„Jacek udowodnił mi, że idealni mężczyźni nie istnieją. Czułe słówka były tylko maską, która skrywała agresora”

Kobieta, która zawiodła się na facetach fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Facet idealny – byłam pewna, że właśnie takiego spotkałam. Jacek był opiekuńczy, miły i ciepły. Wydawało się, że wszystko układa się według najlepszego ze scenariuszy, ale wciąż byłam nieufna. To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Miałam rację”.
/ 12.02.2022 09:33
Kobieta, która zawiodła się na facetach fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Przez jakiś czas nie mogłam wybaczyć sobie naiwności – jak choć przez chwilę mogłam się nabrać na ten tandetny urok Łukasza? Te banalne gadki przy Księżycu, piosenki pisane tylko dla mnie, które z czasem okazały się luźnymi tłumaczeniami starych przebojów…

Ech, długo by wymieniać, ale po co się krzyżować. Tak więc któregoś dnia po prostu strzepnęłam wspomnienie byłego niczym proch z sandałków, spojrzałam na synka trudzącego się nad fikuśną wieżą z klocków i powiedziałam sobie:

– Spoko, Gosia, przynajmniej masz już dziecko i żaden zegar biologiczny ci nie tyka. Teraz możesz sobie bez napinki, na spokojnie, poszukać faceta marzeń.

Rozstałam się z ojcem Benia bez żalu i bez specjalnego trudu. Łukaszowi rola tatusia wyraźnie nie przypadła do gustu. Fakt, teraz było mi trudniej, bo musiałam znaleźć kogoś, kto jednocześnie kwalifikowałby się jako wzorzec dla synka, ale powiedzmy sobie szczerze – macierzyństwo obudziło we mnie ambicję.

Wyleczyło mnie też z kompleksów: skoro sobie poradziłam, znaczyło, że mam nadludzkie moce. Benio też uważał, że jestem najlepsza, a taki łebski chłopak nie mógł się chyba mylić, nie?

Jacek zajmował się Beniem jak najlepszy tata

Najpierw długo brakowało mężczyzn w moim otoczeniu, potem nie wydawali się warci zachodu. W końcu jednak u kumpeli na urodzinach poznałam Jacka. Spotykaliśmy się niemal od roku, sprawy toczyły się obiecująco i postanowiłam uczynić krok naprzód: zbliżyć ze sobą obu moich facetów.

Los przyszedł nam z pomocą, ponieważ kuzyn Jacka, który wrócił ze Stanów, kupił pensjonat nad Bałtykiem i zaprosił nas na wakacje, oferując zniżkę.

– Weźmiemy dwa pokoje na tym samym piętrze – zaproponował Jacek. – Zobaczysz, wszystko się naturalnie ułoży. Już nie mogę się doczekać, Gosiu. Będzie super!

Chłopcy już się poznali podczas aranżowanej „wpadki” na mieście, miałam wrażenie, że Benio był zaciekawiony. W końcu nie co dzień ma się okazję zaszpanować na lodach z policjantem… Potem, gdy mu powiedziałam, że jedziemy nad morze i mój znajomy też tam będzie, malec wydawał się jednocześnie podekscytowany i stropiony:

– I on będzie siedział na plaży w mundurze? – dopytywał.

– Nie, no co ty, Beniu – tłumaczyłam. – Będzie w kąpielówkach jak każdy.

– Ale w specjalnych?

Tłumaczyłam, tłumaczyłam, w końcu jakoś dotarło do niego, że policjant na urlopie nie różni się niczym od cywila, i odetchnął.

– To dobrze, mamo – zdecydował. – Bo inne dzieci mogłyby się go bać, a chciałbym poznać jakichś kolegów…

Jacek musiał wyjechać kilka dni wcześniej, my mieliśmy wyruszyć po niedzieli pociągiem, a powrót zaplanowałam już wspólny, samochodem.

– Pojedziemy pociągiem? – podekscytował się Benio, tak jak przypuszczałam. – Całą noc?

Tak, bardzo chciałam, żeby to przeżył, sama jako dziecko uwielbiałam podróże przez Polskę. To pakowanie plecaków, robienie wałówki na drogę, przesiadki w sennych miasteczkach na trasie… Ahoj, przygodo!

Rzeczywiście było tak, jak sobie wyobrażałam. Potem już rano, na małej stacyjce, przejął nas Jacek. Zanim zabrał nas do pensjonatu, wjechaliśmy na wysokie morenowe wzgórze, z którego rozpościerał się widok na skłębione, bezkresne fale.

Benio stał z otwartą buzią, kurczowo trzymając mnie za rękę, w końcu jednak poczułam, że napięcie w nim opada, i wydał z siebie indiański okrzyk zwycięstwa. Oboje z Jackiem zawtórowaliśmy mu, a nasze głosy utonęły w huku żywiołu.

Przez pierwsze dni pogoda była raczej spacerowa, potem nadeszły upały i praktycznie całe dnie spędzaliśmy na plaży – czasem tylko we dwoje, ale najczęściej razem z Jackiem. Mały najwyraźniej go polubił, chętnie angażował mężczyznę do budowy zamków z piasku lub napełniania fosy wodą. Wyraźną przyjemność sprawiały mu też wspólne kąpiele, w czasie których Jacek zawsze był bardzo uważny.

Wydawało się, że wszystko układa się według najlepszego ze scenariuszy, ale wciąż byłam nieufna. Może tak po prostu jest, gdy ktoś raz już się sparzy?

– Niesamowite uczucie – powiedział Jacek, gdy siedzieliśmy któregoś wieczoru na tarasie. – Jakbyśmy byli rodziną nie wiadomo od jak dawna… Chyba zaczynam łapać, o co w tym chodzi – pokiwał głową. – A kiedyś nie wierzyłem, że odpowiedzialność może dawać poczucie satysfakcji i szczęścia.

– No cóż, najwyraźniej dojrzewasz – obróciłam tę górnolotną myśl w żart, bo nie chciałam czuć się w żaden sposób wywołana do odpowiedzi.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że znalazłam doskonałego kandydata na męża i ojca, a ja wciąż się wahałam… Bo to źle mi było samej? Nie moglibyśmy po prostu widywać się na mieście i spędzać razem wakacji?

Chyba właśnie po to, żeby uniknąć deklaracji, zainicjowałam bliższe kontakty z innymi rodzicami. Na plaży kładliśmy się teraz blisko reszty towarzystwa, a dzieci bawiły się razem, zakopując się nawzajem w piasku lub grając w piłkę. Czasem do rozgrywek dołączali tatusiowie, powstawały prowizoryczne bramki, linie rzutów karnych… Przegrani stawiali wygranym lody lub napoje.

Beniowi się podobało, doskonale odnajdywał się w gwarze i śmiechach – najwyraźniej stanowienie części większej całości miało dla niego swoje uroki.

A jeśli mnie zapyta, co dalej z nami będzie?

Tamtego dnia plażą od strony sąsiedniego ośrodka doszło jeszcze dwóch chłopców, na oko siedmio, ośmioletnich. Przez jakiś czas tylko patrzyli, potem zapytali, czy też mogą zagrać. W sumie czemu nie? Każdy wylądował w jednej z drużyn i mecz toczył się dalej.

Leżałam na brzuchu i obserwowałam rozgrywki spod kapelusza. Benio szalał, niczym kulka rtęci był dosłownie w każdym miejscu na boisku. Przewracał się, wstawał, zaraz znów był przy piłce i parł z nią do bramki. Jak na sześcioletniego brzdąca wydawał się naprawdę dobry w te klocki.

Właśnie przymierzał się do strzału, gdy jeden z nowo przybyłych zawodników wpadł na niego w pełnym biegu. Bum i mały leżał z buzią w piachu!

– Nogi ci z dupy powyrywam, gówniarzu jeden! – usłyszałam krzyk Jacka i po chwili sprawca dyndał już w wysoko uniesionej ręce mojego faceta.

– Nic mi nie jest, wujek! – krzyknął Benio, ale do Jacka to nie docierało.

Jeszcze go nie widziałam takiego… Wciąż trzymając chłopca w powietrzu, wrzeszczał, pryskając w mu twarz drobnymi kropelkami śliny. Na koniec kopnął małego w tyłek i rzucił na piach. Potem podszedł do wystraszonego całą tą sytuacją Benia i zmierzwił mu włosy:

– Niczego się nie musisz bać, gdy wujek Jacek jest przy tobie, chłopie.

Gdybym miała możliwość, wyjechałabym z synem jeszcze tego samego dnia, ale teraz, gdy już przespałam się z tą sprawą, znów mam wątpliwości. Może przesadzam? Przecież Jacek chciał dobrze, zresztą nie ma sobie nic do zarzucenia, twierdzi, że postąpił w jedyny słuszny sposób.

Może nie potrafię docenić jego opiekuńczości, może się czepiam? Nie mam pojęcia, co dalej, a nie mogę przecież wciąż grać na czas. 

Czytaj także:
„Dla mnie liczyła się praca, alkohol, kumple i kochanki. I wtedy przyszła diagnoza. Teraz każdy dzień uważam za dar losu”
„Od 45 lat jestem na gospodarce z rodzicami alkoholikami. Utknęłam tu, a rodzeństwo wyniosło się i zostawiło mnie z nimi”
„Gdy wróciłam do Polski, pocałowałam klamkę. Brat sprzedał moje mieszkanie, by móc się lenić i bawić za moje pieniądze”

Redakcja poleca

REKLAMA