Kiedy miałam szesnaście lat, moja mama zaszła w ciążę. Wszyscy byli w szoku. Najbardziej moi rodzice, bo zawsze z tatą powtarzali, że mają jedno, idealne dziecko i ono – czyli konkretnie ja – w zupełności im wystarczy. Mama dodawała, że nie nadaje się na matkę Polkę, choćby dlatego, że nie przepada za małymi dziećmi.
Owszem, kocha mnie nad życie, ale więcej dzieci po prostu nie chce i już. A tu wist losu i nagle okazało się, że jednak będę mieć rodzeństwo. W dodatku mama odkryła to dość późno. Połapała się w sytuacji dopiero w szóstym miesiącu. Czyli brak okresu i tycie to jednak nie było przedwczesne przekwitanie…
Tata chodził struty, mama płakała, a ja…
Ja nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Ledwie zdałam do liceum, myślałam o chłopakach, nowych koleżankach, o moim prawie dorosłym życiu, a tu nagle wszystko zejdzie na drugi plan, bo w domu i rodzinie pojawi się niemowlak i cały ten pieluchowy kram. No, fantastycznie. Do akcji „dziecko na horyzoncie” trzeba się było przygotować w tempie błyskawicznym. Ubranka dla niemowlęcia, łóżeczko, wózek… Niemal całe nasze życie zostało wywrócone do góry nogami.
W końcu na świecie pojawiła się Marianna. Małe, wrzeszczące zawiniątko, które wymagało uwagi dwadzieścia cztery godziny na dobę. W domu rozpętało się pandemonium. Nikt nie spał po nocach, bo dzieciak ćwiczył płuca. Myślałam, że zwariuję. Następnego dnia szłam jak zombi do szkoły, raz nawet zasnęłam na lekcji, bo było ciszej niż w domu. Kiedy moje oceny poleciały na łeb na szyję, bo nie mogłam uczyć się tak jak wcześniej, wychowawczyni wezwała mamę do szkoły.
– Ja naprawdę wszystko rozumiem, ale pani starsza córka też jest jeszcze dzieckiem i wymaga troski, opieki. Oczywiście zrobi sobie sama obiad czy kanapki do szkoły, ale musi mieć spokój do nauki, musi się wysypiać. Jak dobrze zda maturę, ma szansę na dobre studia, a to przecież podwaliny pod resztę jej życia… Nie może odsypiać nocy na lekcjach…
Słyszałam to, stojąc na korytarzu. Nauczycielka miała rację. No i co z tego? Co mama miała zrobić? Wychodzić z domu na całe noce, bo Marianna wyła?
Po pół roku tata stwierdził, że pasuje
– Nie wytrzymam tak dalej. Nie pisałem się na drugie dziecko, na pieluchy, kolki, ulewanie, wrzaski po nocach i tak dalej.
Ponoć miał już nagraną pracę za granicą, pieniądze będzie przesyłał, do mieszkania nie będzie sobie rościł praw, ale… to koniec. Jeszcze tego samego dnia spakował się i wyprowadził, nie zostawiając żadnego adresu. Dokumenty rozwodowe przysłał jego prawnik, ojciec nawet nie pojawił się na sprawie rozwodowej. Zostałyśmy same.
Było jeszcze ciężej, bo teraz nie miałam wyjścia i musiałam wspomóc mamę w opiece nad Marianną. Odbierałam ją ze żłobka, kiedy mama zostawała dłużej w pracy, wychodziłam z małą na spacery, czego nie cierpiałam. Wiele razy słyszałam za plecami uwagi na temat młodocianych puszczalskich. Niektóre osoby, zwłaszcza starsze panie, czuły się w obowiązku skomentować fakt, że taka młoda, a już z bachorem chodzi.
– Mam pani akt urodzenia pokazać, żeby udowodnić, że to moja siostra, a nie córka? – odpyskowałam takiej jednej, wyjątkowo czepialskiej, ale kobieta tylko się oburzyła na ton, jakim śmiem zwracać się do starszych. Bo ona z racji wieku może być niemiła i bezczelna, tak? Z powodu takich bab wolałam siedzieć z małą w domu, bawić się klockami albo oglądać z nią bajki.
Jakoś zdałam maturę, choć pewnie włożyłam w to trzy razy tyle wysiłku co reszta moich znajomych. Znajomych, którzy niemal w całości zniknęli z mojego życia, bo zupełnie nie miałam dla nich czasu. Jasne, dużo się uczyliśmy, wszyscy, ale ja faktycznie zniknęłam z życia towarzyskiego, bo ciągle musiałam pomagać mamie. Byłam o to zła, często się buntowałam, ale w sumie co mogłam zrobić? Widziałam, jak jej ciężko, że często płacze, starając się ogarnąć sytuację. Ojciec przestał się w ogóle z nami kontaktować, niby pieniądze przysyłał, ale coraz mniej i nieregularnie, a komornik rozkładał ręce, mówiąc, że dłużnik jest nieuchwytny za granicą.
Gdy już myślałam, że ciężej być nie może, w mamę uderzył kierowca opla. Wyprzedzał na pasach, sądził, że wyminie pieszą… Podobno zginęła na miejscu, karetka nie zdążyła dojechać. Marianka wyleciała ze spacerówki, była poobijana, podrapana, ale cała. Pognałam do szpitala, gdzie ją zabrali na badania. I okazało się, że nie mogę jej stamtąd wziąć do domu, bo nie jestem jej opiekunem prawnym.
Miałam tylko dwadzieścia lat, mała niecałe cztery, i nie miałam pojęcia, co zrobić. Mój świat kolejny raz się zawalił, ale ten był zdecydowanie najgorszy. Siedziałam obok łóżeczka siostry w szpitalu i wyłam z bezsilności, smutku i bólu, aż w końcu pielęgniarka dała mi coś na uspokojenie, żebym nie wystraszyła Marianki.
Musiałam zorganizować pogrzeb mamy
Niemal nie pamiętałam, co się wtedy działo. Stałam wśród tłumu ludzi, a czułam się zupełnie sama. Nie byłam na to gotowa, zupełnie. A w szpitalu czekała na mnie młodsza siostra. Płakała, wołając mamę, a ja nie umiałam jej powiedzieć, wytłumaczyć, że mamy już nie ma, że już nigdy nie przyjdzie, nie przytuli jej, nie pocałuje, nie ukołysze do snu. Koszmar, z którego nie mogłam się obudzić.
Ojciec przepadł. Zmienił numer telefonu, adresu nigdy nie zdradził. Gotowa czy nie, musiałam zająć się wszystkim sama. Na szczęście w dziale prawnym szpitala pracowała kobieta, która nie przeszła obojętnie obok mojej sytuacji. Poradziła mi to i owo, pomogła przygotować pismo. Przede wszystkim złożyłyśmy do sądu wniosek o pozbawienie ojca władzy rodzicielskiej nad Marianną i ustanowienie mnie rodziną zastępczą dla siostry. Nasza sytuacja finansowo-mieszkaniowa nie była tragiczna. Miałyśmy gdzie mieszkać, po śmierci mamy przysługiwała nam renta rodzinna – mnie, póki się uczyłam, a Mariance jeszcze przez długie lata. Śmierć głodowa nam nie groziła, choć na luksusy liczyć nie mogłyśmy.
W podobnych sytuacjach sądy działają szybko: już po kilku dniach mogłam zabrać młodą do domu jako tymczasowy opiekun, a potem, po odebraniu władzy rodzicielskiej naszemu ojcu, stałam się oficjalnie rodziną zastępczą dla mojej siostry.
Chcę, by o niej pamiętała
Nie powiem, że jest łatwo, choć minęły już trzy lata i Marianka za chwilę pójdzie do szkoły. Ze zmęczenia często niemal nie wiedziałam, jak się nazywam. Studia, dorywcza praca, żeby dorobić choć na małe luksusy. Brak znajomych, bo teraz już zupełnie brakowało mi dla nich czasu. W końcu byłam… mamą mojej siostry. Miałam o wiele więcej obowiązków niż do tej pory. Wieczorami padałam na twarz i nierzadko zasypiałam w łóżku Marianki, gdy przychodziłam ją tylko przytulić.
Staram się opowiadać jej o naszej mamie jak najwięcej, jak najczulej, żeby miała o niej jakieś wspomnienia. Moja siostra zna przecież swoją mamę tylko ze zdjęć, nie pamięta już jej twarzy. Chcę jednak, żeby wiedziała, że mama bardzo ją kochała i dbała o nią najlepiej, jak potrafiła.
Moje życie nadal stoi na głowie.
Teraz powinnam szukać pracy, chłopaka, bawić się w wolnym czasie, zwiedzać świat. Tymczasem uczę młodszą siostrę, chodzącą do zerówki, pisać i liczyć, pakuję jej owoce i jogurty do plecaka i myślę o tym, jaki tornister będzie najlepszy do pierwszej klasy. Ciężko gdzieś tu znaleźć miejsce dla chłopaka, zwłaszcza że facetów w moim wieku odstrasza siedmiolatka w domu, nieważne, że nie ja ją urodziłam. Jestem za nią odpowiedzialna, a Marianka przecież nie zniknie magicznie, gdy zapragnę wyskoczyć z ukochanym na spontaniczny weekend za miastem.
Swego czasu zdarzało mi się mieć żal do siostry, że w ogóle się pojawiła na świecie. Przeszkadzała mi w nauce, ogólnie w życiu, zabierała rodziców, sprawiła, że tata odszedł. Wszystko, co złe, to była jej wina. Ten głupi spacer… Gdyby nie on, gdyby mama nie musiała z nią wyjść, żyłaby nadal. W pewnym sensie Marianna ją zabiła, zniszczyła…
Takie myślenie do niczego jednak nie prowadziło, poza autodestrukcją i oskarżaniem Bogu ducha winnej małej dziewczynki, która przecież też doświadczyła straty. Wzięłam się w garść, bo musiałam działać. A kiedy już zaczęłam organizować i układać rzeczywistość wokół nas, wpadłam w tory rutyny i wszystko poturlało się do przodu, powoli, powolutku, ale coraz sprawniej.
Moje życie nie pasuje do standardu w żadnym wypadku. Nie tak żyją moje koleżanki, moje znajome z pracy. Ale tak się los potoczył, przeszłości nie zmienię, mogę tylko płynąć z prądem, starając się, mimo wszystko, być w miarę szczęśliwa i dać szczęście mojej siostrze. Niech nie obciąża jej balast jakiegoś mojego wielkiego poświęcenia, rezygnacji z siebie, co będę jej wiecznie wypominać. Za kilka lat Marianna dorośnie, a mnie zostanie cała reszta życia. Zrobię z nią, co zechcę. Tego się trzymam.
Czytaj także:
„Moja siostra oddała matkę do domu starców i sprzedała jej mieszkanie. Latami kłamała, że dobrze się nią opiekuje”
„Moja siostra to pasożyt. Rodzice wychowali lenia, któremu nie chce się iść do pracy, bo... mało płacą”
„Moja siostra jest biedna, a i tak rodzi kolejne dzieciaki. Wysyłam jej pieniądze, a ona jeszcze narzeka”