Odkąd skończyłam sześćdziesiątkę, świat jest jak za mgłą; zamazany, niewyraźny, szary...
– Idź do okulisty i zmień szkła – śmieje się moja siostra. – Marudzenie nic nie pomoże!
Jest młodsza o dwanaście lat. Niczego nie rozumie…
Wczoraj coś mi upadło; musiałam przyklęknąć, a potem nie mogłam się podnieść. Jeszcze nie tak dawno byłam jak fryga… Szast-prast i po robocie. Teraz jedno okno myję cały dzień. Wszystko robię na raty, a na zakupy nie ruszam się bez kartki, bo pozapominam!
Od pięciu lat jestem sama. Mąż odszedł nagle, na serce. Syn chciał mnie zabrać do siebie, ale się nie zgodziłam. Ponad rok byłam w żałobie. Chodziłam tylko w czarnych ciuchach i to mi zostało do dzisiaj. W czerni czuję się bezpiecznie… Schowana, niewidoczna, mniejsza.
Siostra pierwsza dała mi do myślenia
Przez ten rok codziennie byłam na cmentarzu. Strasznie rozpaczałam, aż wreszcie stary ksiądz, u którego się spowiadałam, prawie na mnie nakrzyczał.
– Ty uprawiasz kult śmierci! – mówił, wyraźnie poruszony. – A masz iść w stronę życia, bo przecież jesteś żywa, nie umarła… Poza tym męczysz tę duszę, która już odeszła. Nie pozwolisz jej odpoczywać, zakłócasz wieczny spokój swoim płakaniem. To jest grzech!
– Ale ja cierpię… – próbowałam się tłumaczyć.
– Rozumiem i współczuję. Jednak pomyśl, ile w tym twoim biadoleniu jest egoizmu i niezgody na wolę Bożą.
Chyba jego słowa sprawiły, że powoli zaczęłam wychodzić z mroku. A może upływ czasu?
Jednak najbardziej pomogła mi siostra. Powiedziała kiedyś:
– Przestałabyś już chlipać! Jesteś taka pewna, że twój Zdzisiek na to zasługiwał?
Trzasnęłam drzwiami i długo nie chciałam z nią gadać. Lecz powoli dotarło do mnie, że… musiała mieć powód! Przypomniałam sobie, jak w ostatnich latach jego życia jakoś między nimi iskrzyło. Dogryzali sobie, raz czy dwa nawet ostro się pokłócili… Kiedy pytałam, o co im poszło, żadne nie było skłonne do zwierzeń.
– Głupoty jakieś – machał ręką mój mąż. – Twoja siostrunia się czepia nie wiadomo o co! Może hormony w niej buzują?
Ona także kręciła: że Zdzisiek ją wkurzył, ale to nic ważnego. Więc dałam spokój, choć ziarno podejrzliwości zostało zasiane. Pewnie by nie wykiełkowało, gdyby nie przypadek…
Spotkałam w galerii handlowej dawnego znajomego. Kiedyś z nim i jego żoną bardzo się kolegowaliśmy, lecz jakoś ta zażyłość się skończyła. Dopytywałam męża, czy nie wie, co się stało i dlaczego oni do nas nie przychodzą i nie telefonują, ale niczego się nie dowiedziałam.
– Przecież pracujecie w jednej firmie – dziwiłam się. – Zapytaj, czemu się tak odsunęli. Może ich zaproś na kolację?
– Nie chcą, to nie! – złościł się. – Bez łaski!
Na pogrzebie też nie byli i to wydawało mi się tak dziwne, że kiedy zobaczyłam tego znajomego niespodziewanie przy stoisku z elektroniką, zawahałam się, czy w ogóle podejść.
Ciekawość i dawna sympatia zwyciężyły…
– Cześć, Leszek – odezwałam się. – Poznajesz?
Zmieszał się. Wyglądał, jakby chciał uciec. Bardzo się fizycznie zmienił. Jego szpakowata czupryna posiwiała, schudł, a co najdziwniejsze, on, zawsze wymuskany elegancik, straszył trzydniowym zarostem!
– Spieszę się – wymamrotał, ale nie dałam się zbyć.
– O nie! – powiedziałam stanowczo. – Nie puszczę cię, zanim nie powiesz, co się stało, że przestaliście nas odwiedzać.
Przyjrzał mi się i zapytał:
– Naprawdę nie wiesz? A może tylko udajesz?
– Czego nie wiem? Dlaczego miałabym udawać? I po co?
– Kobiety robią różne rzeczy, których nie rozumiem. Udają, kłamią, kręcą…
Nigdy wcześniej nie był taki niegrzeczny. Zrozumiałam, że coś się za tym kryje…
– Nie chcesz ze mną gadać, to powiedz szczerze – wypaliłam. – Odkąd umarł Zdzisiek, już mnie nic nie zaboli. Tylko nie rozumiem, czemu się wściekasz. Co ja ci złego zrobiłam?
– A zrobiłaś, zrobiłaś! – wybuchnął nagle. – Po co tak długo tolerowałaś, ukrywałaś ten ich romans? Dla ludzi siedziałaś cicho? Dla opinii? Dla spokojnego, wygodnego życia? I nawet teraz udajesz żałobę! A może faktycznie uważasz, że nic się nie stało? Twój facet miał kochankę na boku, ale przecież do domu zawsze wracał… To ci wystarczało?
Oniemiałam. Słyszałam, co do mnie mówi, pojmowałam znaczenie poszczególnych słów, a jednak nie składały się one w całość. Nic nie rozumiałam. Po chwili zrobiło mi się słabo. Na szczęście staliśmy blisko ławeczki, więc po zrobieniu paru chwiejnych kroków mogłam usiąść. W lustrze wiszącym naprzeciwko widziałam swoją twarz. Byłam biała jak kreda…
O Boże, to nie może być prawda!
– Idź sobie – z trudem wymamrotałam do Leszka, który wachlował mnie gazetą. – Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
– Boże! – usłyszałam. – Nie wiedziałaś, naprawdę?! Niemożliwe! Co ja narobiłem!
Niestety, wylądowałam na kardiologii. Silny stres spowodował stan przedzawałowy. W szpitalu zrobili mi badania i okazało się, że mam początki wieńcówki, muszę zacząć się leczyć, muszę się oszczędzać.
Leszek podobno był w szpitalu kilka razy dziennie, choć zapowiedziałam, żeby go do mnie nie wpuszczano. Nie chciałam nikogo widzieć. Musiałam przemyśleć swoje życie. Po paru dniach zgodziłam się na krótką wizytę mojej siostry.
– Kiedy ich nakryłaś? – zapytałam ją wprost.
– Prawie na początku, ale co mogłam zrobić?
– Mogłaś mi powiedzieć.
– Nie mogłam. Zdzisiek twierdził, że to przelotny romans, a ty o wszystkim wiesz, ale dajesz mu wolną rękę.
– Mogłaś mnie chociaż zapytać, czy to prawda…
– Nie mogłam. Wmówił mi, że taka jest między wami umowa i się wściekniesz, kiedy się dowiesz, że ktoś jeszcze w tym jest i wie o sprawie. Podobno chciałaś tajemnicy przed całym światem! W małżeństwach są tajemnice, nikomu nic do tego!
– Leszek też tak myślał.
– Jego żona mu to wmówiła. Niby ty nie nadajesz się do seksu, więc pozwalasz Zdzichowi na kochanki. Między wami jest układ: ty się nie pieklisz, on cię nie zostawia!
Kazałam jej przestać. Dopiero po powrocie do domu dowiedziałam się więcej… Leszek i jego żona byli już po rozwodzie. Ona jeszcze przed śmiercią Zdzicha wyjechała do Włoch i tam pracowała jako opiekunka jakiegoś zamożnego staruszka. Miała nadzieję, że go omota i poślubi, więc zażądała rozwodu. Leszek myślał, że to przez Zdzicha; dopiero po jego śmierci zorientował się co i jak.
Oboje zostaliśmy skrzywdzeni
Bardzo wszystko przeżywał, a winą za całe zło obarczył przede wszystkim mnie! Bo milczałam, bo się godziłam na takie świństwa i dla pozorów tolerowałam zdrady i oszustwa! Szczytem mojego rzekomego cynizmu była żałoba, którą manifestowałam dla ludzkich oczu i opinii. Kiedy się zorientował, jaka jest prawda, podobno przeżył szok. Nie wiedział, jak ma mnie prosić o wybaczenie…
Wreszcie szczerze pogadaliśmy. Oboje byliśmy pokrzywdzeni, baliśmy się komuś zaufać, nie chciało nam się żyć!
– Bo i po co? – pytał Leszek. – Budzę się i myślę, że nie warto wstawać z łóżka. Nikt na mnie nie czeka. Jestem jak wrak…
– Ja też. Chciałabym przestać myśleć, bo tylko jedno mam w głowie: jak mogłam być tak głupia i ślepa?! – wzdychałam.
– Nie obwiniaj siebie – tłumaczył mi Leszek. – Jesteś szczera i masz dobre serce.
Siedział pod lampą i te jego białe włosy lśniły w świetle, wyglądały jak srebrne… Miałam ochotę je pogładzić, zanurzyć w nich rękę...
– Lubisz racuchy? – zapytałam nagle.
Odparł, że przepada, a szczególnie lubi takie z jabłkami.
– To ci jutro zrobię – obiecałam. – Przyjdź na obiad.
– Nareszcie będę miał po co wstać z łóżka! – zaśmiał się. – Przy okazji naprawię ci ten zawias w szafce pod zlewozmywakiem. Ciągle się otwiera…
– A nie poszedłbyś ze mną…– zaczęłam, ale on mi przerwał:
– Na cmentarz? Nie. Nigdy!
– Do schroniska dla zwierząt – uspokoiłam go. – Zawsze chciałam mieć kota. Teraz nareszcie mogę. Chcę przygarnąć jakiegoś biedaka…
– Oczywiście. Lubię koty.
Uśmiechnięta zamknęłam za nim drzwi i poczułam, że już zaczynam czekać na to jutro.
Bo moje życie zaczyna się na nowo. Nadchodzi niemłoda, po przejściach, trochę poobijana, siwa, ale jednak… MIŁOŚĆ!
Czytaj także:
„Byłam chorobliwie zazdrosna, że syn ma świetny kontakt ze swoim ojcem, a moim byłym mężem. Utrudniałam im kontakty”
„Mama obwiniała ojca o śmierć brata. Rodziców pierwszy raz spotkała wspólna tragedia i zupełnie ich przerosła”
„Ten tragiczny wypadek przeżyłam tylko ja z mężem. Nasz 19-letni syn odszedł, musieliśmy spełnić jego ostatnią wolę”