Radość była ogromna, gdy moja córka urodziła syna. Niestety, Jerzyk był słabego zdrowia i ciągle chorował. Angina przechodziła w koklusz, ten zamieniał się w chrypę z katarem, który leciał małemu z nosa niczym woda z kranu. A na finał – na przykład zapalenie spojówek. I tak w kółko, jedno się kończyło, a zaczynało drugie. Bardzo się tym wszyscy martwiliśmy…
Ponieważ byłam babcią pracującą w domu, spędzałam dużo czasu z Jerzykiem. Jestem malarką i kiedy mały leżał w łóżku, opowiadałam mu bajki, których fragmenty rysowałam na kartkach z bloku. Któregoś dnia nieco uwspółcześniłam bajkę Andersena o dziewczynce z zapałkami i zaczęłam rysować nowoczesne, niemal futurystyczne domy zmyślonego miasta, w którym działa się ta historia. W pewnej chwili Jerzyk pokręcił głową.
– Nie podoba mi się. Takie to smutne. Ja chciałbym coś wesołego, na wsi, w słonku, nad modrą rzeczką.
Nie był w tym domu, ale już go widział
Zaczęłam rysować kredkami domek, w którym mieszkał bajkowy młody młynarczyk z piękną młynarzówną. Dom był otoczony drewnianym płotem pomalowanym na brązowo. Chatę wzniesiono z grubych bali, a dokoła porastały ją krzewy jaśminu i bzu. Przy pobielonych ścianach rosły wysmukłe malwy. Nad domkiem wysoko świeciło słońce, a żółta piaszczysta droga prowadziła od furtki na pobliskie wzgórze, gdzie stał stary wiatrak. Zmyślałam bajkę, ale wnuczek słuchał i patrzył jak urzeczony na powstający obrazek. Wreszcie dom był gotowy.
Kiedy zaczynałam malować, małemu wręcz „lało” się z nosa i co chwila musiał sięgać po chusteczkę. Kiedy skończyłam rysować, wnuczek jakby zapomniał o problemie i swobodnie oddychał. Wreszcie powiedział:
– Wiesz, babciu, ten domek śnił mi się od dawna. Narysowałaś wszystko, co trzeba. Prześliczna bajka.
Prawdę mówiąc, gdy skończyłam opowiadanie, nie bardzo już pamiętałam, jak się zaczynało, o co chodziło i dlaczego młynarczyk został królem, a jego żona królową. Nie to jednak było w tym wszystkim najistotniejsze. Od tej pory Jerzyk coraz rzadziej chorował, aż w końcu anginy, grypy i koklusze stały się przeszłością. Nigdy tego nie kojarzyłam z obrazkiem wyimaginowanego, jak sądziłam, domu.
Minęły lata, wnuczek podrósł, zdał maturę, skończył studia. Jakiś czas po zdobyciu pierwszej pracy Jerzyka znowu zaczęły męczyć nawracające katary i anginy. Nikt tego nie łączył z faktem, że mój obrazek, który do tego czasu wisiał w jego pokoju nad łóżkiem, gdzieś zaginął podczas przeprowadzki do nowego domu.
Wreszcie wnuk się ożenił. Urodziła mi się prawnuczka. Szybko okazało się, że jest bardzo chora. W pierwszych miesiącach lekarze dawali jej niewielkie szanse przeżycia roku. Udało się, ale lekarze nie ukrywali, że rokowania nie są najlepsze. Jej system odpornościowy był zbyt słaby, by mógł poradzić sobie z zagrożeniami zatrutego środowiska.
Może i ja dożyję tu stu lat?
Elenka miała trzy latka, kiedy zmarł brat mojego ojca. Dożył setki! Dziwny człowiek. Z jakiegoś powodu pogniewał się na rodzinę, i mając lat trzydzieści, wyprowadził się na wieś. Był samotnikiem, nigdy nikogo tam nie zapraszał i szczerze mówiąc, po śmierci mojego taty wszyscy zapomnieli o wujku Tadku. I nagle mój wnuk dostał po nim spadek – dom na wsi. Uznaliśmy, że dom trzeba sprzedać, a pieniądze przeznaczyć na leczenie Eleny. Ponieważ Jerzyk był prawnym właścicielem domu, pojechał ze mną na posesję, żeby ją ocenić.
Proszę sobie wyobrazić, że kiedy wyjechaliśmy zza zakrętu wiejskiej drogi i minęliśmy niewysoki pagórek, naszym oczom ukazał się niesamowity widok. To było coś nieprawdopodobnego. Chata była zrobiona z grubych bali, a dokoła porastały ją krzewy jaśminu i bzu. Przy pobielonych ścianach rosły wysokie malwy. Nad domem wysoko świeciło słońce, a żółta piaszczysta droga prowadziła od furtki na pobliskie wzgórze, gdzie stał stary wiatrak.
– To twój bajkowy dom! – krzyknął Jerzyk. – Nawet nie wiesz, jak strasznie żałowałem, że ten obrazek zginął w czasie przeprowadzki.
Jerzyk oczywiście nie sprzedał domu, a pół roku później przeniósł się na wieś z całą rodziną. Moja córka odradzała mu to, argumentując, że będzie miał daleko do lekarzy, ale on był głuchy na wszystkie argumenty.
I miał rację. Od czasu przeprowadzki minęły cztery lata. Mała Elena gania po dworze na bosaka, je tak, jakby w brzuchu miała studnię bez dna i wspina się po drzewach niczym największy wioskowy łobuziak. A Jerzyk znów zapomniał o katarze i anginach.
Kilka dni temu mój wnuk zaproponował, żebym zajęła na stałe jeden z trzech pokoi, które znajdują się na parterze chaty. Że najwyższy czas, by on odpłacił mi za opiekę nad nim. Jak cała rodzina jestem mieszczuchem, ale rzeczywiście, coś mnie ciągnie do tego miejsca. Tam jak ręką odjął mijają mi bóle stawów, a ciśnienie przestaje skakać. Myślę, że to dom dobrych energii… Kto wie, może i ja dożyję w nim stu lat?
Czytaj także:
„W wieku 36 lat zamieniłam szpilki na gumiaki i przeniosłam się z miasta na wieś. Dopiero tam spotkałam miłość swojego życia”
„Życie na spokojnym osiedlu zamieniło się w koszmar. Żałowałam, że spełniliśmy marzenie o domu na wsi”
„Na starość przeniosłem się do syna, ale tęskniłem za moją wsią. Wolałem umrzeć na starych śmieciach, niż żyć w mieście”