„Gdy słyszę opowieści sąsiadek o wnukach i dzieciach, łzy cisną mi się do oczu. Jestem samotna, dla mnie nikt nie ma czasu”

samotna kobieta fot. Adobe Stock, CameraCraft
„Z dziećmi prawie się nie widujemy. Spotykamy się głównie w czasie świąt. Im to wystarcza, a mnie? Ja z dnia na dzień czuję się coraz bardziej samotna i opuszczona. Nieraz proponowałam, żeby do mnie przyjechali. Przecież mogłabym zrobić pyszne gołąbki, upiec szarlotkę”.
/ 10.08.2022 06:30
samotna kobieta fot. Adobe Stock, CameraCraft

Każdy mój dzień wygląda tak samo: wstaję o szóstej, myję się, ścielę łóżko. Otwieram puszkę dla Teodora, nalewam mu świeżej wody do miseczki, sprzątam kuwetę. Piję herbatę, zjadam kanapkę z białym serem. Potem idę na zakupy na bazarek i do sklepu. Wracam, gotuję coś na obiad. Po południu wychodzę na spacer do parku lub gdy czuję się trochę słabsza, siadam na ławce przed blokiem. Wieczorem rozwiązuję krzyżówki, stawiam pasjansa lub oglądam telewizję. I idę spać.

Tak jest codziennie, żadnej odmiany

Czasem odwiedzam którąś z sąsiadek. Ale one zawsze opowiadają mi o swoich dzieciach i wnukach: „Kasia była w ostatnią sobotę, Maciuś wpadnie jutro… Jareczek przedstawił mi swoją dziewczynę…”. Choć staram się tego nie okazywać, robi mi się wtedy bardzo smutno. Bo ja do towarzystwa mam tylko swojego kota Teodora.

Niedawno skończyłam 70 lat. Wychowałam dwójkę dzieci, doczekałam się wspaniałych wnuczek. Są już dorosłe, studiują… Mój mąż zmarł przed kilku laty i od tamtej pory mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu.

Miałam nadzieję, że po jego śmierci moi najbliżsi będą mnie często odwiedzać. Posiedzimy sobie przy kawałku pysznego ciasta, pogadamy… Przecież mieszkamy wszyscy w tym samym mieście, mam teraz tylko ich.

I na tym nasze kontakty właściwie się kończą

Niestety, rzeczywistość wygląda inaczej niż sobie wymarzyłam. Ania, moja córka, dzwoni do mnie co kilka dni. Adam, syn, raz na tydzień lub dwa. Wnuczki, jeszcze rzadziej. Zapytają, czy wszystko w porządku, zamienią kilka słów i się rozłączają…

Prawie się nie widujemy. Spotykamy się głównie w czasie świąt. Im to wystarcza, a mnie? Ja z dnia na dzień czuję się coraz bardziej samotna i opuszczona. Nieraz proponowałam, żeby do mnie przyjechali. Jeśli nie w dzień powszedni, to może w weekend. Przecież mogłabym zrobić pyszne gołąbki, upiec szarlotkę… Kiedyś zajadali się nimi ze smakiem!

– Pracujemy od świtu do nocy, dziewczyny mają dużo zajęć – wykręcali się od mojego zaproszenia. – Chociaż w sobotę i niedzielę chcemy odpocząć. Poza tym trzeba posprzątać, zrobić pranie… W tygodniu nie ma na to czasu – słyszałam za każdym razem.

W końcu nie wytrzymałam i w czasie rozmowy telefonicznej pożaliłam się córce, że jestem przygnębiona, chwilami mówię do siebie, do kota. Przyjechała następnego dnia i zaczęła mi się przyglądać badawczo. Po chwili w moim mieszkaniu pojawił się także syn i wnuczki.

Wszyscy wyglądali na bardzo zatroskanych

– Mamo, w tej prywatnej lecznicy w śródmieściu jest dobry specjalista, już cię do niego zapisaliśmy – powiedziała córka. – O nic się nie martw, zawieziemy cię, zapłacimy za wszystkie wizyty, wszystko będzie dobrze.

W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co im chodzi. Jaki specjalista? Dopiero po minucie zrozumiałam. Oni myślą, że jestem chora! Mam początki demencji lub jakąś depresję.

– Kochani, to nie to! Po prostu czuję się samotna – zaprotestowałam.

Mówiłam, że chciałabym od czasu do czasu nacieszyć się ich obecnością, porozmawiać z nimi. Kiwali głowami, ale miałam wrażenie, że i tak wiedzą swoje. Dla świętego spokoju pozwoliłam się więc wozić do tego specjalisty, potem na jakieś testy, badania…

Boże, jak mi było wtedy dobrze! Choć przez ten krótki czas dzieci były ze mną, miałam się do kogo odezwać. Znowu byłam dla nich ważna! Rozmawiali ze mną, interesowali się. Niestety, moja radość trwała krótko. Kiedy okazało się, że jestem w świetnej formie, wszystko wróciło do normy. Najbliżsi przestali mnie odwiedzać i ograniczyli się do telefonów…

Znowu nastały tygodnie samotności

Jestem coraz bardziej rozżalona. Przecież nie wymagam, żeby codziennie mnie ktoś odwiedzał. Rozumiem, że syn i córka pracują, a wnuczki uczą się do nocy. Ale przecież kiedy podejrzewali, że jestem chora, znaleźli czas, żeby mnie wozić do lekarza…

Czasami myślę, że gdybym rzeczywiście była niedołężną staruszką, najbliżsi częściej by do mnie zaglądali. Chwilami mam nawet ochotę zadzwonić i powiedzieć, że źle się czuję albo pleść w słuchawkę trzy po trzy… Ale tego nie robię. Nie potrafię kłamać. Zresztą nie chcę… Prawda wcześniej czy później i tak wyszłaby na jaw.

Boję się, że wkrótce zamienię się w zrzędzącą starą babę z ciągłymi pretensjami do świata. Bronię się przed tym jak mogę. Staram się jak najczęściej przebywać między ludźmi. Obcymi… Na spacerze, na zakupach. Zagaduję listonosza i przekupki na bazarze. Tylko sąsiadki odwiedzam rzadko. Nie chcę im zazdrościć…

Czytaj także:
„Udawałam przyjaciółkę Moniki, by po cichu kopać pod nią dołki. Pogrążyłam ją, a po latach spotkałyśmy się w pracy”
„Tata rzucił mamę i od tego wszyscy faceci byli wcielonym złem. Przez jej fanatyzm prawie straciłam miłość życia"
„Córka po rozwodzie zaczęła pić. Do dziś nie wiedziałbym, że ma poważny problem, gdyby nie tamten wypadek"

Redakcja poleca

REKLAMA