„Jakim trzeba być draniem, żeby okraść własną żonę? To był szok, gdy się okazało, że mąż oskubał ją na ponad 120 tysięcy”

Mąż okradł żonę fot. Adobe Stock, Praewphan
„– Jak mniemam, doszedł pan prawdy – rzekła. – I winnam panu wdzięczność. Lecz w takim przypadku, pragnę wycofać zgłoszenie o kradzieży. Nie zamierzam owijać w bawełnę, iż gdyby mój mąż trafił do więzienia, przyniosłoby to rodowi ogromny wstyd. Nie wniosę wszak oskarżenia o rabunek przeciwko ślubnemu małżonkowi”.
/ 25.07.2023 19:45
Mąż okradł żonę fot. Adobe Stock, Praewphan

Sprawa była delikatna. Dlatego Komendant Okręgowy, inspektor Tadeusz zwrócił się bezpośrednio do mnie, podległego mu komisarza, i zażądał, bym osobiście sporządził raport, dotyczący kradzieży kolii na szkodę hrabiny Kazimiery. Niezwłocznie więc włączyłem się do śledztwa. I teraz, po rozwikłaniu zagadki, zasiadłem przy biurku, aby przygotować na piśmie szczegółową relację z przebiegu dochodzenia. Jak Panu Komendantowi wiadomo, do rzeczonej sprawy zostałem przydzielony nie od samego zgłoszenia kradzieży, lecz kilka dni później, gdy zaszły podejrzenia, jakoby kradzież owa została sfingowana i pojawił się wątek fałszerstwa czy nawet oszustwa ubezpieczeniowego.

Przejdźmy do początków mego udziału w śledztwie

Otóż odbyłem trudną, choć uprzejmą rozmowę z hrabiną Kazimierą. Była oburzona podejrzeniami wysuniętymi przez aspiranta. Po dogłębnej analizie śladów włamania, określił je w raporcie jako rzekome, albowiem zniszczenia dokonane w zamku sejfu wydały się ekspertowi uczynione post factum jego otwarcia.

– Czy pan komisarz sądzi może, iż sama sobie skradłam naszyjnik wart sto dwadzieścia tysięcy złotych, a stanowiący pamiątkę rodzinną? – spytała, a zanim zdołałem coś rzec, ciągnęła dalej. – Otóż informuję pana inspektora, iż naszyjnik ów ma dla mnie wartość większą niż określona przez ubezpieczyciela wartość. Czego najlepszym dowodem, żem wyznaczyła nagrodę za znalezienie o dziesięć tysięcy złotych większą.

Nigdy bym się nie ośmielił podejrzewać pani hrabiny o taki uczynek – odpowiedziałem niezgodnie z prawdą, co podkreślam, albowiem któż lepiej niż Pan Komendant może orientować się, iż oficer śledczy nikomu ufać nie powinien, a nawet jest to podstawowy błąd policyjnego warsztatu.

Wracając do meritum, tak czy inaczej, odniosłem wrażenie, że pani hrabina istotnie nie ma nic wspólnego z oszustwem. Na wieść o odnalezieniu naszyjnika bowiem ucieszyła się tak prawdziwie, że musiałaby być aktorką. Wezwałem zatem posterunkowego, który strzegł naszyjnika w pokoju obok i zademonstrowałem go pani hrabinie, pytając, czy to właśnie ten poszukiwany klejnot.

– Oczywiście – odparła, ledwie rzuciwszy okiem. – Na świecie nie masz podobnego, a już na pewno w Europie.

– Bardzo proszę przyjrzeć się jak najuważniej, pani hrabino – odrzekłem, podsuwając ku niej kolię. – Musimy mieć pewność.

Obejrzała klejnot, biorąc go ze stołu i przystawiając do oczu, a potem odłożyła.

Gdyby ktoś kazał mi przysiąc, czy to rodowa kolia, tobym się nie zawahała.

Pokiwałem tylko głową, a potem znienacka, aby hrabina nie zdołała mi przeszkodzić, wydobyłem z szuflady niewielki młotek i uderzyłem w największy brylant, umiejscowiony na środku misternej konstrukcji.

Czy diament można ot tak sobie zniszczyć?

Dama krzyknęła i omal nie zemdlała, widząc, jak szlachetny kamień pryska na wszystkie strony.

– Będziesz pan za to płacił! – krzyknęła. – W sądzie pana zniszczę!

Zniosłem ten wybuch spokojnie, a potem powiedziałem najłagodniejszym tonem:

– Pani hrabino, jak najchętniej ureguluję rachunek, wynoszący zapewne nie więcej niż pięć złotych za ów kamień. Czy doprawdy nic pani nie mówi, że brylant prysnął pod takim lekkim ciosem? Widziała pani diamenty, które można tak niszczyć?

Hrabina skamieniała na chwilę, a potem odetchnęła głęboko kilka razy.

– A zatem to jest fałszywa kolia! – zawołała. – Zaś gdzie przebywa rodowy skarb? Złodziej zapewne już go gdzie sprzedał, sporządzając tę kopię…

Odczekałem chwilę, aż się nieco uspokoi, zanim zapytałem:

– A czy jaśnie pani nie uważa, iż byłoby to dziwne? Po co złodziej miałby zamawiać kopię i przysparzać sobie ekspensu? Bo choć użyte materiały to nie brylanty i platyna, lecz samo wykonanie kosztuje swoje. Pewnie ze dwa lub trzy tysiące. To bez sensu.

– Co chce pan przez to powiedzieć? – spytała hrabina.

Lecz już widziałem w jej oczach zrozumienie.

