„Gdy miałam 18 lat, macocha wyrzuciła mnie z domu. Po latach chce zgrywać dobrą babunię dla moich dzieci. Niedoczekanie”

kobieta, którą macocha wyrzuciła z domu fot. Adobe Stock, Rawpixel.com
„Aldona widziała świat w bardzo prosty sposób. Żadnych rozterek duchowych, zbędnego myślenia. Zakupy miały być zrobione, mieszkanie sprzątnięte, obiad ugotowany, dzieci czysto ubrane. To było najważniejsze. Wszelkie bunty u pasierbicy to fiu-bździu, które jak najszybciej trzeba jej wybić z głowy”.
/ 26.02.2023 20:30
kobieta, którą macocha wyrzuciła z domu fot. Adobe Stock, Rawpixel.com

Kobieta w niemodnym płaszczu stała na naszej ulicy i wpatrywała się we mnie uparcie, gdy wysiadałam z samochodu. Minęłam ją i poszłam w kierunku domu. Spieszyłam się jak zwykle. Szef zatrzymał mnie dziś dłużej, a w domu było tyle do zrobienia! Przygotować obiad na jutro, trzeba też sprawdzić lekcje dzieci, no i w końcu zrobić większe pranie. Niedługo zabraknie nam ręczników!

Zajęta myślami nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje wokół. Dopiero przy klatce schodowej oprzytomniałam. Ktoś zagradzał mi drogę. Podniosłam głowę i nasze spojrzenia się spotkały.

To była ona. Moja macocha.

Tata nie potrafił sam się mną zająć

W języku angielskim jest na to lepsze określenie – stepmother – zastępcza matka. Nie brzmi tak bajkowo i dramatycznie jak macocha. Lingwistyczne rozważania, które przeleciały mi przez głowę, były całkiem nie na miejscu, ale pozwoliły opanować nieco szalejące emocje… Aldona! Kobieta, która tak bardzo zmieniła moje życie. Nie widziałam jej… zaraz, chyba z piętnaście lat, a może dłużej. I wcale nie tęskniłam do jej widoku, chociaż często o niej myślałam. Była w jakiś przewrotny sposób dla mnie ważna. To, co wydarzyło się w dzieciństwie i młodzieńczych latach, nie dawało się wymazać.

Mama osierociła mnie bardzo wcześnie, miałam zaledwie pięć lat. Nie rozumiałam, co się stało, dlaczego zamieszkałam u dziadków. Mój uroczy, zawsze uśmiechnięty ojciec chodził smutny, babcia ukrywała przede mną łzy, a mama nie wracała. Tak chciałam się do niej przytulić, usłyszeć, jak mówi: „Nie płacz, mój króliczku, wszystko będzie dobrze”. Babcia robiła, co mogła, lecz nie była w stanie zastąpić mi jej obecności.

Długo budziłam się w nocy z krzykiem. Dręczyły mnie koszmarne sny. Wołałam przez sen mamę, ale przybiegała tylko babcia. W końcu zrozumiałam, że mama nie wróci. Długo byłam smutnym, cichym dzieckiem. 

To prawda, że czas leczy rany. W końcu i ja wydobyłam się z dziecięcej, bezbrzeżnej rozpaczy. Stopniowo odzyskiwałam należną mojemu młodemu wiekowi radość życia. Babcia, u której ciągle mieszkałam, dbała o to, bym miała się z kim bawić. Nie chodziłam do przedszkola, jednak czas szybko upływał mi w towarzystwie licznych kuzynek.

Często odwiedzał nas tata. Tuż po pogrzebie mieszkał z nami, ale potem wyprowadził się do naszego starego mieszkania. 

– Nie będę w stanie zapewnić Joli opieki – usłyszałam kiedyś przypadkowo. – Przecież pracuję.

– Zostaw ją u nas, synu – babcia nie miała wątpliwości. – I tak nie umiałbyś się nią zająć. U nas niczego Jolusi nie zabraknie, a ty wpadaj jak najczęściej.

Tak minęły dwa lata. Dzięki staraniom dziadków, którzy zbudowali mi bezpieczny świat, byłam wówczas całkiem szczęśliwym dzieckiem. Czas robił swoje. Wspomnienia o mamie stawały się coraz bardziej mgliste.

