Mam starszą siostrę, jednak od kiedy pamiętam, to ja zawsze byłam oczkiem w głowie rodziców i dziadków. Może to dzięki tym blond loczkom i jasnoniebieskim oczom? A może dlatego, że jako bobas dużo chorowałam i długo wszystko kręciło się wokół mnie. Tak czy siak, miałam łatwiej niż Magda i chętnie ze swoich przywilejów korzystałam.
Przez podstawową i średnią edukację ledwo przebrnęłam – nawet nie z braku zdolności, co raczej chęci. Od nauki wolałam dyskoteki i randki. Po maturze czekały mnie pierwsze dorosłe wakacje. Oczywiście planowałam spędzić je z moim ówczesnym ukochanym, Grzesiem. Na wyjazd rodzice zgodzili się pod warunkiem, że wcześniej przyprowadzę go do domu.
Nawet im się spodobał. Nic dziwnego – na dyskotece poderwałam studenta trzeciego roku medycyny, przystojnego i miłego na dodatek. Dostałam błogosławieństwo na wyjazd. Myślę, że rodzicie po cichu liczyli na to, że przy takim porządnym chłopaku trochę się ustatkuję.
Dwa miesiące później byłam w ciąży
A właśnie planowałam wyjazd do Anglii! Moja koleżanka Iwona opiekowała się domem bogatych Angoli, którzy wyjechali na urlop. Miałyśmy więc niezłą metę i wielkie plany na szaleństwa w londyńskich klubach. Nawet zastanawiałam się nad tym wyjazdem, ale rodzice przekonali mnie, że to nie jest dobry pomysł. Podeszli mnie nieźle, bo powiedzieli, że lada chwila zacznę mieć mdłości i bardzo utyję. Grzesiek bardzo się przejął perspektywą ojcostwa. Namawiał mnie na ślub.
– Zwariowałeś? Nie pójdę do ślubu gruba jak wieloryb – piekliłam się. – Jak już urodzę to dziecko i wrócę do przyzwoitego wyglądu, będziemy mogli o tym rozmawiać. Grzegorz chciał, żebyśmy zamieszkali razem, ale mnie ta perspektywa przerażała. Powiedziałam, że do porodu wolę zostać u rodziców. Wiedziałam, co robię. Oboje przyszli dziadkowie i przyszła ciocia Madzia dbali o mnie jak o największy skarb.
A kiedy urodziła się mała, dosłownie wyrywali ją sobie z rąk. Kąpali ją, przewijali i z wielką radością wychodzili na spacery. Mnie dziecko jakoś nie rozczulało, wolałam zajmować się swoimi sprawami. Grzegorz przychodził codziennie i stale marudził o wspólnym mieszkaniu i ślubie. Nie chciałam tego – przecież jego nie byłoby całymi dniami, więc musiałabym sama zajmować się dzieckiem. No i zostało po staremu.
Hania skończyła rok, kiedy dostałam propozycję wyjazdu do Anglii. Tamta moja koleżanka załatwiła sobie dobrą pracę w porcie jachtowym w niedużym mieście na południowym wybrzeżu. Szukali jeszcze jednej dziewczyny i Iwona pomyślała o mnie. Wtedy po raz pierwszy rodzina nie stanęła po mojej stronie.
– Hania potrzebuje matki – tłumaczyła mama. – Nie możesz jej teraz zostawić, jest jeszcze malutka.
– Nie mam zamiaru rezygnować ze swoich planów z jej powodu – powiedziałam stanowczo. – W końcu ma ojca, dziadków i ukochaną ciocię. Chyba nic się nie stanie, jak poopiekujecie się nią przez kilka miesięcy? – zapytałam.
– Ty jesteś już na emeryturze – przypomniałam mamie.
W Anglii mi się spodobało
Wynajęłyśmy z Iwonką dwa osobne pokoje w dużym domu z ogrodem. Mieszkało tam jeszcze belgijskie małżeństwo, był też jakiś Anglik informatyk, który rzadko bywał w domu. Pracowałyśmy w klubie jachtowym jako kelnerki i barmanki na zmianę. Forsa może nie była duża, ale na rachunki i wesołe życie wystarczało. Najbardziej irytowały mnie telefony z domu i od Grześka.
On miał wiecznie pretensje o to, że za rzadko dzwonię, że nie interesuję się dzieckiem, nim. Nie rozumiał, że jestem młoda i mam prawo trochę pożyć!
Kiedyś zadzwonił i powiedział, że jestem wyrodną matką, więc on zajmie się naszym dzieckiem i pozbawi mnie praw rodzicielskich. Nie uwierzyłam mu i szybko o tym zapomniałam. W moim życiu co rusz pojawiali się jacyś mężczyźni, ale z żadnym nie związałam się na dłużej. Zresztą oni chyba też nie myśleli o mnie poważnie. W końcu było to towarzystwo poznawane w barach, klubach i na mocno zakrapianych imprezach. No i dobrze. Planowałam sobie, że pobawię się, poszaleję, może coś tam odłożę, a potem wrócę do Polski i wyjdę za mąż za mojego statecznego Grzesia, który w międzyczasie już został lekarzem.
