– Tylko na ten jeden tydzień – prosił Kazek. – Wiesz, żona uparła się, żeby wreszcie gdzieś wyjechać na ferie zimowe. Udało mi się znaleźć tanią ofertę last minute, tylko potrzebuję zastępstwa, bo inaczej nie dadzą mi urlopu… Pojeździsz ze mną ze dwa dni, pokażę ci, co i jak… To co, zgoda? – kumpel spojrzał na mnie błagalnie.
Westchnąłem ciężko. Nie uśmiechało mi się codzienne ranne wstawanie, sortowanie poczty, następnie kurs po całej wsi… Ale z Kazka jest dobry kolega, więc postanowiłem się poświęcić.
Wszystko wydawało się być okej
Kazek wprowadził mnie w zakres obowiązków, pokazał drogi, powiedział, w którym domu są niebezpieczne psy. Odwiozłem go jeszcze na lotnisko i w poniedziałek, z dwiema bułkami i butelką wody mineralnej, wyruszyłem w trasę.
Na początku szło mi gładko. Poczty nie było wiele, kilka rent, gazet, rachunków, parę paczek. Byłem pewien, że szybko mi pójdzie i nawet znajdę chwilę, żeby uciąć sobie drzemkę w pobliskim lesie. I rzeczywiście, rozdałem kilka listów, jedna z pań poczęstowała mnie kompotem, inna zaproponowała kawałek ciasta...
Zadowolony, usiadłem za kierownicą auta. Spojrzałem na nazwisko następnego adresata. Gdy jeździłem z Kazkiem, nie zastaliśmy go w domu, podobno wyjechał do córki, więc pocztę zostawiałem jego sąsiadce. „Może podjadę, zobaczę, czy już wrócił” – postanowiłem.
Nikogo co prawda nie było na podwórku, ale okno było otwarte, więc uznałem, że gospodarz jest w domu.
Ruszyłem chodnikiem do drzwi
Nagle te się otworzyły, a w progu stanął ponury facet w wyciągniętym dresie, mierząc do mnie ze strzelby!
– Ręce do góry! – wrzasnął.
Natychmiast wypełniłem polecenie. Kto wie, może to jakiś wariat, który za chwilę podziurawi mnie jak kaczkę?
– Co tu robi? – padło pytanie.
– Ja… zastępuję listonosza… Mam dla pana list – wyjąkałem, machając trzymaną w ręku kopertą.
Zbliżył się, ani na moment nie wypuszczając broni z ręki. Podałem mu przesyłkę.
– Następny rachunek, tfu – splunął z pogardą i zajął się otwieraniem koperty, a potem czytaniem jej zawartości.
Bałem się, że teraz oberwę jako posłaniec złych wiadomości, więc wyszeptałem cichutko:
– Do widzenia – i wycofałem się chyłkiem w kierunku samochodu.
Dopiero tam odetchnąłem z ulgą. Mając nadzieję, że to koniec moich przygód, ruszyłem dalej.
Następny przystanek wypadał w domu starszej kobiecinki, której miałem dostarczyć gazetę. „Ta to na pewno nie ma strzelby” – odetchnąłem z ulgą.
Kobiecinka wzięła gazetę, szybko ją przejrzała, nagle marszcząc czoło.
– A gdzie dodatek? – ryknęła na mnie. – Mieli opisać najważniejsze sanktuaria maryjne w Polsce!
– Ja nie wiem, wziąłem to, co było… – wycofałem się. – Sprawdzę jeszcze w samochodzie, może gdzieś wypadło.
Niestety, chociaż sprawdziłem pod fotelami, w bagażniku i nawet pod pokrowcami, dodatku nie było.
– Ja tego tak nie zostawię! Zadzwonię do kierownika! – gorączkowała się babina.
Jeszcze mi tego brakowało, żeby pierwszego dnia w pracy dostać naganę!
– Niech pani chwilę poczeka! – krzyknąłem, wycofując auto.
Szybko zawróciłem do miasteczka
Kupiłem w kiosku ową gazetę, zwracając uwagę, czy dodatek jest w środku. „No to diabli wzięli moją południową drzemkę” – pomyślałem zrezygnowany, gdy już dostarczyłem kobiecie to, co chciała.
– Pan wygląda na zmęczonego... – zauważyła babcia w kolejnym domu. – Pan siada, zrobię herbaty, kanapeczkę.
– Nie trzeba robić sobie kłopotu – zaprotestowałem słabo.
– To żaden kłopot – odparła kobieta.
Zakrzątnęła się koło kuchenki, a tymczasem jej mąż siedział w kącie, drzemiąc. Gospodyni przyniosła talerz ciasteczek i album ze zdjęciami. Rozłożyła go przede mną i zaczęła snuć opowieść.
– To mój pierwszy narzeczony – wyjaśniła, pokazując mi zdjęcie młodego wąsacza. – Zostawiłam go, a on w odwecie rzucił na mnie klątwę. Musiałam iść do Cyganki, żeby ją zdjęła, a zaraz potem poznałam mojego Władzia…
Staruszek otworzył oczy, uśmiechnął się i pokiwał głową. „Ciekawe, czy on też był taki szczęśliwy ze zdjęcia klątwy?” – pomyślałem. Wytrzymałem kilka stron zdjęć i chciałem się wyrwać, ale babinka ciągnęła i ciągnęła swoją opowieść, podtykając mi kolejne ciasteczka.
W pewnym momencie do kuchni wszedł kot
Wskoczył na stół, powąchał ciastka, przysunął sobie jedno z nich, i zaczął je oblizywać. Wyobraziłem sobie, że wcześniej też się nimi zajmował… Poderwałem się, rzuciłem tylko, że się spieszę i wypadłem stamtąd jak oparzony. Odjechałem z piskiem opon.
Zatrzymałem się na najbliższym zakręcie i przepłukałem usta wodą. „No, gorzej już być nie może” – pomyślałem. O ja naiwny!
Do następnego domu dostarczyć miałem paczkę. Drzwi otworzyła mi pani po czterdziestce, o tlenionych włosach, sztucznej opaleniźnie i tipsach metrowej chyba długości. Rozpromieniła się na mój widok.
– O, pan listonosz! Czekałam na pana!
Z trudem podpisała pokwitowanie, bo przeszkadzały jej długie paznokcie.
– Mógłby mi pan pomóc z tą paczką? Nie dam jej rady sama otworzyć – zrobiła smutną minkę.
Wziąłem od niej nożyczki i zabrałem się do rozcinania taśmy.
– Świetnie! Dziękuję bardzo! – ucieszyła się, uchylając wieczko pudełka. – Proszę spojrzeć, są super, nie? – dodała, wyciągając z kartonu chyba ze dwadzieścia par stringów, we wszystkich kolorach tęczy, ozdobione koronkami, guziczkami i diabli wiedzą czym jeszcze.
– Martwię się tylko – dodała słodko – że nie trafiłam z rozmiarem. A może mogłabym je przymierzyć i pan by je ocenił? Wie pan, tak męskim okiem?
– Spieszę się, mam jeszcze mnóstwo roboty – ratowałem się ucieczką.
Kazek mnie nie ostrzegał
Ale nawet najdłuższy dzień się kiedyś kończy. Została mi tylko jedna przesyłka. Ogród był tam bardzo ładny, ze ścieżkami obłożonymi kamieniami i mnóstwem gipsowych figurek poukładanych pod tujami. Pukałem i dzwoniłem do drzwi, ale nikt nie odbierał. Nagle zza budynku wybiegł mały kundelek. Szczekał cieniutkim głosikiem i czepiał mi się nogawek spodni.
Po całym dniu użerania się z psami różnej maści, wielkości i rasy miałem ich już serdecznie dosyć, więc wyjąłem pojemnik z gazem pieprzowym i chciałem prysnąć mu w nos, gdy z domu wypadła rozjuszona kobieta, krzycząc na mnie coś o maltretowaniu zwierząt i skardze do ochrony środowiska…
Chciałem do niej podejść i grzecznie się wytłumaczyć, że to pomyłka, bo pies mnie atakował, ale zahaczyłem o jednego z krasnoludków i runąłem jak długi.
I teraz nikt już nie może na biednego listonosza krzyczeć, pokazać mu zdjęć czy zakupów, bo listonosz leży w domu z nogą w gipsie…
Czytaj także:
„Mój facet był załamany, gdy stracił ukochane auto. Tylko ja wiedziałam, że świsnął mu je mój brat”
„Ciało kochanki oczarowało mnie w księżycową noc. Zwiodła mnie pokuszenie. Nigdy nie żałowałem tego, co zrobiliśmy w lesie”
„Szef regularnie wtrącał się w nasze prywatne sprawy. Mówił jak mamy żyć, a awanse rozdawał na podstawie moralności”