Dopiero po chwili zrozumieliśmy w czym rzecz. Chciał naszych odcisków palców. Widząc zdziwione miny, od razu zaczął tłumaczyć.
– Musimy wiedzieć do kogo należą linie papilarne, które znaleźliśmy na tarasie. Na pewno są wśród nich również pańskie i żony – powiedział do Maćka. – Dlatego weźmiemy od was odciski, porównamy i jedna zagadka się wyjaśni. Te niezgodne, będą zapewne należały do włamywaczy. Tyle – stwierdził nieco poirytowany, że trafili mu się tacy laicy.
Dotychczas takie sceny oglądałam jedynie w kinie, ale cóż… Grzecznie wyciągnęliśmy dłonie, technik unurzał nasze palce w tuszu i odcisnął na specjalnej kartce każdą opuszkę.
– To już wszystko. Będziemy w kontakcie – powiedział policjant.
Mąż był niecierpliwy i wydzwaniał do niego prawie codziennie, ale stale słyszał formułkę dobrze wszystkim znaną z gazet: „Śledztwo jest w toku, prowadzimy działania”. Czyli nadal nie mieli pojęcia, kto nas okradł.
Po dwóch tygodniach od włamania odebrałam rano telefon. Dzwonił aspirant, który pokazywał nam wadę drzwi.
– Musi się pani do nas pofatygować. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Jest pewien drobiazg do wyjaśnienia – zakomunikował w dość oschły sposób.
Zgodziłam się. Dałam tylko znać mężowi i pojechałam pod podany adres. Gdybym miała jakieś przeczucia, może zabrałabym adwokata, ale sądziłam, że chodzi o włamanie do naszego mieszkania. Zgłosiłam się więc na komendę, podałam nazwisko policjanta, a ten po kilkunastu minutach zszedł i zaprowadził mnie na pierwsze piętro. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy zobaczyłam napis „Wydział dochodzeniowo-śledczy”, a potem „Pokój przesłuchań”.
Nie kojarzyłam, o czym mówi
Policjant wskazał mi krzesło, sam usiadł po drugiej stronie biurka.
– Pani Justyno, pojawił się pewien problem. Zabezpieczone rutynowo w państwa mieszkaniu odciski palców sprawdziliśmy w bazie niewyjaśnionych spraw. I coś wyskoczyło – zaczął. – Chodzi o starą historię, sprzed 9 lat, kradzież w jednym z pensjonatów nad morzem. Tam zabezpieczono identyczne ślady linii papilarnych – dodał.
– To chyba nic zdumiewającego, że złodziej już wcześniej kogoś okradł – stwierdziłam naiwnie.
– Udało nam się zidentyfikować ich właściciela… – zawiesił głos.
– Świetnie, to zamknijcie go – wzruszyłam ramionami. – Może uda się jeszcze odzyskać nasze rzeczy.
– No właśnie, tutaj jest problem, o którym mówiłem. Znalezione w pensjonacie odciski należą do pani.
Zbaraniałam. „Co on bredzi” – pomyślałam, ale głośno zdołałam wydukać jedynie banalne stwierdzenie:
– To musi być jakaś pomyłka.
– Też tak sądziłem. I dokładnie sprawdziliśmy fakty, zanim zadzwoniłem.
– I do czego doszliście? – spytałam.
– Cóż, nie wygląda to dobrze – westchnął policjant. – Z naszego archiwum wynika, że tamta kradzież miała miejsce akurat w czasie, gdy pani rodzice zgłosili zaginięcie córki. Wówczas 17-latki, a zatrzymano panią „na gigancie” w tej samej miejscowości. Wtedy policjanci nie mieli powodu, by połączyć oba te zdarzenia. Teraz również pomógł tylko przypadek.
Wreszcie zaczęło mi coś świtać w głowie. Z przerażeniem przypominałam sobie szczegóły mojego wyskoku z czasów, gdy byłam rozwydrzoną nastolatką. Przechodziłam wtedy okres młodzieńczego buntu. Kłóciłam się z rodzicami o wszystko, wolałam towarzystwo znajomych, nie znosiłam siedzieć w domu, przy okazji pojawiły się problemy w szkole. Ledwo otrzymałam promocję do następnej klasy. Ojciec, kochany człowiek i niezwykle spokojny, stracił wtedy cierpliwość. Podczas wakacji dał mi szlaban.
– Zero wyjść, zero dyskotek. Nie potrafisz się normalnie zachować, to będziesz siedziała w domu – ogłosił.