Pamiętałam o niej, na zawsze pozostała w moim sercu, lecz jej twarz rozmywała się. Gdyby nie zdjęcia, pewnie nawet nie pamiętałabym, jak wyglądała. Jej nieobecność w moim życiu już tak nie bolała. Mogłam funkcjonować jak normalne dziecko.

– Jolciu, poznasz dziś kogoś wyjątkowego – oznajmiła mi pewnej niedzieli babcia, jednak mnie wcale to nie obeszło.

Byłam bez reszty zajęta nowym serwisem dla lalek i niezbyt interesowały mnie sprawy dorosłych. 

Uznał, że rodzina musi mieszkać razem

Babcia westchnęła. Zrozumiała, że się ze mną nie dogada.

Dziecko potrzebuje kobiecej ręki – usłyszałam po chwili, jak mówiła do dziadka. – Ale nie jestem pewna, czy ta Aldona będzie potrafiła ją pokochać. Ma przecież własną córeczkę… 

– Ciii – zaszemrał dziadek. – Jola nie powinna tego słyszeć.

– Jest zajęta zabawą.

– Małe saganki mają duże uszy. Nie nastawiaj jej przeciwko kobiecie, która będzie jej macochą – usłyszałam.

– Bardzo martwię się o naszą wnusię – babcia ściszyła głos. – Jak ułoży się jej życie?

– Ma jeszcze nas. Zawsze będziemy dla niej oparciem – stanowczo odparł dziadek.

Podsłuchana rozmowa bardzo mnie zainteresowała. Macocha? Taka jak w bajkach?   Podekscytowana czekałam na zapowiedzianą wizytę.

Tata i Aldona przybyli punktualnie na obiad. Jej wygląd bardzo mnie rozczarował. Zwykła kobieta. Niewysoka, gładko uczesana, nie przypominała macochy Kopciuszka z ilustracji w mojej książce. Była bardzo stremowana, starała się być miła i zaprzyjaźnić się ze mną, ale szybko straciłam dla niej zainteresowanie.

Pół roku później mój bezpieczny świat zadrżał w posadach.

– Jolu, będziesz mieszkać z nami – oznajmił mi raźno ojciec. – Wracasz do domu!

Patrzyłam okrągłymi oczami na walizki piętrzące się w przedpokoju. Nic nie rozumiałam. Mój dom jest tutaj, u dziadków. Co teraz ze mną będzie?

Babcia też się martwiła:

– Synu, tak nagle? Trzeba jakoś przygotować małą do przeprowadzki.

– Nie ma co tego przeciągać – uciął tata. – Jola wraca tam, gdzie jej miejsce. Aldona nie pracuje, zajmie się nią nie gorzej niż swoją córką. Rodzina powinna mieszkać razem.

I tak się stało.

Oderwałam spojrzenie od stojącej przede mną, starej kobiety. Matki? Macochy? Dużo jej zawdzięczam – dobrego i złego.

Nagle wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Dopóki byłam dzieckiem – nie była dla mnie zła. Opiekowała się mną sumiennie, chociaż brakowało w naszych relacjach serdeczności. Właściwie nie oczekiwałam tego od niej. Zaprzyjaźniłam się z nową siostrzyczką, małą Izą, a mój uroczy ojciec zawsze potrafił otoczyć mnie słowami miłości. Dobrze nam się żyło. Aldona nauczyła mnie tego, co potrafiła najlepiej – jak być wzorową gospodynią i panią domu. Miała decydujący głos, ojciec we wszystkim jej ustępował. Kochał święty spokój i wiedział, jak wymigać się od trudności życia.

Zarabiał na dom i to właściwie wszystko, czego można było od niego oczekiwać. Wychowanie dzieci, zarządzanie skromnymi dochodami, tak by na wszystko starczyło, pozostawało na głowie Aldony. Dziś wiem, jak wiele jej zawdzięczam. Też umiem dobrze gospodarować, pracuję i wzorowo prowadzę dom, a wiele przepisów na popisowe potrawy podpatrzyłam w jej kuchni. Mimo to nie potrafię wybaczyć tego, co mi zrobiła.

Nie chciała, bym została jej córką

Pierwszy zgrzyt nastąpił niedługo po przeprowadzce. Pokłóciłam się z Izą i usłyszałam:

– Nie rządź się! To mój dom i mogę robić, co chcę! Ty masz tylko swojego tatę!

