Cała firma huczała od plotek. Pierwszy raz dowiedziałem się, że coś jest na rzeczy od kolegi ze zmiany. Zaczepił mnie na przerwie.
– Słyszałeś? – zagadnął.
– Ale co?
– No, jak to co? Wszyscy o tym gadają, a ty jak zwykle nieprzytomny. Podobno ta nasza księgowa, wiesz, ta taka zawsze odszykowana, narobiła wałków.
– Jakich wałków?
– Na kasę zrobiła szefostwo. Mówią, że wypłacała sobie sowite premie bez wiedzy prezesa. I że od roku kradła pieniądze.
– Poważnie? A kto tak mówi? – zawsze byłem podejrzliwy wobec takich doniesień.
– Wszyscy. Kogo nie zapytasz, to się śmieje.
– A z czego tu się śmiać?
– No jak to z czego? Z głupoty szefa. Przecież to on ją zatrudnił. I wszyscy wiedzą, że przecież nie ze względu na jej kompetencje. Sam widziałeś, jak ona się ubierała. Jak takiej lali można było zaufać?
Zazdrość i rozgoryczenie popsuły atmosferę
No tak, nasza księgowa rzucała się w oczy i trudno było jej nie zauważyć… Krótka spódniczka, bluzki z dekoltem, makijaż jak na scenę teatralną, a nie do pracy. Pazury miała takie, że ledwo trzymała długopis. Wielu w firmie śmiało się, że prezes przyjął ją tylko dlatego, że mu się spodobała. Byli też tacy, którzy sugerowali, że ma z nią romans. Ja tam trzymałem się z dala od plotek. Nie moja sprawa. Choć muszę przyznać, że miałem pewne podejrzenia, co do tej kobiety. Tak czułem, że wywinie jakiś numer. Niby nie ocenia się książki po okładce, ale wszyscy wiemy, jak jest…
Plotki się potwierdziły. Najpierw ta cała Monika poszła na długi urlop, a potem wszyscy dowiedzieliśmy się, że została zwolniona dyscyplinarnie. Kwota skradziona przez tę panienkę musiała być niemała, bo sprawa została zgłoszona policji. Taki miał być jej koniec. Prezes nie przewidział jednak, że pani Monika jest mściwą oszustką. Wywinęła mu w odwecie taki numer, że cała firma zachwiała się w posadach.
Otóż pani Monika wyniosła z biura listę płac. A potem, gdy już oficjalnie wyleciała z pracy, rozesłała ten dokument do dużej część pracowników. Do tych, którzy mieli służbowe adresy e-mailowe. Ci, którzy nie mieli skrzynek, otrzymali spis płac od skomputeryzowanych kolegów i koleżanek. Takim oto sposobem każdy z nas wiedział, ile zarabia jego kolega i jaką pensję dostaje szefostwo. Nietrudno sobie wyobrazić, co się zaczęło dziać…
Zakład podzielił się na rozgoryczonych, wściekłych i zawstydzonych. Chyba nikt nie pozostał obojętny. Ci, którzy zarabiali najmniej, poczuli się skrzywdzeni. Każdy z nich uważał, że pracuje równie dobrze, a nawet lepiej niż kolega z wyższą pensją. Dopatrywali się więc w nierównościach finansowych spisków, kumoterstwa i czystej złośliwości. Wyszło na przykład nad jaw, że nasz tokarz z wieloletnim stażem dostaje mniejsze pieniądze niż chłopak, którego przyjęto rok temu. Tylko dlatego, że akurat szukali kogoś na gwałt i musieli go skusić dużymi pieniędzmi.
Takich przypadków było wiele. I to pociągnęło za sobą poważne konsekwencje. Tydzień po upublicznieniu listy zwolnił się kierownik naszej zmiany. Za nim poszło jeszcze trzech pracowników, a dwóch innych uciekło na chorobowe. Zabrakło rąk do pracy i cofnęli nam wszystkim urlopy. Po prostu nie było komu pracować.
Poziom niezadowolenia wzrósł do tego stopnia, że ludzie głośno zaczęli komentować sprawę, przeklinając szefów i kolegów bez skrępowania. Było naprawdę kiepsko. Choć pracuję już trzydzieści lat, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek był świadkiem takich scen. Koledzy rzucali się na siebie z łapami.
– A widzieliście, ile prezes ma? – zagadnął kiedyś jeden z chłopaków w szatni.
– No. Szlag człowieka trafia, jak sobie tę kwotę wyobrazi. Żeby dwa trzy… cztery razy więcej od nas. Ale nie dwadzieścia! Za co, do cholery? Przecież też czasem po dziesięć godzin siedzimy – denerwował się drugi.
– Jakbym miał połowę tego, co on… A gdzie tam połowę. Jedną trzecią…
– Ty akurat nie masz co narzekać – warknął jeszcze inny. – Tobie i tak płacą najlepiej z nas wszystkich. I do końca nie wiem za co…
– Jak to za co? Za pracę! Mnie się przynajmniej należy. Nie to co tobie...
– Przecież ty więcej czasu spędzasz na papierosie niż przy maszynie.
– O masz! Przodownik pracy się znalazł!
– Zamknij się, dobra!?
– Nie będziesz mi mówił, co mam robić!
Jak powiedzieć szefowi, w czym rzecz?
I już do siebie startowali, już jeden do drugiego z łapami. Wiele było nerwowych sytuacji. Może nie aż takich jak ta, z rękoczynami i wyzwiskami, ale docinków, przytyków, złośliwości nasłuchaliśmy się wszyscy co niemiara. Atmosfera stała się nieznośna i naprawdę można było odnieść wrażenie, że firma się rozsypie. Niemal wszyscy odgrażali się, że odejdą, że już czegoś sobie szukają.
