„Gdy poroniłam mąż powiedział, że do niczego się nie nadaję i mną gardzi. Zamknął mnie w domu, nie widzę świata”

Mąż tyran fot. Adobe Stock
Potrafi wyrzucić całą kaczkę do śmieci, bo podałam ją na półmisku, który jest do makaronu. Gdy oglądam coś w telewizji, wyłącza odbiornik. Kiedy lekarz potwierdził, że straciłam dziecko, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Do domu wróciłam taksówką. Planuję ucieczkę od tyrana.
/ 27.01.2021 09:32
Mąż tyran fot. Adobe Stock

Codziennie sobie obiecuję, że wreszcie mu się przeciwstawię. Ale nie robię nic. Nie wychodzimy razem, nikt nas nie odwiedza. Mąż tego nie mówi, ale wiem, że to kara dla mnie.

Mój mąż mnie nigdy nie uderzył, nawet nie podniósł głosu. A ja i tak nie potrafię mu się przeciwstawić. Codziennie obiecuję sobie, że dziś wieczorem wstanę i wyjdę. Na spacer, do kina, spotkać się z koleżankami. I zawsze zostaję. 

W liceum miałam wszystko zaplanowane: zaraz po maturze wyjdę za mąż i zostanę matką, żoną i panią domu. Wierzyłam, że właśnie to mnie uszczęśliwi. Kandydat na męża miał na imię Paweł i znaliśmy się od końca podstawówki. Wiedziałam, gdzie weźmiemy ślub, jaką będę mieć sukienkę, jak urządzę dom i jak dam na imię swoim dzieciom. Rodzice chcieli, żebym poszła na studia, zdobyła wykształcenie. Ale ja wiedziałam swoje.

Zaręczyliśmy się jeszcze przed maturą

– Paweł, powtórz, bo nie rozumiem, co do mnie mówisz – pamiętam tamten wieczór. Paweł wpadł z nieoczekiwaną wizytą, zamknął się ze mną w pokoju. Inna kobieta, dziecko w drodze, rozstanie. Niby znałam te słowa, ale nie umiałam ich poskładać w sensowną opowieść. Do naszego ślubu zostały niecałe dwa miesiące. Miałam już zamówioną sukienkę. Zaproszenia były dawno wysłane.

– Majka, nie możemy wziąć ślubu. Kocham inną kobietę, ona za pół roku urodzi moje dziecko. Przepraszam cię. Powinienem ci powiedzieć wcześniej, ale nie wiedziałem jak.

Płakałam przez trzy dni. Nie wychodziłam z pokoju. Byłam smutna, wściekła i zawstydzona. Jednocześnie. Mama mnie pocieszała, ale wiem, że oboje z ojcem odetchnęli z ulgą. Poszłam na studia i zaczęłam sypiać z kim popadnie. Jedna noc, dwie, i koniec. Zdecydowałam: żadnych długich związków. Tylko seks i zabawa

Dociągnęłam tak do trzydziestych urodzin. I doszłam do wniosku, że mam dość. Skończyłam z imprezami i facetami. Skupiłam się na pracy. Awansowałam na szefową zespołu, zaczęłam studia menedżerskie.

Na trzydzieste piąte urodziny dałam koleżankom wyciągnąć się do pubu. Wypiłyśmy dwie butelki prosecco. Puściły mi hamulce. Zaczęłam szaleć na parkiecie. Zupełnie jak kiedyś. Nagle się potknęłam i straciłam równowagę. Wyrżnęłabym jak długa, ale w ostatniej chwili ktoś złapał mnie w pasie. Wylądowałam w ramionach całkiem przystojnego bruneta. Byłam już mocno wstawiona. Spędziłam z nim resztę wieczoru, koleżanki gdzieś się ulotniły.

No i się stało. Zakochałam się. Próbowałam z tym walczyć. Mówiłam sobie, że to chwilowe zauroczenie i zaraz minie. Odmówiłam spotkania raz, potem drugi. Zgodziłam się za trzecim razem.

