Maksymilian pojawił się w moim zwyczajnym życiu znienacka. Stary dom w sąsiedztwie został wystawiony na sprzedaż. W podwarszawskiej miejscowości takie wieści rozchodzą się lotem błyskawicy, szczególnie wśród rdzennych mieszkańców, którzy znają się od pokoleń. Kiedyś był tu wygwizdów, teraz okoliczna ziemia nabrała wartości.
Stare domostwa z zapuszczonymi ogrodami i dachami, które wołają o wymianę, nagle stały się rarytasem. Byłam ciekawa, kto będzie mieszkał na posesji, którą codziennie oglądałam przez niezbyt szczelną siatkę… Ja też miałam w planach gruntowny remont, ale najpierw chciałam uzbierać trochę pieniędzy.
Nie mam zaufania do kredytów. Jestem zdana wyłącznie na własne siły i nauczyłam się żyć tak, żeby nikomu nie być nic dłużną. Najpierw zjawiła się ekipa remontowa. Ustawili półciężarówkę z nazwą firmy dokładnie pod moją bramą, skutecznie uniemożliwiając mi wyjazd.
– Panowie, tak nie można – złapałam za rękaw umykającego mężczyznę.
– Wytrzyma pani jeszcze chwilę? – wywinął mi się jak piskorz. – Klient nie zostawił nam kluczy. Ogrodzenie do wymiany, kolega właśnie psuje zamek. Zaraz wjedziemy na podwórko.
– Klient? – zaciekawiłam się.
Czas leciał, za chwilę spóźnię się do pracy, ale ciekawość była silniejsza.
– Kto kupił ten dom?
– Pewnie gruba ryba, bo kogo stać na posiadłość w tej okolicy?
– Pan żartuje. Przecież to ruina. Mieszkam tu od urodzenia i wiem, że to nie Konstancin.
– To musi pani zmienić zdanie. Zobaczy pani, jakie cacko powstanie. Pani dom też jest sporo wart, chociaż przydałoby się go zmodernizować – poinformował mnie.
Zbrojna w przekonanie, że oto właśnie dołączyłam do elity tego świata, wyjechałam na drogę i udałam się do pracy. Kolejne dwa miesiące były jednym pasmem niedogodności. Ekipa budowlańców pracowała pełną parą, hałasując i zaśmiecając odpadami nie tylko ogród klienta, ale także mój. Postanowiłam porozmawiać z nowym sąsiadem. Był mi winien sprzątanie.
Zanim zdążyłam zrobić awanturę, do moich drzwi zapukał posłaniec i wręczył mi ogromny bukiet kwiatów. Widywałam takie wyłącznie na amerykańskich filmach o miłości. Do bukietu dołączona była karteczka: „Proszę o jeszcze trochę cierpliwości, będę pani dłużnikiem”. I podpis.
Nowy sąsiad stara się mnie ugłaskać
Pewnie ekipa remontowa doniosła mu, co o tym wszystkim myślę. Dotknęłam starannie ułożonej, pachnącej kompozycji. No, no! Postarał się. Łatwo mnie było oczarować, nie byłam przyzwyczajona do takich gestów… Kolejny bukiet dostarczono mi dziesięć dni później.
Był jeszcze piękniejszy, o ile to możliwe. Na bileciku nadawca skreślił zdecydowanym charakterem pisma: „Mam nadzieję, że kwiaty chociaż trochę osłodzą Pani niedogodności”. Pod tekstem widniał zamaszysty podpis: Maksymilian.
Wstawiłam cudo do wazonu i poczułam, że burza nieprzychylnych dla sąsiada uczuć powoli się uspokaja. Jakoś mniej mi przeszkadzały kawałki materiałów ocieplających, które wiatr rozrzucał po moim podwórku, czy zgrzytliwe hałasy dobiegające z posesji obok. Kwiaty miały moc.
Budziły pozytywne myśli i zaciekawienie. Nie mogłam się doczekać, kiedy poznam Maksymiliana.
Musiałam uzbroić się w cierpliwość, bo przebudowa domu trwała w nieskończoność. Kiedy intensywność prac zmalała, a ja nabrałam nadziei na zakończenie udręki, musiałam wyjechać w podróż służbową. A gdy wróciłam po kilku dniach, było po wszystkim.
