Szeroki, ciemny korytarz nie nastrajał mnie zbyt optymistycznie. Siedziałam na ławce i patrzyłam na swoje nazwisko na wokandzie. Nigdy nie byłam w sądzie nawet jako świadek. A dziś debiutowałam jako pozwana. W sprawie o rozwód.
– Nie sądziłam, że dożyję takiej chwili – westchnęłam pod nosem.
– Anka, przecież powiedziałaś, że nie będziesz mi robić problemów! Grażyna mówiła, żeby… – mój jeszcze mąż nie zdołał dokończyć, bo spiorunowałam go wzrokiem.
– To, że z nią jesteś, to jedno, ale naprawdę nie musisz mi na każdym kroku opowiadać, co Grażyna myśli. Grażyna to, Grażyna tamto… Szkoda, że jeszcze jej tu nie przyprowadziłeś – wycedziłam.
Mirek zamilkł i wbił wzrok w podłogę
Wiedziałam, jak bardzo mu zależy, żeby wyjść z sądu rozwiedzionym. Wiedziałam też, że mimo wszystko nie chce mnie ranić. Wzięłam głęboki wdech.
– Spokojnie. Nie rozmyśliłam się. Tylko to miejsce mnie jakoś stresuje. Będzie tak, jak się umawialiśmy. Szybki rozwód bez orzekania o winie. I za godzinę będzie po wszystkim – wskrzesiłam w sobie resztkę entuzjazmu, a Mirek odwzajemnił mi się lekkim uśmiechem.
W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że po dwudziestu latach małżeństwa zostanę rozwódką. Ani tego, że zamiast zalewać się łzami czy ciskać w niewiernego męża talerzami, tuż przed rozprawą będę go… podnosić na duchu. Nie byliśmy z Mirkiem małżeństwem doskonałym, ale takich nieperfekcyjnych par jak my są na świecie pewnie miliony. Byliśmy zwyczajni. Nie namiętni. Nie szaleni. Rutynowi, ale zgodni. Na co dzień każde z nas skupione było na swej pracy, a wieczorami na odrębnych pasjach. W weekendy razem pielęgnowaliśmy ogródek, raz w roku wyjeżdżaliśmy nad morze. Ja mogłam godzinami leżeć na plaży. Mirek nienawidził opalania, więc spotykaliśmy się głównie na wieczornych spacerach. Seks? Dwa, trzy razy w miesiącu. Zawsze tak samo.
Uchodziliśmy za dobrą parę. „Wy się nigdy nie kłócicie!” – nie mogły się nadziwić moje koleżanki z pracy, które ciągle narzekały na małżeńskie potyczki. To fakt. Rzadko się z Mirkiem spieraliśmy. W czym tkwił sekret naszej zgodności? W niczym dobrym. Nie było spięć i wyładowań, bo między nami nie było emocji. Ani dobrych, ani złych. I pewnie w takim spokojnym stylu odhaczalibyśmy kolejne rocznice, gdyby pewnego dnia mój mąż… nie zakochał się w koleżance z pracy. Pół roku temu do jego oddziału dołączyła Grażyna. Rudowłosa wdowa. Mirek najpierw opowiadał mi, jaka jest zorganizowana, jak świetnie robi raporty, jak doskonale radzi sobie z klientami. A potem coraz częściej wspominał o jej miłości do górskich wycieczek i wypadów pod namiot. Gdy zobaczyłam, jak mój czterdziestotrzyletni mąż wyciąga z piwnicy naszą starą dwójkę z tropikiem, już wiedziałam, co się święci.
Mirek zarzekał się wprawdzie, że nic się nie dzieje, że na weekend nad jezioro jedzie cały jego bank, ale miał taki błysk w oku, jaki ostatni raz widziałam u niego jeszcze przed maturą. I nijak nie umiał tego ukryć. Było mi trochę przykro, ale mój świat się nie zawalił.
Zdałam sobie sprawę, że nie kocham już Mirka
Lubiłam go, szanowałam, ale nie kochałam. Kiedy więc po weekendzie powiedział, że musimy porozmawiać, byłam zadziwiająco spokojna.
– Aniu, między nami jest, jak jest, co ci będę tłumaczył… A Grażyna… Ona wyzwoliła we mnie coś, o istnieniu czego już dawno zapomniałem. Przy niej czuję, że znowu żyję… Przepraszam cię, ale ja już dłużej tak nie mogę. Nie chcę romansować na boku, nie chcę cię oszukiwać. Chcę za to znowu czuć te motyle w brzuchu, chcę robić szalone rzeczy w łóżku…
– …i na tym zakończ swą opowieść – przerwałam mu w pół słowa, bojąc się, że mój mąż uraczy mnie za chwilę trzema zdaniami za dużo. – Dam ci ten rozwód, tylko musimy jakoś to wszystko uregulować. Nie mam doświadczenia w rozstawaniu się. Nie wiem, co się robi ze wspólnym domem, z pamiątkami czy samochodem.
