Pamiętam, to była środa. Rano zaparzyłam mężowi kawę i podlałam kwiatki, późnej pospiesznie uprasowałam bluzkę, zastanawiając się, czy lepiej jechać do pracy autem, czy wziąć taksówkę. Wojciech wyszedł jak zawsze przede mną, a ja, dopijając kawę i wkładając naczynia do zmywarki, myślałam chwilę o naszym małżeństwie.
Tak nam się wszystko ostatnio układa... Zamieniliśmy mieszkanie na większe, firma Wojtka coraz lepiej prosperuje, a ja dostałam awans i podwyżkę. W dodatku planowaliśmy weekendowy wypad na Mazury. „Czy może być lepiej?” – pomyślałam, wkładając żakiet.
Żona zawsze dowiaduje się na końcu
Ja w dodatku dowiedziałam się w niebywale upokarzający sposób. Kochanka Wojtka przyszła do mojej firmy, prosto do mojego gabinetu.
– Kocham pani męża, a on mnie. Liczę, że nie będzie pani utrudniać mu rozwodu – oznajmiła wyniosłym tonem.
Kiedy wyszła, byłam w takim szoku, że Baśka, moja zaufana współpracownica, pobiegła do apteki po coś na uspokojenie.
Wracając do domu, łudziłam się jeszcze, że po wejściu na górę zastanę męża przed laptopem, ale mieszkanie było puste. Kiedy otworzyłam szafę, zorientowałam się, że zabrał wszystkie ubrania… Musiał się wynieść, gdy byłam w pracy. Sprytnie to sobie wymyślili. Ona wpada powiadomić mnie, że od długich miesięcy żyjemy sobie w trójkącie, a on zabiera rzeczy i nie ma nawet odwagi spojrzeć mi w oczy...
Rozpłakałam się, siadając na nieposłanym łóżku. Nagle zdałam sobie sprawę, że Wojtek już nigdy się przy mnie nie położy, nie obejmie, nie wyszepcze niczego do ucha... Nie mogłam przestać płakać.
Wieczorem zadzwoniłam do siostry.
– Pewnie mnie rzucił, bo nie mogę mieć dzieci! – szlochałam w słuchawkę.
– Bzdury opowiadasz – żachnęła się Weronika. – Zaszumiało mu w głowie, drugiej młodości mu się zachciało, i tyle. Znudzi się tą lalą, to do ciebie wróci. Uspokój się, przeczekasz. Ja też przecież wybaczyłam Jerzemu tę rudą dwudziestolatkę, pamiętasz?
– Pamiętam – mruknęłam.
Nie rozumiałam wtedy siostry. Mówiłam jej, że powinna pogonić Jerzego na cztery wiatry, a nie czekać, aż wróci. Teraz jednak wszystko bym dała, by Wojtek pojął swój błąd. Najchętniej rzuciłabym mu się w ramiona, błagając, żeby się opamiętał. Nie jego obwiniałam o tę sytuację. Wolałam myśleć, że to ona go oplotła jak bluszcz, omamiła i uwiodła. Wierzyłam, że do męża dotrze, co stracił i szybko za mną zatęskni. A wtedy wróci na kolanach, z kwiatami w rękach i słowami miłości na ustach.
Postanowiłam, że przeczekam. Wiele kobiet tak robi i to jest najmądrzejsza decyzja. „Najłatwiej jest unieść się ambicją, przegnać zdradzieckiego męża na cztery wiatry i rozwalić całe życie. Trudniej wybaczyć i poskładać to, co przepadło. A przecież przysięgaliśmy sobie, że będziemy ze sobą do końca, i nie zamierzam pozwolić mu odejść” – myślałam wieczorem, leżąc w pustym łóżku.
Nazajutrz załatwiłam sobie zwolnienie i zabrałam się za siebie. Kosmetyczka, fryzjer, basen... Kupiłam sobie kilka koronkowych komplecików bielizny. Na wypadek, gdyby Wojtek wrócił wcześniej, niż myślałam.
– Zwariowałaś? – oburzyła się moja przyjaciółka, kiedy jej się zwierzyłam. – Czekasz, aż on się opamięta?! Teresa, ja na twoim miejscu składałabym pozew o rozwód, a nie stroiła się w koronki.
– Może dlatego od lat jesteś sama – odgryzłam jej się niegrzecznie.
Minął tydzień, potem drugi i trzeci. Wieczory spędzałam, czekając. Chodziłam od okna do okna, wyobrażając sobie, że on siedzi pod blokiem w samochodzie i boi się wejść na górę. Marzyłam, że godzimy się namiętnie, kochając się jak za dawnych czasów na dywanie. Potem on płacze i błaga mnie o wybaczenie, a ja łaskawie się na to godzę. Przez cały czas chodziłam po domu w najlepszych sukienkach, wystrojona w piękną bieliznę, szpilki i pończochy, pachnąca jego ulubionymi perfumami…
Któregoś wieczoru zadzwoniła moja komórka. Odebrałam, ale w słuchawce była cisza i jakieś trzaski.
