Długo się zastanawiałam, czy przejść na emeryturę w wieku sześćdziesięciu lat. Miałam jednak szansę jeszcze trochę popracować, a że nie cierpię bezczynności, zostałam w szpitalu kolejne dwa lata. Potem jednak już nie dano mi wyboru i po prostu musiałam się przestawić na emerycki tryb życia.
– Nie mogę spać – skarżyłam się Jurkowi, budząc go wierceniem się o drugiej w nocy.
O tej porze, podczas dyżuru, zawsze obchodziłam sale i sprawdzałam, czy u pacjentów wszystko w porządku. Najwyraźniej mój organizm tak do tego przywykł, że po prostu automatycznie wyrywał się ze snu o tej godzinie.
Jeszcze gorzej było tuż nad ranem – zmiana pielęgniarek następowała u nas o szóstej i na tę właśnie godzinę się stawiałam w dyżurce. W tym celu wstawałam zawsze o piątej pięć. Po czterdziestu latach takiego reżimu nie byłam w stanie obudzić się rano ani minuty później. O piątej siedem zatem byłam już codziennie w kuchni i syczałam ekspresem jak przez ostatnie cztery dekady.
– Kobieto, jesteś na emeryturze! – mruczał sennie mąż – Wyśpij się wreszcie porządnie, powyleguj, a nie zrywaj, jakbyś miała dokąd.
Rany boskie, przecież ja wkrótce zdechnę z nudów
Łatwo powiedzieć. Jurek od zawsze prowadzi własny biznes – może przychodzić do warsztatu, kiedy zechce, no i nie cierpiał drylu, który był moim sposobem na życie. Hmm, właściwie to nigdy tak o tym nie myślałam – po prostu wykonywałam swoją pracę. Ale teraz okazało się, że bez ustalonego harmonogramu tygodnia nie potrafię funkcjonować.
Nudziłam się jak mops podczas leniwych przedpołudni z latynoskimi serialami. Nie mogłam przywyknąć do tego, że nie mam stałych obowiązków, no i brakowało mi tego poczucia, że jestem potrzebna. W szpitalu zawsze było coś do roboty, a ja jej nie unikałam. Lubiłam mieć konkretne zadania, a nie – jak teraz – jedynie ogólny zarys tego, co być może zechce mi się dziś zrobić…
– Mamo, w twoim wieku powinnaś więcej odpoczywać – powiedziała córka i zrozumiałam, że emerytura to mój najmniejszy problem.
Ja nie chciałam być stara! Fakt, niedługo skończę sześćdziesiąt trzy lata, ale przecież to piękny wiek! Wciąż mam wszystkie zęby, ładną sylwetkę z prostymi plecami i mnóstwo energii! Czy naprawdę muszę na siłę kłaść się na kanapie i czekać, aż przyjdzie po mnie kostucha, jak wmawia mi otoczenie?
Któregoś dnia wsiadłam na rower i postanowiłam wykorzystać nadmiar wolnego czasu, pedałując po okolicy. Lato było w pełni, a ja nie mogłam się nadziwić, jak wiele mi umykało, kiedy śmigałam tylko do szpitala i z powrotem. Dopiero teraz na przykład zauważyłam niewielką tablicę z informacją, że kilometr dalej znajduje się ośrodek „Słoneczna Dolina”.
Zaciekawiona, co to takiego, zjechałam w wąską drogę i po paru minutach stałam przed pięknym, renesansowym budynkiem z żółtej cegły. Napis na ogrodzeniu głosił, że jest to Dom Seniora. Przypięłam rower do siatki i weszłam na teren ośrodka.
Ależ tam było pięknie! Zadbany ogród z częścią warzywną, urocze oczko wodne i kilkanaście ławeczek rozsianych na trawie. Zwróciłam uwagę na czterech staruszków grających w karty przy drewnianym stole. Dwie wiekowe damy spacerowały wolniutkim krokiem wokół sadzawki, a jakaś para po osiemdziesiątce ewidentnie romansowała w zacienionej altance.
– Pani w odwiedziny? – korpulentna kobieta w błękitnym uniformie zagadnęła do mnie z ganku. – Do kogo?
– Nie, ja tylko się rozglądam… – zmieszałam się. – Zaraz sobie pójdę.
– Ależ proszę do środka! – zaprosiła mnie gestem. – Wciąż mamy wolne pokoje. Chciałaby pani umieścić u nas kogoś bliskiego?
Wie pani co? Przyszłam tu w sprawie pracy!
Pomyślałam, że najwyraźniej wzięła mnie za potencjalną klientkę. Już się zorientowałam, że przypadkowo znalazłam prywatny ośrodek spokojnej starości, i byłam nieco zdziwiona, że nie wygląda jak z okropnych opowieści, którymi straszą się nawzajem ludzie, mówiąc „nigdy nie oddam mamy do umieralni”.
Według mnie, ten konkretny dom opieki był miejscem ładnie położonym, przyjaznym i z dobrą atmosferą. Błysnęła mi nawet myśl, że nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zamieszkać w takim miejscu kiedy będę NAPRAWDĘ stara. Ale póki co, rozglądałam się tam oczami gościa.
Chciałam odejść, ale ponieważ potrzebowałam skorzystać z toalety, więc jednak weszłam do niewielkiego holu. Stały tam żywe rośliny i kilka wygodnych foteli. Już miałam przyznać się do swojej przypadkowej tam obecności, gdy otworzyły się drzwi i wyszła z nich kobieta mniej więcej w moim wieku.
– Będzie nam ciebie brakować, Basiu! – powiedziała do niej ta, która mnie zaprosiła, całując ją w policzek.
– Mam nadzieję, że szybko znajdziecie kogoś na moje miejsce – odpowiedziała tamta Basia i zeszła po schodach.
W tym momencie zaświtała mi w głowie pewna myśl.
– Czy podać pani nasz folder? – usłyszałam nowy głos tuż obok.
– Nie, ja w zasadzie w sprawie pracy – odpowiedziałam wysokiej blondynce w okularach. – Słyszałam, że zwalnia się u was posada…
– Tak, zwolniła się dokładnie pół minuty temu – zaśmiała się blondynka. – Ale faktycznie rozesłaliśmy już wici. Szukamy pielęgniarki z doświadczeniem. Praca tylko w dzień, od szóstej do czternastej. Byłaby pani zainteresowana? – spojrzała na mnie bystro.
– Bardzo! – poczułam, że ogarnia mnie ekscytacja.
Podobało mi się to miejsce, było niedaleko mojego domu, a praca w idealnych godzinach. Zamiast gapić się na romanse Alejandrów i Pedrów z rozmaitymi Juanitami, mogłabym znowu być komuś potrzebna, a przy tym zarobić parę groszy. Jeszcze tego samego dnia przeszłam rozmowę z kierowniczką ośrodka, wypełniłam dokumenty i umówiłam się na krótkie szkolenie.
Jeszcze nie czas na starość, moi drodzy
– Że też w twoim wieku nie masz dość pracy, mamo – westchnęła córka. – Przecież mogłabyś całymi dniami nic nie robić. Nie o tym marzyłaś przez całe życie?
– Po pierwsze… – odchyliłam palec lewej ręki, patrząc jej w oczy – nigdy nie marzyłam o bezczynności. Przeciwnie, ona mnie dobija! Po drugie – drugi palec – wciąż będę wracała do domu parę minut po czternastej, więc zostanie mi sporo czasu na odpoczynek. A po trzecie: co to ma niby znaczyć „w twoim wieku”? Wszyscy jesteśmy w tym samym wieku: w dwudziestym pierwszym! I lepiej o tym pamiętaj, moja panno, bo ja nie zamierzam się tak szybko zestarzeć!
Na szczęście córka i mąż szybko pogodzili się z tym, że ponownie jestem aktywna zawodowo, a ja polubiłam swoich nowych podopiecznych. Szczególnie „brydżystów”, czyli tych czterech starszych panów, których zobaczyłam przy kartach pierwszego dnia. Wszyscy mieli pod dziewięćdziesiątkę i wszyscy otwarcie ze mną flirtowali.
– Ech, gdybym był młodszy, to pani mąż musiałby się mieć na baczności! – żartował, puszczając do mnie oko, pan Eustachy, były strażak. – Zawsze lubiłem młodsze dziewczyny!
– Żadna ze mnie dziewczyna – roześmiałam się. – Wie pan, ile ja mam lat? Sześćdziesiąt trzy! – postawiłam na szczerość.
– No to dzieciak z pani! – parsknął pan Józek. Wiedziałam, że miał dziewięćdziesiąt jeden lat, ale umysł jak brzytwa, a odwiedzały go dwie kobiety w moim wieku. – W pani wieku to ja dopiero trzeci ślub brałem! Toż to była jeszcze młodość! A i kochanki mi się zdarzały.
Nie byłam do końca pewna, czy żartował, bo był tak pełen życia, że uwierzyłabym w ten jego wigor trzydzieści lat temu, a te dwie kobiety to chyba o sobie nawzajem nie wiedziały. Roześmialiśmy się wszyscy w piątkę, a ja pomyślałam, że chciałabym za dwadzieścia parę lat być taka jak oni: pełna wigoru, przyjazna innym i skora do żartów. I sądzę, że przy moim podejściu do życia mam na to spore szanse, ale na razie jeszcze nie czas na starość!
Czytaj także:
„Wstydziłam się związku z mężczyzną w wieku mojego syna. Nie chciałam, żeby sąsiedzi plotkowali, że jestem jego sponsorką”
„Kocham swoją żonę. Nigdy nawet na myśl mi nie przyszedł żaden skok w bok. Przez 1 błąd mogę stracić wszystko"
„Nie wiem, gdzie jest mój mąż i to jest najgorsze. Jak człowiek umiera, to odwiedza się jego grób. A co ja mam? Setki pytań w głowie"