„Byliśmy nierozłączni od przedszkola, a on zamiast ślubu ze mną, wybrał sutannę”

kobieta, którą porzucił narzeczony fot. iStock by Getty Images, Mindful Media
„– Czemu to robisz? – pytam w tych listach. – Nie masz sumienia, bo gdybyś je miał, dałbyś mi nadzieję… Powiedziałbyś, żebym nie wątpiła, bo przecież możesz zmienić plany. Gdybyś miał litość dla mnie, tak właśnie byś powiedział. Mogłabym jakoś żyć, na coś czekać, ale ty jesteś zimny, nieczuły drań, myślący wyłącznie o sobie i swoim czystym sumieniu”.
/ 22.06.2023 16:30
kobieta, którą porzucił narzeczony fot. iStock by Getty Images, Mindful Media

Kiedy znajomi chcą mnie pocieszyć, mówią, że gdybym chciała, znalazłabym narzeczonego w parę chwil.

– Tylko daj sobie szansę!

Wiem, że chcą dla mnie dobrze, ale na calutkim świecie jest tylko jeden mężczyzna, który mógłby mnie wyleczyć z rozpaczy. Tym facetem jest Julek, mój ukochany, najdroższy, jedyny...

Jak można nie wiedzieć, czego się chce?

Kiedy zaczyna się ta historia, mam dwadzieścia pięć lat. Skończyłam studia, pracuję, myślę o kupnie mieszkania. Wszystko się pięknie układa, nie ma żadnych przeszkód, żebyśmy się z Julkiem pobrali, mieli dzieci i byli szczęśliwi.

Nasze rodziny się lubią, matki są przyjaciółkami od lat szkolnych. Zawsze marzyły o tym, żeby mieć wspólne wnuki, jedna i druga ma pełne szuflady obrusów, ręczników, bielizny pościelowej i różnych prześcieradeł dla przyszłego zięcia i synowej. Kredensy i komody wypakowały garnkami, sprzętem kuchennym, serwisami obiadowymi i do kawy, w pudłach na pawlaczu stoją nowoczesne odkurzacze, miksery i roboty kuchenne... Matki zawsze powtarzały, że do starości nie musielibyśmy nic kupować, one się postarały, żeby wyposażyć swoje dzieci na przyszłą drogę życia!

Kochamy się z Julkiem od przedszkola. To znaczy myślałam, że się kochamy, bo byliśmy nierozłączni. Ta sama podstawówka, liceum, uczelnia. Dopiero po licencjacie on poszedł swoją drogą, prosto do diecezjalnego seminarium, gdzie się zamknął jak w trumnie przede mną, przed światem, przed miłością!

Zawsze był religijny, chodził do kościoła, zbierał pierwsze piątki, jeździł na rekolekcje, ale do głowy mi nie przyszło, że chce zostać księdzem. Przecież się całowaliśmy, raz czy dwa było między nami tak gorąco, że prawie wylądowaliśmy w łóżku. Nie rozumiałam, jakim cudem on się powstrzymał, bo ja byłam gotowa na wszystko. Chciałam, żebyśmy nareszcie skonsumowali ten nasz związek.

Kiedy mi powiedział, że włoży sutannę, wszystko mu wykrzyczałam.

– Nie pamiętasz, jak leżałeś na mnie prawie goły? Jesteś dwulicowy i fałszywy! Spowiadałeś się z tego grzechu?

Siedział ze spuszczoną głową. Najpierw milczał, a kiedy wrzeszczałam coraz głośniej, westchnął i powiedział:

– Masz rację. Jestem beznadziejny, ale nie fałszywy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem na pewno, czego chcę. Teraz bym już tego nie zrobił. Wybacz mi…

– Czego nie wiedziałeś? Jak można nie wiedzieć, że się chce resztę życia łazić w czarnej kiecce? Ty facet jesteś? Twoi koledzy będą mieli ubaw. A rodzina, co na to? Zadowolona?

– Mama płacze. Ojciec się wścieka, prawie tak jak ty. Tylko babcia jest po mojej stronie.

– Twoja babcia zawsze była dewotką, nic dziwnego, że cię popiera. Może nawet jest dumna, bo to przecież ona cię goniła na te majowe i czerwcowe, przecież pamiętam!

Podobnych rozmów było wiele, żadna nie pomogła. Nic go nie przekonało. Nawet, kiedy zagroziłam, że pójdę do rektora tego seminarium i nakłamię, że jestem w ciąży.