Właśnie wtedy szef wezwał mnie do siebie. Mnie i jeszcze jednego kolegę. Takiego Mirka, którego podobnie jak mnie, nie interesowały zbytnio plotki. Robił swoje. No i też przepracował w zawodzie całe lata. Kiedy siedliśmy w gabinecie szefa, ten poczęstował nas kawą i otworzył okna, żebyśmy mogli w jego biurze zapalić. Poczęstował nas nawet swoimi papierosami. Nie podobało mi się to. Zrobiłem się podejrzliwy. Co to za nagły przypływ sympatii? Zazwyczaj prezes był bardzo wstrzemięźliwy w kontaktach z pracownikami.
– Jak panowie widzą sytuację na zakładzie? – zapytał bez owijania w bawełnę.
Tak myśleliśmy, że o tym będzie mowa, ale żaden z nas nie wiedział, jak wyrazić swoją opinię dość dyplomatycznie. W końcu Mirek zaczął.
– Sam pan widzi, co się dzieje, panie prezesie. Co tu więcej gadać…
– No widzę. I słyszę… – odparł prezes. – Dlatego was do siebie poprosiłem. Będę potrzebował nowych kierowników zmian. Jeden już odszedł, a drugi właśnie dziś złożył wypowiedzenie – uśmiechnął się gorzko. – A wy macie porządny staż pracy, ludzie was szanują, nie gadacie za wiele. Liczę, że uda wam się uspokoić sytuację… – dodał.
Serce waliło mi jak młotem, bo to była bardzo trudna i ryzykowna rozmowa. Perspektywa awansu kusiła, ale żeby ostudzić atmosferę w zakładzie, trzeba było czegoś więcej niż zmiana majstrów. Pracuję już trochę i wiem, że do człowieka najlepiej przemawia pieniądz. Tylko szefowie o tym zapominają.
– Ale to nie wystarczy, panie prezesie. Nic się nie zmieni, jak my wskoczymy na ich miejsce. Czym mamy ludzi uspokoić? Dobrym słowem? Trzeba czegoś więcej… – wydusiłem to z siebie.
– A co pan ma na myśli, panie Jurku? – szef chyba nie zrozumiał.
– Pieniądze, oczywiście – odparłem, a on patrzył na mnie przez chwilę, a potem uśmiechnął się, ale tak jakoś nerwowo. – Widzę, że już pan walczy o podwyżki dla ludzi, choć jeszcze nie został kierownikiem.
– Na to wygląda… – odwzajemniłem uśmiech.
„Wóz albo przewóz”, pomyślałem.
Szef milczał jeszcze chwilę, a potem podniósł słuchawkę telefonu. Poprosił do siebie nową kadrową, a gdy weszła, powiedział jej, że za dwa dni dostanie od nas listę trzydziestu pracowników, których papiery ma mu przygotować. Kobieta kiwnęła głową i wyszła. Znów zostaliśmy we trzech.
– Załatwione. Ci, których wybierzecie, dostaną podwyżki. Na pewno wiecie, którzy są najbardziej poszkodowani. Którym się należą większe pieniądze. Pasuje?
– Może być, panie prezesie – odpowiedziałem.
Cieszę się, że znalazłem w sobie odwagę
I wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Szef spojrzał na nas z rozbawieniem. Przez chwilę uśmiechał się tajemniczo, a potem usłyszeliśmy od niego taką oto refleksję:
– Ale mnie urządziła, co?
Nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. Jak się zachować? Nie można było mu przecież wygarnąć tego, co wszyscy myśleli. Że był ślepy, że głupi i sam jest sobie winien. Ale on to wiedział. Na szczęście z sytuacji wybrnął Mirek.
– Mogło być gorzej, panie prezesie – uśmiechnął się, a i tamten odpowiedział uśmiechem.
– Ci, którzy dostaną podwyżki dowiedzą się, że to na wasz wniosek – dodał szef. – Myślę, że dzięki temu będziecie mieli większy posłuch. Mam nadzieję, że dobrze go wykorzystacie. A teraz dziękuję. Aha, jeszcze jedno. O waszych podwyżkach porozmawiamy, jak już opanujemy sytuację. Niech to będzie test. To tyle, panowie, dziękuję.
Takim sposobem wywalczyłem lepsze warunki pracy dla siebie i dla najbardziej poszkodowanych kolegów. Nie była to może walka heroiczna, ale i tak jestem dumny, że w tym newralgicznym momencie znalazłem odwagę, by przypomnieć szefowi, jaki jest najlepszy sposób na zjednanie sobie przychylności pracowników. Pieniądze! Od dawna świat nie zna bowiem lepszej metody. Mam jednak wrażenie, że dziś szefowie o tym zapominają. Wręczają pochwały, organizują zabawy z funduszu zakładowego, klepią po plecach i przypominają, w jakiej to wspaniałej firmie przyszło ludziom pracować. A listę płac chowają, udając, że jej nie ma.
Czytaj także:
„Synalek szefa urządzał sobie w firmie falę. Nieopierzony bufon wlazł w buciory tatusia i ścigał nas jak małolatów”
„Miałam gorący romans z szefem. Nikt w firmie nie miał pojęcia, że zrobiłam karierę przez łóżko”
„Ktoś w firmie zdzierał z nas kasę i bogacił się naszym kosztem. Nie pozwolę robić z siebie bałwana, musiałem działać”