Ten wyjazd trafił mi się przypadkiem. Ale wśród alpejskich szczytów działałam już z rozmysłem. Od teraz będę nowa ja – intrygująca kobieta!
Z nią się nie nudziłam
Lidka wpadła do mojego mieszkanka jak bomba.
– Henryk mnie rzucił! – krzyknęła od progu. – Uwierzysz?
– Przychodzi mi to z trudem…
Zwykle to ona rzucała facetów, bez żalu i skrupułów. Miała niski próg nudy. Ze mną przyjaźniła się tak długo, bo byłam jej „kotwicą rzeczywistości”, czy jakoś tak. Mimo napadów egzaltacji i egocentryzmu ta wariatka dawała się jednak lubić. Poza tym, gdyby nie ona, moje życie płynęłoby jak leniwa rzeka. Praca w muzeum nie stwarzała mi wielu ekscytujących sytuacji. Życie towarzyskie kulało. Za to wokół Lidki zawsze coś się działo. Teraz też spojrzała na mnie ze znajomym błyskiem w oku…
– W lipcu jedziemy do Lugano. Tam to zaszalejemy!
– Gdzie?!
– Lu-ga-no – powtórzyła. – Szwajcaria, tuż przy granicy z Włochami. Alpy, jezioro, szarmanccy mężczyźni… Od razu mi się humor poprawi! Kuzynka mamy mieszka tam od trzydziestu lat i twierdzi, że powinno się importować stamtąd facetów. Umieją docenić kobietę. Wie co mówi, w końcu za jednego wyszła za mąż. Teraz jest wdową, prowadzi sklep z antykami i czasem zaprasza do siebie kogoś z rodziny.
Podniecona wyrzucała z siebie słowa.
– W tym roku miałam pojechać tam z Henrykiem. Ale skoro ten drań mnie rzucił, padło na ciebie. Ktoś musi robić za przyzwoitkę! – zachichotała.
– Jestem wzruszona – mruknęłam bez złości.
Na lipiec planowałam wymianę okien i weekendy na działce rodziców. Jej propozycja wyglądała dużo ciekawiej, ale był mały problem.
– Moje oszczędności są dość skromne… – zaczęłam.
– Nie chcę tego słuchać! Mieszkanie i wyżerkę mamy za darmo, musisz tylko opłacić sobie podróż. Rób co chcesz, ukradnij, pożycz, ale masz jechać i już!
Westchnęłam ciężko. Cóż, wymiana okien będzie musiała poczekać…
Nie mogłam się doczekać wyjazdu
Telefon przyłapał mnie w kąpieli. Dzwoniła Lidka. Przypomniała mi, że wyruszamy już za tydzień i kazała przepakować walizkę.
– Wywal dżinsy i flanele! A najlepiej kup wszystko od nowa.
– Niby po co? Mam szafę pełną ciuchów.
– Praktycznych, wygodnych i seksownych jak stołowa noga!
– Dla kogo mam się stroić? – broniłam się. – W pracy muszę wyglądać schludnie i profesjonalnie. Ludzie nie przychodzą do muzeum na podryw. Jestem naukowcem, nie kokietką. A rok temu Rafał, mój długoletni narzeczony, ożenił się z kimś innym…
– Dla kogo masz się stroić?! – oburzyła się Lidka. – Dla siebie, ofiaro! Masz sobie kupić jakąś ekstra kieckę albo lepiej dwie, zrozumiano? Żebyś mi wstydu nie przyniosła!
Łatwo powiedzieć „zostań motylem”, gdy ma się taką figurę jak ona. Z drugiej strony w Szwajcarii chciałabym wyglądać przynajmniej ładnie, skoro zabójczo było pułapem nieosiągalnym. Na wyprzedaży poszalałam i wyszłam z pełną torbą. Na koniec trafiła mi się czarna, obcisła sukienka bez pleców, wiązana na szyi. Na wieszaku wyglądała jak kawałek długiej szmatki. Nie wierzyłam, że będzie na mnie dobrze leżeć. Nie mam biustu, za to ramiona jak pływaczka. Jednak sprzedawczyni mnie namówiła i miała rację. Patrzyłam na postać w lustrze i nie wierzyłam własnym oczom! No, no, cóż za ponętna linia bioder…
Moja wielka przygoda zaczęła się 9 lipca o godzinie 5.20 wraz z hukiem i drżeniem startującego samolotu. – O, Boże… – zacisnęłam oczy i zęby.
– Lecimy, lecimy! – szeptała podniecona Lidka. I polecieliśmy. Świat, który znałam, oddalił się, zmniejszył, utonął w chmurach…
W Zurychu przesiadka na pociąg. Potem podróż przez Alpy – tunele na zmianę z mostami. Góry i jeziora, szmaragdowe łąki, czyste krowy, uśmiechnięci ludzie… Świat jak z reklamy! Wreszcie Lugano. Znowu krajobraz jak z pocztówki. I upał. Ale jakiś inny – wilgotny, pachnący i szepczący. A to co? Bananowiec obok swojskiego świerku, palmy wzdłuż ulic, magnolie na skwerze… Lidka łapała taksówkę, ja pilnowałam bagażu i własnych ust, by nie otwierały się zbyt szeroko.
Kiedy dotarłyśmy do domu ciotki Zuzanny, padałam na nos. Przesyt wrażeń. Nasza gospodyni okazała się mądrą kobietą i wstępne uprzejmości ograniczyła do minimum.
– Mamy cały tydzień, żeby się sobą nacieszyć. Domyślam się, że wcześniej byłyście zbyt podniecone, by coś zjeść lub się zdrzemnąć. Przygotowałam wam lekki posiłek.
– Zjeść mogę, ale spać mi się nie chce – zbuntowała się Lidka.
– Va bene! W takim razie po lunchu pomożesz mi w sklepie i opowiesz, co tam u was w kraju słychać. Życie towarzyskie i tak zaczyna się tu wieczorem, kiedy upał zelżeje.
Lidka nadęła się, ale ustąpiła. Ciotka Zuzanna podobała mi się coraz bardziej. Ta wiekowa, lecz dziarska dama z niejednego pieca chleb jadła. Lidka nie owinie jej sobie wokół palca, jak mnie na przykład.
To spotkanie było udane
Obudziłam się wyspana. Zza żaluzji przesączało się światło zachodzącego słońca. Czas się rozpakować, przebrać i zejść na dół. Z dumą wieszałam w szafie nowe ciuszki. I przeżywałam swoją pierwszą od dawna iście kobiecą rozterkę: w co się ubrać? Zdecydowałam się na jasne szorty plus kamizela, a pod nią seledynowa koszulka. Styl sportowy z mocniejszym akcentem.
– Molto bene! – pochwaliłam swoje odbicie w lustrze.
Zeszłam na dół, do salonu i… trafiłam w sam środek spotkania towarzyskiego spod znaku Ligi Narodów: Japończyk, Afrykanin, para Hindusów i kilkoro białych, mniej lub bardziej opalonych. Poczułam się jak kompletna prowincjuszka.
– Ot, kilku dobrych znajomych – uspokoiła mnie ciocia. – Wiedzą, że przyjmuję w piątki i wpadają kiedy mogą lub są w Lugano. Żeby pograć w karty, pogadać, pomilczeć, napić się wina. Pozwól, Alu, że cię przedstawię.
– Excuse me…
Angielski znałam tylko z liceum, ale żeby się przywitać, wystarczyło. Dalej było gorzej, więcej rozumiałam, niż umiałam wydukać. Z zazdrością zerkałam na Lidkę, która brylowała na całego, nie przejmując się poprawną wymową czy gramatyką. Czułam się nieswojo do momentu, kiedy podszedł do nas mężczyzna o wyglądzie południowca. Zmierzył mnie dyskretnie wzrokiem i ukłonił się z nienachalnym uśmiechem. Poczułam się atrakcyjna, doceniona, a nie oszacowana jak towar na wystawie. Też bym takiego importowała!
– Jedna jak pączek róży, druga niczym polny kwiat. Obie godne pędzla i sonetu – powiedział z miłym, śpiewnym akcentem, który słyszałam już na ulicy.
– Alicja, Marcello – ciotka dokonała prezentacji. – Najbardziej włoski ze wszystkich Szwajcarów, nie tylko z karnacji – dodała po polsku.
– Właśnie słyszę – odparłam machinalnie. – Tylko nie jestem pewna, czy jestem różą czy polnym makiem – dokończyłam, lekko się zacinając, ale niemal z idealnym włoskim akcentem.
Ciotka zerknęła na mnie bystro, południowca wręcz zatkało.
– Pani zna włoski?! Bosko! Z rozkoszą oprowadzę panią po mieście. Jutro o dziewiątej, proszę, błagam, zgadza się pani?
Widząc moją niepewną minę, Zuzanna szepnęła:
– Odwagi, mała. Niewinny wakacyjny romans jeszcze żadnej kobiecie nie zaszkodził. Wręcz przeciwnie, poprawia cerę i podbudowuje ego. A Marello to dżentelmen, nie posunie się dalej, niż mu pozwolisz. Gdybym ja była młodsza… – westchnęła.
Racja. Co mi zależało? Nie zamierzałam za niego wychodzić.
– Bene, jesteśmy umówieni – zgodziłam się.
– Co się dzieje? – Lidka czujnie pojawiła się obok. – Czemu zatrzymujecie najprzystojniejszego faceta w pokoju? Poluję nie niego.
– Spóźniłaś się. Alicja właśnie go złowiła.
– Niemożliwie! On kompletnie nie jest w jej stylu, ciocia żartuje sobie ze mnie, tak? – Lidka wybuchnęła perlistym śmiechem i pobiegła dalej. Nawet nie zauważyła, że zrobiło mi się przykro.
Każdego z gości odprowadziła do drzwi. Z Marcello pożegnała niemal wylewnie. Wpadł jej w oko. Jeszcze spała, kiedy wychodziłam. Gdyby z nami poszła…
Marcello zawrócił mi w głowie
Cichutko zamknęłam drzwi, niech śpi. Nie byłam zazdrosna. Nie uważałam się za brzydulę. Stroniłam od facetów, bo bałam się ponownego rozczarowania, a nie dlatego, że żaden mnie nie chciał. Choćby kolega z pracy wciąż czynił mi awanse. Mówił, że lubi konkretne kobiety. Właśnie, byłam konkretna. Zaś Lidka miała wdzięk i urok, których mnie brakowało. Przywykłam, że w jej obecności gram drugie skrzypce. Raz chciałam się poczuć jak solistka. O ile Marcello w ogóle się zjawi. To dla niego założyłam moją czarną sukienkę.
Przyszedł. Gdy zeszłam, znowu objął mnie spojrzeniem, od którego rosły skrzydła.
– Lidka jeszcze śpi. Nie budziłam jej, bo… – zawahałam się. Nie chciałam wyjść na złą przyjaciółkę.
– I bardzo dobrze – uspokoiła mnie ciocia. – Nie przejmuj się. Ona nie miałaby twoich oporów. Aha… – przypomniała sobie o czymś i podeszła do szafy w przedpokoju. – Proszę, to dla ciebie – podała mi czarny kapelusz z wywijanym rondem.
– Ależ ja nie noszę kapeluszy!
– To zacznij. Ochroni cię przed słońcem i pasuje do sukienki. Zaufaj mi, jesteś stworzona do noszenia kapeluszy. Załóż go i odkrywaj uroki bycia cudzoziemką.
Najpierw jednak odkryłam uroki Lugano, które w sobotni poranek zdumiewało ciszą. Nieliczni przechodnie, za to liczne kafejki, w których mieszkańcy czytali gazety, grali w szachy, rozmawiali. W jednej z nich Marcello postawił mi kawę i rogalik. Potem pokazał katedrę, zabytkową fontannę, bank z ukwieconymi balkonami…
Ale bardziej niż zabytki czy widoki podobało mi się to, że rozmawiałam z nim lekko, ze swadą, flirtując i prowokując żarty. Jakbym wraz z nową sukienką i kapeluszem odmieniła nie tylko swój wygląd, ale i naturę. Porzuciłam zwięzły styl, otworzyłam się, rozkwitłam. On nie widział we mnie szarej myszki, bo przy nim taka nie byłam. Wręcz przeciwnie – byłam cudzoziemką godną podziwu i obejrzenia się przez ramię.
Tak, oglądano się za mną! A ja zamiast czerwienić się czy kulić ramiona, kołysałam biodrami, które tak intrygująco opinała czarna sukienka. Czemu? A czemu nie! Nikt mnie tu nie znał, nie zamierzał oceniać, zresztą za tydzień i tak zniknę niczym sen. Pojęłam, o czym mówiła ciotka. Mogłam stać się kimś innym, wyjść z cienia, udawać, że jestem piękną, tajemniczą istotą, a nie konkretną, swojską Alą. Działało, i to jeszcze jak!
Kiedy wróciłam, Lidka dopiero co wstała, nieco naburmuszona.
– Gdzie ty biegasz od rana i skąd, do diabła, znasz włoski?
– Zawsze wcześnie wstaję, zwiedzałam miasto, a włoskiego uczę się od roku. Trafiłam na ofertę i zapisałam się, spodobało mi się. Gdy Rafał mnie zostawił, musiałam czymś zająć myśli.
– Ciekawe, czy ciotka i ciebie zagoni do pracy w sklepie? W końcu sprzedaje antyki, a ty pracujesz w muzeum – jak zwykle, gdy wspominałam Rafała, Lidka zmieniała temat.
Nie widziałam nic złego w tym, by pomagać naszej gospodyni w zamian za mieszkanie i jedzenie. Sama się zaoferowałam. Co do czasu wolnego, szybko ustalił się podział: moje były poranki i przedpołudnia, wieczory i nocne życie należały do Lidki. Kiedy ja szłam spać, ona jeszcze się bawiła. Gdy ja wstawałam, ona wciąż odsypiała całonocne szaleństwa.
Lidka była bardzo zazdrosna
Jednak Marcello nadal zjawiał się co rano, by pokazywać mi swoje ulubione zakątki. Widać Lidka nie oczarowała go do tego stopnia, by zrezygnował. W środę zaproponował mi nawet rejs statkiem do Gandrii. Nigdy nie zapomnę gór wyrastających z jeziora aż po samo niebo, miasteczka wykutego w skale zawieszonego tuż nad wodą, jego wąskich uliczek, kamiennych schodków, maleńkich sklepików, wróbli jedzących z ręki, no i Marcello, który znał tyle fascynujących historii i patrzył, jak nikt inny…
Wróciłam po południu, mocno podekscytowana. Lidka już czekała i wylała na mnie kubeł zimnej wody.
– Jak mogłaś mnie zostawić na cały dzień? Ja haruję w sklepie, a ty się dobrze bawisz! Wiesz, że Marcello mi się podoba, a jednak wciąż mu się narzucasz. Założyłaś kapelusz, nową kieckę i udajesz Bóg wie kogo. Jesteś żmija! Wzięłam cię ze sobą, a ty tak mi się odpłacasz?!
– Lidia! Na górę, ale już! – starsza pani pojawiała się obok nas i odesłała Lidkę do pokoju jak niesforną smarkulę.
– Nie rycz – podała mi chustkę. – I nie bierz sobie do serca jej gadania. Jest wściekła, bo miałyśmy awarię, rury pękły i trzeba było sklep ewakuować.
– Nie ryczę – wytarłam nos. – Ale za kolację dziękuję, pójdę już spać.
Padłam na łóżko przepełniona żalem. Lidka mówiła jak wróg, nie jak przyjaciółka. Zauważyła moją przemianę, ale wcale jej się nie spodobała. Nagły atak wywołał grad pytań. Czemu się ze mną zadawała? Z litości, z wyrachowania? Dzięki niej zapominałam o samotności, nudzie, nawet zdradzie, ale czemu ona spotykała się ze mną? Bo nikogo innego nie było pod ręką? Choćby ten wyjazd do Lugano – trafił mi się, bo Henryk ją rzucił. A może po prostu lubiła błyszczeć na moim tle? Gdy nagle zaczęłam nabierać barw, przyjaźń zaczęła się pruć…
Nie wiem, kiedy zasnęłam. Wiem, kto mnie obudził. Lidka! Wpadła jak to ona i wyrwała mnie ze snu zapaloną lampą i okrzykiem:
– Boże, mam takie wyrzuty sumienia, że nie mogę spać! Nagadałam ci, przepraszam! Ale… przeraziłam się – szepnęła na tyle szczerze, że usiadłam w pościeli.
– Czego niby?
– Że skoro ty się zmieniłaś, wszystko się zmieni. Przestanę być ci potrzebna, żeby pogadać, wyżalić się, pójść do kina. Zaczniesz biegać na randki, a ja pójdę w odstawkę. I co wtedy? Naprawdę jesteś moją kotwicą rzeczywistości. Polegam na twoich radach, sprowadzasz mnie na ziemię, gdy za wysoko bujam, pocieszasz, wytykasz błędy. Nikt nie rozumie mnie tak jak ty, nikt nie ma twojej cierpliwości. Gdybyś była facetem, z miejsca bym ci się oświadczyła!
Musiałam się uśmiechnąć. Mówiłam, że zdrowa z niej wariatka!
– To co? Sztama? Będzie tak jak dawniej, nic się nie zmieni? – zaglądała mi przymilnie w oczy.
– Jasne… – mruknęłam. – A teraz zjeżdżaj i daj mi spać.
– Okej! A dasz przymierzyć tę swoją sukienkę i kapelusz?
– Dam – zgodziłam się.
Wiedziałam, że nie będą na niej dobrze leżeć. Nie mogły, skoro pasowały tylko do mnie. Coś bowiem zmieniło się nieodwracalnie. Okryłam w sobie cudzoziemkę, kobietę świadomą swej inności, niepowtarzalności i urody. I nigdy już o niej nie zapomnę, nawet gdy wrócę do domu, a czarna sukienka i kapelusz zawisną w szafie.
Czytaj także:
„Pragnęłam wakacyjnego romansu bez zobowiązań. A trafił mi się kochanek, który chciał wić gniazdko, i to szybko”
„Wakacyjny romans z hiszpańskim kochankiem miał być lekiem na całe zło. Nie wyszło. Zostałam samotną matką”
„Po wakacyjnym romansie pozostał mi niesmak i niechciana ciąża. Załamałam się. Mam większe ambicje niż pieluchy”