Kiedy referowałam przyjaciółce tę rozmowę, Maria aż przecierała oczy ze zdumienia.
– Mąż ci mówi, że cię zdradza, a ty masz problem, jak się zabrać za podział domu? Ty jesteś normalna? – nie dowierzała.
– Ja go już nie kocham. Pewnie będę za nim tęsknić, zwłaszcza w tych momentach kiedy zawsze razem wyjeżdżaliśmy, a dom wieczorami będzie bezsensownie pusty… – zawiesiłam głos. – Ale nas już poza współmieszkaniem nic nie łączy. Taka jest prawda. Więc formalne zakończenie tego stanu jest chyba dobrym rozwiązaniem.
– Powinnaś mieć na drugie Śnieżka. Albo Królowa Lodu. Jesteś jak głaz bez uczuć – pokręciła głową z dezaprobatą.
Podział majątku wyglądał tak jak pierwsza rozmowa o rozwodzie. Konkretnie i z klasą. Mirek zostawił mi dom, wziął samochód i trochę pamiątek. Promieniał.
Widziałam, jak nowa miłość go uskrzydliła
– On się zachowuje, jakby miał z szesnaście lat. Jakie to wspaniałe! Wiesz co, właściwie nie dziwię się, że poszedł za uczuciami – zachwycała się Marysia, rozciągając się na leżaku w moim ogrodzie.
– Jak dla mnie lekko żałosne, bo to miłość przesłoniła mu cały świat, ale niech mu będzie – podsumowałam beznamiętnie.
– Zazdrościsz i tyle – zdiagnozowała Marysia, nalewając nam wino.
Może i miała trochę racji, ale problem w tym, że ja nigdy nie wierzyłam w porywy serca. Kiedy moja przyjaciółka kolejny raz wpadała do nas i od progu krzyczała: „Zakochałam się jak jeszcze nigdy w nikim!”, patrzyłam na nią z politowaniem. Wyznawałam zasadę, że miejsce wielkich miłości jest w książkach, a życia nie buduje się na uniesieniach.
– Czy ty kiedyś byłaś w ogóle szaleńczo zakochana? – drążyła temat Marysia. – A zaraz, przecież ty poza Mirkiem nigdy nie miałaś żadnego innego faceta! – na te słowa aż się wzdrygnęła.
– Wiesz, że poznaliśmy się z Mirkiem jeszcze w liceum. Nie było trzęsienia ziemi, ale lubiłam spędzać z nim czas. A potem mi się oświadczył, więc wzięliśmy ślub.
– No, love story jak z obrazka – zaśmiała się całą sobą.
Trzeba przyznać, że Marysia w temacie historii miłosnych miała doświadczenie – na koncie dwa małżeństwa, a ostatnio niezliczoną ilość randek z kolejnymi nowymi znajomymi z internetu. I odkąd pamiętam, przy każdej możliwej okazji lekko drwiła z mojego, jak to określała, „beznamiętnego małżeństwa z rozsądku”. Wyraz temu dała także tuż po moim rozwodzie. Kiedy wyszłam z sądu, Marysia czekała na mnie przed budynkiem obwieszona… balonami.
– Witaj w gronie singielek z odzysku! Gratulacje! – szczebiotała moja przyjaciółka, wręczając mi różową szarfę z napisem „Życie zaczyna się po rozwodzie” i pęk balonów z tym samym hasłem.
– Oszalałaś? Co to jest? – rozglądałam się nerwowo, czy nikt nie widzi tego show.
– To symbol nowego początku! I zaproszenie do świata randek i flirtów – klaskała w dłonie. – Może w końcu uda ci się przeżyć coś wspaniałego!
Ja jednak nie miałam ochoty robić z siebie wariatki i biegać na randki z nieznajomymi. Kiedy wyjaśniłam Marysi, że na dzieci jestem już za stara, a porywy serca są nie dla mnie, zastygła w bezruchu.
Było to dla mnie żenujące
– To co ty będziesz robić w życiu sama?
– Otworzę swój biznes! – wypaliłam.
– Ty? A jaki biznes może otworzyć czterdziestotrzyletnia nauczycielka polskiego?
