„Gdy wyprowadziliśmy się z miasta, rodzina przestała się nami interesować. Uznała, że mamy nowe życie i się ich wyrzekliśmy”

Matka kochała moje rodzeństwo, mnie nie umiała fot. Adobe Stock, StockPhotoPro
„Nie umiałam odpowiedzieć i z przykrością skonstatowałam, że nic nie wiemy o członkach naszej śląskiej rodziny. Tyle lat minęło, wiele się mogło wydarzyć. Nawet nie wiem, gdzie mieszkają i czy jeszcze żyją. Może wśród rzeczy mamy kryje się jakiś ślad, pomyślałam. Ale dlaczego rodzina w ogóle nas nie szukała?”.
/ 22.03.2023 22:00
Matka kochała moje rodzeństwo, mnie nie umiała fot. Adobe Stock, StockPhotoPro

– Ciociu, powiesz mi, kiedy się urodziłaś? – moja bratanica stanęła przede mną z jakimś zeszytem w ręce.

Jasne, to żadna tajemnica. Dwudziestego trzeciego stycznia, tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku.

Karolinka zanotowała w zeszycie.

– A gdzie? – drążyła mała.

– W Katowicach, tak samo jak twój tata – odpowiedziałam.

Bratanica zmarszczyła brwi

– On mówił, że urodził się w Ligocie.

– Katowice-Ligota – uściślił Mariusz. – To jedna z dzielnic Katowic.

– Aha – mruknęła, pilnie notując.

Po co ci te informacje, Karolinko? – zainteresowałam się.

– Robimy w szkole drzewo genelo...

– Genealogiczne – podpowiedział Mariusz.

– O, właśnie, takie drzewo z przodkami zamiast liści. I mamy na nim umieścić członków rodziny, których znamy, i tych, których nie znamy, a przy okazji czegoś się o nich dowiedzieć.

– Jak miło.

– Nie przypominam sobie, żeby nam kazali rysować takie drzewo… – mruknął Mariusz.

Bo ty, tatusiu, nie odrabiałeś lekcji – rzuciła Karolinka znad zeszytu.

Spojrzeliśmy z bratem po sobie.

Ach, te dzisiejsze dzieciaki!

My nie mielibyśmy odwagi odezwać się w ten sposób do rodziców.

– Mama tak mówi – kontynuowała bratanica, pieczołowicie kolorując koronę drzewa. – Kiedy proszę tatę o pomoc w lekcjach, nigdy nie ma czasu. Mama mówi, że to dlatego, że nie wie, jak odrabia się lekcje.

Parsknęłam śmiechem. Może moja bratowa była złośliwa, ale miała rację. Mariusz poznał Agnieszkę w szkole podstawowej i oboje żartowali, że gdyby nie jej pomoc w odrabianiu lekcji, to pewnie by jej nie skończył. Cóż, wtedy był to szczególny czas zarówno dla niego, jak i dla mnie. Przeprowadzka, nowy dom, miasto, rodzina, kto by tam myślał o odrabianiu lekcji… Bardziej interesowało nas poznawanie ulic i zakamarków Gdyni, przesiadywanie w porcie, przyglądanie się statkom i marynarzom.

– Skończę potem – oznajmiła bratanica, zamykając zeszyt. – Bo coś mi się tu nie zgadza. Ciocia urodziła się w Katowicach, tata też, a mieszkamy w Gdyni. To podejrzane.

Wiesz, co stało się z dziadkiem Michałem? – zapytał Mariusz.

– Mówiłeś mi. Umarł w kopalni.

Zginął w kopalni, poprawiłam w myślach. Chociaż tyle lat minęło od tragicznej śmierci naszego ojca, wciąż go pamiętałam. I czasami wciąż za nim tęskniłam. Kochałam ojczyma, ale w moich wspomnieniach mój nieżyjący tata pozostał najwspanialszym tatą na świecie.

Czy to znaczy, że w Katowicach mamy rodzinę?

