„Rozkochał mnie w sobie i nagle zniknął bez śladu. Po 5 latach okazało się, że jest księdzem”

Strój księdza fot. Adobe Stock
„Pokochałam Mariusza całym sercem i on nie krył uczucia do mnie. Dlatego nie mogłam się pogodzić z tym, że nagle zniknął z mego życia. Chciałam przynajmniej znać powody. Dopiero po latach wszystko zrozumiałam...".
/ 26.07.2022 10:26
Strój księdza fot. Adobe Stock

Po maturze nie dostałam się na studia dzienne. Zapisałam się więc na zaoczną administrację. Sytuacja finansowa w moim domu była dość trudna. Dlatego postanowiłam, że w wakacje pójdę do pracy i zarobię parę gorszy.

Dorabiałam sobie jako kelnerka

Wyjechałam do miejscowości wypoczynkowej na Mazurach i zatrudniłam się w niewielkiej restauracji w pobliżu jeziora. Byłam kelnerką i barmanką. W dzień pracowałam, a wieczorami odpoczywałam na łonie przyrody. Pewnego dnia wszedł do knajpki przystojny blondyn i zamówił kawę i deser. Zerkał w moją stronę. Uśmiechnęłam się i poprawiłam szybko fryzurę. Zawsze podobali mi się blondyni z zawadiackim uśmiechem i ciemnymi oczyma. On taki właśnie był, dokładnie w moim typie. Od tej pory przychodził do nas codziennie. Za każdym razem posyłał mi sympatyczny uśmiech. Miałam wrażenie, że chce mnie zagadnąć, ale nie wie, jak zacząć rozmowę? Zastanawiałam się, czy mam zrobić pierwszy krok, gdy wreszcie on odważył się na to.

Nasza pierwsza rozmowa odbyła się w słoneczny lipcowy dzień, kiedy był mniejszy ruch w knajpie.

– Nareszcie spokojniejszy dzień, prawda? – powiedział składając zamówienie – podziwiam cię, biegasz całe dnie z ciężką tacą, ja pewnie każdą kawę i piwo wylałbym na klienta – roześmiał się.

– Nie narzekam, mam pracę, a wieczorem można się rozerwać – powiedziałam, uśmiechając się najładniej jak potrafiłam.

– Czy zechcesz pójść ze mną wieczorem na spacer? – zapytał nieśmiało.

Zgodziłam się chętnie. Chodziliśmy wzdłuż brzegu jeziora i oglądaliśmy razem przepiękny zachód słońca. Nazywał się Mariusz i też był na Mazurach w pracy. Powiedział, że jest opiekunem młodzieży na obozach i będzie w Mikołajkach do końca wakacji. Odtąd nasze wieczorne spacery stały się zwyczajem. Kończyłam pracę o 19 godzinie, a on już na mnie czekał. Siadaliśmy gdzieś nad wodą, aby moje obolałe nogi mogły wreszcie odpocząć. Rozmawialiśmy o wszystkim. Mówiliśmy o naszym podejściu do życia, do świata, do religii, a także o miłości i przyjaźni. Poznał całą historię mojego dotychczasowego życia. Z nikim wcześniej nie rozmawiało mi się tak dobrze jak z Mariuszem. Objaśniał mi polodowcowe pochodzenie jeziora i okolicznych wzgórz. Fascynowała go geografia i przyroda.

– Przychodzę do ciebie codziennie, bo muszę cię zobaczyć, inaczej bym nie zasnął – patrzył ciepło w moje oczy. – Justynko, jesteś wyjątkową dziewczyną – szeptał – mądrą, wrażliwą i piękną, trudno dziś spotkać kogoś takiego.

Słuchałam jego słów jak najpiękniejszej muzyki. Gładził mnie po włosach, a ja czułam, że jestem w niebie. Imponowało mi to, że jest taki inny niż chłopcy, których znałam dotąd. Nie był nachalny i nigdy nie próbował niczego poza pocałunkami, a całował wspaniale. Byłam coraz bardziej zakochana. Marzyłam o takiej czystej, romantycznej miłości, kiedy chłopak widzi w dziewczynie jej duszę i charakter, a nie tylko wykorzystuje dla własnej przyjemności.

– Nie jesteś zawiedziona, że poza całowaniem nie ma między nami nic więcej? – spytał kiedyś.

– Ja nie szukam przygód, tylko prawdziwej miłości – odparłam.

Zastanawiałam się w duchu, kiedy Mariusz wyzna mi uczucie. Ja nie mówiłam mu o tym, co do niego czuję, bo uważałam że dziewczyna nie powinna pierwsza mówić „kocham”.

Przepadł, jak kamień w wodę

Był początek września i kończył się sezon turystyczny nad jeziorami. Miałam pracować jeszcze do końca miesiąca. Któregoś wieczoru Mariusz nie czekał na mnie po pracy. Byłam przekonana, że przyjdzie, jak co dzień. Myślałam, że coś mu wypadło, jednak nie zjawił się ani następnego dnia, ani później. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Kiedy się widzieliśmy ostatnio, pożegnał mnie tak, jakbyśmy się mieli widzieć za kilka godzin. Nic nie mówił o żadnym wyjeździe. Nie wierzyłam w to, że rozkochał mnie w sobie i urwał kontakt. Martwiłam się, że może miał jakiś wypadek, a ja nic o tym nie wiem.