– Wojtek? – zapytałam bez tchu.
– Pomyłka – usłyszałam obojętny głos jakiejś dziewczyny i przerwano połączenie, a ja, wytrącona z równowagi, zaczęłam płakać.
– On nie wróci! To poważniejsze, niż myślałam – zwierzałam się Weronice przez telefon, ale kazała mi uzbroić się w cierpliwość.
– Wróci, daj mu tylko trochę czasu. Większość z nich wraca – pocieszyła mnie. – Myślisz, że taki facet jak Wojciech zostanie na stałe z taką pustą lalą?! Przecież ona pewnie nawet pomidorowej nie potrafi ugotować, o reszcie nie mówiąc– prychnęła.
Ja jednak zaczęłam tracić nadzieję.
„Najwidoczniej od dawna chciał mnie zostawić, skoro tak po prostu wyszedł i nawet nie usiłował ze mną porozmawiać. Muszę być naprawdę beznadziejna, jeśli tak mnie potraktował” – dołowałam się wieczorami. Mimo to wciąż jeszcze chodziłam po domu odstawiona. Makijaż, fryzura, szpilki. Czasem jeszcze powtarzałam: „Zmądrzeje i wróci”. A przed snem, leżąc z głową na jego poduszce, wyobrażałam sobie, że bierze właśnie prysznic albo siedzi jeszcze przed laptopem. Inaczej nie zasnęłabym do rana.
Któregoś wieczoru – dzwonek do drzwi. Zerwałam się na równe nogi, gorączkowo poprawiając włosy i wsuwając stopy w pantofle na obcasach. „To on! Któż by inny o tej porze?” – pomyślałam, biegnąc do przedpokoju. Nim otwarłam drzwi, rozwiązałam nieco szlafroczek, żeby było widać moją koronkową koszulkę. „Najpierw trzeba się czule pogodzić” – pomyślałam, walcząc z zasuwką. Już widziałam, jak mąż bierze mnie w ramiona, całuje, mówi, że tęsknił, kocha, oszalał na punkcie tamtej, ale to było tylko zauroczenie...
– Więc jesteś – rzuciłam, otwierając drzwi.
Przede mną stał pryszczaty dostawca pizzy, który najwyraźniej pomylił piętra.
– Przepraszam panią – bąknął zapewne zażenowany zarówno sytuacją, jak i moim negliżem, a potem zbiegł po schodach, zostawiając za sobą zapach pepperoni…
Wróciłam do mieszkania i spojrzałam w duże lustro. Usta pociągnięte szminką, na nogach szpilki, które przyprawią mnie o żylaki, na głowie loki, których nikt nie podziwia. Wyglądałam ponętnie i… żałośnie. Jak porzucona kobieta, która straciła wiarę w siebie.
– Idź do diabła, ty i ta twoja blondi! – warknęłam, zrywając z siebie satynowy szlafroczek i tę głupią koronkową koszulkę, której ramiączka wpijały mi się w ramiona.
A potem zmyłam makijaż, przygładziłam włosy i poszłam do kuchni z zamiarem zaparzenia sobie melisy. „On cię zostawił i już nie wróci, ale to jeszcze nie koniec świata, dziewczyno! – powiedziałam sobie. – Teraz musisz jeszcze się z tym pogodzić, zanim stracisz resztki nadszarpniętej godności”.
Zachciało mi się płakać. Po namyśle stwierdziłam, że wolę siedzieć i ryczeć, niż ubrana w seksowne koronki czekać, aż on wróci. Tym bardziej że przecież nie wróci. Nie on. Zawsze był konsekwentny i teraz pewnie też przemyślał swoją decyzję. Ale może to i dobrze? Może tak będzie lepiej?
Jak mogłam wierzyć, że przeczekam, a potem mu wybaczę i będę udawać, że wszystko jest jak dawniej? Czy byłabym zdolna do takiego upokorzenia? Nigdy w życiu! – zacisnęłam usta, a potem chwyciłam za komórkę. „Bądź łaskaw zabrać resztę swoich rzeczy, chcę zrobić remont” – napisałam mu SMS-a. – Uprzedź mnie o wizycie i oddaj klucze”.
To koniec. A teraz trochę sobie popłaczę i w końcu się z tym pogodzę. Mam 40 lat, jeszcze sobie kogoś znajdę. Świat nie kończy się na facetach uganiających się za właścicielkami mini w rozmiarze XS. Dziś w tramwaju nie spuszczał ze mnie wzroku pewien przystojny szatyn. „Wszystko się ułoży” – wyszeptałam bezgłośnie i nagle naprawdę poczułam, że tak właśnie będzie.
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”