– Wtedy cię wywalą w przedbiegach!

– Po co miałabyś tak kłamać? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy. – To niczego by nie zmieniło. Ja umiem czekać. Najwyżej poczekałbym te kilka miesięcy, aż się wszystko wyjaśni.

Julek ma dziwne tęczówki. Są szaroniebieskie, czyste, jasne, z ciemniejszymi obwódkami. Kiedy patrzy na kogoś, to ma się wrażenie, że przewierca oczami na wylot, prześwietla jak rentgenem. W ogóle jest pięknym chłopakiem, właściwie mężczyzną, bo przecież tak jak ja skończył ćwierć wieku. Najwyższy czas, żeby zmądrzeć! Te szare oczy osadzone są w szczupłej twarzy, ze zgrabnym nosem i ładnymi ustami. Julek ma ciemną cerę i zdecydowanie czarne włosy. Wszystkie dziewczyny zawsze mu zazdrościły długich, gęstych, podwiniętych rzęs.

Po co chłopakowi takie rzęsy? – pytały zazdrośnie. – My się staramy, kładziemy olejki, odżywki, przedłużające tusze i nic! Musiał się Pan Bóg pomylić albo go bardzo lubi!”.

Ten Bóg dał Julkowi jeszcze wiele innych prezentów, na przykład silny, ciepły głos, dobry słuch, długie palce u rąk, zręczność, siłę, talent do matematyki i dobre serce. Kto poznał Julka, od razu wiedział, że ma do czynienia z niezwykłym człowiekiem. Jego zaletami można by obdzielić parę osób. Ja go kochałam za całokształt.

Z rozpaczy zaczęłam zaglądać do butelki

Kiedy mi powiedział, że nie będziemy razem, wszystko się rozsypało, jak puzzle, do których nie ma obrazka, więc nie wiadomo, co układać. To znaczy wzór kiedyś był, ale się zniszczył, spalił, podarł, zostały same niepasujące do niczego strzępki. Tak widzę swoje życie. Siedzę nad stosem tekturek o różnych formach i wiem, że nic z nich nie zbuduję. Zostanę na tym rumowisku, zapadnę się w nie, ono mnie w końcu przysypie!

Piszę do Julka listy, ale nawet nie wiem, czy mu je przekazują.

– Czemu ty mnie tak nienawidzisz? – pytam w tych listach. – Nie masz sumienia, bo gdybyś je miał, dałbyś mi nadzieję… Powiedziałbyś, żebym nie wątpiła, bo przecież możesz zmienić plany. Gdybyś miał litość dla mnie, tak właśnie byś powiedział. Mogłabym jakoś żyć, na coś czekać, ale ty jesteś zimny, nieczuły drań, myślący wyłącznie o sobie i swoim czystym sumieniu. Wepchnąłeś mnie w jakiś wir, pomóż mi, naucz mnie oddychać pod wodą, bo tak się czuję, jakbym tonęła!

Nie odpowiada na to moje pisanie. Może niczego nie dostaje, a może jest mu obojętne, co się ze mną dzieje?

Wciąż wierzę, że coś się zmieni, że jeszcze będziemy razem. Nadchodzi jednak dzień jego święceń…

Zaprosił mnie, a jakże! Była jego rodzina, przyjaciele, znajomi, koleżanki i koledzy, cały tłum ludzi rozradowanych, jakby było się z czego cieszyć! Przyszłam cała ubrana na czarno, jak w żałobie. Miałam czarny kapelusz i ciemne okulary. Koronkowy gorset odsłaniał piersi.

– Bój się Boga, dziecko! Wyproszą cię z kościoła – zawołała moja mama, kiedy mnie zobaczyła przed wyjściem. – Nie możesz iść tak ubrana.

Był taki tłok, że utknęłam w przedsionku bocznej nawy. Na całe szczęście, bo chyba bym nie wytrzymała tego ceremoniału z leżeniem krzyżem na posadzce, błogosławieństwami i modlitwami. Rodziny płakały, wręczały kwiaty, prezenty, każdy nowo wyświęcony kapłan był trochę nieprzytomny od nadmiaru emocji i niezwykłej atmosfery.

