Dzieci to największa radość w życiu kobiety, ale samotne macierzyństwo jest ogromnym wyzwaniem. Nie chodzi tylko o to, że ciężar wychowania i utrzymania pociech spada na barki jednej osoby. Mówię tu także o braku bliskości. Po prostu i po ludzku, gdy dzień dobiega końca, dzieciaki śpią w swoich łóżkach, a wszystkie obowiązki z listy są już odhaczone, dobrze jest mieć kogoś, do kogo można się przytulić, komu można się zwierzyć i z kim chce się snuć plany na przyszłość.
Status singielki nie był moim wyborem. Został mi narzucony przez mojego byłego męża. Od czasu rozwodu nie poznałam nikogo, kto chciałby dzielić ze mną swoje życie. Za każdym razem, gdy próbuję znaleźć swoją drugą połówkę, słyszę to samo: „To dla mnie za dużo”.
No tak, każdy facet chciałby mieć przy sobie inteligentną i niezależną kobietę z klasą, a w łóżku – kochankę idealną, ale jeżeli związek ma stwarzać jakiekolwiek zobowiązania, zwiewają, gdzie pieprz rośnie. Zwłaszcza, jeśli tym zobowiązaniem są obce dzieci.
Byliśmy bardzo młodzi
Marcin był moją nastoletnią miłością. Zaczęłam się za nim uganiać już w pierwszej klasie szkoły średniej. W końcu która dziewczyna nie chciałaby chodzić z najpopularniejszym chłopakiem w szkole? Obiekt moich westchnień zaczął mnie zauważać na początku trzeciej klasy. W drugim semestrze byliśmy już parą. To właśnie z nim przeżyłam swój pierwszy raz. Oczywiście, miałam wątpliwości. Ale zakochana po uszy smarkula nie myśli o konsekwencjach swoich decyzji. Gdy przystępowałam do matury, byłam w trzecim miesiącu ciąży.
Takie historie zwykle nie mają szczęśliwego finału, ale wszystko wskazywało na to, że w moim przypadku będzie inaczej. Mimo młodego wieku, Marcin zachował się jak przystało na prawdziwego faceta. Nie uciekał od odpowiedzialności, wręcz przeciwnie. Zamiast brać nogi za pas, zapewnił mnie o swoim wsparciu, a wyrazem tego był pierścionek zaręczynowy. To prawda, byliśmy jeszcze niedojrzałymi dzieciakami z wielkimi planami i gdyby nie pomoc moich rodziców, pewnie nie poradzilibyśmy sobie. Zaproponowali, żebyśmy zamieszkali w ich domu i tam zaczęli budować rodzinę.
Mama powtarzała mi, że nie musimy się spieszyć ze ślubem. „Mamy XXI wiek, córeczko. Ciąża nie oznacza, że od razu musisz godzić się na małżeństwo. Dajcie sobie czas, a gdy uznacie, że chcecie spędzić ze sobą resztę życia, pobierzecie się” – mówiła.
Ja jednak widziałam to inaczej. Byłam przekonana, że to właśnie Marcin jest tym jedynym. Na co więc miałam czekać? Jeszcze przed porodem wzięliśmy ślub cywilny.
Wszystko się układało
Gdy skończyliśmy szkołę, Marcin zaczął pracować w firmie budowlanej. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej miał na siebie zupełnie inny pomysł, ale życie zweryfikowało jego plany. Harował jak wół, jednak zarabiał na tyle dobrze, że szybko mogliśmy rozpocząć życie na własny rachunek. Tata przepisał na mnie mieszkanie, które odziedziczył po swoich rodzicach. Mieliśmy szczęście, że mogliśmy wkroczyć w dorosłość bez kredytu hipotecznego.
Kiedy nasz synek, skończył rok, zaczęłam myśleć o rozpoczęciu studiów. Mama zapewniła mnie o swoim wsparciu.
„Jeżeli tylko chcesz się uczyć, możesz liczyć na moją pomoc w opiece nad Adasiem”.
