Cztery lata temu, w wiosenny, niedzielny poranek wybrałam się na spacer do lasu. Nie uszłam nawet trzystu metrów, gdy w kępie trawy zauważyłam małą sarenkę. Wyglądała na głodną i przerażoną. Nie zastanawiając się ani chwili, zawinęłam ją w bluzę i zabrałam do siebie. Dziś już wiem, że nie powinnam była tego robić, ale dopiero niedawno przeprowadziłam się z miasta na wieś i prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, jak zachować się w takich sytuacjach. Byłam pewna, że sarenka jest sierotą i ratuję ją przed niechybną śmiercią. Mąż bardzo się zdenerwował na widok sarniego oseska. Krzyczał, że zachowałam się bardzo nieodpowiedzialnie, że pewnie matka była w pobliżu i maluchowi nic nie groziło.
– Czyś ty na głowę upadła?! Rodzice tego malucha mogli cię zaatakować! A tak w ogóle, pewnie nie była pozostawiona sama sobie, zabrałaś ją z jej środowiska bez powodu! Będziemy teraz wychowywać sarnę jak dziecko w domu?
A teraz jest już za późno, by odnieść ją z powrotem. Zrobiło mi się potwornie smutno i wstyd, że rozłączyłam dziecko z mamą, więc się rozpłakałam.
Mężowi natychmiast zmiękło serce
– No dobrze, nie becz już. Co się stało, to się nie odstanie. Odchowamy malucha, a potem zastanowimy się, co dalej – powiedział ciepło, ocierając mi łzy z policzków.
Obiecałam sobie wtedy, że zrobię wszystko, by sarenka miała długie i szczęśliwe życie. Kasia, bo tak daliśmy jej na imię, szybko się u nas zadomowiła. Najpierw mieszkała w pokoju gościnnym, bo wymagała częstego karmienia i stałej uwagi. Gdy jednak podrosła i pewnie stanęła na nóżkach, wypuściłam ją na podwórko. Przez pierwsze dni była mocno przestraszona. Robiła rundkę wokół ogrodu i wpadała z powrotem do domu. Z czasem jednak przyzwyczaiła się do nowego miejsca. Nie bacząc na moje protesty, obgryzała drzewka i krzewy owocowe, demolowała rabaty. Przez ten czas, który u nas była, nie udało mi się wyhodować ani jednego warzywa czy kwiatka. Wszystko zjadała. A w międzyczasie bawiła się w berka z naszym owczarkiem niemieckim – Hektorem. Zwierzaki bardzo się ze sobą zaprzyjaźniły. Doszło do tego, że razem spały i jadły. Miały też inną pasję: ucieczki. Gdy tylko dostrzegły niedomkniętą bramę, natychmiast pędziły do lasu. Po godzinie, dwóch jednak wracały. Zdyszane i zadowolone, że udało im się wywieźć nas w pole.
Ale któregoś wiosennego dnia wrócił tylko Hektor… Wpadł na podwórko, głośno szczekając, i długo nie mógł się uspokoić. Byłam załamana. Bałam się, że Kasi stała się jakaś krzywda. Przecież od dwóch lat zwierzaki właściwie się nie rozstawały. Dlaczego więc do domu przybiegł tylko Hektor? I dlaczego tak głośno szczekał? Przez całe popołudnie biegałam po lesie z torebką marchewek i nawoływałam sarnę. Zawsze reagowała na imię, podchodziła po swój ulubiony przysmak, ale wtedy jakby pod ziemię się zapadła.
– Nie denerwuj się, na pewno wszystko z nią w porządku. Jak zgłodnieje albo za nami zatęskni, to wróci – pocieszał mnie mąż.
Ale mijały kolejne dni, a sarny wciąż nie było. Byłam pewna, że nie poradzi sobie na wolności, więc zamartwiałam się coraz bardziej. Wyobraźnie podpowiadała mi coraz to czarniejsze scenariusze: że odstrzelił ją jakiś myśliwy albo zaplątała się we wnyki i umarła w męczarniach…
Miałam wyrzuty sumienia, że jej nie dopilnowałam
Przecież kiedyś obiecałam sobie, że zapewnię jej długie i szczęśliwe życie. Tymczasem prawdopodobnie skazałam ją na śmierć. Ta myśl nie dawała mi spokoju przez wiele miesięcy. Ale następnej wiosny zagadka się rozwiązała. Tamtego poranka jechałam na zakupy do miasta. Właśnie otworzyłam bramę i miałam wsiąść do samochodu, gdy tuż za ogrodzeniem dostrzegłam sarnę. Na mój widok nie uciekła, ale zaczęła się ostrożnie zbliżać. Serce zabiło mi szybciej z radości. To była Kasia! Cała i zdrowa! Chciałam zawołać męża, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Spostrzegłam bowiem, że nie jest sama, że towarzyszy jej maleńka, nakrapiana sarenka. Stałam więc nieruchomo i czekałam, co zrobi. Nie chciałam wystraszyć maleństwa. Kasia polizała dziecko, podeszła jeszcze parę kroków. Była tuż, tuż. Ostrożnie wyciągnęłam rękę i delikatnie pogładziłam ją po szyi.
– A więc spotkałaś jakiegoś przystojnego rogacza i dlatego nie wróciłaś. Szkoda tylko, że nie dałaś znać. Ale wybaczam ci. W lesie jest twój prawdziwy dom – wyszeptałam.
Przez chwilę patrzyłyśmy sobie głęboko w oczy, a potem sarna odwróciła się i razem z maleństwem pognała do lasu. Od tamtej chwili nie widziałam już Kasi. Ale wcale się o nią nie martwię. Wierzę, że żyje sobie gdzieś tam w leśnym ostępach, jest szczęśliwa. Mam tylko nadzieję, że gdy poczuje się zagrożona, to przyjdzie do nas po pomoc. Ogród mamy duży… Chociaż mąż mówi, że mam więcej nie sprowadzać dzikiej zwierzyny, bo zadzwoni do prawnika od rozwodów.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”