„Syn mojego przyjaciela wyprzedzał na trzeciego i przez niego moja córka została kaleką. Ten wypadek zniszczył nam życie”

kobieta, która porusza się o kulach fot. Adobe Stock, mkitina4
„Z wypadku Marek wyszedł niemal bez szwanku, ledwie połamane żebra, które po kilku tygodniach się zrosły. Iwona została kaleką. I wiecie co? Nie usłyszałem od Jarka nawet słowa przeprosin czy choćby zrozumienia sytuacji. Zaczął mnie traktować jak wroga”.
/ 09.11.2021 13:34
kobieta, która porusza się o kulach fot. Adobe Stock, mkitina4

Przez wiele lat uważałem się za cholernego szczęściarza. Byłem w miarę przystojny, zdrowy jak koń, pracowity na tyle, by mieć własny biznes, fajną żonę, świetne dzieci – a przede wszystkim przyjaciela.

Wielu ludzi nie docenia przyjaźni

Na pytanie, kto jest dla nich najważniejszy, wskazują rodzinę, ślubnego, czasem nawet dzieci. Rzadko kiedy przyjaciół. Gdyby mnie dano wybór, zawsze wskazałbym na Jarka. Jesteśmy w tym samym wieku; chodziliśmy do tego samego przedszkola, do tej samej grupy maluchów. Nie pamiętam tego momentu, ale mama opowiadała, że pierwszego dnia w przedszkolu zachowywałem się jak szaleniec – wrzeszczałem, płakałem i błagałem, by mnie tam nie zostawiała.

Nagle w drzwiach sali zabaw stanął Jarek – i ja go zobaczyłem. Podszedł na swoich krzywych nóżkach i wyciągnął do mnie rączkę z drewnianym konikiem. Podobno przestałem płakać i czepiać się mamy. Wziąłem zabawkę i poszedłem z moim nowym przyjacielem do sali. Między mną a Jarkiem kliknęło, jak to się teraz mówi. Potężnie. Nasze osobowości i umysły płynęły na tych samych falach. Razem przeszliśmy przez przedszkole, szkołę, maturę.

Razem się uczyliśmy, razem w wakacje wyładowywaliśmy wagony z węglem, wędrowaliśmy po górach, razem podrywaliśmy dziewczyny (na szczęście podobały się nam różne). I razem poszliśmy do wojska. Kiedy tak patrzę wstecz, zaczynam się zastanawiać, jakim cudem to się nam udawało. Że nawet w wojsku dostaliśmy przydział do tej samej kompanii. Spaliśmy na pryczach obok siebie. Przecież nawet się o to nie staraliśmy… Tak jakby sam los postrzegał nas za nierozłącznych.

Moja córka była jak chłopak

Wojsko przypieczętowało naszą relację na bank. Okazało się pewnego rodzaju sprawdzianem. A wcale nie było łatwo. W jednostce szalała fala, musieliśmy się wobec niej określić. Wybraliśmy stronę słabszych, co nie przysporzyło nam popularności. Ale obaj mieliśmy twarde pięści. Ja ratowałem skórę Jarka, on moją. Nie pokonali nas. Po wyjściu z woja dokończyliśmy edukację – obaj interesowaliśmy się motorami, autami. Pojechaliśmy na saksy do Niemiec, po trzech latach wróciliśmy z wiedzą, kontaktami i pieniędzmi.

Założyliśmy firmę – Jarek zajmował się sprowadzaniem używanych samochodów i motorów, ja doprowadzałem je do stanu używalności. Wiodło się nam nieźle – wzięliśmy kredyt i zbudowaliśmy nawet wspólny dom – dużego bliźniaka na podwójnej parceli, niedaleko warsztatu. Uznaliśmy, że nie ma sensu mieszkać gdzieś daleko od siebie, skoro i tak ciągle wpadamy do siebie na piwo, mecz, pogadać o robocie, dziewczynach…

Mieliśmy po 30 lat, kiedy postanowiliśmy założyć rodziny. Więc zorganizowaliśmy wspólną randkę z aktualnymi dziewczynami i obaj w tym samym momencie poprosiliśmy je o rękę. Dziewczyny nie były tym specjalnie zachwycone – oczekiwały co prawda romantycznej sceny na oczach klientów restauracji, ale chciały być jedynymi królowymi wieczoru. Trochę więc stroszyły piórka, marszczyły noski, przez minutę, ale chyba wiedziały, że ich pozycja nie jest najsilniejsza.