Tadeusz wydawał się ideałem

Właściciel własnej firmy, wysportowany, dowcipny i inteligentny. Ciągle mnie czymś zaskakiwał. Szalony wypad do Mediolanu, lot balonem z okazji imienin, narty na drugiej półkuli w środku lata.

Oświadczył się pół roku później, a ja powiedziałam „tak”. Tym razem wyobrażałam sobie nasze wspólne życie inaczej niż kiedyś z Pawłem. Chciałam mieć dziecko, i to szybko, ale nie miałam zamiaru rezygnować z pracy i kariery. Tadeusz na wszystko się zgadzał. 

Do czasu.

– Kochanie, musimy porozmawiać. Uważam, że powinnaś na razie zrezygnować z pracy. Musimy się skupić na spłodzeniu potomstwa, prawda? No i jest tyle pracy przy urządzaniu domu. Wiesz, ja muszę pilnować interesu, pańskie oko konia tuczy – przekonywał, głaszcząc mnie po ręce.

Zgodziłam się. W pracy wzięłam roczny bezpłatny urlop. Mój szef nie był zadowolony.

– Maja, nie obiecuję, że twoje stanowisko będzie na ciebie czekać. Rozumiesz, prawda?

Ponieważ cały czas wierzyłam, że lada chwila będę w ciąży – machnęłam na to ręką. Uznałam, że pracą zacznę się martwić za dwa lata, po urlopie macierzyńskim. Przez pół roku byłam bardzo szczęśliwa. Ale ciągle nie zachodziłam w ciążę. 

Tadeusz zaczął się denerwować. Wysyłał mnie do kolejnych lekarzy. Tylko mnie. Był przekonany, że problem jest po mojej stronie. Nawet się zastanawiałam, czy ma nieślubne dziecko, ale nigdy nie spytałam.

Po czterech miesiącach wszystko się skończyło

Tadeusz się zmienił. Nie robiliśmy już szalonych rzeczy. Przestałam być w jego oczach ideałem. Lodowatym głosem krytykował prawie wszystko, co zrobiłam. A to nie spodobał mu się kolor fotela, jaki wybrałam do jego gabinetu, a to nie przypadło do gustu menu, jakie przygotowałam na kolację dla jego kolegów.

Po każdej takiej uwadze nie odzywał się do mnie przez kilka godzin. A potem oznajmiał:

– Popełniłaś błąd, nie wracajmy do tego. Tylko następnym razem się zastanów, co robisz. 

Po raz pierwszy wybuchł na poważne jakiś rok po ślubie. Wracaliśmy z obiadu od moich rodziców. Tadeusz już był podenerwowany. Obiad się przeciągnął, a lada chwila w telewizji miała się zacząć transmisja meczu. Nagle wpakowaliśmy się w korek. Chyba była jakaś stłuczka. Po pięciu minutach stania Tadeusz wpadł w szał. Wysiadł z auta, zaczął je kopać, przeklinać. Gdy wrócił do środka, już był lodowato opanowany.

– Zgodziłem się jechać na ten obiad tylko dla ciebie. Jak widać to był błąd. Mam nadzieję, że to doceniasz – wysyczał.

Kolejne wyskoki Tadeusza tłumaczyłam sobie nerwami z powodu pracy, ciążą, której nie mógł się doczekać… Te wybuchy były zupełnie nieprzewidywalne. Humor potrafił mu się zmienić z minuty na minutę. Potrafił wyrzucić całą kaczkę do śmieci, bo podałam ją na półmisku, który jego zdaniem jest do makaronu. Gdy oglądałam coś w telewizji, nagle wyłączał odbiornik i wyrzucał mi, że nie poświęcam czasu jemu. Zawsze przemawiał do mnie poważnym, spokojnym tonem, ważąc słowa. To bolało bardziej niż krzyk.

Na jego urodziny kupiłam bilety do opery. Kiedy zaczęłam się szykować, zapytał mnie, dokąd się wybieram.

– Przecież idziemy na „Traviatę”, nie mów, że nie pamiętasz…

Tadeusz zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.

– Jaką znowu „Traviatę”? Ja idę z kolegami na kosza. Wpadną potem na piwo. Ogarnij dom i ugotuj coś jadalnego.

Wtedy dotarła do mnie prawda: mój mąż jest tyranem

I zdecydowałam: odchodzę. Dzień później okazało się, że jestem w ciąży. Zostałam. Tadeusz nie posiadał się z radości.  Przez następne tygodnie znowu był tym uroczym szarmanckim facetem, w którym się zakochałam. Kupował mi kwiaty, biegał w nocy po śledzie i żelki.

Wszystko skończyło się po czterech miesiącach. Obudziłam się w kałuży krwi. Wiedziałam, co to oznacza. Ale przez chwilę łudziłam się, że to sen. W drodze do szpitala Tadeusz nie odezwał się do mnie ani słowem. Kiedy lekarz potwierdził, że straciłam dziecko, mój mąż odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu. Do domu wróciłam taksówką.

Tadeusza nie było trzy dni, ale nawet tego nie zauważyłam. Nie wstawałam z łóżka, nie jadłam, nie kąpałam się. Nie chciałam żyć.

Potem przez tydzień nie zwracał na mnie uwagi. Nie próbował pocieszyć, porozmawiać.

– Wstawaj, długo się będziesz jeszcze użalać nad sobą i wylegiwać? Do niczego się nie nadajesz, nawet dziecka nie umiesz urodzić! Ale kucharki i sprzątaczki zatrudniać nie będę. Przydaj się na cokolwiek! – Tadeusz odsłonił firanki i pootwierał okna. – Ależ tu śmierdzi! – oświadczył i wyszedł.

Od tamtego dnia żyję jak zombie

Wstaję, robię zakupy, gotuję, sprzątam, a potem siadam i czekam, aż Tadeusz wróci z pracy. Wieczorem jem kolację z mężem i oglądamy telewizję. Nigdzie razem nie wyjeżdżamy, nie chodzimy do kina ani do znajomych. Tadeusz czasem wychodzi z kolegami do baru. Ja nie. Nigdy głośno żadne z nas tego nie powiedziało, ale oboje wiemy, że to moja kara, bo nie sprawdziłam się jako żona.

Po stracie dziecka nie poszłam na terapię. Tadeusz nawet nie musiał się bardzo starać, żeby mnie utwierdzić w poczuciu, że to moja wina. Po prostu nigdy nie powiedział, że jest inaczej. Że to, co kiedyś powiedział, to nieprawda, że był w rozpaczy. To wystarczyło, żebym sama zamknęła się w domowym więzieniu.

Co drugą niedzielę jeździmy do moich rodziców na obiad. Jeszcze niedawno mama namawiała mnie, żebym z nimi zamieszkała. Ale ja zawsze odpowiadałam, że nie rozumiem, skąd ten pomysł, że przecież jestem szczęśliwa. Mama w końcu przestała pytać.

Do naszego domu nie przychodzi już nikt. Tadeusz przestał nawet zapraszać kolegów. Całymi tygodniami widuję tylko jego i ekspedientki w osiedlowym spożywczaku. Moje najlepsze koleżanki o mnie nie zapomniały. Piszą do mnie, dzwonią. Zawsze obiecuję, że w najbliższą sobotę już na pewno się z nimi spotkam. Kilka razy nawet się ubrałam i uczesałam do wyjścia. Wystarczyło jego jedno spojrzenie, żebym wróciła do łazienki i się rozebrała. Ale wiem, że brakuje mi coraz mniej. 

Co tydzień jestem ciut bliżej drzwi. W tę sobotę Tadeusz idzie na urodziny kumpla. To moja szansa. Dziewczyny wybierają się na działkę Alicji. Upiekę szarlotkę i pojadę z nimi…

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Teściowa najchętniej zostałaby u nas na 3 tygodnie
Jako dziecko straciłam słuch i stałam się niewidzialna dla innych
Teściowa przed śmiercią wyznała mi, że mąż mnie oszukał
Facet w którym się zakochałam, próbował mnie zgwałcić

Redakcja poleca

REKLAMA