Z cmentarza ruszyliśmy prosto do mieszkania mojej teściowej.
– Ale coś śmierdzi! – Maciek wciągnął powietrze. – Matko, to z kubła pod zlewem. Lecę to czym prędzej wywalić – zaciskając palcami nos, szarpnął klamkę i o mało nie staranował sąsiadki, która najwyraźniej czekała tam już od jakiegoś czasu.
– Rany, ale mnie pan wystraszył – odskoczyła jak oparzona, ale momentalnie wzięła się w garść. – Składam kondolencje… pana babcia tak nagle opuściła ten padół!
Wparowała bezceremonialnie do środka
Młody tylko mruknął coś niezrozumiałego i popędził ze schodów, trzymając w rękach cuchnący kosz, podczas gdy ona zdążyła już wejść do jadalni. Przeszła obok mnie, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem, zupełnie jakbym była niewidzialna. Mąż w tym czasie studiował dokumenty swojej mamy, które dzień wcześniej wyjął z szuflady sekretarzyka.
– Panie Arku, proszę przyjąć moje wyrazy współczucia. Pańska mama była mi tak droga, że czuję się teraz jak po stracie ukochanej siostry.
– Jestem bardzo wdzięczny za te ciepłe słowa. I chciałbym podziękować pani za wsparcie. Pragnę się odwdzięczyć, bo była pani przy mojej mamie niemal do samego końca… – słyszałam, jak głos męża się załamuje.
– Och, nie ma za co dziękować. Jeśli pan pozwoli, to tylko zabiorę jakąś drobną pamiątkę po pani Wiesi. O, tamta dracena przy balkonowych drzwiach… Zawsze mi się strasznie podobała. To ją wezmę, mogę nawet od razu.
– Wybaczy pani, ale dzisiaj nic tu nie ruszymy. Razem z małżonką zadecydujemy, co dalej. Na początek chcemy się po prostu rozejrzeć...
– Rozumiem, ale raczej nie będzie pan specjalnie wpadać podlać roślinki. Ja mogłabym się tym zająć... Pańska mama tak bardzo dbała o te kwiaty, byłoby przykro, gdyby teraz uschły.
Mój małżonek jednak nie zmienił zdania. Grzecznie odprawił sąsiadkę. Zaskoczyło mnie, że w takim momencie przejmowała się nagle roślinami. Mogłaby sobie odpuścić takie bzdury. Arek był totalnie podłamany, a ta gada o jakichś badylach.
Nigdy nie przepadałam za panią Lilką
Sprawiała nieodparte wrażenie osoby, która lubi wtykać nos w nieswoje sprawy, ale z drugiej strony, w ostatnich miesiącach życia mojej teściowej opiekowała się nie tylko jej roślinami doniczkowymi. Umiała podać mamie kroplówkę, pilnowała regularnego zażywania leków i bez wahania pojawiała się, kiedy tylko była potrzebna. W ciągu ostatnich tygodni na zmianę z moim mężem, Arkiem, troskliwie doglądała schorowanej starszej pani...
Żałowałam, że mama mojego męża nie mogła spędzić z nami tych ostatnich momentów. Gdy nadeszła wiosna i zaczęła odczuwać dolegliwości bólowe, postanowiliśmy ją do nas zabrać, ale już po kilku dniach poczuła, że nasza obecność ją krępuje. Przyznaję, nasze mieszkanie nie jest zbyt duże, choć składa się z trzech pokoi. Mimo to ciągle na siebie wpadamy, szczególnie gdy musimy skorzystać z toalety. Teściowa postawiła na swoim i po spędzeniu pod naszym dachem zaledwie półtora tygodnia zażyczyła sobie, abyśmy ją odwieźli do jej mieszkania. Od tego momentu znowu musieliśmy dostarczać jej posiłki, robić zakupy i dbać o porządek w jej domu.
Nawet najmniejsze wsparcie sąsiadki, takie jak przyniesienie ciepłych rogalików albo opakowania ulubionej kawy mamy, przyjmowaliśmy z wielką radością. Również moja teściowa, która nie przepadała za towarzystwem, pod koniec swojego życia doceniała regularne odwiedziny wścibskiej sąsiadki.
– Wiadomo, że wkurza mnie, kiedy gada jak najęta, obgaduje ludzi za plecami albo męczy mnie pytaniami o Arka i o ciebie, ale wiesz co, Bożenko? Jakoś mi raźniej, gdy się tu kręci – powiedziała szczerze teściowa.
Przypominam sobie, jak w czasie, gdy wprost rozmawiała o odejściu z tego świata, chciała zostawić znajomej z sąsiedztwa parę rzeczy: między innymi krzesła i stół w komplecie oraz rycinę z pejzażem nadmorskim, ukazującym kutry rybackie na piaszczystej plaży. Pani Lilka miała sentyment do Bałtyku, który oglądała jedynie, będąc małą dziewczynką. Chyba właśnie dlatego mama pomyślała, że ten „malunek”, nabyty dawno temu podczas wyjazdu do nadmorskiej miejscowości, na pewno spodoba się sąsiadce.
To nie czas na rozdawanie pamiątek
Nikt z nas nie był teraz w stanie myśleć o dzieleniu majątku po mamie czy rozdzielaniu pamiątek. Mój małżonek mocno odczuł stratę rodzicielki. Spoglądał na wszystkie zgromadzone przez nią bibeloty niczym na bezcenne klejnoty. Brał do ręki każdą rzecz i dostrzegałam, że przywołuje to u niego różne wspomnienia. Potrzebował chwili, żeby pogodzić się z tym, że już więcej nie będzie mógł przekomarzać się z mamą, czy Gabon sąsiaduje z Kongiem, albo czy Grace Kelly, księżna Monako, przypadkiem nie była rodzoną siostrą tego popularnego gwiazdora filmowego, który wystąpił w „Deszczowej Piosence”...
Jasne, że pamiętam te ich wieczne przepychanki słowne, ale to były jakieś bzdury, błahostki bez znaczenia dla żadnego z nich. Poważnych tematów nie ruszali nigdy, zupełnie jakby oboje czuli się niezręcznie. Arek do dziś nie ma bladego pojęcia, czemu jego matka rzuciła ojca i wróciła z Ameryki w ciąży, kompletnie sama... Teściowa była straszna skryta. Swoimi kłopotami z nikim się nie dzieliła, nikomu nie ufała.
Niekiedy odnosiłam wrażenie, że Arka również obdarzała ograniczonym zaufaniem. Przykładowo, nie potrafiłam pojąć, czemu przez tyle czasu nie wspomniała ukochanemu synowi ani słowem o zagrażającej życiu chorobie i braku planów poddania się terapii. Dopiero po upadku w toalecie, kiedy była tak wycieńczona, że przez całą dobę nie zdołała samodzielnie wstać, w końcu przyznała się synowi, że toczy ją rak.
Jakiś czas po tym, jak pochowaliśmy mamę mojego męża, zadzwoniła do nas pani Lila. Powiedziała, że może dalej zajmować się podlewaniem kwiatów w mieszkaniu, ale potrzebuje do tego kluczy. Zapewniłam ją, że przekażę tę informację małżonkowi i wspólnie to przemyślimy.
– Przekaż jej klucze, żeby mogła podlewać kwiatki, skoro jej tak na tym zależy – Arek zbył temat ruchem ręki.
– Chodzi o klucze do babcinego mieszkania? – nasz syn aż poderwał się z miejsca. – Mogę sam zająć się podlewaniem i w ogóle... dbaniem o mieszkanie. A może mógłbym się tam wprowadzić? – zapytał pozornie od niechcenia.
Zostaw pani te doniczki! One tu zostają!
Przeprowadziliśmy dyskusję w gronie najbliższych. Początkowo Arek nie podzielał naszego entuzjazmu w stosunku do tego pomysłu. Chyba dalej uważał tamto mieszkanie za coś w rodzaju sanktuarium czy skansenu… Ale koniec końców doszedł do konkluzji, że nasza pociecha już wyrosła z pieluch.
– Faktycznie, niedługo skończysz studia, pracujesz… – Arek podrapał się po głowie.
– Rozumiesz tato, że dam sobie radę. Mam fundusze na opłacenie mieszkania…
Skontaktowałam się telefonicznie z panią Lilką, żeby przekazać jej wiadomość o rychłej przeprowadzce syna do mieszkania, które wcześniej przejdzie gruntowny remont. Wspomniałam też o stole i krzesłach, które mama obiecała jej podarować.
– A co z tymi kwiatami? Przecież synowi nie będą potrzebne te rośliny. Ja je zabiorę. Nawet z nieboszczką rozmawiałam kiedyś o tej dracenie... No i jeszcze te dwa wiszące w kuchni przy oknie. Te też wezmę – pani Lilka wypowiedziała te słowa niemalże drżącym głosem.
– W porządku. Przekażemy pani te kwiaty w ciągu najbliższego tygodnia – przyrzekłam.
W gruncie rzeczy dopiero po chwili zaczęłam się zastanawiać, czemu sąsiadce aż tak bardzo zależy akurat na tych konkretnych kwiatach. Sobotnie popołudnie minęło nam na wycieczce do sklepu z artykułami remontowymi, a potem cała nasza trójka pojawiła się u teściowej. Zanim mój mąż i syn wnieśli do środka ciężkie wiadra z farbą, w progu mieszkania zdążyła się pojawić pani Lilka.
– W takim razie ja zabiorę te roślinki – od razu podbiegła do regału.
– Serio ma pani ochotę przetrzymywać w mieszkaniu taką zwiędniętą roślinę? – byłam w szoku.
Pomyślałam, że dobrze byłoby pomóc sąsiadce, więc wzięłam do ręki donicę z draceną i nagle całkiem zbaraniałam. Spodziewałam się, że to będzie strasznie ciężkie, a tu niespodzianka – ta ogromna doniczka okazała się zaskakująco leciutka. Zerknęłam na podłoże. Suche na wiór. Ale, mimo wszystko, coś mi nie pasowało.
– Pani Bożenko, poradzę sobie, naprawdę – sąsiadka prawie siłą próbowała odebrać ode mnie tę donicę.
– Nic z tego. Nie oddam jej pani. W sumie to pamiątki rodzinne po teściowej, nie mogę tego tak po prostu oddać – powiedziałam stanowczo.
Zsunęłam kwiat na podłogę i z trudem uwolniłam go z uścisku sąsiadki.
– Mąż i syn przyniosą pani meble w późniejszym terminie – zapewniłam stanowczo.
Nasze spojrzenia się spotkały, a w oczach pani Lilki dostrzegłam przerażenie. Chciała coś jeszcze dodać, ale praktycznie wyprowadziłam ją za drzwi i przekręciłam klucz w zamku. Nie zastanawiając się długo, rozwinęłam na podłodze jedną z dopiero co zakupionych folii. Sprawnym ruchem wyjęłam dracenę z doniczki, a pozostałe podłoże rozsypałam na rozłożonej folii.
Wyciągnęłam z dna donicy starą, brudną reklamówkę, przewiązaną zużytymi gumkami recepturkami, które natychmiast pękły. W środku worka zauważyłam spore, szmaragdowe opakowanie po kremie dostępnym dawniej jedynie w sklepach Peweksu. Gdy zajrzałam do pudełka, moim oczom ukazało się siedem złotych monet, opatulonych cienkim papierem. Widok ten zupełnie mnie zaskoczył. Tymczasem z kuchni dobiegały głosy Arka i Maćka, wciąż rozprawiających o pilnych remontach.
Na pewno nie mówiła o tym sąsiadce
– Patrzcie, prawdziwy skarb schowany w doniczce – oznajmiłam, pokazując znalezione pieniądze spoczywające na mojej ręce. – Widziałam też, jak pani Lilka próbowała zdjąć tamte dwa wiszące kwiaty – machnęłam ręką w stronę roślin w doniczkach podwieszonych na ozdobnych łańcuszkach pod sufitem.
Maciek ustawił stołek tuż obok parapetu i ostrożnie ściągnął doniczki z kwiatami. Jedną roślinę przekazał tacie, a drugą odwrócił, wysypując zawartość doniczki. Oprócz przesuszonego podłoża, na blat pod parapetem wyleciała niewielka paczuszka, przypominająca tę, którą wcześniej znalazłam w doniczce z draceną, choć była od niej sporo mniejsza. Przeszukując całe mieszkanie, natrafiliśmy na jeszcze cztery podobne, bezcenne zawiniątka z gotówką, skrzętnie pochowane w innych donicach z kwiatami. Mama Maćka nigdy nie zdradziła przed synem, że dysponuje takimi tajnymi rezerwami finansowymi.
Sąsiadka, pani Lilka, bacznie przyglądała się mojej teściowej. Udając, że chce tylko pomóc i zatroszczyć się o nią, zdołała zajrzeć w każdy kąt domu. Ciekawi mnie, czy przy okazji dowiedziała się też czegoś więcej o sekretach, które skrywała mama.
Od chwili, kiedy natrafiliśmy na ten skarb, nikt z naszej rodziny nie widział pani Lilki na oczy. Próbowaliśmy jej oddać parę rzeczy, które chciała jej przeznaczyć teściowa – stary stół, obrazek z nad Bałtyku i chyba cztery krzesła, ale gdzie tam! Zastaliśmy jej drzwi zamknięte na cztery spusty, nie wpuszczała nikogo do środka.
Bożena, 55 lat
Czytaj także:
„Żona rozstawia mnie po kątach, a ja nie pisnę nawet słowa. Może i jestem pantoflarzem, ale lubię święty spokój”
„Wakacje nad jeziorem z sąsiadami miały być sielanką, a okazały się koszmarem. Nic już nie będzie takie samo”
„Ja byłam lekarką, a on robotnikiem, który swoje kompleksy leczył ciężką ręką. Dopiero po tragedii przejrzałam na oczy”