Zdziwiłam się. O co jej chodzi? Ojciec nie chciał mi niczego wyjaśnić, zwróciłam się więc do babci.

– Twój tata adoptował Izę – powiedziała. – To znaczy, że teraz jest również jej tatą.

– To Aldona stała się teraz moją mamą? – dociekałam, nie mogąc zrozumieć zawiłych układów w rodzinie.

– Nie – babcia uciekła wzrokiem – ona jest tylko twoją macochą. Nie chciała cię adoptować.

Ja nie należę do ich rodziny? – spytałam bez tchu, bo mój świat właśnie walił się w gruzy.

– Nie, to nie tak, kochanie – babcia chyba nie umiała wyjaśnić kilkuletniemu dziecku postępowania dorosłych. – Pamiętaj, zawsze możesz liczyć na mnie i dziadka. Nasz dom jest twoim domem. No i masz tatę, który bardzo cię kocha.

Tata… W naszym domu rządziła Aldona, która nie chciała, bym została jej córką. Kim więc jestem? I kim ona jest dla mnie? Czy muszę jej słuchać? Przecież nie jest moją mamą!

Macocha prędko ukróciła wszelkie próby nieposłuszeństwa z mojej strony. Nie, nie była okrutna. Po prostu narzuciła mi swoją niezłomną wolę, jak zwykle. Dzieci miały być grzeczne i w miarę możliwości pomagać w domowych zajęciach – to była jej dewiza. Aldona widziała świat w bardzo prosty sposób. Żadnych rozterek duchowych, zbędnego myślenia. Zakupy miały być zrobione, mieszkanie sprzątnięte, obiad ugotowany, dzieci czysto ubrane. To było najważniejsze. Wszelkie bunty u pasierbicy to fiu-bździu, które jak najszybciej trzeba jej wybić z głowy. Nie dociekała, dlaczego tak się dzieje. Chyba jej to nie interesowało. Porządek w domu musiał być, a ona umiała go zaprowadzić.

I nasze życie weszło w ustalone przez Aldonę koleiny. Nauka, przyjaciółki, domowe obowiązki dały mi pewne poczucie bezpieczeństwa. Uspokoiłam się. Już dawno zrezygnowałam z prób zdobycia uczuć macochy. Być może dlatego, że Aldona nie była zbyt wylewna nawet dla własnej córki. Trzymała nas żelazną ręką, dzięki czemu Iza i ja zawarłyśmy „sojusz uciśnionych”. Solidarnie migałyśmy się od wykonywania jej poleceń, kryłyśmy jedna drugą, chichotałyśmy po kątach, obśmiewając naszą surową matkę-macochę. 

Kiedy skończyłam podstawówkę i dostałam się do liceum, Aldona przygotowała uroczysty obiad. Uważała to za swój obowiązek, tak wypadało. Było bardzo miło, ojciec gratulował mi sukcesu, pod niebiosa wychwalając zdolną córkę. Macocha na swój powściągliwy sposób również dała mi do zrozumienia, że jest ze mnie zadowolona. Byłam szczęśliwa. 

Ten obiad, jak się okazało, był akordem kończącym moje poprawne stosunki z Aldoną. Wina leżała po mojej stronie. Dorastałam. Nie byłam już dzieckiem, którym można się opiekować. Wbrew woli macochy obcięłam długie włosy. W nowej fryzurze wyglądałam jak młoda kobieta, którą powoli się stawałam. Okazało się, że Aldona nie może znieść konkurencji we własnym domu. Okazywała mi to na każdym kroku. Oliwy do ognia dolewał nieświadomie dziadek.

– Moja piękna wnuczka! – wołał niedyplomatycznie przy każdej wizycie. – Ileż ty masz wdzięku, Joluniu! Cała mama!

Zaczął mnie też rozpieszczać. 

– Ładna kobieta wymaga oprawy – mówił, wciskając mi w rękę całkiem pokaźne kwoty. – Kup sobie coś, bo stary dziadek nie zna się na dziewczyńskich fatałaszkach. Będziesz lepiej wiedziała, czego ci potrzeba.

Teraz mogłabym się wreszcie zemścić…

Aldona nic nie mówiła, ale wyraźnie nie była zadowolona. Może się bała, że dziadek (bo babcia już nie żyła) wydziedziczy ojca i zrobi mnie spadkobierczynią swojego pokaźnego, jeszcze przedwojennego majątku? Zaczęła otwarcie okazywać mi niechęć.

Pewnego wieczoru nastąpił wybuch. Aldona długo grzebała w szufladzie, w której – jak wszyscy wiedzieliśmy – trzymała pieniądze na domowe wydatki.

– NIE MA! – krzyknęła nagle.  Kto je zabrał?!

Patrzyła tylko na mnie. Zrobiło mi się gorąco. Nigdy nie wzięłabym rodzinnych pieniędzy! Nie byłam złodziejką!

– Ostatnio kupiłaś drogą spódniczkę – macocha oskarżycielsko wycelowała we mnie palec. Skąd miałaś na nią pieniądze?

– Aldona, tego już za wiele… – włączył się mój tata.

– Milcz! Nie kryj jej! Mam dosyć niewdzięczności Jolki! Wychowałam obce dziecko i oto, jak mi się odwdzięcza! Nie będę mieszkała z nią pod jednym dachem. Albo ona, albo ja!

Cisza, która nastała po jej ultimatum, boleśnie dzwoniła mi w uszach. Nikt się nie odezwał.

Tato! Powiedz coś!

– Aldonko, to tylko dziecko – powiedział niepewnie ojciec.

– Skończyła 18 lat! Jest dorosła. Nie będę jej dłużej tolerowała w moim domu.

Podniosłam się powoli.

Teraz mogłabym się wreszcie zemścić…

Bez słowa, z mocno bijącym sercem, poszłam do swojego pokoju. Jak automat spakowałam niezbędne rzeczy do małej walizki. Włożyłam kurtkę i otworzyłam drzwi. Za mną stanął ojciec.

– Jolu, przykro mi – szepnął, nie patrząc na mnie. – Jeszcze się wszystko ułoży, zobaczysz.

Tylko na tyle umiał się zdobyć.

Zamknęłam za sobą drzwi rodzinnego domu. Nigdy więcej tam nie wróciłam. Na dwa lata przeniosłam się do dziadka, później wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci. Mieszkaliśmy kilka ulic dalej, ale nigdy nie spotkałam Aldony. Aż do dziś.

– Co tutaj robisz? – spojrzałam na kobietę, która mnie wychowała, a potem pozbawiła rodzinnego domu. – Po co tutaj przyszłaś? – zapytałam zimnym tonem.

Nic nie mówiła, jednak spojrzenie jej wyblakłych oczu przewiercało mnie na wylot.

– Widzę, że nie masz nic do powiedzenia, więc mnie przepuść, dzieci na mnie czekają.

Aldona ożywiła się.

– Dzieci… Moje wnuki. Chciałabym je zobaczyć. Proszę…

Jej głos przybrał miękki ton. Moja twarda i nieustępliwa macocha tęskniła za wnukami! Własnych nie miała – Iza, która wyjechała do Irlandii na stałe, nie urodziła jeszcze dziecka. Aldona „adoptowała” więc moje – drugiej, niechcianej nie-córki. Patrzyłam na starą kobietę, która kiedyś nie potrafiła być matką, jakby zachowując pokłady czułości dla wnuków.  Poszłam do domu…

Jeszcze nie wiem, co zrobię. Skorzystać z okazji i odpłacić Aldonie za to, że wyrzuciła mnie z domu? Chyba nie mam na to ochoty. Nie zapomnę jej tego, ale pamiętam również, że wcześniej troszczyła się o mnie, jak umiała. Nigdy nie mówiłam do niej „mamo”. Czy będę umiała powiedzieć dzieciom, aby zwracały się do niej „babciu”?

Czytaj także:
„Macocha traktowała mnie jak Kopciucha, który na nic nie zasługuje. Tylko mnie żaden książę nie wyrwał z tego koszmaru”
„Macocha je sobie z dziubków z kochankiem, a ojciec udaje ślepego i obsypuje ją złotem. Nie pozwolę, by żmija zabrała to, co moje”
„Macocha chciała zastąpić mi matkę. Nie potrafiłam jej pokochać, więc postanowiła się zemścić. Odcięła mnie od rodziny”

Redakcja poleca

REKLAMA