Zapłakana kobieta to nie jest najprzyjemniejszy widok, robi wrażenie nawet na doświadczonym prywatnym detektywie. A jeśli jest to w dodatku piękna kobieta, wrażenie jest tym większe. I właśnie gościłem taką atrakcyjną panią, która nie potrafiła powstrzymać łez.
To by mnie specjalnie nie zdziwiło
– Wyszedł i przepadł – szlochała, powtarzając to po raz kolejny.
Jej mąż dwa dni wcześniej wieczorem wyszedł do sklepu po jakieś drobne zakupy. A właściwie wyjechał, bo mieszkali w nowym domu na obrzeżach miasta i do najbliższego czynnego sklepu mieli dobre półtora kilometra.
– Na pewno się państwo nie posprzeczali? – spytałem. – Nie było między wami konfliktu?
– Mówi pan jak policjant! – odparła oskarżycielskim tonem. – Oni też od razu zapytali, czy wszystko było między nami dobrze, czy się nie pokłóciliśmy, czy mąż nie wybrał się na jakąś imprezę… Do sklepu pojechał! – krzyknęła histerycznie, aż mnie zakłuło w uszach. – Nie posprzeczaliśmy się, nie mieliśmy poważnych nieporozumień, miał tylko coś kupić i zaraz wracać!
– Policja na pewno przyjęła zgłoszenie i już poszukują męża – powiedziałem łagodnie.
– Phi! – prychnęła niczym rozzłoszczona kotka. – Tak, już widzę, jak go szukają! Gdyby znaleźli porzucony samochód, może by się bardziej przejęli, ale miałam wrażenie, że ten oficer, który ze mną rozmawiał, bagatelizuje sprawę!
Cóż, to by mnie specjalnie nie zdziwiło. Wprawdzie policja ma obowiązek wszczęcia poszukiwań natychmiast po zgłoszeniu zaginięcia, ale inaczej wygląda procedura w przypadku dzieci lub starszych, niesprawnych osób, a inaczej jeśli chodzi o zdrowego człowieka w sile wieku, jeśli w dodatku nie zachodzi stuprocentowe podejrzenie popełnienia przestępstwa…
– I chce pani, abym to ja zajął się ustaleniem miejsca pobytu męża?
Spojrzała na mnie podejrzliwie. Chyba to „miejsce pobytu” jej się nie spodobało. Zabrzmiało, jakbym zakładał, że facet gdzieś się urwał, a nie stało mu się coś złego. Powinienem oduczyć się wreszcie używania policyjnego żargonu.
– To znaczy – poprawiłem się – ustalenia, co się z nim stało.
– Właśnie.
Wie pan, sporo pracował w domu
Najpierw pojechałem do sklepu, w którym zaginiony mężczyzna miał zrobić zakupy. Wprawdzie nie było sprzedawcy, który miał przedwczoraj wieczorem zmianę, ale właściciel interesu okazał się uczynny i zadzwonił po niego. Nie chciał mi podać adresu ani telefonu, powołując się na ochronę danych osobowych. I słusznie. „Tęsknię do czasów, kiedy mogłem błysnąć policyjną „blachą” i o wiele łatwiej uzyskać potrzebne informacje” – pomyślałem.
Kiedy sprzedawca przyjechał, pokazałem mu zdjęcie męża klientki. Tak, znał go, wszyscy z obsługi go znali, często tutaj robił zakupy. Ale wczoraj go nie było.
– Miły człowiek – usłyszałem. – Za to jego żona… Wie pan, piękna, ale kawał zarazy. Na wszystko kręciła nosem, ciągle wybrzydzała. A jak ustawiała tego gościa!
Tak… Opowieści o wspaniałym pożyciu nader często bywają, delikatnie rzecz ujmując, nieco naciągane.
– I jest pan zupełnie pewien, że nie przyjechał tutaj wczorajszego wieczora? – upewniłem się jeszcze.
– Na pewno nie – odparł stanowczo. – Nie wtedy, kiedy byłem w pracy.
Pojechałem do domu klientki.
– Czy mąż miał jakiś swój pokój do pracy? – spytałem.
– Oczywiście. Urządził sobie gabinet. Wie pan, sporo pracował w domu. Właściwie głównie w domu. Jest tłumaczem i ma bardzo dużo zleceń, więc musiał mieć jakiś kąt, żeby w spokoju się tym zajmować.
– Czy mogę obejrzeć ten gabinet?
Oczywiście, że pozwoliła. W końcu bardzo chciała odnaleźć męża. O zezwolenie na dostęp do pozostawionego na biurku laptopa nawet nie pytałem. Ku mojemu zdumieniu, nie był nawet zabezpieczony hasłem. Za to pulpit dosłownie zawalały różne pliki, panował na nim totalny chaos.
Co to może znaczyć?
Zacząłem wszystko przeglądać. Czego szukałem? Sam nie wiem. Jakiejś wskazówki, punktu zaczepienia. Ludzie rzadko przepadają ot, tak sobie. Może chłop miał jakieś problemy, o których żona nie wiedziała? Może wdał się w jakieś lewe interesy? Może istniały jeszcze inne powody, dla których zniknął? Jakoś mi się nie chciało wierzyć, że padł ofiarą napaści w drodze z domu do sklepu lub z powrotem. Spokojna okolica, wszędzie domy, na większości monitoring, obejmujący także ulice… Musiałby trafić na wyjątkowo głupiego rabusia, żeby go tutaj zaatakował. Pewnie, zdarzali się i tacy, ale coś mi się w tym wszystkim nie zgadzało...
Gabinet wyglądał zbyt porządnie, jak na miejsce wytężonej pracy. Zupełnie jakby niedawno został posprzątany, a przynajmniej uporządkowany. No i ten samotny laptop. Ktoś, kto pracował jako tłumacz, powinien mieć awaryjny sprzęt. Poszedłem do salonu. Klientka poderwała się na mój widok, ale gestem dałem jej do zrozumienia, że nie mam żadnych rewelacji.
– Czy mąż ma tylko tego laptopa? – spytałem.
– Skąd! W biurku trzyma zapasowego i jeszcze jednego w szafce obok.
– To ciekawe – mruknąłem – bo ani w biurku, ani w szafce nie ma komputerów.
Pobiegła sprawdzić, wróciła i spojrzała na mnie rozszerzonymi ze zdumienia oczyma.
– Co to może znaczyć? – zapytała.
– Może ktoś go szantażował i musiał oddać komputery?
Pokręciłem głową. Co to za szantażysta, który zadowala się używanym sprzętem o wątpliwej wartości? Pytanie tylko, dlaczego facet nie zabrał wszystkich trzech? Dlaczego ten jeden pozostał? I dlaczego nie był w żaden sposób zabezpieczony? To wyglądało wręcz jak celowo podrzucony trop. Nie miałem już wątpliwości, że to bardziej ucieczka niż zaginięcie.
– Proszę sprawdzić szafy z ubraniami męża.
– Po co? – zdziwiła się.
– Proszę sprawdzić – powtórzyłem z naciskiem. – Bardzo dokładnie!
Uroda to doprawdy nie wszystko
Znów zająłem się przeglądaniem laptopa. Matko jedyna, ileż tego było! W desperacji wrzuciłem w wyszukiwarkę systemową imię klientki. Wyskoczyło mi ze trzydzieści dokumentów. To już było coś. Zacząłem je otwierać. I wreszcie znalazłem to, czego szukałem.
Kobieta wpadła do gabinetu blada jak ściana.
– Nie ma przynajmniej połowy jego ubrań! – oznajmiła. – Uwierzy pan?
– Uwierzę z łatwością. – Pokiwałem głową. – Proszę sobie na to zerknąć.
Ustąpiłem jej miejsca przy biurku a ona zaczęła czytać. Trwało to z pięć razy dłużej niż powinno, ale nie dziwiło mnie to. Mnie samego zszokowała treść listu, a kobieta pewnie musiała go przeczytać parę razy, żeby do niej dotarło.
„Moja droga Moniko. Wreszcie nadszedł moment, kiedy dojrzałem do tej decyzji. Mam dość twoich fochów i grymasów, mam dość ciągłego wypominania mi, że nie mam dla ciebie czasu. Mam dość wypominania mi, że ciągle siedzę przy komputerze i stukam w klawisze i tłumaczenia ci, że inaczej się nie da pracować w moim zawodzie. Słodka istota, którą poznałem 10 lat temu zamieniła się w piękną wciąż wprawdzie, ale zwyczajną jędzę. Przestałem cię kochać, bo trudno kochać kogoś, kto człowiekowi bezustannie ciosa kołki na głowie. Uroda to doprawdy nie wszystko, wolałbym, żebyś była mniej atrakcyjna, a bardziej wyrozumiała. Zostawiam tę wiadomość tutaj, bo doskonale zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później się na nią natkniesz. A jeśli nie ty, to policja albo jakiś detektyw, którego z pewnością wynajmiesz, o ile Cię znam. Żegnaj”.