– Herbaciarnię. Taką malutką, przytulną, pachnącą herbatami z całego świata. Z regałami wypełnionymi książkami. Każdy, kto przyjdzie, będzie mógł nie tylko napić się pysznej herbaty, ale też zatopić się w ulubionej lekturze, którą ja mu polecę. Może nawet wypożyczy ją na kilka dni…
– Czy ty się dobrze czujesz? Te sądowe emocje chyba ci zaszkodziły – zaniepokoiła się Marysia.
Ale ja, zaskoczona tą wizją, nagle poczułam się doskonale. Zawsze po cichu marzyłam o porzuceniu pracy nauczycielki – z biegiem lat miałam coraz mniej cierpliwości do gardzących lekturami licealistów. A teraz, gdy spontanicznie wyartykułowałam przyjaciółce swoje skryte marzenie, poczułam, że to może się udać.
– Bo jak zmieniać, to wszystko! – obwieściłam dziarsko, wyrywając Marysi z ręki tę koszmarnie kiczowatą szarfę.
W kolejnych tygodniach przeczesywałam internet w poszukiwaniu informacji, jak zabrać się do spełnienia swej szalonej wizji. Nim złożyłam wypowiedzenie w szkole, miałam już wynajęty niewielki lokal w centrum miasta, napisany własnoręcznie projekt i dwadzieścia tysięcy dotacji na prowadzenie „Herbaty z cukrem i z książką”. Pół roku później lekko stremowana, ale szczęśliwa witałam swoich pierwszych gości. Wszystko szło tak dobrze, że postanowiłam poszerzyć ofertę o małą cukierenkę.
Wzięłam pożyczkę na sprzęt gastronomiczny
I mniej więcej wtedy, kiedy kończyłam ustawiać świeżo upieczone serniki w ladzie chłodniczej, pierwszy raz na horyzoncie mojego szczęścia pojawiły się czarne chmury. Miały dźwięk młota pneumatycznego kującego ulicę.
– Co u licha? – zapytałam samą siebie, wyskakując na chodnik.
Tuż przed schodami mojej herbaciarni o mały włos nie zderzyłam się z nim. Wysoki, szpakowaty brunet w kamizelce z napisem „kierownik budowy” cudem uniknął ciosu drzwiami.
– Jeśli z taką samą pasją serwuje pani herbatę, jak otwiera drzwi, to właśnie znalazłem się w niebie – uśmiechnął się promiennie.
Poczułam, jak oblewa mnie rumieniec.
– Przepraszam, nie chciałam pana zabić. Byłam tylko ciekawa, co to za hałasy… – dukałam niczym uczeń pod tablicą.
– Oficjalna nazwa tego zamieszania to „Przebudowa ulicy Kolejowej wraz z niezbędną infrastrukturą techniczną”, a mówiąc bardziej obrazowo, przez jakiś czas nie będzie tu jezdni, chodnika i oświetlenia. Będą za to moi uwijający się niczym mróweczki robotnicy, no i ja – skłonił się teatralnie nieznajomy.
I znów ten uśmiech, od którego zrobiło mi się gorąco. Przełknęłam ślinę. Stanowczo zbyt głośno, bo nieznajomy natychmiast zareagował.
– Widzę, że nie tylko ja mam ochotę na coś do picia. Czy to duży nietakt zaprosić gospodynię herbaciarni na herbatę?
Podniosłam ręce w geście kapitulacji. Chociaż byłam zszokowana i wściekła wizją kompleksowego remontu ulicy, przy której właśnie usiłowałam prowadzić swój wymarzony biznes, obecność tego mężczyzny kompletnie mnie obezwładniła. Kazimierz, bo tak miał na imię, opowiedział mi, czego mogę się spodziewać w najbliższych tygodniach i ile ta przebudowa potrwa. Ja odwdzięczyłam się opowieścią o mojej nowo narodzonej herbaciarni, która ledwie się otworzyła, a za chwilę zniknie w kurzu przebudowy.
– Przykro mi, pani Anno, że rozpoczynamy remont w momencie, kiedy – delikatnie mówiąc – nie jest on pani do niczego potrzebny… Obiecuję, że będziemy robić wszystko, co w naszej mocy, żeby jak najmniej pani szkodzić. Pomyślimy o jakiejś tymczasowej kładce do lokalu. Takie wspaniałe miejsce nie może zostać odcięte od świata – głośno myślał, popijając czerwoną herbatę i przyglądając się raz mnie, raz książkom.
Przychodzili tylko budowlańcy, by skorzystać z toalety I chociaż robotnicy już kilka dni później ułożyli specjalnie dla mnie mały, prowizoryczny chodniczek, herbaciarnia świeciła pustkami. Mało komu chciało się przedzierać przez wykopy i hałdy piachu.
Byłam przerażona
Zainwestowałam w to miejsce całe swe serce i wszystkie oszczędności, jakie miałam. O zaciągniętym kredycie nawet nie wspominając. Patrzyłam na codzienne utargi i mój lęk rósł. Pod koniec miesiąca do mojej herbaciarni trafiali już tylko robotnicy z placu budowy. Głównie po to, by skorzystać z toalety. Bo koneserami dobrej książki ani angielskiej herbaty zdecydowanie nie byli. Jedynym stałym gościem „Herbaty z cukrem i z książką” był Kazimierz. Był doskonałym rozmówcą i fanem herbaty Pu-erh. Okazało się, że lubimy podobne książki i oboje ostatnio zaczytujemy się w szwedzkich kryminałach.
– Jak bardzo jest źle? – zapytał mnie pewnego dnia.
– Dramatycznie. Z utargu nie wystarcza mi nawet na czynsz, kredyt nie ma wakacji w związku z budową, a moje oszczędności topnieją – spuściłam wzrok. – Jak tak dalej pójdzie, to chyba zacznę wyprzedawać książki.
Nim się spostrzegłam, położył dłoń na mojej dłoni. Przeszyła mnie fala gorąca. Drgnęłam.
– Przepraszam. Nie powinienem. Po prostu… Chciałem… – tym razem to pan kierownik dukał bez ładu i składu.
Z opresji wybawił go jeden z budowlańców, który nagle wszedł do lokalu.
– Wiedziałem, że szefa tu znajdę. Jest problem z tą rurą… – zaczął bez większych wstępów.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Ostatnio kilka razy złapałam się na tym, że moje myśli krążą wokół Kazimierza. Mimo że mój biznes ledwie zipie, każdego ranka biegłam do herbaciarni jak na skrzydłach. Bo wiedziałam, że spotkam w niej Kazimierza.
„Ja chyba zwariowałam” – zganiłam sama siebie. „Lubię go, ale to przecież tylko zwykła ludzka sympatia. Nic więcej”.
Innego zdania była Marysia
Kiedy pokonała remontowe zasieki i weszła do herbaciarni, najpierw sklęła wszechobecne błoto, ale kiedy już doprowadziła do ładu swoje szpilki, przyjrzała mi się badawczo i wypaliła:
– To ja tu jestem pewna, że ujrzę zapłakaną, poszarzałą Anię, a moja Aneczka, chociaż zaraz pójdzie z torbami przez te wykopki, promienieje! Szybko mi mów, o co tu chodzi – wycelowała palec we mnie.
– O nic… Staram się nie załamywać… Myślę pozytywnie – wymyślałam na biegu, czując, że nie wypadam zbyt przekonująco.
I wtedy do herbaciarni wszedł Kazimierz. Na jego widok mimowolnie się uśmiechnęłam. On odwzajemnił mój uśmiech.
– No to już wszystko wiem! – klasnęła w ręce moja przyjaciółka, a ja zaczerwieniłam się aż po cebulki włosów.
– Marysiu, przestań. To pan Kazimierz, kierownik budowy – próbowałam odzyskać rezon.
– Marysia, przyjaciółka tej pięknej, wspaniałej kobiety. Ale! To, że Ania taka jest, to już pan przecież wie – puściła nam oko.
Miałam ochotę ją udusić. Spojrzałam na Kazimierza. On też oblał się rumieńcem.
– Nie będę może paniom przeszkadzał. Wpadnę później, Aniu… – i wyszedł.
Nie zdążył jeszcze dobrze zamknąć drzwi, kiedy Marysia rozpoczęła taniec radości.
– Świat się skończył, piekło zamarzło! Moja Anna się zakochała! W końcu! I to jak nastolatka. A tak z Mirka kpiłaś! A tu bum – strzała Amora dosięgnęła i ciebie. I to gdzie? Na placu budowy – nakręcała się moja przyjaciółka.
W innych okolicznościach pewnie próbowałabym przerwać jej słowotok i wdałabym się w żarliwą dyskusję. Ale nie dziś. Spojrzałam w okno. Mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem Kazimierza. Uśmiechnęłam się i pomachałam mu. Nie wiem, czy moja herbaciarnia przetrwa remont ulicy, ale wiem, że musiałam ją otworzyć chociażby po to, by w czterdziestym trzecim roku życia dowiedzieć się, że wichry namiętności wieją nie tylko na kartach romantycznych powieści…
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”