– Jak nie to nie. Tego kwiatu to pół światu – stwierdził Jarek, kiedy, planując wspólny zaręczynowy atak, wyraziłem wątpliwość, czy nasze dziewczyny się aby nie obrażą.

Ślub także wzięliśmy tego samego dnia, razem, to i nic dziwnego, że dzieci też się nam urodziły w odstępie tygodnia. Chłopak Jarka był pierwszy, co sprawiało, że ojciec chodził dumny jak paw. Ja dostałem w prezencie od losu córkę, i muszę przyznać, że nigdy tego nie żałowałem. Może dlatego, że Iwonka nie tylko była śliczna jak z obrazka, ale z charakteru bardziej chłopak niż syn Jarka, Marek. I znów, kiedy patrzę w przeszłość, zauważam coś, czego wcześniej nie widziałem.

Niezadowolenie mojego przyjaciela. Takie drobne oznaki – skrzywienie warg, kiedy siedmioletnia Iwona pokonywała w wyścigu rowerowym Marka. Odwrócenie głowy, kiedy wymieniała części silnika toyoty jakby to był wierszyk. Głośne chwalenie się, jak to nauczyciel muzyki w szkole stwierdził, że Marek ma słuch absolutny. A wszystko to zbyt głośne, jakby Jarek chciał zagłuszyć swoje niezadowolenie, że jego syn nie spełnia standardów męskości. Faktycznie – Marek nie lubił sportu, górskich wycieczek ani spływów kajakowych.

Wolał siedzieć w pokoju i grać w karty albo układać znaczki w klaserze. Był ciapą. A jego ojciec chciał go z tego wyleczyć, ulepić na nowo. I chociaż urodzili się mu później jeszcze dwaj synowie, to za punkt honoru wziął sobie chyba, by uczynić swego pierworodnego bardziej męskim niż męska była moja córka. Wtedy mnie to śmieszyło, bo nie wiedziałem, do czego może doprowadzić. Marek miał słaby charakter. Ugiął się pod presją ojca, dał się ukształtować, ale, jak to mówią, z gliny nie zrobi się stali damasceńskiej. W pewnym sensie stał się parodią mężczyzny.

Ona uratowała mu życie, durniu!

Jest taki stary żydowski dowcip. „Przychodzi Icek do rabina i skarży się: – Rebe, mój zięć jest do niczego. Nie umie pić, nie umie grać w karty, nic nie umie… – Ależ, Icek, czego ty chcesz, to wspaniale! – przekonuje go rabin. – Nie, rebe. On nie umie pić, ale pije. Nie umie grać, ale gra…”. I to doskonale opisuje Marka. Syn mojego przyjaciela w wieku 20 lat robił wszystko to, co powinien robić młody mężczyzna w jego wieku – ale robił to źle. On tylko udawał mężczyznę. I słabo mu to wychodziło.

A Jarek udawał, że tego nie widzi. Gorzej, że Marek chciał udowodnić Iwonie, że jest macho. Co prawda, nie było między nimi damsko-męskiej chemii, ale Marek uważał Iwonę za konkurencję. Jestem pewien, że winą za to mogę spokojnie obarczyć Jarka. Tamtego dnia Marek i Iwona pojechali razem na dyskotekę do miasta autem Jarka. Iwona miała wrócić ze swoim chłopakiem. Niestety, po drodze przydarzyła się ciężarówka i dwa osobowe auta. Marek chciał je wyprzedzić na trzeciego, mimo że Iwona mówiła, żeby zbastował. Bo nie zdąży. Uparł się, że wie lepiej. By uniknąć zderzenia czołowego, Iwona w ostatniej chwili chwyciła kierownicę i skręciła w bok szosy, auto uderzyło w barierkę, dachowało…

