Tak to już jest, że macierzyństwu towarzyszy wieczny strach o dziecko. Czy dobrze przybiera na wadze, czy rozwija się prawidłowo? Gdy zaczął raczkować, a potem biegać, bałam się, żeby nie zrobił sobie większej krzywdy niż zdarty łokieć czy kolano. Cieszyłam się wraz z nim, gdy poszedł do przedszkola, później szkoły, ale gdzieś w tyle głowy tkwił lęk: żeby tylko nikt mu tam nie dokuczył, nie prześladował, dzieciaki potrafią być okrutne…
Synek rósł, stawał się coraz bardziej samodzielny
Mogłam go wysłać do sklepu po zapomnianą główkę czosnku, a nawet pozwalać samemu wracać z dodatkowych zajęć. Trasa była prosta, a budynek domu kultury byłby widoczny z naszych okien, gdyby nie wysokie drzewa, które go otaczały. Co do minuty mogłam przewidzieć, kiedy wróci. Nigdy nie zajmowało mu to więcej niż kwadrans, nawet jeśli po zajęciach aikido zagadał się chwilę z chłopakami.
Tym razem nie było go już dwadzieścia minut. Pokręciłam głową. Może zajęcia się przedłużyły? Za tydzień chłopaki mieli zdawać egzamin na kolejny pas, nic dziwnego, że więcej ćwiczą. Ale kiedy zwłoka przedłużyła się do czterdziestu minut, zaniepokoiłam się na poważnie. Przecież kolejna grupa musiała zacząć już zajęcia, a Michał miał wystarczająco dużo czasu, żeby wrócić. Ubrałam się szybko, zostawiłam kartkę w kuchni, że wyszłam go szukać – żeby dla odmiany on się nie martwił, gdyby wrócił podczas mojej nieobecności – i pobiegłam do domu kultury.
– Michał wyszedł o czasie – powiedział sensei. – Chłopaki są dobrze przygotowani do egzaminu, nie przetrzymywałem ich. Może poszedł do jakiegoś kolegi?
– Nic mi nie mówiąc? To nie w jego stylu…
To była prawda. Michał najpierw przyszedłby do domu i zapytał, czy może iść do kolegi albo na rower. Miał dopiero dziewięć lat i karność jeszcze z niego nie wyparowała wraz z burzą hormonów. Wracając do domu, rozglądałam się bacznie, czy gdzieś nie zobaczę kurtki i czapki mojego syna. Nic z tego. Weszłam do domu i zawołałam go. Domyślałam się, że go nie ma, że nie wrócił, ale gdy odpowiedziała mi cisza, ugięły się pode mną nogi.
Zajęcia skończyły się godzinę temu
Nigdy dotąd się nie zdarzyło się, żeby tak się spóźnił. Przeklinałam się w myślach za swój opór wobec kupienia mu telefonu. To jeszcze dziecko, mówiłam sobie, a smartfon to droga zabawka, mówiłam jemu. Teraz zapłaciłabym każde pieniądze, byle miał przy sobie komórkę. Mogłabym zadzwonić… Obeszłam więc i obdzwoniłam jego kolegów, u których ewentualnie mógłby być. Bez skutku. Nie było na co czekać: wybrałam numer alarmowy i zgłosiłam, że mój syn nie wrócił z zajęć, a zbliża się już dwudziesta. Dwudziesta, w środku tygodnia, w roku szkolnym, w lutym, kiedy jest ciemno…
– Proszę pani, godzina to trochę za mało, żeby zgłaszać zaginięcie dziecka… – usłyszałam; policjant, z którym mnie połączono, chyba niespecjalnie się przejął.
Natychmiast podskoczyło mi ciśnienie.
– Ma pan dziecko? – zaatakowałam. – Jeśli nie, to nie ma pan pojęcia, czym jest strach! Ile czasu musi minąć, żebyście przyjęli zgłoszenie? No ile?! I na co komu te teksty o „złotej godzinie”, skoro wam się nie chce ruszyć?!