Czułem, jak go zatkało z oburzenia
Kobieta wstała, odwróciła się do mnie i muszę przyznać, że się przeraziłem. Jej twarz zamieniła się w jakąś koszmarną, wykrzywioną maskę.
– Co to ma znaczyć? – wysyczała. – To jakiś żart? Pan to napisał?
Wytrzeszczyłem na nią oczy.
– Ja?! Oszalała pani? Po co miałbym to robić?
– Nie wiem! Jeśli nie pan, to pewnie porywacz…
– Niech pani ochłonie! – Ująłem ją za ramiona i lekko potrząsnąłem. – To napisał pani mąż! Jest data utworzenia dokumentu, proszę spojrzeć! List pochodzi sprzed dwóch dni, został zapisany tuż przed wyjściem męża z domu. Pewnie spakował się po kryjomu, może nawet trwało to parę dni. Skoro pani nie jeździła jego samochodem, nie musiał się obawiać, że zobaczy pani pełny bagażnik. Proszę zacząć wreszcie logicznie myśleć!
Oprzytomniała nieco, na jej twarzy powróciły zwykłe, regularne rysy.
– Niech pan go znajdzie – powiedziała głucho. – Koszty są nieważne! Niech pan go znajdzie i przyprowadzi do mnie na smyczy! Muszę mu spojrzeć w oczy i usłyszeć to wszystko od niego, a nie przez głupią maszynkę! Jak mu było tak źle, czemu nigdy nic nie powiedział?! Jeśli chciał odejść, dlaczego zrobił to jak gówniarz?!
– Nie chcę pani denerwować – powiedziałem – ale moim zdaniem chodzi po prostu o inną kobietę…
– Domyślam się – odparła przez zaciśnięte zęby. – Tym bardziej chcę go zobaczyć, spojrzeć mu w oczy.
Poszukiwania nie były zbyt trudne, nie napracowałem się. Ale trwało to trochę, bo miałem też inne zlecenia, a skoro mąż klientki nie zaginął, lecz ją porzucił, sprawa przestała być priorytetem. Oczywiście, zmusiłem kobietę, żeby zawiadomiła policję o moich ustaleniach. Bardzo się przed tym wzdragała, licząc, że łatwiej będzie go odszukać, jeśli sprawa pobiegnie dwutorowo, ale postraszyłem ją konsekwencjami.
– Nie mogę ukrywać przed nimi tego, co wiem w takiej sprawie – pouczyłem ją. – Nie mam ochoty stracić licencji i stanąć przed sądem. Znajdę pani męża, bez obaw.
Nie powiedziałem jej, oczywiście, że pozwoliłem sobie włamać się do jego poczty, w której znalazłem bardzo interesującą korespondencję. A w tej korespondencji numer telefonu, z którego korzystał bez wiedzy żony i numer do kobiety, z którą się kontaktował. Powinien skasować te maile, jeśli chciał się skutecznie ukryć. Rozmowa telefoniczna była krótka.
– Drogi panie – oświadczyłem, kiedy próbował mnie zbyć. – Albo zgodzi się pan na spotkanie, albo zabiorę się za ustalanie pańskiego miejsca pobytu według identyfikatora sieciowego osoby, z którą pan utrzymywał kontakt. To nie będzie aż takie trudne. No i podam żonie numer pańskiej nowej partnerki.
– Zapłacę panu dwa razy tyle, co ona, tylko proszę mi dać spokój.
– Etyka zawodowa mi nie pozwala – odparłem zgodnie z prawdą. – A poza tym, z pana jest niezłe ziółko. I, zdaje się, straszny tchórz.
Dosłownie czułem, jak go zatkało z oburzenia. Żaden facet nie lubi, żeby go nazywać tchórzem. Nawet jeśli nim jest. A może szczególnie wtedy.
– Dobrze – wykrztusił. – Przyjadę pojutrze. Spotkajmy się w „Rumcjasie”.
„Rumcjas” to lokal o zupełnie innej, o wiele bardziej eleganckiej nazwie, ale ponieważ podają tutaj potrawy będącej specjalnością kuchni naszych południowych sąsiadów, przylgnęło do niego właśnie takie określenie.
Ja nic nie zamierzam panu robić
– Święty by tego nie wytrzymał – mówił mąż klientki. – Nic jej już nie odpowiadało. Za mało pieniędzy, za mało czułości, za mało jej poświęcałem czasu, za mało wychodziliśmy z domu… Coś strasznego. A jak już wybieraliśmy się razem na zakupy, w sklepie też potrafiła robić mi sceny.