Pamiętałam, jak czekałam na niego wieczorami, gdy wracał z drugiej zmiany. Mama podawała mu odgrzany obiad czy raczej obiadokolację, a on brał mnie na kolana i pozwalał podbierać smażone ziemniaki z talerza. Mama burczała na nas, martwiła się, że zaszkodzi mi ciężkie jedzenie, zwłaszcza na noc. Ale mnie już zawsze tata będzie się kojarzył z wieczornymi smażonkami.

– Po jego śmierci babcia wyszła za mąż drugi raz, za dziadka Wojtka – kontynuował mój brat.

Karolinka pokiwała głową.

I wtedy dziadek Wojtek zabrał babcię, mnie i ciocię do Gdyni. Choć nie tak od razu. Początkowo mama nawet nie chciała spojrzeć na pana Wojtka jak na poważnego kandydata do swojej ręki.

– Co mi po marynarzu, którego pół roku w domu nie będzie, na co mi taki mąż? – wspomniałam jej słowa.

– Jednak pan Wojtek nie rezygnował. I starał się o mamę, zabiegając o względy jej dzieci. Często nas odwiedzał, zabierał do zoo, kina, na wycieczki, przynosił słodycze i zabawki. Z czasem przestał być panem Wojtkiem i został tatą Wojtkiem.

Nie pamiętam, które z nas pierwsze – ja czy mój brat – powiedziało do niego tato. Jednak w tamtej chwili serce mamy zmiękło i spojrzała przychylniej na swojego morskiego adoratora, jak go czasami nazywała.

– Tutaj skończyliśmy szkołę podstawową, w której poznałem twoją mamę… – powiedział mój brat.

Karolinka przeglądała zeszyt

– Mama urodziła się w Gdyni – odszukała notatkę.

– Zgadza się.

– Czy to znaczy, że w tych Katowicach mamy jakąś inną rodzinę? Taką, co się nadaje na moje drzewo?

Spojrzeliśmy z Mariuszem po sobie.

– Babcia miała dwie siostry, ale nie wiem, czy jeszcze żyją…

Po wyjeździe do Gdyni nie utrzymywaliśmy kontaktów ze śląską rodziną. Czy moja mama tego nie chciała, czy oni? Byłam dzieckiem, umykały mi takie szczegóły. Owszem, czasem przychodziły jakieś listy czy kartki na święta, ale niespecjalnie się nimi interesowałam. Ani wtedy, ani później. Wrosłam w nowe środowisko i zapomniałam, że moje korzenie tkwią w śląskiej ziemi.

– Skoro były takie stare jak babcia, to pewnie już nie żyją – z bezwzględną dziecięcą szczerością tudzież logiką stwierdziła Karolinka. – Pani w szkole mówiła, że część naszych przodków już umarła, ale mogli mieć dzieci. Wiecie coś o tych dzieciach?

– W sumie niewiele – westchnęłam. – Byliśmy mali, gdy wyjechaliśmy.

– Mów za siebie – obruszył się mój brat. – Ty byłaś mała. Ja miałem już całe jedenaście lat. Pamiętam, że po śmierci dziadka Michała przez jakiś czas przychodziły do nas ciocie Halina i Marta. Czasami przyprowadzały naszych kuzynów. Jak im było?

– Krzysiek i Ilona! – przypomniałam sobie. – Zawsze siedzieli sztywno przy stole. Jak wykrochmaleni. Nawet jak mama dawała biszkopty i kakao.

– Ja rzucałem się na ciacha, a ci siedzieli jak przyklejeni.

Mariusz zarechotał do wspomnień

– Tym lepiej. Więcej biszkoptów dla mnie!

– A pamiętasz, jak mówili?

– Nie mówili, a godali – sprostował.

– Godali? – mała zrobiła wielkie oczy.

Ciocie Halina i Marta godały, a to znaczy, że mówiły w gwarze śląskiej – wyjaśniłam. – Na przykład, gdy kogoś wołały, to mówiły: „póć ino sam”.