– Ktoś z mego otoczenia to uczynił? A może jakiś przodek nawet?

Pokręciłem głową. W przodka nie wierzyłem, albowiem firma ubezpieczeniowa musiała swego czasu przysłać rzeczoznawcę, który obejrzał kosztowność i ją wycenił. Gdy hrabina potwierdziła, że tak w istocie było, nie pozostało mi nic innego, jak odbyć kolejną trudną rozmowę. Pan hrabia Jerzy przyjął mnie skrajnie nieuprzejmie. Wpierw musiałem czekać w antyszambrze dobre czterdzieści minut, a potem zaprowadzono mnie do najpośledniejszego bodaj gabinetu w całym domostwie. Rzecz jasna, mogłem wezwać pana hrabiego na rozmowę do radomskiej komendy, jednakowoż ze względu na jego małżonkę chciałem to załatwić na miejscu, by oszczędzić jej wstydu.

– Pan komisarz zajmuje mój cenny czas – oznajmił pan hrabia – i nie wiem doprawdy, co może być tego przyczyną.

– Przyczyną jest kolia, odnaleziona przed dwoma dniami nie gdzie indziej, jak na wysypisku miejskim…

W tej chwili do gabinetu weszła pani hrabina

Zmarszczyła się i spojrzała karcąco na męża, jednakowoż nie komentowała wyboru miejsca spotkania. Zdaję sobie sprawę, że wedle przepisów powinienem ją wyprosić na czas rozpytania, lecz uznałem, iż obecność właścicielki klejnotu może być mi pomocną. Jak się okazało, miałem słuszność, stąd zwracam się do Pana Komendanta o wyrozumiałość przy rozpatrywaniu skargi hrabiego Sakowicza na procedury, którem naruszył.

– Za dwa tygodnie, z tego, co wyrozumiałem – zwróciłem się do hrabiny – powinno nastąpić odnowienie umowy z ubezpieczycielem i miał przybyć rzeczoznawca.

Gdy hrabina potwierdziła skinieniem głową, ciągnąłem dalej:

– I to mnie właśnie zastanowiło przede wszystkim. Kradzież mogła nastąpić zbiegiem okoliczności, lecz dziwaczne to by było, zważywszy, iż na dobitkę włamanie do sejfu zostało istotnie upozorowane.

Zamilkłem na chwilę, popatrzyłem na rozmówców, po czym spytałem:

– Pani hrabino, czy zdaje pani sobie sprawę, że szanowny małżonek regularnie uczęszcza do znanej szulerni radomskiej?

– To potwarz! – zawołał hrabia. – I odpowiesz pan za nią!

Lecz twarz jego zmierzchła, gdy żona uspokoiła go stanowczym gestem.

– Słabości mego małżonka są mi znane. Jednakowoż, cóż to ma do rzeczy?

– Ano tyle, że jakiś czas temu właśnie w owej szulerni jaśnie pan hrabia zostawił rzeczony naszyjnik. Musiał spłacić pokaźne długi. Lecz nim sprzeniewierzył majątek, kazał zapewne wykonać tę doskonałą, lecz niezbyt cenną kopię…

– To są tylko pańskie dywagacje! – zawołał pan hrabia.

Być może – odparłem, zachowując spokój. – Lecz na centralnej części kolii znaleźliśmy bardzo wyraźny odcisk palca. Tuszę, iż pan hrabia, jako niewinny i pomówiony, zgodzi się, bym wezwał eksperta, który odbierze pańskie odciski.

Pan hrabia zbladł wyraźnie

Zaczął mi wygrażać swymi wpływami, w tym znajomością z Panem Komendantem. I znów zamilkł, uciszony gestem małżonki.

– Zdaje pan sobie sprawę, panie komisarzu, że to poważne oskarżenie? – spytała.

– To nie oskarżenie, pani hrabino – odpowiedziałem zgodnie z prawdą – lecz zwykła procedura. Jeśli pan hrabia nie ma nic na sumieniu, chyba nie zaszkodzi mu pobrudzić palców tuszem?

Hrabina spojrzała na małżonka, lecz ten uciekł wzrokiem. Wówczas zwróciła się do mnie.

– Jak mniemam, doszedł pan prawdy – rzekła. – I winnam panu wdzięczność. Lecz w takim przypadku, pragnę wycofać zgłoszenie o kradzieży. Nie zamierzam owijać w bawełnę, iż gdyby mój mąż trafił do więzienia, przyniosłoby to rodowi ogromny wstyd. Nie wniosę wszak oskarżenia o rabunek przeciwko ślubnemu małżonkowi.

Hrabina spojrzała na małżonka, a ten zbladł I wówczas muszę przyznać, pociągnąłem rzecz dalej. Może bym tego i nie uczynił, uczciwie mówiąc, gdyby pan hrabia potraktował mnie inaczej, a nie niby jakowegoś pętaka, obrażając przy tym mundur polskiego policjanta. Dlatego zwróciłem się do jaśnie pani takimi słowy:

– Doradzałbym, aby sprawdzić też inne cenne sprzęty, osobliwie biżuterię, pani hrabino. Istnieje bowiem podejrzenie, iż kolia nie była jedyną rzeczą, którą pani szanowny małżonek puścił na hazardowy nałóg.

Wówczas pani spojrzała na małżonka, a ten zbladł bodaj jeszcze bardziej.

W takim razie zastanowię się jeszcze nad wycofaniem sprawy – powiedziała spokojnie, lecz takim tonem, iż nawet mnie dreszcz przeszedł po plecach.

Kreślę się z szacunkiem i w swoim czasie pozwolę sobie przesłać odnośny raport. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA