„Gdy żeniłem się z Izą, była szczupła i zadbana. Dziś przypomina ogromnego wieloryba i mnie odrzuca”

otyła kobieta fot. Adobe Stock
Iza była kiedyś superlaską. Zawsze zadbana i elegancka, nosiła rozmiar 36. Teraz, po kilku latach małżeństwa, przypominała wieloryba.
/ 11.03.2021 11:20
otyła kobieta fot. Adobe Stock

Miałem dość widoku własnej żony… Gruba, zaniedbana – w ni-
czym nie przypominała dziewczyny, w której się zakochałem. Kiedyś wszystko ją ciekawiło, chciała podróżować, poznawać nowe kraje i cieszyła się każdym naszym wspólnym dniem. A teraz, po siedmiu latach małżeństwa, interesowały ją tylko telewizja i jedzenie.

Ciągle ruszała ustami, przeżuwając kolejne potrawy, a mnie zbierało się na wymioty. Doszło do tego, że sypiałem sam, nie mogąc wytrzymać jej chrapania.
– To z otyłości! – robiłem jej awantury.
– Nie przesadzaj – burczała w odpowiedzi i pakowała w siebie kolejne kawałki ciasta, niedokończonego przeze mnie obiadu, resztki kolacji czy Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze.

Kiedy wyczyściła lodówkę, schodziła do spiżarni, a gdy i tam już nie znajdowała niczego, co dawało się strawić, ruszała do sklepu. Nocne podjadanie? Oczywiście! Jednak czasem w dzień potrafiła wrzucić w siebie tyle, że w nocy wręcz nie miała siły wstać do lodówki. Nie musiała. Jej żołądek był wypełniony po brzegi.
Za to już o świcie słyszałem, jak ciężko oddychając, człapie z trudem do łazienki, a zaraz potem wtacza się do kuchni.
Płakała, kiedy próbowałem ją zmusić do odchudzania.
– Przecież mówiłeś, że kochasz mnie taką, jaka jestem!

Dlatego właśnie proszę cię, przestań. Czy nie widzisz, że coraz gorzej się czujesz? Że nasze małżeństwo się rozpada? Jakim cudem mamy myśleć o dzieciach, skoro sypiamy osobno, bo dla ciebie ważniejsze jest jedzenie! – podniosłem głos, bo puściły mi nerwy. – Ja cię wciąż jeszcze kocham, Izuś, ale wkrótce przestanę. Bóg mi świadkiem, po prostu nie wytrzymam takiego życia. Nie pracujesz, nic nie robisz, niczego już nie pragniesz. Co się z tobą stało?

– No powiedz to! – zaatakowała mnie wściekała niczym osa. – Powiedz!
– Co mam powiedzieć? – spytałem, nagle czując się strasznie zmęczony.
– Powiedz, co o mnie myślisz? Kim dla ciebie jestem? Wielorybem, prawda? Tłustym wielorybem, krową śmierdzącą potem! – ryknęła i wybiegła z kuchni.
Chociaż przeraził mnie jej wybuch, to przyznam, że dawno nie widziałem, jak biegała. A teraz popędziła ile tchu – a nie miała go zbyt wiele – do sypialni, a potem z hukiem wypadła z domu. Widziałem, że zabrała ze sobą torebkę, co oznaczało, że od razu pójdzie coś zjeść.

Załamany siedziałem w kuchni, nie wiedząc, co mam ze sobą począć. Gonić ją? Podtrzymywać na duchu? Przeprosić? Zażądać rozwodu? To bez sensu...
A przecież kiedyś było tak wspaniale! Gdy zakochałem się
w Izie, była pełną życia dziewczyną z ogromnym poczuciem humoru i nienaganną figurą. Zawsze zadbana, elegancka, „zrobiona”, jak mawiają dzisiaj młodzi, z pełnym makijażem na twarzy, wysportowanym ciałem lekko muśniętym przez solarium, robiła wrażenie na mężczyznach. W tym na mnie, rzecz jasna. A gdy jeszcze włożyła którąś ze swych miniaturowych sukienek z ogromnym dekoltem, pękałem z dumy, że taka laska właśnie mnie wybrała. Żeniąc się z nią, myślałem że złapałem Pana Boga za nogi.
– Jesteście śliczną parą – wyszeptała mi do ucha moja mama podczas weselnej zabawy. – Iza jest taka ładna, fajna, mądra... Dbaj o nią, bo widać, że cię kocha.

Starałem się więc ze wszystkich sił, żeby moja ukochana była szczęśliwa. Zmieniłem pracę na lepiej płatną, tyrałem od rana do nocy, abyśmy mogli kupić mieszkanie, a potem na raty samochód. Jeśli w domu byłem gościem, to tylko dlatego, że chciałem Izuni nieba przychylić.
Nie wiem, jak do tego doszło, ani kiedy moja piękność przestała o siebie dbać. Już rok po ślubie zauważyłem, że nieco przytyła. „W sumie dobrze – pomyślałem. – Kilka kilogramów więcej nada jej tylko kobiecości”. Jednak ona rosła i rosła.

Początkowo myślałem o ciąży. Zaprzeczyła. Po dziewięciu miesiącach sam się zorientowałem, że to nie nowego potomka należy się spodziewać, tylko nadwagi.
Siedząc teraz sam w kuchni, musiałem przyznać, że właściwie nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać. Nawet niewinna z pozoru wymiana zdań kończyła się zawsze karczemną awanturą, po której zawsze żona salwowała się ucieczką z domu.
Początkowo dzwoniłem, szukałem jej, denerwowałem się, lecz po kilku latach byłem zbyt zmęczony tym całym cyrkiem, żeby przejmować się jej szlochem.

Ani się obejrzałem, jak przestaliśmy wyjeżdżać na wakacje, spotykać się ze znajomymi czy nawet chodzić razem na spacery. Nie rozumiałem, czemu Iza unika ludzi. I pewnie do dziś nie rozwikłałbym tej zagadki, gdyby tamtego październikowego dnia nie zadzwoniła do mnie mama.
Zawsze broniła mojej żony. Uważała ją za skarb i, jak sądziłem, martwiła się bardziej o nią niż o mnie. Wyczuła, że jestem nieswój i zaczęła mnie delikatnie podpytywać. Opowiedziałem jej o wszystkim.
– Ona musi być w jakiejś ciężkiej depresji – powiedziała. – Sławku, trzeba ją wesprzeć, ratować. Widziałam, jak tyje, ale nie chciałam się wtrącać. To nienormalne, gdy ktoś aż tak się zmienia. Czytałam, że wiele osób zajada w ten sposób smutki.

Skończyłem rozmowę i poszedłem szukać żony. Zastałem Izę w restauracji za rogiem. Siedziała, wcinając kotleta. Zapłakana, z przetłuszczonymi włosami, w bezkształtnej, workowatej sukience wyglądała żałośnie. „Jak wieloryb” – pomyślałem, patrząc na jej białe, ogromne ręce.
Usiadłem na przeciwko niej.
– Wracamy do domu – powiedziałem.
– Nigdzie nie idę – dłubała w kotlecie.
Wracamy, kochanie, uratować nasze życie – dotknąłem jej ręki.
Zadrżała, ale jej nie cofnęła. Bez słowa sięgnęła po torebkę, wyjęła z niej banknot, położyła go na stole i ruszyła do wyjścia.
Tamtego popołudnia byłem najcierpliwszym z mężów. Mimo szlochów i krzyków zmusiłem żonę do szczerej rozmowy.

Iza wyznała mi, że w młodości katowała się dietami i sportem, by wyglądać jak Miss Polonia. Odmawiała sobie przyjemności, torturując swoje ciało. A im bardziej ja się nim zachwycałem, z tym większą determinacją ona ze sobą walczyła.
– Zawsze miałam tendencję do tycia! – płakała. – Nawet nie wiesz, ile mnie kosztowało, żeby tak wyglądać...
Przez pierwsze miesiące po ślubie naprawdę się starała, lecz w którymś momencie coś w niej pękło. Nie mogła już dłużej udawać kogoś, kim nie jest.
– Wszystko się posypało – wyznała.

Zaczęłam się obżerać i byłam coraz bardziej załamana. Ty miałeś pracę, ludzi dookoła siebie, znajomych, a ja sama walczyłam ze swoimi demonami. Wstydzę się siebie, ale nie umiem przestać...

Dawno nie widziałem takiej Izy. Szczerej i otwartej. Nie była już tamtą pięknością, lecz to nagle straciło dla mnie znaczenie. Bo była kimś więcej. Moją żoną. Przytuliłem ją do siebie, a potem wspólnie włączyliśmy komputer i poszukaliśmy w internecie terapii. Wiedziałem, że sami nie damy sobie z tym rady.

Więcej prawdziwych historii:
„Łudziłam się, że to ten jedyny. On wyśmiewał mnie i moje zasady, a w końcu dosypał mi pigułkę gwałtu i wykorzystał”
„Mąż przez rok ukrywał swój romans, ale moja siostra i matka obwiniają mnie o rozpad naszego małżeństwa”
„Zaszłam w ciążę jeszcze przed maturą. 3 lata później Mariusz zostawił mnie dla »prawdziwej miłości«”

Redakcja poleca

REKLAMA