Aż mi się wierzyć nie chciało, kiedy mama Martynki, pięciolatki, którą się opiekuję od kilku miesięcy, powiedziała mi, że jej córeczka nigdy nie widziała żywej krowy ani kózki.
– Nawet kury nie widziała! Nie mamy rodziny na wsi, więc nie było okazji – usłyszałam.
– To może ja ją zabiorę do swojej cioci? Mieszka na obrzeżach miasta, z centrum dojedziemy tam jednym autobusem. A ma i krowę, i kurki, i nawet króliki – wyliczałam, a dziewczynce zaświeciły się oczy.
– Byłoby miło – zgodziła się jej mama na naszą wyprawę.
Powiadomiłam więc ciocię, że przyjedziemy i następnego dnia w doskonałych humorach wsiadłyśmy do autobusu.
Podróż była dość długa, ale niemęcząca
Martynka przez całą drogę kazała sobie opowiadać o króliczkach. Kiedy autobus dobrnął do końca trasy i stanął na pętli, byłyśmy w nim już tylko we dwie. Zbierałam pakunki, kiedy Martynka nie mogąc się doczekać spotkania ze zwierzątkami, wyskoczyła na przystanek. Wydawał się pusty i całkiem bezpieczny. Nie mam więc pojęcia, skąd wziął się nagle ten rower! Rowerzysta w kolorowym stroju i kasku wyskoczył tak nagle, jak diabeł z pudełka! Na wąskim przystanku nie był w stanie wyhamować i wjechał prosto w Martynkę. Oboje się wywrócili. Jednocześnie rozległ się mój krzyk, płacz małej i siarczyste przekleństwo faceta.
– Pilnuj swojego bachora, idiotko! – wrzasnął do mnie, kiedy rzuciłam tobołki i wyleciałam z autobusu do dziecka. – Na smyczy go trzymaj, jak nie umiesz upilnować!
Podbiegłam do Martynki i zmartwiałam, widząc jej pokrwawioną nóżkę. Już na pierwszy rzut oka wyglądała fatalnie. Tymczasem facet ani myślał poczuć się do odpowiedzialności. Wsiadł na swój rower i odjechał pełnym gazem, nawet nie oglądając się za siebie.
– Pan poczeka! – krzyknęłam za nim.
– Spadaj! – rzucił mi tylko przez ramię.
Pochyliłam się nad płaczącym wniebogłosy dzieckiem. Na moje oko lewa nóżka była złamana.
„I co ja teraz zrobię?” – zaczęłam panikować i omal sama się nie rozpłakałam. „Jej mama mnie chyba zabije! Nie uwierzy przecież, że to nie była moja wina!”.
Rozejrzałam się bezradnie
Tymczasem ze swojej kabiny wyskoczył kierowca autobusu.
– No, co za drań z tego faceta! – pomstował.
Po czym widząc moją mnę, dodał:
– Pani się nie martwi, już zawiadomiłem o całym zajściu dyżurnego ruchu. Wezwał policję i pogotowie. Boże, co ja bym dał za to, aby złapali tego łobuza! Jak on mógł tak po prostu wjechać na przystanek, mając do dyspozycji całą drogę!
Pochylił się nad płaczącą Martynką.
– Nie martw się, maleńka, zaraz przyjedzie pan doktor… – pogłaskał dziewczynkę po głowie. – Mam wnuczkę w tym wieku – zwrócił się do mnie. – Tym bardziej boli mnie ta cała sytuacja.
– Ale jakie są szanse, że go złapią? – westchnęłam. – Wszystko, co pamiętam to to, że miał granatowo-żółtą koszulkę i czerwony rower. A twarzy ani trochę! Taka była wykrzywiona w złości… Że też rowery nie mają żadnych tabliczek z numerami, jak samochody! – dodałam. – Przejedzie taki dzieciaka i szukaj wiatru w polu!
– Proszę się nie martwić, to nowoczesny autobus – powiedział na to kierowca.
Nie miałam pojęcia, co ma ta nowoczesność do samego zdarzenia, i kierowca, widząc moją zdziwioną minę, natychmiast wyjaśnił:
– Ma z przodu kamerę, która nagrywa przestrzeń przed autobusem. A ten drań na swoje nieszczęście nadjechał z przodu! Będzie go widać jak na dłoni!
Faktycznie, kiedy przyjechała policja, po zebraniu wstępnych zeznań ode mnie i kierowcy, zabezpieczyła też nagranie z autobusowej kamery. A potem karetką na sygnale pojechałyśmy z Martynką do szpitala, gdzie czekała już zawiadomiona przeze mnie mama. Okazało się, że dziewczynka ma złamaną nóżkę i to aż w dwóch miejscach! Poza tym liczne sińce i otarcia.
Boże, ileż się to dziecko nacierpiało!
Po założeniu gipsu musiała jeszcze zostać w szpitalu na obserwacji.
– I wszystko przez to, że chciała zobaczyć króliczki! – ubolewałam.
– Nie przez to, tylko przez tego łobuza na rowerze, który jechał po chodniku. Jakże ja nie cierpię tych nieodpowiedzialnych rowerzystów! Kiedyś jeden z nich omal nie wpadł mi na wózek z małą Martynką i od tamtej pory mam prawdziwą traumę. Zawsze potem się ich bałam i teraz czuję się tak, jakbym sprowadziła na swoje dziecko to nieszczęście! – powiedziała mi mama dziewczynki.
– Nieprawda! – teraz ja się wzięłam za pocieszanie. – To tylko wina tego łobuza.
Wydawało się, że szansa na złapanie drania nie była duża, ale miejscowa policja nie zamierzała odpuścić.
– Tu pod miastem mamy dużo takich przypadków potrącenia przez rower. Rowerzyści traktują boczne drogi jak tor wyścigowy, nie zwracając uwagi na to, że chodzą po nich dorośli i dzieci. Urządzają sobie treningi, a niewinni ludzie cierpią.
Policjanci dostali od prokuratury pozwolenie na opublikowanie nagrania z monitoringu w lokalnej telewizji. I po tym rozdzwoniły się telefony! Faceta złapano, bo wydali go sąsiedzi. Okazało się, że ma 27 lat i jest z zawodu ochroniarzem. Tłumaczył się w sądzie głupio, że jechał ten kawałek chodnikiem, bo nie było ścieżki rowerowej. Sąd nie przyjął jednak jego tłumaczeń, skazując go na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu na pół roku i pięć tysięcy odszkodowania dla Martynki. A moja mała podopieczna dostała ode mnie, za pozwoleniem mamy oczywiście, małego króliczka. Mam nadzieję, że nowy przyjaciel wynagrodzi jej chociaż trochę tę niefortunną wyprawę na wieś.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”