Z wypadku Marek wyszedł niemal bez szwanku, ledwie połamane żebra, które po kilku tygodniach się zrosły. Iwona została kaleką. Do końca życia czeka ją życie o kulach, ból. I wiecie co? Nie usłyszałem od Jarka nawet słowa przeprosin czy choćby zrozumienia sytuacji.

– Równie dobrze na miejscu Iwony mógł być mój syn – powiedział z lekceważeniem mój najlepszy przyjaciel i wzruszył ramionami.
– Nie byłby, bo Iwona nie ryzykuje na drodze – odparłem.
– Bo baba, mężczyzna musi ryzykować – upierał się Jarek.
Moja córka uratowała twojemu synowi idiocie życie, przez niego jest inwalidką, a ty mówisz, że zachował się jak mężczyzna? – krzyknąłem. – On musi za to zapłacić, nie możesz tego tak zostawić. Nie możesz mu mówić, że dobrze zrobił, bo kiedyś kogoś zabije.
– Zawsze zazdrościłeś mi synów – usłyszałem wtedy słowa Jarka; w jego głosie był ton, który mnie zmroził. – Mam ich trzech, więc nie ucz mnie, jak mam ich wychowywać. I nikt nikogo nie będzie karać. To był wypadek.
– W tym „wypadku” moja córka została inwalidką, co oznacza koszty leczenia, rehabilitacji, leków, sprzętu przez całe życie. Mam nadzieję, że zechcesz partycypować.

Popatrzył na mnie jak na idiotę.

– To nie wina Marka. To ona skręciła kierownicą i wylecieli z drogi.
– Gdyby tego nie zrobiła, oboje by nie żyli! – wrzasnąłem, ale to było jak bicie głową o ścianę.

On tego nie przyswajał. Żył w swoim własnym świecie przekonań. Wystarczyłoby tylko jedno słowo Kiedyś przeczytałem, że nie lubimy ludzi, którym jesteśmy coś winni. Że sam ich widok przypomina nam, że jesteśmy nie w porządku. Nikt nie lubi tego uczucia, więc z nim walczy, zaprzeczając sobie, a nawet odwracając kota ogonem i robiąc z ofiary winnego. Tak stało się w przypadku mojego przyjaciela. Byłego przyjaciela.

Kiedy policja zrobiła przesłuchanie, Iwona opowiedziała dokładnie, co się wydarzyło. Świadkowie potwierdzili jej wersję, że Marek wyprzedzał na trzeciego. Jarek obraził się na nas, że „wrobiliśmy” jego syna, któremu groziło więzienie. No i poważne podwyższenie stawek OC. Uznał, że podanie Marka do sądu o zwrot kosztów leczenia to akt zemsty i zapowiedział, że tego tak nie zostawi.

Przestałem poznawać swojego przyjaciela

Nie mogliśmy już razem mieszkać ani pracować. Powoli wszystko zaczęło się sypać. Przed nami seria rozpraw sądowych – o firmę, mienie, dom… A wystarczyłoby, żeby powiedział tylko: „Przepraszam, jest mi przykro, że mój syn tak się zachował, razem przejdziemy ten trudny czas, wspierając się nawzajem, kryjąc. Jak przyjaciele”. Niestety, dla Jarka jestem już teraz wrogiem.

Czytaj także:
Straszne czasy nastały. Mężczyzna nie może być miły dla dzieci, bo posądzą go o nie wiadomo co
Przez 11 lat byłem samotnym ojcem. Gdy odnalazłem miłość, córka błagała, żebym się nie żenił
W wieku 60 lat wreszcie poczułam się dorosła. Wzięłam rozwód, założyłam konto w banku

Redakcja poleca

REKLAMA