Czas płynął mi w Anglii szybko i nawet nie zauważyłam, kiedy minęły prawie cztery lata. Wiele się w tym czasie działo, kilka razy zmieniłyśmy z Iwoną pracę i mieszkanie, ale było super. Każdy telefon z Polski i to ciągle powtarzane pytanie „kiedy wracasz?” doprowadzały mnie do szału. Właśnie miałam wychodzić na przyjęcie do znajomych, kiedy zadzwoniła Magda. Na początku nie bardzo miałam ochotę odbierać, ale coś mnie tknęło.
– No co tam? Mów szybko, bo się śpieszę – powiedziałam poirytowanym głosem. – Dziecko chore czy co?
– Chciałabym, żebyś przyjechała na mój ślub – usłyszałam.
– Wychodzisz za mąż? To super – perspektywa wesela siostry nieźle mnie nakręcała. Przyjechałam dwa dni przed ślubem Magdy. I doznałam szoku. Hania zupełnie mnie nie poznała. No fakt, minęło trochę czasu, ale żeby odsuwać się od własnej matki i kryć się za ciotką, to już przesada. Jeszcze większy szok przeżyłam, kiedy zobaczyłam narzeczonego mojej wiarołomnej siostry. To był Grzegorz.
Poczułam, że mam dość. Odwróciłam się, chciałam wybiec z domu, ale w progu wpadłam na mamę.
– Jak mogliście! – wrzasnęłam. – Za moimi plecami! Magda… Grzesiek… To wstrętne! To…
– Jesteś w domu pierwszy raz od czterech lat – przerwała mi mama. – A tutaj życie nie stało w miejscu, zaszły zmiany. Tyle że ciebie nic nie obchodziło, nawet własna córka…
– Nieprawda! Ona mnie obchodzi! – krzyknęłam. Weszłam do kuchni, ale na mój widok Hania odwróciła się i przytuliła do Magdy. Na nic zdało się tłumaczenie, że jestem jej mamą. I wtedy coś we mnie pękło. Zdałam sobie sprawę, że jednak coś czuję do tej małej dziewczynki. Przecież to moja córka. Moja, moja, moja! Skreślili mnie, odsunęli od Hani… Oni? A może jednak ja sama to zrobiłam
– Hania pojedzie ze mną do Anglii! – krzyknęłam.
– Nigdzie jej nie zabierzesz bez mojej zgody – zaprotestował Grzesiek. – Jeśli masz odrobinę sumienia, zostawisz nas w spokoju. Widzisz, że Hania ma ciepły dom, Magdę od dawna traktuje jak mamę. Oboje ją kochamy i nie pozwolimy skrzywdzić.
– To ja nie pozwolę skrzywdzić siebie! – krzyczałam. – To moje dziecko. Pójdę do sądu!
– Naprawdę chcesz walczyć o Hanię jak o rzecz? – zdziwił się. – Przecież wiesz, że nie masz szans, a Hani przysporzy to tylko niepotrzebnego stresu. Każdy psycholog szybko zorientuje się, że dziecko nie ma z tobą żadnej więzi. Patrzyłam, jak Hania tuli się do Magdy, jak Grzesiek obejmuje je obie opiekuńczym gestem…
Wybiegłam wściekła i gotowa do walki na śmierć i życie. Na niebie zbierały się ciemne chmury i zapowiadało się na deszcz. Było mi wszystko jedno. Weszłam do parku. Pogoda nie zachęcała do spacerów, więc alejki były praktycznie puste. Przysiadłam na ławce, odetchnęłam głęboko. Dotarło do mnie, że Grzesiek ma rację, żaden sąd nie odda mi dziecka, które mnie praktycznie nie zna, a nawet się boi.
Mała ma prawie pięć lat, a nigdy nawet nie używała słowa mama… Chyba że mówiła tak do Magdy. Nawet nie zwróciłam uwagi na deszcz, który spływał mi po policzkach, mieszając się ze łzami. Wstałam z ławki i ruszyłam na postój taksówek. Nic tu po mnie.
Czytaj także:
„Przez dwa lata oszukiwał mnie i zdradzał. A ja niczego nawet nie zauważyłam, bo tak bałam się bycia skrzywdzoną”
„Zakochałem się w Ukraince. Ona kochała przemocowego narzeczonego, który próbował ją zabić, gdy chciała odejść”
„Moje życie zmieniło się w koszmar. Narzeczony mnie zostawił, przyjaciele się odwrócili… Nikt nie chce potwora w peruce”