Nie kłócił się. Przyjął zgłoszenie i powiedział, że wysyła ludzi w teren. Poprosił o przesłanie mailem zdjęcia dziecka i rozłączył się. Drżącymi palcami wystukiwałam na klawiaturze adres. Potem zadzwoniłam do byłego męża, żeby go poinformować o sytuacji, ale miał wyłączony telefon. No nic, i tak się nie spodziewałam, że mi pomoże.
Potem jeszcze raz obdzwoniłam wszystkich znajomych syna, do których miałam zapisany numer, nawet jeśli była to znajomość z przedszkola. Z każdą kolejną rozmową opuszczały mnie siły i coraz większa panika łapała za gardło.
Nigdzie go nie było! Nikt nic nie wiedział!
Dwóch kolegów z aikido potwierdziło, że wszyscy o czasie wyszli z zajęć. Po ostatnim telefonie rozpłakałam się. Boże, gdzie on jest? Co robi? Czy jest cały? Czy coś mu grozi? Ktoś go porwał? Co ja mam robić? Policjant kazał mi siedzieć w domu i czekać, bo może dziecko wróci do domu. Oni będą szukać. Ale czy będą? Tak gorliwie, jak ja bym szukała? Co da chodzenie i rozglądanie się po okolicy, jeśli ktoś wciągnął go do samochodu? Albo zabrał do jakiegoś budynku i… Przez głowę przelatywały mi najgorsze scenariusze.
Ostrzegałam Michała wiele razy, wbijałam mu w głowę: nie idź z kimś, kogo nie znasz, kto częstuje cię cukierkami, kto chce ci pokazać pieska, fajny samochód, nie idź, nie wolno, nie idź, nawet jeśli tego kogoś znasz, przedtem zapytaj… Cholera, Michał miał dziewięć lat, nie dałby się nabrać! Prawda?
O 22.30 ktoś zadzwonił do drzwi… Znaleźli go?!
Obdzwoniłam wszystkie szpitale. Na szczęście nie było żadnego wypadku z udziałem dziecka w tym wieku. Tak, to szczęście, ale łapałam się na myśli, że wolałabym go znaleźć poturbowanego w szpitalu, niż wciąż nie wiedzieć, gdzie jest, czy żyje, czy ktoś nie krzywdzi go bardziej, niż zraniłby rozpędzony rowerzysta albo nieuważny kierowca. Serce waliło mi jak oszalałe, krew pulsowała w skroniach i nie byłam w stanie skupić się na niczym poza swoim strachem.
Chodziłam od okna do okna, czekając w domu, jak kazał policjant, i czując się jak lwica w klatce. Ręce mi dygotały. Nie mogłam w niech utrzymać kubka z wodą bez rozlewania. Wciąż miałam sucho w ustach, więc piłam prosto z kranu. A jeśli nie odnajdę Michała? Jeśli nigdy go już nie zobaczę, nie przytulę, nie usłyszę…? Jak będę dalej żyła? Nie dam rady, po prostu nie dam rady… Każda minuta czekania ciągnęła się w nieskończoność. A zrazem mijała za szybko. Bo im dłużej go nie było, tym gorzej, tym straszniej…
W końcu o dwudziestej drugiej trzydzieści ktoś zadzwonił do drzwi. Zerwałam się z kanapy i pobiegłam otworzyć. Za drzwiami stał Michał! A obok… jego ojciec. Znalazł go? Policja się z nim skontaktowała i jakoś go znalazł? Dzięki Bogu… Za to mogłam mu wybaczyć wszystko. Porwałam Michała w ramiona i zaczęłam tulić.
– Gdzie ty byłeś? – płakałam. – Tak strasznie się o ciebie martwiłam! Nie możesz mi robić takich rzeczy, syneczku!
Chyba za mocno go ściskałam, bo też się rozpłakał.
– Przepraszam, mamusiu. Tata odebrał mnie z zajęć i zabrał do siebie. Ja… ja nie wiedziałem, że się tak martwisz… Cooo…?!
Lęk i ulga o syna zmutowały i eksplodowały wściekłością.
– Jak mogłeś?! – poderwałam się i naskoczyłam na byłego. – Jak mogłeś go zabrać bez porozumienia ze mną? Jak śmiesz odprowadzać go o takiej porze? Jak…?
– Nie histeryzuj… – przerwał mi z właściwą sobie dozą nonszalancji. – Trochę się zapomnieliśmy, nic takiego się przecież nie stało…
Nic?! Miał gdzieś, że zamartwiałam się o Michała. Boże, a ja już byłam skłonna wszystko mu wybaczyć, o wszystkim zapomnieć, bo go znalazł… Gdzie tam! Ten nieodpowiedziany, egoistyczny gnojek pewnie specjalnie wyłączył komórkę, żebym im nie przeszkadzała albo… żeby mi dopiec. Zresztą nieważne, czy zrobił to celowo, czy tak wyszło. Doigrał się. Tym razem mu nie odpuszczę!
– Nie histeryzuję, ale pewnie zostaniesz wezwany na komendę w celu złożenia wyjaśnień, bo zgłosiłam zaginięcie Michała.
Teraz on się wzburzył. No, wreszcie.
– Chyba zwariowałaś! To mój syn…
– Wystarczyłby esemes, że jest u ciebie. Co miałam myśleć, kiedy nie wrócił do domu po zajęciach? Nie było go u żadnego z kolegów ani w żadnym szpitalu? Czy ty zaczniesz kiedyś myśleć? O kimś poza sobą? Umierałam ze strachu przez kilka godzin! Zamartwiałam się, że ktoś go porwał, skrzywdził…
– Tymczasem był u swojego ojca, który się z nim bawił i dał mu kolację – ironizował facet, którego wybrałam na ojca swojego dziecka.
Też się nie wykazałam mądrością. W ogóle nie docierało do niego, że zrobił coś złego. Miałam ochotę rozszarpać go na strzępy albo przynajmniej uderzyć, żeby dać upust buzującym we mnie emocjom. Zamiast tego po prostu wypchnęłam go za drzwi. Potem zadzwoniłam na policję i poinformowałam o sytuacji.
– Jeśli takie akcje miałyby się powtarzać, na pani miejscu zastanowiłbym się nad ograniczeniem władzy rodzicielskiej ojcu – zasugerował policjant życzliwym tonem. – W każdym razie wezwiemy pana do złożenia wyjaśnień i trochę postraszymy. Za te pani nerwy należy mu się.
– Dziękuję, naprawdę… – niemal się wzruszyłam.
Obcy człowiek, policjant i mężczyzna, a zrozumiał lepiej moje uczucia niż mój były mąż, z którym spędziłam kilka lat życia. Pytanie, czy mam się na to zdecydować. Na użeranie się w sądzie. Bo teraz to było kilka godzin, a jak potem „porwie” Michała na kilka dni i na przykład wywiezie za granicę? Bo taki miał kaprys? I będzie się tłumaczył, że to nagłe wakacje? Nie wiem, czy nawet on mógłby być taki głupi, ale diabli wiedzą. Pomyślę. Porozmawiam z nim. Oczywiście, jak się uspokoję, bo teraz najchętniej wymazałabym go z naszego życia raz na zawsze. Na razie kupiłam synowi telefon. Z powodu zachowania jego ojca i mojego strachu nie mogę zrobić z niego więźnia i trzymać pod kloszem, ale staram się minimalizować ryzyko. Strzeżonego… i te de. A z moim eks muszę ustalić zasady. To było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Dla mnie i dla niego. Jeśli jeszcze kiedyś zrobi coś takiego, pożałuje.
Czytaj także:
Odrzuciłam faceta, bo dał mi pierścionek z odzysku
Rodzice zginęli, a ja od tamtej pory nie opuszczam naszej wsi
Po śmierci rodziców, zaopiekował się mną brat. Gardziłem nim