Oczywiście, nie miałam zamiaru go słuchać, a zaprotestowałam w najgłupszy z możliwych sposobów. Uciekłam z domu. Pociągiem dotarłam nad morze. Dopóki miałam pieniądze, jeszcze jakoś szło, ale potem musiałam nocować na plaży. Tam poznałam innych „zbuntowanych” – dwóch chłopaków i dziewczynę. Błąkaliśmy się we czwórkę, piliśmy piwo, paliliśmy papierosy. Było wesoło i beztrosko. Niestety, któregoś dnia pogoda popsuła się, zaczął padać deszcz i ktoś wpadł na pomysł wynajęcia pokoju w pensjonacie.
Właścicielka niczego nie podejrzewała. Spędziliśmy tam dwa dni, ale gdy przyszło do płacenia, uciekliśmy – razem z telewizorem i radiem, które wynieśli chłopcy, bo potem chcieli sprzedać te fanty w lombardzie.
– Nie idę dalej z wami. Zabawa zabawą, ale ze złodziejstwem nie chcę mieć nic wspólnego – oznajmiłam im wtedy, i sama ruszyłam w dalszą podróż.
Następnego dnia zatrzymała mnie policja i odesłała do rodziców.
Przeszłość mnie dopadła
„Boże, co ja teraz zrobię” – myślałam przerażona, siedząc naprzeciwko policjanta. Oczyma wyobraźni już widziałam, jak sąd ogłasza wyrok, a potem zatrzaskują za mną metalowe drzwi celi. Próbowałam zachować spokój, ale nie dałam rady…
– Nie mogę iść do więzienia, mam dziecko! – zalałam się łzami.
Aspirant chyba nie pierwszy raz był świadkiem wybuchu babskiej histerii, bo wyciągnął z szuflady chusteczki, a także nalał mi szklankę wody. Próbował mnie uspokoić, choć szło mu to dość niezdarnie.
– Rozumiem, że przypomniała pani sobie tamte wydarzenia. To dobrze, bo ułatwi nam to śledztwo. Niestety, będę musiał przekazać sprawę prokuraturze – zaczął, a ja jeszcze głośniej zaczęłam wyć. – No niech się pani wreszcie uspokoi. To tylko tak groźnie wygląda. Teraz muszę panią formalnie przesłuchać, ale proszę mi wierzyć – nie będzie aż tak źle.
Przez ponad godzinę opowiadałam o wydarzeniach, które dawno temu usunęłam z pamięci. Niewiele jednak mogłam pomóc, bo nie znałam nazwisk tamtych chłopaków. Nic o nich nie wiedziałam. Wyszłam z komendy potwornie skołowana.
– Cieszyłam się, że zamiast zejść w kajdankach do jakichś lochów, wyszłam na dwór i mogłam wrócić do siebie, ale jednocześnie strasznie się bałam – tłumaczyłam Małgosi, przyjaciółce z dzieciństwa, którą ściągnęłam w trybie alarmowym.
Przyjechała natychmiast i ze spokojem wysłuchała mojej opowieści. Ona jedyna znała historię mojej ucieczki, ale nawet jej nigdy nie powiedziałam o tej akcji z pensjonatem.
– I co ja teraz zrobię? Przecież tego nie da się ukryć… – jęknęłam.
– Przede wszystkim nie rób niczego pochopnie, nie wpadaj w panikę – poradziła mi. – Oczywiście, mężowi musisz powiedzieć prawdę, ale reszty świata na razie nie wtajemniczaj.
Gośka starała się rozsądnie analizować sytuację. Dała mi jeszcze kilka rad i pożegnałyśmy się, bo miałam przed sobą wyjątkowo trudną rozmowę.
Maciek śmiał się ze mnie
Czekałam na powrót męża z pracy. Gdy przekroczył próg mieszkania, od razu wyczuł moje zdenerwowanie.
– Co się stało? – spytał mnie.
– Byłam na policji.
– No wiem, przecież dzwoniłaś, że jedziesz. I co? Nie będę zaskoczony, jeśli nie złapali złodziei.
– Niestety, jednego złapali – wyznałam, a on spojrzał na mnie zdumiony. – Opowiem ci coś, ale błagam, dopóki, nie skończę, nie przerywaj mi i nie zadawaj pytań – poprosiłam.
Zaciekawiony usiadł obok mnie. Widziałam, że słuchając relacji, zmienia mu się wyraz twarzy. Wyznałam mu wszystko – od początku do końca.
– To tyle, mam nadzieję, że nie przeklniesz mnie na wieki… – bałam się spojrzeć mu w oczy, lecz nagle usłyszałam jego gromki śmiech!
– Ha ha! Co za numer! Brałem za żonę delikatną, spokojną kobietę, a tu się okazuje, że to kryminalistka! – on naprawdę dobrze się bawił.
– Ja naprawdę mam problem…
– Nie przesadzaj, zrobiłaś głupstwo jako nastolatka, ale na pewno nie trafisz do więzienia. W najgorszym wypadku wlepią ci wyrok w zawieszeniu – wreszcie zaczął mówić poważnie.
– Nawet jeśli, to jaki wstyd! Rodzice, znajomi, wszyscy będą wytykać mnie palcami. Co mam robić?
– Nic, absolutnie nic. Nie będziemy podnosić alarmu, nikomu nie piśniemy słowa. Po co ich denerwować? Chociaż Małgośce na pewno już wszystko wychlapałaś… Musimy czekać, co zrobi prokuratura – dodał.
– Dobrze – skinęłam głową.
– Po takich emocjach, zasłużyliśmy na coś smacznego – stwierdził, wyciągając butelkę dobrego wina.
Nalewając wina do kieliszków, uśmiechnął się pod nosem.
– Kochanie, już nigdy nie będę się z tobą kłócić, jeszcze naślesz na mnie swoich koleżków z półświatka…
Czekałam na wyrok
Następne miesiące były koszmarem. Wiem, że to głupie i absurdalne, ale wpadałam w panikę za każdym razem, gdy nad ranem robił się jakiś hałas na klatce schodowej. Ciągle bałam się, że zaczną walić w drzwi o szóstej rano i wywloką mnie w kajdankach. To, że nie zwariowałam, zawdzięczam przede wszystkim Maćkowi. Pocieszał mnie, dodawał otuchy i pojechał ze mną do prokuratury, gdy dostałam kolejne wezwanie.
Kobieta prowadząca przesłuchanie była bardzo surowa, zasadnicza, wręcz opryskliwa, ale równocześnie obyło się krzyków czy straszenia.
– Dzisiaj to wszystko. Na pewno jeszcze się odezwiemy – powiedziała, gdy podpisałam protokół.
Nie wiedziałam, jak potraktować te słowa. Jako pogróżkę, ostrzeżenie? W internecie wyczytałam bowiem, że w następnej kolejności mogę pocztą dostać akt oskarżenia, który będzie wstępem do sądowego procesu. Po kolejnych trzech tygodniach wydarzyło się najważniejsze.
Wracałam akurat z zakupów, i jak zwykle zerknęłam do skrzynki na listy. W środku zobaczyłam zwykłą, białą kopertę, ale nadruk na niej ponownie wzbudził strach: „Prokuratura rejonowa”. Nie chciałam otwierać na klatce schodowej. Niemalże sprintem wbiegłam do mieszkania. Na szczęście Maciej wyjątkowo o tej porze był w domu.
– Przysłali coś. Masz, czytaj, bo mi ręce trzęsą się z nerwów – wyszeptałam, wchodząc do kuchni.
– Dobra, dawaj to – stwierdził niby spokojnie, ale widziałam, że też był zdenerwowany.
Wyciągnął kartkę i zaczął czytać.
– Prokuratura rejonowa, bla bla bla, po rozpoznaniu, bla bla bla, o tutaj jest najważniejsze – spojrzał na mnie, a ja miałam ochotę go walnąć.
– Cholera, bez dramatycznych pauz, mam wystarczająco dużo emocji!
– No cóż moja droga, jest dobrze. Śledztwo zostało umorzone z powodu przedawnienia. Nie będzie procesu ani wyroku – oznajmił mi z uśmiechem, a ja poczułam, jak w jednej chwili opuszcza mnie całe napięcie.
Później sprawdziliśmy na prawniczych portalach, że przestępstwo, którego się dopuściłam zagrożone jest karą nawet do 5 lat pozbawienia wolności, ale ulega przedawnieniu po dziesięciu latach, które minęły miesiąc przed otrzymaniem pisma z prokuratury. To oznaczało koniec historii.
Najadłam się strachu, ale czegoś się też nauczyłam. Nie ma ucieczki od przeszłości. Ona zawsze wraca… Gorzej, bo Maciek ma teraz na mnie przysłowiowego „haka”, z którego chętnie korzysta, gdy o coś się spieramy.
– Kochanie, chyba przyznasz mi rację – uwielbia mówić, puszczając oko. Od razu wiem, że to szantaż!
Aha! Sprawcy włamania do naszego mieszkania nie zostali złapani. To śledztwo także zostało umorzone.
Czytaj także:
„Przez 8 lat bezskutecznie starałam się o dziecko. Mąż i jego rodzina zataili jego chorobę, a ja straciłam czas”
„Mąż zrobił ze mnie kurę domową i opiekunkę do dzieci. Nie chciałam tego robić, ale zmusił mnie, bym rzuciła pracę”
„W rok zrobiłem 100 tysięcy i mam kasy jak lodu. Rodzice myślą, że robię karierę w korpo, a ja zarabiam ciałem”