Wakacje się kończyły, musiałam wracać do rodzinnego Lublina, nie mając jego adresu, ani żadnej wiadomości o nim. Chciałam odszukać Mariusza, aby dowiedzieć się, co się stało, dlaczego tak po prostu zniknął. Uważałam, że mam do tego prawo. Wprawdzie zwierzał mi się z różnych spraw, ale mimo to podał niewiele konkretnych danych o sobie. Nazwisko miał powszechnie znane, pochodził z jakiejś małej wsi w Wielkopolsce, której nazwy nie mogłam zapamiętać. Myślałam, że wymienimy się adresami przy pożegnaniu i będziemy nadal się widywać w miarę możliwości.

Byłam gotowa dla niego przenieść się na studia do Poznania, aby być blisko niego. Zwierzyłam się ze wszystkiego Malwinie, mojej najbliższej przyjaciółce.

– Daj sobie z nim spokój – poradziła mi – tak to bywa z wakacyjnymi znajomościami, poznasz innego i zapomnisz o nim – stwierdziła.

Ja jednak nie potrafiłam zapomnieć. Gdybym znała wytłumaczenie jego nagłego zniknięcia, choćby najgorszą nawet prawdę, byłoby mi łatwiej. Intuicja podpowiadała mi, że tylko z nim byłabym szczęśliwa. Byłam przekonana, że nic pięknego już mnie w życiu nie spotka, nie przeżyję takiej miłości jak tamta. Tak wielkie nadzieję wiązałam z tą znajomością, nie mogłam się pogodzić z tym, że zostało tylko wspomnienie. Czułam, że za tym wszystkim kryje się jakaś tajemnica.

Od tamtych wakacji minęło już 5 lat. Nie wyszłam za mąż i ciągle zdarzało mi się wracać myślami do pięknych chwil z Mariuszem. Spotykałam się z kilkoma chłopakami, ale nic z tego nie wychodziło. Żaden nie dorastał mu do pięt. Nic nie mogłam na to poradzić. Nadal nie potrafiłam pogodzić się z tym, że Mariusz odszedł tak nagle z mojego życia.

A jednak wszystko się wyjaśniło, niedawno przy okazji ślubu mojego brata. Radek poznał Weronikę na studiach. Pochodziła z Kościana, niewielkiego miasta pod Lesznem. Ich ślub i wesele miały się odbyć właśnie tam.

Mariusz był... księdzem!

W kościele zebrała się cała nasza rodzina. Organy zagrały i do młodej pary, stojącej w drzwiach świątyni, wyszedł ksiądz. Nie mogłam uwierzyć, to był Mariusz. Osłupiałam, jakbym zobaczyła ducha. On zerknął na chwilę w moją stronę, ale najwyraźniej wcale mnie nie poznał. Minęło już sporo czasu od tamtych wakacji. Miałam inną fryzurę i byłam odświętnie ubrana. Bardzo różniłam się od młodziutkiej, zabieganej dziewczyny w kuchennym fartuszku, którą kiedyś poznał i polubił. Ja nie miałam wątpliwości, że to Mariusz, pomimo jego kapłańskich szat.

„Podejść do niego po mszy, czy może lepiej tego nie robić?” – biłam się z myślami podczas ceremonii.

Nie było mi łatwo. W końcu jednak rozsądek zwyciężył. „Po co wracać do tego, co i tak nie może mieć dalszego ciągu? To nie ma już sensu, a tylko mogłoby nas oboje ranić” – tak uznałam. Zrozumiałam, dlaczego nasza znajomość nie miała szans i to było najważniejsze. Teraz czułam jedynie żal, że właściwie niepotrzebnie los dał nam szansę się poznać. Może Mariusz wtedy był jeszcze klerykiem? Może przeze mnie miał wątpliwości, jaką drogę życiową wybrać ostatecznie? Nie wiem. Nie było sensu wspominać tego, co minęło i nigdy nie wróci.

Szkoda tylko, że on pozwolił na to, abym się w nim zakochała i nie powiedział mi prawdy, przecież bym zrozumiała. Zaoszczędził by mi rozterek, daremnych marzeń o utraconej miłości. Ale cóż, pewnie jemu też nie było łatwo. Może nie miał odwagi przyznać się do tego, co wtedy czuł. Bał się widoku smutku i rozczarowania w moich oczach? A może chciał się przekonać, jak to jest być z dziewczyną, żeby wiedzieć, co straci zostając księdzem? Gdybym wiedziała, na pewno nie stanęłabym na drodze jego powołania. Nie czuję do niego urazy. Cieszę się, że żyje i jest zdrowy. Kiedyś bałam się, że rozdzielił nas jakiś wypadek, a powód okazał się zupełnie inny. To spotkanie wyleczyło mnie z dawnego uczucia. Przestałam rozpamiętywać przeszłość i otworzyłam się wreszcie na nową miłość. Od kilku miesięcy spotykam się z Jarkiem i czuję, że jesteśmy sobie coraz bliżsi.

Czytaj także:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA