„Gdy mama zachorowała, w jednej chwili wydoroślałam. Przed operacją, dała mi grubą teczkę i poprosiła >>bym nie panikowała<<"

chora kobieta fot. Adobe Stock, Vadim
„– Wiesz, po operacji będę miała chemię, pewnie jakieś naświetlania. Ale damy sobie radę, pomogą mi dziewczyny. Przepraszam, że popsuję ci wakacje. Ale postaram się, żebyś nie musiała rezygnować z planów. Musisz odpocząć, bo zaraz matura. Ona jest najważniejsza. Matura… W ciągu ostatnich kilku minut stała się najmniejszym z moich problemów".
/ 05.11.2022 07:15
chora kobieta fot. Adobe Stock, Vadim

Dawniej wszystkie koleżanki mi zazdrościły. Duże kieszonkowe, zero obowiązków, brak kontroli… Ale potem mama zachorowała i musiałam w jednej chwili wydorośleć. Byłam odpowiedzialna za nas obie.

Jesteśmy z mamą na świecie zupełnie same

Oczywiście, są przyjaciele, znajomi – ale ja jestem jej jedyną rodziną, a ona moją. Mama jest jedynaczką. Została sierotą, jeszcze zanim się urodziłam. Gdy miałam pięć lat, zmarła ciocia Hela – nasza ostatnia krewna. Ojca nie znałam. I właściwie nigdy nie chciałam poznać. Oczywiście gdy byłam mała, było mi smutno, że nie mam taty. I żadnej babci ani dziadka. Koleżanki zawsze mi mówiły, że dziadkowie są od rozpieszczania i dawania prezentów. Gdy mówiłam o tym mamie, tylko mnie przytulała i zapewniała, że dostanę od niej wszystkie prezenty, jakie będę chciała. Za to gdy byłam nastolatką i miałam focha na wszystko, zaczęłam bardzo doceniać ten brak rodziny.

Moje przyjaciółki ciągle narzekały, że znowu muszą iść ma rodzinny obiad, kolejne chrzciny albo komunię. Albo jechać do babci posprzątać jej na działce. Albo zawieźć obiad, bo zachorowała. A ja byłam wolna. I przekonana, że to najlepszy układ na świecie. Nigdy nie poznałam rodziców mamy, ale wiedziałam o nich wszystko. Mama opowiadała mi historie o nich zamiast bajek na dobranoc.

Babcia pracowała jako księgowa, a dziadek był brygadzistą w fabryce. Starali się, by córce niczego nie brakowało. Dziadek brał nadgodziny, bo Madzia koniecznie chciała mieć dżinsy z peweksu. Babcia dorabiała w domu, żeby córcia mogła kupić nowego grundiga. Dzień, w którym moja mama została przyjęta na studia, był najszczęśliwszym dniem w ich życiu.

– Nam się nie udało, ale ty musisz zdobyć wyższe wykształcenie – powtarzała mamie babcia.

Gdy mama już została magistrem, rodzice postawili sobie kolejny cel: wydać jedynaczkę dobrze za mąż.

– Będziemy mieć dziś gości na kolacji – potrafił oznajmić znienacka dziadek.

Gośćmi byli na przykład inżynier z jego pracy z synem. Albo kuzyn z kolegą. Ale po studiach mama przestała być grzeczną córeczką.

– Jestem dorosła, przestańcie mi układać życie! – denerwowała się.

W tym czasie skończyła się komuna

Młodzi ludzie zaczęli marzyć o czymś innym niż ich rodzice. Mama znalazła pracę w polskim przedstawicielstwie wielkiej firmy reklamowej. Służbowo zwiedziła całą Europę. Była na stażu w Stanach i Singapurze. Nie w głowie był jej mąż, telewizor, samochód i stabilizacja. Gdy wynajęła mieszkanie i wyprowadziła się z domu, babcia wpadła w rozpacz.

– Jak to chcesz mieszkać sama? Co ludzie powiedzą? Tak nie wypada. Na któryś z niedzielnych obiadów moja mama przyszła z towarzyszem.

– To jest James. Mój chłopak. Mieszkamy razem – oświadczyła i wprowadziła do salonu wysokiego, czarnego jak heban mężczyznę.

Babcia o mało nie zemdlała. Dziadek wybąkał „good afternoon” i uciekł do kuchni. Dopiero następnego dnia mama wytłumaczyła rodzicom, że to był żart.

– James jest tylko kolegą z pracy – wyjaśniła. – Ale zrozumcie. Znajdę sobie faceta sama. I to takiego, jakiego będę chciała. Musicie się liczyć z tym, że może się wam nie spodobać.

Rodzice wreszcie przestali swatać mamę

Kolejnych narzeczonych mamy znam ze zdjęć w jej albumie. Paradę przystojniaków zamyka mój tata.

– Prawda jest taka, że z nich wszystkich on najmniej nadawał się na ojca – przyznała kiedyś mama.

Poznali się zaraz po śmierci babci. Dziadek już nie żył, zmarł na raka płuc trzy lata wcześniej. Zawsze palił jak smok. Nie przestał nawet wtedy, gdy już prawie nie mógł oddychać. Rzuciła się w wir imprezowania Trzy dni po pogrzebie dziadka u babci wykryto guza w piersi. Chemie, mastektomia, naświetlania, w końcu remisja. I po trzech latach – przerzuty. Po jej śmierci mama zwariowała. Imprezowała jak wściekła, do biura chodziła na kacu. Sypiała, z kim popadnie. Zdarzało jej się, że rano nawet nie wiedziała, jak ma na imię facet, który leży obok. Pewnie gdyby nie zaszła w ciążę, to w końcu straciłaby pracę.

– Może i byłaś nieplanowana, ale na pewno uratowałaś mi życie – powtarzała mi mama.

Byli razem trzy tygodnie – co jak na tamten okres życia mamy było bardzo długim stażem. Pewnie tylko dlatego nigdy nie było wątpliwości, że to on jest moim ojcem. Gdy mama się zorientowała, że jest w ciąży, przestała balować.

– Powiedziałam Krzyśkowi o dziecku, dałam mu wybór. Wiem, że to było samolubne, ale gdy oświadczył, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, odetchnęłam z ulgą. Widziałam, jak moje koleżanki szarpały się z takimi tatusiami z doskoku. Wolałam mieć cię tylko dla siebie – opowiadała mi.

Oczywiście przyjaciółki radziły jej, żeby poszła do sądu, domagała się alimentów od mojego ojca.

– Dam sobie radę sama – ucinała te dyskusje mama.

Radziła sobie świetnie

Wychowywałam się wśród przyszywanych cioć, wujków i kuzynów, przyjaciół mamy i ich dzieci. Razem spędzaliśmy wszystkie wakacje i święta. Kilka razy przez nasz dom przewinęli się mężczyźni, ale żaden nie zagrzał miejsca na dłużej. Gdy dwa lata temu zapytałam mamę, czy kogoś ma, tylko machnęła ręką.

– Skończyłam z tym. Przynajmniej na razie. Za dużo szarpaniny. Wcześniej robiłam to, co chciałam.

Mojego życia przed chorobą mamy zazdrościli mi wszyscy znajomi. Mamy duże mieszkanie w apartamentowcu – kupione z pieniędzy po sprzedaży mieszkania po dziadkach i cioci Heli. Mam pokój z własną łazienką. Mama dużo pracuje, więc popołudniami całe mieszkanie mam dla siebie. Dlatego po szkole z kumpelami zawsze przesiadujemy u mnie. Z mamą zawsze świetnie się dogadywałam. Jasne, nie pozwalała mi na wszystko, ale wiele mogłam wytargować. Mama całkiem dobrze zarabia, więc dostaję przyzwoite kieszonkowe. Kilka razy załatwiła mi też pracę w swojej firmie – witanie gości na imprezach, roznoszenie drinków. W rok udało mi się zarobić na iPada i nowego laptopa.

W mieszkaniu muszę sprzątać tylko swój pokój, czasem pozmywać. Resztą zajmuje się pani Wala, która wpada do nas raz w tygodniu. W szkole nigdy nie miałam kłopotów, bo nauka przychodzi mi z łatwością. Mam więc dużo czasu na swoją pasję – śpiew. Chodzę do kółka muzycznego, uczę się też grać na gitarze.

Wiedziałam, że następny rok, po wakacjach, będzie dużo trudniejszy, bo przede mną matura. Nie miałam pojęcia, że wszystko się skomplikuje dużo bardziej. I że moje beztroskie życie skończy się w ciągu jednej godziny.

Dobrze, że często się badała

Mama zawsze wiedziała, że jest w grupie podwyższonego ryzyka, w końcu dziadkowie zmarli na raka. Dlatego badała się regularnie. Miała na tym punkcie nawet lekkiego fisia. Zaszczepiła mnie przeciwko rakowi szyjki macicy, gdy tylko skończyłam dwanaście lat. Zrobiłyśmy też obie badanie krwi wykrywające poziom markerów nowotworowych. Dziś wiem, że ta obsesja uratowała jej życie. Lekarka wykryła u mamy guzka w piersi, gdy był naprawdę jeszcze bardzo mały. Z początku o niczym nie wiedziałam. Kończył się maj, za pasem były wakacje i myślałam już tylko o nich.

Gdy wróciłam do domu po weekendzie spędzonym u koleżanki na działce, wyczułam, że mama jest spięta. Wytłumaczyła się jednak kłopotami w pracy. Potem zrozumiałam, że chciała wiedzieć jak najwięcej, żeby mnie nie straszyć na wyrost. Tydzień później po kolacji mama nalała nam po kieliszku wina.

– Chodź, usiądziemy na tarasie, musimy porozmawiać – powiedziała.

Podejrzewałam, że chodzi o coś poważnego. Ale że aż tak? – Julka, mam guza w piersi. Za trzy dni idę na operację. Zdecydowałam się dla pewności na usunięcie całej piersi. Wiesz, teraz to od razu wszczepiają protezę, więc będę po operacji jak nowa. Dziś dostałam wynik badania – nie mam przerzutów na kości. A to bardzo dobra wiadomość – mama wyrzuciła cały komunikat na jednym oddechu i się rozkleiła.

Przytuliła mnie i łamiącym głosem wyszeptała:

– Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze. Obiecuję. Poryczałam się. Byłam przerażona. Martwiłam się o mamę, ale i egoistycznie o siebie. Co będzie, jeśli mama umrze? Przecież zostanę zupełnie sama… A nawet jak najgorsze się nie zdarzy, to będę się musiała sama nią zajmować. Jak ja sobie poradzę? Nagle zatęskniłam za tymi wszystkimi babciami, ciotkami i kuzynami, których brak jeszcze niedawno tak mnie cieszył.

Mama jakby czytała w moich myślach

– Wiesz, po operacji będę miała chemię, pewnie jakieś naświetlania. Ale damy sobie radę, pomogą mi dziewczyny. Przepraszam, że popsuję ci wakacje. Ale postaram się, żebyś nie musiała rezygnować z planów. Musisz odpocząć, bo zaraz matura. Ona jest najważniejsza. Matura… W ciągu ostatnich kilku minut stała się najmniejszym z moich problemów.

– E tam, mamuś. Do matury daleko, zresztą mogę ją zdać za rok, nie ucieknie. Ja sobie dam radę, nie jestem dzieckiem. I obiecuję, że jak długo trzeba, będę się tobą opiekować.

Tamtej nocy po raz pierwszy od bardzo dawna spałam razem z mamą w łóżku. Tuliłam się do niej mocno, jakbym chciała, żeby zawsze została przy mnie. Ostatniego wieczoru przed operacją mama położyła na stole z poważną miną grubą teczkę.

– Julka, tylko nie panikuj – zastrzegła.

– To na wszelki wypadek. I tylko mi nie mów o kuszeniu losu.

Spojrzałam na nią zdziwiona

Ale gdy zaczęła wyjmować z teczki dokumenty, rzeczywiście dokładnie o tym pomyślałam. Jednak mama uciszyła mnie zdecydowanym gestem ręki.

– Kochanie, dobrze wiesz, że gdyby coś mi się stało, zostaniesz z tym sama. Nie mówię o operacji. Mogę mieć zawał, wypadek. Jesteś dorosła, pora na tę rozmowę. Mama pokazała mi testament, w którym wszystko zapisywała mnie.

– Tak na wszelki wypadek, i tak nie mam innych spadkobierców. Tu masz dokument mojego ubezpieczenia na życie i zdrowie. Tu zapisałam ci numery kont, kart, hasła i PIN-y. Schowaj tę kartkę dobrze. Sama rozumiesz, że nie powinna trafić w niepowołane ręce.

– Mamo. Jesteś pewna? Chcesz mi dać hasło do konta? A jak wyjmę wszystkie twoje pieniądze i wyjadę na Hawaje? – spytałam.

To miał być żart, ale mama się nie uśmiechnęła.

– Kochanie. Gdybym nie miała pewności, że jesteś już wystarczająco rozsądna i ogarnięta, nie zrobiłabym tego. Ale ja ci po prostu ufam. Nic już nie mówiłam. Zabrałam teczkę i schowałam w szufladzie zamykanej na klucz. A klucz wrzuciłam do mojej skrzyneczki na skarby.

Pomagały mi przyjaciółki mamy

Operacja na szczęście przebiegła bez komplikacji. Gdy w końcu mogłam odwiedzić mamę, siedziała na łóżku i uśmiechała się do mnie.

– To pewnie te wszystkie środki, którymi mnie nafaszerowali, ale jak na razie czuję się doskonale – zapewniała. Następnego dnia z mamą było już trochę gorzej. Bolało.

– Wytrzymam. Najważniejsze, że jak wszystko dobrze pójdzie, to w piątek mnie wypiszą. W domu od razu mi się polepszy – żartowała.

Po mamę do szpitala pojechałam z przyszywaną ciotką Kaśką.

– Nie wiem, czy ci wolno, ale kupiłam twoje ulubione wino. I upiekłam szarlotkę – trajkotałam, żeby w aucie nie zapadła krępująca cisza. Bo tak naprawdę nie miałam zielonego pojęcia, jak powinnam się teraz zachować. Żartować? Ale z czego? Udawać, że nic się nie stało? Paplać o szkole albo ciuchach? Dopytywać, jak mama się czuje?

Tego wieczoru po wyjściu mamy ze szpitala bardzo pomogły mi jej przyjaciółki. Czekały już na nas w domu.

– Niespodzianka! – krzyknęły, gdy weszłyśmy do salonu.

Mama pogroziła Kaśce palcem. – Ja nic nie wiedziałam, przysięgam! – zapewniłam od razu.

Dziewczyny jadły, piły, śmiały się

Ale mama w końcu poczuła się zmęczona. Poszłam ją położyć. Byłam przerażona, bo wiedziałam, że za chwilę zostanę z nią sama. Co będzie, jeśli jej się pogorszy? Straci przytomność? Zacznie krwawić? Może powinnam sprawdzać co kwadrans, czy mama oddycha?

– Julcia, jak chcesz, to zostanę, prześpię się na kanapie – zaproponowała Kaśka.

Odetchnęłam z ulgą.

– Naprawdę? Dzięki, trochę się bałam. Pościelę ci u siebie, na kanapie będę spać ja. W końcu jesteś starsza – ucięłam dyskusję.

Byłam gotowa na wszystko, byle nie zostać z mamą sama. W nocy nic się nie wydarzyło. Po śniadaniu Kaśka pojechała do domu. Był piękny dzień, więc wystawiłam mamie fotel na taras. Usiadła z książką. Prawą rękę, tę od strony amputowanej piersi, miała na temblaku. Dlatego po lewej stronie postawiłam stoliczek z wodą, owocami. Siedziałam obok i cały czas obserwowałam mamę. Starałam się wyprzedzać jej myśli. Gdy zaczęła mrużyć oczy – pobiegłam po okulary.

– Kochanie, zajmij się czymś, wyjdź gdzieś. Trochę się czuję jak pod mikroskopem – zaczęła w końcu narzekać mama.

Poszłam do salonu, usiadłam na kanapie i obserwowałam ją stamtąd. Nie chciałam spuścić jej z oka. Bałam się, że coś się jej stanie i będę się obwiniać do końca życia. Nie potrafiłam jej zostawić

Wieczorem zaczęli do mnie pisać znajomi. „Chodź nad Wisłę”, „Impra u Zośki”, „Kino?”. Wszystkim odpisywałam, że mam inne plany. Przez dwa tygodnie opiekowałam się mamą w domu. Robiłam zakupy, gotowałam, sprzątałam, zabawiałam ją. Jasne, wpadały „ciotki”, ale większość obowiązków wzięłam na siebie. W porównaniu z tym, co nastąpiło potem, to były bardzo spokojne dwa tygodnie. Bo po nich zaczęła się chemia. Mama od początku bardzo źle ją znosiła. Wymiotowała, a potem nie miała siły wstać.

Zaczęły się wakacje

Moi znajomi rozjechali się po świecie, a ja siedziałam z mamą w szpitalnej poczekalni albo w łazience, gdy wymiotowała. Noce spędzałam z nią. Tuliłam ją, uspokajałam.

– Dziecko. Odpocznij, wyjedź gdzieś. Zajmiemy się mamą – proponowały przyjaciółki mamy.

Ja jednak nie potrafiłam jej zostawić. Teraz ona była moim dzieckiem. Musiałam się nią opiekować. Odpoczynek po pierwszym cyklu trwał dwa tygodnie. Wróciłyśmy z mamą do życia. Chodziłyśmy na spacery, na zakupy.

– Wiesz, może obetnę włosy? Lepiej teraz niż potem, kiedy zaczną mi wypadać – zaproponowała mama, gdy przechodziłyśmy koło fryzjera.

Zrobiłyśmy też sobie manicure. To był jeden z fajniejszych wieczorów w ciągu ostatnich miesięcy… Drugą chemię mama znosiła już lepiej. Za to zaczęły jej szybko wypadać włosy. W jeżu pojawiły się łyse placki. Poleciałam więc do sklepu z indyjskimi ubraniami i nakupiłam szali we wszystkich możliwych kolorach.

– Mamo. To nasza nowa stylówa. Tadam – zapowiedziałam i zaprezentowałam uwity na swojej głowie turban.

Przez całe wakacje, pomimo upałów, solidarnie z mamą męczyłam się w turbanach na głowie. Mama czasem próbowała mnie przekonać, żebym dała sobie z tym spokój. Ale wiem, że gdy odmawiałam, była ze mnie dumna. Po dwóch cyklach chemii lekarz zarządził przerwę. Na wizycie byłyśmy razem. Na pytające spojrzenie lekarza mama bez wahania odpowiedziała:

– Julia jest już dorosła. Proszę mówić przy niej.

– Pani Magdo. Jest dobrze. Żadnych przerzutów. Chemia na razie może poczekać. Będziemy robić badania co miesiąc. Jak nic się nie zdarzy, to ostatnią chemię, profilaktycznie, dostanie pani wiosną. A teraz proszę się zająć rehabilitacją ręki.

Wieczorem urządziłyśmy imprezę

Gdy koło drugiej w nocy zapukał sąsiad, mama wciągnęła go do środka.

– Panie Janie, proszę się z nami napić. Jeszcze nie umieram, czy to nie jest okazja warta świętowania?

Do szkoły poszłam tydzień po wszystkich. Mama mnie zmusiła. To nie tak, że zrobiłam z jej choroby wymówkę, żeby się nie uczyć. Naprawdę uważałam, że jestem jej potrzebna. Bałam się, jak się będzie czuła, gdy zostanie sama w domu.

– Nic mi nie jest. Zaraz mam rehabilitację, potem idę z Kaśką na zakupy. Nie martw się o mnie, MAMO, będę grzeczna – mama chichotała i wypychała mnie za drzwi.

– No idź już. – Słyszałam, że nazwałaś mnie mamą – zawołałam już z korytarza.

– Doigrałaś się! Masz szlaban! Mama, śmiejąc się do rozpuku, pokazała mi środkowy palec i zatrzasnęła drzwi.

Kątem oka zobaczyłam, że przy windzie stoi sąsiad. Pewnie uznał, że obie zwariowałyśmy. Bąknęłam tylko „dzień dobry” i na wszelki wypadek poszłam na dół po schodach.

Nasze życie powoli wraca do normalności. Wiem, że nie można powiedzieć, że mama jest już zdrowa. Przed nami jeszcze długa droga, ale wierzę, że najgorsze mamy już za sobą. Staram się brać jak najwięcej obowiązków na siebie, ale mama się nie poddaje. Już nam się zdarzył poranny wyścig, która pierwsza pobiegnie po bułki.

– Musisz zjeść śniadanie, bo w szkole zemdlejesz – to mama.

– Musisz zjeść śniadanie, żeby połknąć leki – to ja.

Ale wieczorem, gdy leżymy razem na kanapie przed telewizorem, to ja jestem malutką córeczką mamusi. Przytulam się do niej i dziękuję losowi, że ją mam. 

Czytaj także:
„Podły szantażysta chciał ode mnie wyłudzić pieniądze. Byłam w szoku, gdy okazało się, że… bardzo dobrze go znam”
„My głodni szlajaliśmy się po barach, a Joanna nie miała kogo poczęstować rosołem. Wyrzucała też całe kilogramy mięsa”
„Może po 20 latach nie chcieliśmy rzucać się na siebie co noc, ale dzieci uniemożliwiały nam intymne czułości. O, zgrozo!”

Redakcja poleca

REKLAMA