– A nie pomyślał pan nigdy – spytałem – że czegoś jej naprawdę mogło brakować? Nie wiem, jak z pieniędzmi, ale ten czas, czułość, wyjścia…
– A pan co, ksiądz? – zirytował się. – Umoralniał mnie pan będzie?
– Nie ksiądz – powiedziałem spokojnie. – Zwykły człowiek, ale znam życie i niejedno już widziałem. Może pańska żona to rzeczywiście okrutna siekiera, ale mogła też mieć swoje powody, żeby się tak czy inaczej zachowywać. Nie wnikam! – zamachałem rękami, powstrzymując go przed dyskusją. – Powiedziałem, co mam powiedzieć, a teraz pana kolej.
Popatrzył na mnie baranim wzrokiem. „Jaka kolej” – zdawał się pytać. Nie zamierzałem mu ułatwiać.
– O co panu chodzi? Co znaczy moja kolej? – spytał wreszcie, widząc, że nie zbieram się do wyjaśnień.
– Powinien pan zobaczyć się z żoną, powiedzieć jej, że odchodzi, albo się jakoś dogadać… Chociaż to już pewnie niemożliwe, bo znalazł pan sobie inną partnerkę.
Zastanawiałem się, czy właśnie to nie było powodem, że jego żona stała się taka nieprzyjemna i czepliwa. Jeśli romans już długo trwał – a sądząc z maili, które przeczytałem, trwał przynajmniej rok – mogła to wyczuć. Kobiety posiadają intuicję, szczególnie w tym względzie. Ale to doprawdy nie była już moja sprawa, ale spowiednika albo terapeuty rodzinnego. Ja dostałem zlecenie i miałem je wypełnić.
– Jeżeli odmówi pan spotkania, będzie tylko gorzej.
– To znaczy? – spytał zaczepnie. – Co mi możecie zrobić?
– Ależ po co ta liczba mnoga? – zaśmiałem się. – Ja nic nie zamierzam panu robić. Ale umówiłem się z pana żoną, że jeśli się pan z nią sam nie skontaktuje, zawiozę ją prosto pod drzwi, za którymi pana znajdzie. Obecna partnerka nie będzie wtedy chyba zbytnio zadowolona?
Wolałem już ożywczą furię klientki
Nieźle się bawiłem, obserwując jego twarz. Najpierw poczerwieniał, potem pobladł, znów poczerwieniał. Czuł, że został osaczony. Jakoś mu nie współczułem. Jeśli aż tak mu było źle z żoną, powinien to załatwić inaczej, jak mężczyzna, stanąć z otwartą przyłbicą i przyjąć wszystko, co miałaby mu do powiedzenia czy raczej wykrzyczenia. Dupek. Takim mianem podobnych typów zwykło się określać.
– Dobrze – wydusił wreszcie. – Skontaktuję się z Moniką. I niech pana szlag trafi!
– Gdyby takie życzenia mogły się spełniać, nie żyłbym już co najmniej tysiąc razy.
Wstałem i wyszedłem, nie miałem ochoty dłużej oglądać tego gościa. W życiu rzadko zdarzają się proste sytuacje, w których czerń i biel są od siebie wyraźnie oddzielone. Z reguły jest właśnie tak, jak w tej sprawie – mętnie i szarawo. Obie strony na pewno nie były w porządku, ale – szczerze mówiąc – wolałem już ożywczą furię klientki niż niewyraźne, tchórzliwe zachowanie jej męża. Zapewne niebawem byłego męża.
Zastanawiałem się później przez jakiś czas, czy klientka się jeszcze ze mną skontaktuje. Ale nie zadzwoniła. Albo ten facet rzeczywiście zgłosił się do niej, albo po prostu go sobie odpuściła. Chociaż… to drugie rozwiązanie w tym przypadku zdaje mi się wręcz nieprawdopodobne.
Czytaj także:
„Mąż wydawał fortunę na swoje pasje, a dla mnie nie było 50 zł na nowy krem. Byłam w tym domu służącą, a nie żoną i matką”
„Znajomy poprosił, abym przejął na tydzień jego obowiązki listonosza. Nie miałem pojęcia, jaka to niewdzięczna praca”
„Nastoletni chuligan bezkarnie niszczył mienie na osiedlu. Byłam wściekła, gdy okazało się, że tatuś jeszcze go popiera”