Po wszystkim Julek sam do mnie podszedł. Zobaczył, że ledwo stoję na dziesięciocentymetrowych szpilkach, przyniósł jakieś krzesełko i usadowił mnie w cieniu olbrzymiego klonu rosnącego na dziedzińcu. Kompletnie zignorował mój dekolt. Nie zwrócił uwagi na czarną sukienkę i kapelusz z woalką. Był serdeczny, jak zawsze, troskliwy, miły. Zachowywał się, jakbym była jego siostrą albo przyjaciółką, jakby między nami nigdy nie było nic oprócz zupełnie niewinnych uczuć.

Jego mama i babcia patrzyły na mnie ze zgrozą, za to ojciec pocałował mnie w policzek i szepnął:

– Szkoda cię, dziewczyno! Współczuję ci jeszcze bardziej niż jemu. Mój syn, a kompletnie go nie rozumiem…

Odwiózł mnie do domu, a kiedy wysiadałam z samochodu powiedział:

Nie zapominaj o nas. Odezwij się kiedyś, powiedz, jak sobie radzisz.

Ale ja wiedziałam, że nasza znajomość się kończy. Oni też to wiedzieli.

Jakiś czas później dowiedziałam się, że Julek wyjechał na drugi koniec Polski. Został wikarym w małej, wiejskiej parafii. Podobno mocno schudł, ale wyglądał na szczęśliwego. Przysłał mi kartkę na święta Bożego Narodzenia. W kopercie było pachnące sianko i kawałek białego opłatka. Nie zjadłam ani okruszynki, schowałam go do przyszłego roku, żeby mieć coś, czego Julek dotykał.

Po raz pierwszy od dzieciństwa nie poszłam na pasterkę. To był mój protest, mój bunt przeciwko komuś lub czemuś, co mi zabrało Julka. Nie wysiedziałam z rodziną do końca kolacji wigilijnej, zaszyłam się w swoim pokoju i upiłam na sztywno koniakiem schowanym za książkami. Rano miałam takiego kaca, że dogorywałam przez całe przedpołudnie, a wieczorem znowu się znieczuliłam czerwonym winem.

To popijanie na zapominanie weszło mi w krew – jak czerwone ciałka nie były popędzane alkoholem, krążyły niemrawo i nie dostarczały tlenu do komórek. Snułam się jak zombi, więc musiałam dać sobie kopa!

Uznał, że to jego obowiązek...

Mój ciąg do mocnych trunków pierwsza zauważyła mama.

– Nie za dużo? – zapytała, kiedy szykowałam sobie wieczornego drinka.

– Przecież w tym jest więcej lodu niż wódki – bagatelizowałam jej uwagi. – Jestem skonana, miałam straszny dzień, muszę się rozluźnić…

Od tej pory uważałam, żeby jej nie wchodzić w drogę z kieliszkiem lub szklaneczką. Ale i tak się martwiła. Popatrywała na mnie uważnie i niespokojnie, gdyby mogła, zaczęłaby mnie chyba obwąchiwać!

Jestem pewna, że to ona napisała do Julka. Poskarżyła się na córkę pijaczkę, która marnuje sobie życie z powodu niespełnionej miłości. Julek przysłał mi paczuszkę z różańcem. Jeśli myślał, że mnie tym pocieszy, to bardzo się pomylił. Zielonkawo-pomarańczowe paciorki z opalizującego szkła wydały mi się tandetne i brzydkie. Ale przede wszystkim uznałam, że to kpina ze mnie i mojej rozpaczy.

– Czy on myśli, że ja też jestem nawiedzona religijnie? – wściekłam się. – Niby co mam z tym robić? O co prosić? Zależy mi tylko na tym, żeby do mnie wrócił, więc chyba będę uprawiała jakieś antymodlitwy, bo ten Bóg, który mi go odebrał, przecież mnie nie posłucha!

Zmieniłam się. Już nie byłam wesołą energiczną optymistką, która uśmiechała się do każdego dnia, bo miała pewność, że zaraz spotka Julka i to jej w zupełności wystarczało do szczęścia. Twarz mi się zmieniła, pociemniała, postarzała o parę lat. Wróciłam do palenia papierosów, kopciłam jak smok wawelski, czasem nie wystarczała mi paczka dziennie.

Jednak najgorsze było, że nikt mnie nie rozumiał!

– Joaśka, co ty wyprawiasz? – pytali znajomi. – Miłość miłością, ale nie można się tak zadręczać! Licho z nim. Wybrał inaczej, trudno! Ty też sobie życie ułożysz, zapomnisz...

Jak słuchałam takiego gadania, to mi się same ręce zaciskały, żeby kogoś trzasnąć w pysk albo udusić. Nic nie rozumieli! Miałam podcięte skrzydła, a oni kazali mi fruwać!

Nie ma sensu opowiadać, jak się przeczołgałam przez następne lata. Wyszłam za mąż, szybko się rozwiodłam, potem byłam jeszcze w dwóch związkach, obu nieudanych, urodziłam córkę. Dziś Maja ma cztery lata. O Julku nie zapomniałam, ale nie chciałam się dowiadywać, co robi i gdzie jest. Dopiero przypadkowe spotkanie i rozmowa z jego tatą zmroziło mnie do szpiku kości.

– Ty wiesz? – zapytał. – Ty sobie wyobrażasz, co my przeżywamy? Boimy się włączyć telewizor, żeby nie usłyszeć jakiejś strasznej wiadomości. Moja żona jest siwa jak gołąb ze zmartwienia! Ja boję się zawału.

– Ale o co chodzi? Co się dzieje? Coś z Julkiem? Jest chory?

Wołałbym, żeby był chory. Wtedy by go nie zagnało tam, gdzie śmierć mu co sekundę zagląda w oczy. I to straszna śmierć. Męczeńska!

– O czym pan mówi? Gdzie on jest?

– W Somalii. Wyobrażasz sobie? I to nie w Mogadiszu, ale gdzieś na północy, w temperaturze ponad pięćdziesiąt stopni, na wyżynie z wyschniętymi rzekami, z chorobami, głodem, suszą i plagą szarańczy… Tam jest mój syn!

– Boże! Co on tam robi?

– Pomaga. Taką ma misję podobno… On katolicki ksiądz jest w kraju, gdzie kościoły chrześcijańskie są wyłącznie w podziemiu, gdzie obowiązuje islamskie prawo szariatu, a chrześcijanie stanowią malutki procent populacji. Zapomniałem jeszcze o Al-Kaidzie i terroryzmie. I o wojnie domowej, jaka toczy się tam od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Tam pojechał mój Julek, bo uznał, że to jest jego obowiązek – być z tymi nieszczęśliwymi ludźmi. I, jak go znam, nawet nie zdjął z szyi medalika z Niepokalaną. Czy ty to rozumiesz?

– Ja od dawna nie rozumiem decyzji i postępowania Julka. On zawsze szedł swoją drogą. Nie mogliście państwo go zatrzymać?

– A ty nie mogłaś go zatrzymać? spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem. – Nie mogłaś mu wytłumaczyć, żeby nie szedł do seminarium?

– Próbowałam, ale nie posłuchał.

– No właśnie. Nas też nie słuchał.

– Macie z nim kontakt?

– Prawie wcale. Dowiadujemy się jakichś szczątkowych informacji. Może ty byś nam pomogła? Może znasz kogoś, kto wiedziałby więcej niż my?

– Jego przełożeni, jakiś biskup albo inna kościelna władza też nic nie może?

– Wyjechał z własnej woli – westchnął mężczyzna. – Mówią, że pełni tam posługę, każą się za niego modlić!

Nigdy nie przestanę go kochać...

Wróciłam do domu kompletnie roztrzęsiona, ale musiałam się wziąć w garść, bo Majka jest za mała, aby widzieć mamę w nerwowym dygocie. Wiadomości z internetu i rozmowy ze znajomymi potwierdziły to, co mówił ojciec Julka. Jeśli on faktycznie tam się nie ukrywał ze swoją wiarą, był w realnym niebezpieczeństwie.

Przez tyle lat pielęgnowałam urazę do niego, bywały chwile, że chciałam, aby cierpiał tak, jak ja. Miałam w głowie złe myśli, a na języku złe słowa. Czasami pragnęłam, żeby zniknął z powierzchni ziemi, wydawało mi się, że mnie wtedy byłoby lżej. Nagle wróciła moja ogromna miłość, ale to, co czułam, było inne niż dawniej. Już nie chciałam mieć Julka dla siebie, nie było ważne, gdzie i z kim będzie, byleby w ogóle był! Ja zeszłam na drugi plan, liczyło się tylko jego bezpieczeństwo.

Rano zawiozłam Maję do moich rodziców, potem zadzwoniłam do pracy, że przyjdę później i pojechałam do kurii. Przyjął mnie starszy ksiądz. Wysłuchał mojej gorączkowej, chaotycznej opowieści o Julku i mojej miłości do niego, a potem zapytał

– Więc, czego pani oczekuje? Jak mógłbym pomóc?

– To nie mnie trzeba pomagać, tylko jemu! – powiedziałam. – On jest w niebezpieczeństwie. Mnie nic nie grozi, nie o mnie tutaj chodzi!

– Proszę pani – usłyszałam. – On ma potężniejszego opiekuna niż ja, moi zwierzchnicy, pani i wszyscy ludzie razem wzięci. Bez woli tego opiekuna księdzu Juliuszowi włos z głowy nie spadnie! Będzie tak, jak Bóg zechce.

– Czyli ja nie mam nic do zrobienia? – oburzyłam się.

– Ależ ma pani, jak najbardziej – uśmiechnął się ksiądz. – Proszę się za niego żarliwie i szczerze modlić. Odda mu pani w ten sposób największą przysługę.

Kiedy Maja poszła wieczorem spać, wyjęłam ze schowka w biurku pudełeczko z różańcem od Julka. Dawno zapomniałam, jak się odmawia różaniec, więc ściskałam zielonkawo-pomarańczowe paciorki w ręce i myślałam: „Zaopiekuj się nim, Matko Boska! Okryj go swoim płaszczem, schowaj przed złymi ludźmi, nie pozwól, żeby mu się stała jakaś krzywda”.

Wydawało mi się, że to za mało, więc jeszcze w myślach dodałam: „Przecież dla twojego syna wszystko rzucił – mnie, rodzinę, zabawę, przyjemności, nawet ukochaną matematykę. Może mógłby być wielkim uczonym, może nawet dostać Nobla? Teraz tuła się po pustyni, nie dla siebie… Idzie za jakimś głosem, który mu każe wybierać najtrudniejsze drogi, woła go tam, gdzie niebezpiecznie i niewygodnie. Ja go nadal kocham, więc czuję jego choroby, zmęczenie, tęsknotę i strach. Czuję to tak dokładnie, jakbym z nim była, więc proszę ulituj się nad nim. Niech bezpiecznie wróci, a ja obiecuję, że już nigdy nie pożałuję, że wybrał Ciebie, a nie mnie! Godzę się z tym, nadal nie pojmuję, ale się godzę. Jesteś kobietą, znasz kobiety, więc to doceń. Oddaję Ci mojego ukochanego i już nie mam pretensji. Niech żyje dla Ciebie!”.

Zasnęłam taka spłakana, że poduszkę można było wykręcać, ale obudziłam się spokojniejsza i pełna nadziei. Wydrukowałam sobie z internetu, jak się modlić na różańcu. Codziennie odmawiam po kolei wszystkie tajemnice. Często przerywam i rozmawiam z Matką Boską swoimi słowami. Czasami mi się wydaje, że Ona tak woli, ale może to jakaś herezja?

O Julku nadal nie ma żadnych wiadomości. Pocieszamy się, że tak jest lepiej, bo jakby się coś stało, toby mówili o tym w mediach. Nigdy nie przestanę go kochać, ale teraz w mojej miłości do Julka nie ma ani grama moich potrzeb, pragnień, oczekiwań. Jakbym była przezroczysta, jakbym nie chciała go zasłaniać, bo Julka powinien poznać i zobaczyć cały świat. Ja się w ogóle nie liczę!

To samo czuję do mojej córki. Zrozumiałam, że ja także dostałam podarunek z góry: najdoskonalszą, najczystszą, pozbawioną egoizmu miłość. Czy taka miłość nie boli? Boli, kaleczy, sprawia cierpienie, nie daje spać ze zmartwień i troski o ukochaną osobę. Ale wyrzec się jej nie można.

Maja niedawno zapytała:

– Mamo, a gwiazdę można dotknąć, można ją wziąć do domu?

– Nie można – odpowiedziałam, sądząc, że się tym zmartwi.

Ona jednak okazała się mądrzejsza ode mnie. Uśmiechnęła się i odparła:

– Nic nie szkodzi. Jest piękna, co z tego, że daleko? Ważne, że jest!

Czytaj także:
„Gdy syn oznajmił, że chce zostać księdzem, czułem się, jakbym dostał obuchem w łeb. Przecież zawsze marzyłem o wnukach”
„Rozkochał mnie w sobie i nagle zniknął bez śladu. Po 5 latach okazało się, że jest księdzem”
„Syn był księdzem i zrzucił sutannę dla blond lali. Nie spiorę dorosłego chłopa, ale muszę mu wybić z głowy tę lafiryndę"

Redakcja poleca

REKLAMA