Zmęczona zaparkowałam samochód przed bramą i wysiadłam, żeby otworzyć skrzydło. O automacie na pilota mogłam tylko pomarzyć, musiała wystarczyć mi zwykła kłódka. Wczesny zmierzch spadł jak zwykle znienacka, zirytowana nie mogłam trafić kluczem w zamek. Wtedy zauważyłam, że za ogrodzeniem sąsiada jest dziwnie spokojnie i porządnie.
Ktoś zapalił światło na tarasie, rozjarzyły się okna domu. Pomyślałam, że oto pojawiła się mityczna postać zapowiadana bukietami kwiatów. Zmęczenie się ulotniło, poczułam miły dreszczyk. Weszłam do domu i stanęłam przy kuchennym oknie, skąd miałam najlepszy widok.
Zauważyłam, że ogrodzenie między naszymi domami pozostało nienaruszone. Stara metalowa siatka nieprzyjemnie kontrastowała z resztą nowoczesnej posesji sąsiada. Rano, ledwie wyszłam z domu usłyszałam gromkie: „Dzień dobry!”.
Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę, który na mój widok pośpiesznie wysiadł z samochodu i szedł w moją stronę. Odruchowo poprawiłam włosy.
– Maksymilian – przedstawił się. – Chciałem panią osobiście przeprosić za bałagan – dodał, rzucając okiem na mój ogród pełen wszelakiego śmiecia. – Nie wiedziałem, że to aż tak źle wygląda. Oczywiście umówię ekipę sprzątającą, proszę tylko powiedzieć na kiedy.
„Elegancja Francja” – pomyślałam przekornie, obserwując nowego sąsiada. Nie wyglądał na takiego, który osobiście zbierałby kawałki desek i styropianu. Szykowny ciepły płaszcz, dobre buty i przystrzyżona ręką mistrza czupryna oraz modna bródka.
W tle majaczyło terenowe volvo. Człowiek nie z mojego świata. Co ja sobie myślałam? Wszystko przez te kwiaty. Wzbudziły ciekawość i romantyczne myśli.
– Kiedykolwiek – machnęłam ręką, tracąc zainteresowanie dla króla życia.
Był fajny, ale parę lat już spędziłam na tym świecie i wiedziałam, że to nie moja liga.
– Dziękuję za kwiaty – przypomniałam sobie. – Przepraszam, ale muszę lecieć. Szefowa nie daruje mi spóźnienia.
Maksymilian był trochę zdziwiony. Pewnie rzadko spotykał się z brakiem zainteresowania ze strony kobiet.
– Przepraszam, ale chciałbym porozmawiać z panią o ogrodzeniu, które nas dzieli – dogonił mnie przy bramie. – Zostawiłem je, bo potrzebna jest pani zgoda…
– Jasne, zapraszam wieczorem. Niech pan wpadnie na kawę – rzuciłam, wsiadając do samochodu.
Widziałam w lusterku, jak odprowadzał mnie wzrokiem.
Trafił mi się sąsiad idealny! I jeszcze taki przystojny
Przyszedł tak, jak się umówiliśmy, ale nie sam. Towarzyszył mu stary ratlerek z wyłupiastymi oczami i trudnym charakterem.
– Mogę wejść z Brutusem? – upewnił się Maks. – Nie mam serca zostawiać go samego, cały dzień mnie nie było…
Spojrzałam na małą pokrakę, która obdarzywszy mnie nieufnym spojrzeniem, przemknęła sprawnie krzywym dyrdaczkiem do kuchni. Jego pan prezentował się dużo lepiej.
– To pies mojej mamy. Zabrałem go do siebie, kiedy… Nie było innego wyjścia, Brutus ma swoje lata i nie toleruje obcych.
Natychmiast stopniało mi serce. Król życia pokazał ludzkie oblicze. Zaprosiłam go do pokoju, posadziłam na kanapie i potraktowałam z największą życzliwością, na jaką było mnie stać. Człowiek, który nie miał nic przeciwko temu, żeby mieszkać z takim brzydalem, nie mógł być zły.
Kilka godzin później ciągle rozmawialiśmy. Maks nie śpieszył się do domu, a ja byłam nim zachwycona. Jak mogłam źle o nim myśleć! Na jego tle większość znajomych facetów wypadała bardzo blado. No, może z wyjątkiem męża Małgośki, ale on był już zajęty.
Trafił mi się sąsiad idealny. Mądry, oczytany, dowcipny i z dystansem do siebie. Mężczyzna z klasą. Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam przekonana, że tacy nie istnieją.
– Zasiedziałem się, dawno nie spędziłem tak miłego wieczoru – spojrzał na mnie z sympatią, a ja poczułam falę ciepła, która dotarła wprost do serca. Co ten człowiek w sobie miał!
– Wpadaj, kiedy będziesz chciał, w końcu jesteśmy sąsiadami – powiedziałam.
– Nawet nie wiesz, jak chętnie będę korzystał z tego zaproszenia – znowu to spojrzenie, które mogłoby stopić skałę.
Wyszedł, a ja oparłam się o drzwi. Motyle w brzuchu? Raczej w głowie. „Całkiem mi odbiło” – pomyślałam i podskoczyłam, bo ktoś zapukał. Otworzyłam.
– No widzisz, nie mogę się z tobą rozstać – powiedział roześmiany Maks. – Coś u ciebie zostawiłem. A raczej kogoś – poprawił się, bo chyba zobaczył, że opacznie go zrozumiałam.
– Brutus! – olśniło mnie.
– Pewnie gdzieś przysnął, staruszek – potwierdził Maks.
Mylił się zasadniczo. Biednego psiego starca zastaliśmy w kuchni nad wybebeszonym koszem od śmieci. Brutus musiał sobie zdrowo podjeść, bo miał błogą minę.
– Teraz jestem ci winien także sprzątanie domu – Maks zgarnął ratlerka z podłogi.
– Nie przejmuj się, zaraz to ogarnę – zapewniłam go pośpiesznie.
– Jesteś wyjątkową kobietą – oczy sąsiada utonęły w moich.
Ledwie mogłam złapać oddech
Chyba właśnie wtedy się zakochałam. W kuchni, nad górą śmieci wywleczonych przez krzywonogiego Brutusa. Romantycznie. Kolejne dni ciągnęły się jak guma do żucia. Odżywałam dopiero wieczorami, bo wtedy się spotykaliśmy. Codziennie.
Któregoś razu Maksymilian u mnie został i już nie mogłam się dłużej oszukiwać. Zakochałam się w mężczyźnie, który żył inaczej niż ja. Poruszał się wśród może nie rekinów, ale barakud biznesu, negocjował poważne kontrakty, obracał się w towarzystwie, do którego nie pasowałam. Wszystko było dobrze, dopóki byliśmy tylko we dwoje, ale przyszedł moment, kiedy musiałam stawić czoło rzeczywistości.
– Urządzam małe przyjęcie. Nic wielkiego, po prostu przyjdzie kilkoro znajomych. Wpadniesz? – zapytał któregoś dnia.
– Dobrze, jeżeli ci na tym zależy – powiedziałam, choć najchętniej bym odmówiła.
– Bez ciebie, Zosieńko, nie wytrzymam tych kilku godzin – przyciągnął mnie do siebie.
– Przyjdą sami nudziarze.
– To nie brzmi zbyt zachęcająco, nie masz fajniejszych przyjaciół?
– To spotkanie ma na celu podtrzymanie więzów między partnerami biznesowymi – Maksymilian uniósł lekko jedną brew, jakby drwiąc z mojej naiwności.
– A ja ci po co, w takim razie? – spytałam wrogo; nie lubiłam, kiedy mówił tym tonem.
– No jak to… Ty jesteś wyjątkowa, na tle ich wszystkich taka… – przez chwilę szukał właściwego słowa – …normalna.
– To ma być komplement?!
– Jak najbardziej, chociaż nieprecyzyjnie się wyraziłem. Rzadko spotykam takie kobiety jak ty. Nie imponują ci pieniądze ani towarzystwo możnych tego świata. Mam szczęście, że w ogóle chcesz ze mną rozmawiać.
– A żebyś wiedział – prychnęłam, ale już się nie wyrywałam z jego objęć.
– To przyjdziesz?
Poszłam na to party. To znaczy, przedarłam się w szpilkach przez błoto na sąsiednią posesję. Daleko nie miałam. Przygotowania do przyjęcia trwały o wiele dłużej. Na plan pierwszy wybijało się pytanie, w co się ubrać. W suknię wieczorową czy koktajlową?
Zresztą, nie miałam żadnej z nich, a prędko musiałam coś wymyślić. W końcu pożyczyłam od Małgośki nieśmiertelną małą czarną. Jej była lepsza niż moja, bo pochodziła z Paryża. Miałam nadzieję, że klasa stroju sama się obroni, i nie będę wyglądała wśród tych ludzi, jakbym urwała się z choinki.
To nic poważne? Co ja sobie myślałam...
Maksymilian wyglądał olśniewająco, w świetnie skrojonym garniturze i w krawacie. Nagle przypomniałam sobie, że szykowna, paryska kiecka Małgośki ma już kilka lat. Ogromne lustro w przedpokoju ujawniło, że wyglądam obok Maksa jak podstarzała uczennica, która uciekła z matury.
– Chodź, przedstawię ci gości – Maksymilian, nieświadom moich rozterek, sterował mną w kierunku salonu.
Było tam już tłumnie. Wymieniłam uściski dłoni z kilkoma osobami i usiadłam z drinkiem w kącie. Nie wiedziałam, co robić. Dobiegał mnie szmer rozmów, czasem głośniejszy wybuch śmiechu. W końcu Maks wywabił mnie z fotela i podprowadził do wytwornej grupki.
– Czym się pani zajmuje? – padło nieuniknione pytanie.
Odpowiedź, że jestem sekretarką, wydawała mi się nie na miejscu.
– Pracuję w branży informatycznej – odparłam i nawet nie skłamałam; moja firma rzeczywiście zajmowała się sprzedażą oprogramowania.
Panowie pokiwali głowami, tylko żona jednego z nich, która od dłuższego czasu nie zdejmowała ze mnie wzroku, drążyła dalej.
– A konkretnie?
Zdenerwowała mnie. Nieśmiałość gdzieś się ulotniła i już chciałam ją z satysfakcją poinformować, co robię, kiedy przerwał nam Maksymilian, zapraszając do stołu. Po kolacji towarzystwo zajęło się zwiedzaniem domu i plotkami. Błądząc po pokojach w poszukiwaniu Maksa, usłyszałam z gabinetu jego głos.
– Daj spokój, to miła dziewczyna.
Zatrzymałam się odruchowo.
– Nie wątpię – drugi głos należał do jednego z gości. – To coś poważnego? Wybacz, że pytam, ale niektóre sprawy pomiędzy nami nie powinny stać się udziałem osób trzecich.
– Co masz na myśli? – Maksymilian był wyraźnie zdenerwowany.
– Chciałbym wiedzieć, czy masz do niej zaufanie. I czy ja powinienem mieć.
– Nie wprowadzam jej w biznes!
– Rozumiem, cofam pytanie. Niepotrzebnie się niepokoiłem, wybacz, stary. Wiedziałem, że to nic poważnego.
Maksymilian nie zaprzeczył. Poczułam się, jakbym dostała w twarz. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Tak mnie zastali obaj panowie wychodzący z gabinetu. Maks tylko na mnie spojrzał i już wiedział. Słyszałam. Tego się nie da cofnąć.
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam, nie żegnając się z nikim. Właściwie nie powinnam się niczemu dziwić. Od początku intuicja ostrzegała mnie, że nie pasuję do tych ludzi. Nie wiem tylko, co zrobię, jak na moim progu stanie Maks.
Czytaj także:
„Siostra wciskała nos w moje małżeństwo i oskarżała męża o zdrady. Miałam dość jej ciągłych ataków i wybuchłam”
„Matka się mnie wstydziła, bo byłem kierownikiem w dużej firmie, a teraz jestem kierowcą. Według niej to mało prestiżowe”
„Jest mi żal teściowej. Robi co tylko może, żeby mieć dobry kontakt z wnuczką, ale ta smarkula ma gdzieś jej starania”