Nie miałam jednak okazji złożyć podania o przyjęcie na uczelnię, bo wcześniej dowiedziałam się, że spodziewam się kolejnego dziecka. Dziewięć miesięcy później na świat przyszła Gabrysia.
Znów zostałam mamą
Jeszcze przed narodzinami naszej córeczki, Marcin awansował na brygadzistę. To wiązało się z nowymi obowiązkami, ale i z większymi pieniędzmi. Właśnie wtedy zaczął wspominać o trzecim dziecku.
– A może powiększymy naszą rodzinkę o kolejnego małego szkraba? – zapytał pewnego wieczora.
– A dwójka ci nie wystarczy? – odpowiedziałam pytaniem, przekonana, że mojemu mężowi zebrało się na żarty.
– Zawsze chciałaś mieć dużą rodzinę. Jak nie teraz, to kiedy? Dobrze zarabiam, więc nie musisz pracować, a prezes obiecał mi, że jeżeli skończę studia, awansuje mnie na kierownika budowy. Nie ma na co czekać, Aga. Lepiej od razu zabierzmy się do roboty – zaproponował wyraźnie rozbawiony.
Nasze starania przyniosły oczekiwany skutek. Niebawem powitaliśmy Patryka, naszą trzecią pociechę. Teoretycznie wszystko układało się dokładnie tak, jak powinno. Dzieci rosły zdrowe, nie brakowało nam niczego. Coś jednak zaczęło zmieniać się w moim małżeństwie. Marcin stał się bardziej wycofany. Gdy wracał z delegacji, od razu zaczynał szukać pretekstu, by wyrwać się z domu.
Z dnia na dzień zostałam sama
Zaczęłam go podejrzewać o romans i zupełnym przypadkiem udało mi się potwierdzić te przypuszczenia.
– Marcin, muszę już jechać. Gdzie są kluczyki do samochodu? – pytałam, dobijając się do drzwi łazienki, w której mój mąż brał prysznic.
– Sprawdź w kurtce, w tej brązowej – odpowiedział.
Sięgnęłam do kieszeni i rzeczywiście. Kluczyki były we wskazanym miejscu. Było tam jednak coś jeszcze. Opakowanie prezerwatyw, w którym brakowało dwóch sztuk. Spieszyłam się do lekarza z naszym najmłodszym synem, więc nie miałam czasu, żeby się nad tym zastanawiać, ani tym bardziej urządzać awanturę. Nie zamierzałam jednak milczeć. Po powrocie zażądałam od Marcina wyjaśnień.
– Wszystko w porządku? – zapytał, gdy wróciłam do domu.
– Tak. To tylko niegroźne zapalenie ucha
– Więc dlaczego masz minę, jakby stało się coś strasznego?
Zamiast odpowiedzieć, po prostu poszłam do przedpokoju, wyjęłam znalezisko z kieszeni jego kurtki i położyłam je na stole.
– Masz mi coś do powiedzenia? – zapytałam.
Marcin nie speszył się. Przeciwnie, na jego twarzy malował się wyraz, sama nie wiem... chyba ulgi.
– Chciałem się z tym jeszcze wstrzymać, aż Patryk trochę podrośnie, ale w tej sytuacji trzeba chyba przyspieszyć tę rozmowę. Od jakiegoś czasu nie jestem już z tobą szczęśliwy. Aga, ja potrzebuję wrażeń a ty stałaś się... No, sam nie wiem, jak to powiedzieć, żeby cię nie urazić...
– Już chyba niczym nie możesz mnie bardziej urazić, więc mów prosto z mostu.
– Stałaś się nudną kurą domową.
Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka godzin. W podsumowaniu Marcin stwierdził, że chce rozwodu. Próbowałam ratować rodzinę. Nie dla siebie. Dla naszych dzieci. On jednak był nieugięty. Miał kogoś i teraz ta kobieta była jego priorytetem. Pół roku później sąd orzekł o rozwiązaniu naszego małżeństwa, a ja zostałam sama z trójką dzieci.
Musiałam zawalczyć o siebie
Wiedziałam, że nie mogę się załamać. Przecież nie byłam odpowiedzialna wyłącznie za samą siebie. Zamiast użalać się nad swoją niedolą, żyjąc z alimentów i rządowego programu wsparcia rodziny, zaczęłam działać.
Mama była już na emeryturze, więc pomogła mi w opiece nad dziećmi. Dzięki jej wsparciu, mogłam otworzyć studio fotograficzne i zacząć zarabiać na swojej największej pasji. Pomysł chwycił. Nie narzekałam na brak klientów, ani na zarobki.
Mimo że spełniałam się zawodowo i miałam przy sobie trójkę wspaniałych pociech, wciąż jednak czułam, że moje życie nie jest pełne. Gdy otrząsnęłam się już z traumy po rozstaniu, stwierdziłam, że dobrze byłoby dzielić życie z kimś, kto mógłby być dla mnie oparciem. „Aga, w głowie niczego ci nie brakuje, a wyglądasz też całkiem nieźle, więc po prostu działaj!” – motywowałam sama siebie.
Nie byłam dobrą partią dla facetów
Nie miałam czasu, by poznawać facetów na mieście, więc skupiłam się na internetowych serwisach randkowych. Mój profil wzbudzał spore zainteresowanie. Pisało do mnie wielu mężczyzn, więc byłam przekonana, że szybko znajdę tego, który pokocha mnie i moje dzieci. Nic jednak nie szło po mojej myśli. Za każdym razem, gdy wspominałam, że jestem mamą, oni się wycofywali. To słowo działało jak zaklęcie, które z dobrej partii zmieniało mnie w wyrachowaną babę, która szuka frajera.
„Nie wiedziałem, że masz dzieci. Wiesz co? To chyba jednak nie dla mnie”. „Nie mogłaś tak od razu? Przynajmniej nie marnowałbym na ciebie czasu”. „Haha... powodzenia w szukaniu naiwnego”.
To tylko niektóre wiadomości od facetów, którzy wcześniej zapewniali mnie, że jestem dokładnie taką kobietą, jaką chcą poznać.
Postanowiłam więc zmienić strategię. W rozmowie online przestałam wspominać o dzieciach. Wierzyłam, że gdy facet pozna mnie osobiście, nie przypnie mi metki „poszukującej sponsora”. Nic bardziej mylnego.
Na drugim spotkaniu powiedziałam Przemkowi, że wychowuję trójkę szkrabów. Jego reakcja? „Sama nieś swój bagaż”. Erykowi wyjawiłam prawdę na pierwszej randce. Pomyślałam, że odwlekanie tego nie ma sensu. Po moich słowach wyszedł do toalety i albo siedzi tam do dziś, albo po prostu zwiał, gdzie pieprz rośnie.
Po tym wydarzeniu straciłam już nadzieję, że mogę poznać kogoś wartościowego. Przestałam szukać. Spotkała mnie jednak niespodzianka. Dwa tygodnie temu do mojego studia przyszedł Sławek. Przyprowadził swoją dwuletnią córeczkę na sesję urodzinową. Podczas rozmowy powiedział mi, że sam wychowuje Natalkę. Od razu wpadł mi w oko, choć zarzekałam się, że przestaję już szukać.
Następnego dnia Sławek przysłał mi kwiaty w dowód wdzięczności za udaną sesję. Miły gest, ale w liściku było coś jeszcze – zaproszenie na kolację. Wygląda na to, że na świecie został jeszcze przynajmniej jeden facet, który nie boi się zobowiązań.
Czytaj także: „Mąż myślał, że nasza 17-letnia córka jest w ciąży. Chyba powinnam się przyznać, że to ja spodziewam się dziecka”
„Dla Irka randki były jak inwestycje, które powinny przynieść zysk. W zamian za kolację miałam mu wskoczyć do łóżka”
„Mąż wyśmiewał się ze mnie, że nadaję się do garów. A ja przejęłam firmę, w której pracował i go zwolniłam”