– A jak Krzysiek zrzucił figurkę, która stała na kredensie, to jego mama powiedziała… Jak ona powiedziała?

Spojrzałam na brata, który zmarszczył czoło w namyśle.

– Ty najduchu cholerski czy jakoś tak, bo skojarzyło mi się z duchem.

Karolinka patrzyła na nas coraz bardziej zaintrygowana i zaciekawiona.

– A Krzysiek ma dzieci? – zapytała.

Nie umiałam odpowiedzieć i z przykrością skonstatowałam, że nic nie wiemy o członkach naszej śląskiej rodziny. Tyle lat minęło, wiele się mogło wydarzyć. Nawet nie wiem, gdzie mieszkają i czy w ogóle żyją. Może wśród rzeczy mamy kryje się jakiś ślad, pomyślałam.

– Ciotki chyba były starsze od naszej mamy – Mariusz zmarszczył czoło. – Krzysiek i Ilona byli więksi od nas, a więc pewnie też starsi. Ale o ile? – wzruszył ramionami. – Przykre. Niby nasi kuzyni, a jak obcy.

– Zawsze możemy się czegoś o nich dowiedzieć – powiedziałam. – Przejrzyjmy rzeczy po mamie. Do tej pory nie mogliśmy się za to wziąć, więc chyba najwyższa pora.

Mój brat pokiwał głową.

– A jak to przeszukanie rzeczy nie pomoże, to co zrobimy? – dociekała Karolinka.

– Internet – odparłam bez wahania.

Karolina pacnęła się ręką w czoło.

– Racja. W necie jest przecież wszystko. Mama tak mówi.

– No, skoro mama tak mówi, nie ośmielę się zaprotestować – zakpił dobrodusznie Mariusz.

Wiara Karolinki w nadprzyrodzone zdolności matki były wzruszająca. Wejdzie w okres dorastania i się skończy. Ale na razie słowa matki były dla niej prawem, z którym nie zamierzaliśmy dyskutować.

– W każdym razie jakieś informacje o naszej rodzinie na Śląsku też mogą tam być. Poszukamy. Teraz muszę już lecieć – podniosłam się z kanapy. – W domu ktoś na mnie czeka.

– Chyba kot – mruknął Mariusz.

– Kot to dla mnie członek rodziny.

– Mam go zapisać na drzewie? – bratanica spojrzała na nas niepewnie.

– Ani się waż! – zaoponował Mariusz. – Bo ciotka wyjdzie publicznie na starą pannę. Nie bij! – rzucił w moim kierunku i zasłonił się poduszką.

– Stary koń, a jak dziecko – podsumowała Karolinka.

Nie musiała dodawać: „mama tak mówi”.

To się rozumiało samo przez się

Nazajutrz wspólnie z bratem i jego żoną przejrzeliśmy rzeczy mamy. Przeszukaliśmy też internet, głównie portale społecznościowe, wykonaliśmy kilka telefonów i zebraliśmy całkiem sporo informacji. Najwięcej udzielił nam miły pracownik urzędu stanu cywilnego w Katowicach, dokąd wybraliśmy się na rodzinną wycieczkę. Udało nam się też odnaleźć członków rodziny. Ilona i Krzysiek, nasi kuzyni, mieli już swoje dzieci. Na grobach ciotek zapaliliśmy znicze. Okazało się, że mama początkowo utrzymywała sporadyczny kontakt ze swoimi siostrami, lecz nie czuła potrzeby, by je odwiedzać. Może tragiczna śmierć naszego taty sprawiła, że Śląsk nie kojarzył jej się dobrze i nie chciała tam wracać.

Ciotki z kolei zajęte swoimi sprawami jakby zapomniały o mieszkającej na drugim końcu Polski najmłodszej siostrze. I tak stopniowo więzi rodzinne się rozluźniały się. Teraz jednak, dzięki naszym poszukiwaniom i zadaniu domowemu Karolinki, mamy szansę na nowo je zadzierzgnąć. I zamierzamy z tej szansy skorzystać. 

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA