Ledwo zdążyłam zdjąć kurtkę i poprawić fryzurę, gdy rozległo się pukanie i do gabinetu weszło starsze małżeństwo. Przedstawiliśmy się sobie, po czym usiedli naprzeciwko.
– Jaki jest państwa problem? – spytałam. – Co was sprowadza?
Spojrzeli na siebie, pan Karol wzruszył ramionami.
– Ja nie mam żadnego – stwierdził. – Jestem zadowolony z życia jak nigdy.
Liczyła, że będą spędzać czas razem
– Cały Karolek, najważniejszy w galaktyce! – parsknęła pani Jadwiga. – Mój mąż odkrył właśnie, że rola małżeństwa jako wspólnoty wygasa w momencie, gdy ostatnie dziecko w rodzinie idzie na swoje.
– W pewien sposób tak przecież jest – ożywił się. – Kiedy, jeśli nie teraz, człowiek może nareszcie zająć się sobą? Proszę posłuchać – zwrócił się do mnie. – Pobraliśmy się, gdy miałem dwadzieścia pięć lat, ledwo skończyłem studia. Urodziła się córka, potem syn, potem kolejna córa. A troje dzieci to nie w kij dmuchał. W międzyczasie dom wybudowałem, a jeszcze miałem absorbującą pracę – podniósł palec. – Inni po takim życiu bywają schorowani i nic im się nie chce. Ale nie ja.
– Nie, ty nie – skrzywiła się pani Jadwiga. – Ty będziesz teraz świat podbijał.
– Wiesz co? – zwrócił się do niej. – Miałaś rację, że powinniśmy zasięgnąć pomocy. Czy pani to słyszy? Zero dialogu!
Chyba wyczerpał go ten wybuch, bo opadł na fotel i zamknął oczy.
Czas był najwyższy, by wkroczyć do akcji i trochę rozcieńczyć buzujące emocje.
– Rozumiem, że teraz, gdy dzieci państwa ułożyły sobie już życie poza domem rodzinnym, nie zgadzacie się co do tego, jak mają wyglądać wasze dalsze wspólne lata, tak?
Jadwiga prychnęła, jej mąż z rezygnacją kiwnął głową i zagapił się w okno.
– Czy pani miała wcześniej jakąś wizję czasu, który właśnie nastąpił? – spytałam. – Jakoś pani sobie go wyobrażała?
– Sądziłam, że będziemy więcej razem robili – odpowiedziała po chwili. – Te wszystkie rzeczy, na które zawsze brakowało czasu lub pieniędzy. Jakieś podróże, wydarzenia kulturalne… A teraz nawet do kina nie mogę Karola wyciągnąć.
– Bo jedzą – potwierdził. – Mlaszczą, szeleszczą, siorbią… A do tego świecą telefonami. Zamiast się odprężyć, mam za każdym razem chęć łby pourywać prostakom!
– Dlatego kino odpada – podsumowała. – I koniec dyskusji.
– A podróże? – zapytałam. – Wspominała pani także o nich.
– Ech – znów machnęła ręką. – Inflacja gna jak szalona, to już nie na naszą kieszeń.
– To prawda – zgodziłam się. – Ale, niech się pani zastanowi, czy to wina pani męża?
Nie było to zbyt profesjonalne, ale musiałam jakoś rozbroić jej złość.
Trochę się chyba udało, bo uśmiechnęła się lekko.
– Nie możemy, fakt – przyznała. – Akurat temu Karol nie jest winien.
– A czemu jestem winien? – wtrącił się. – Tak z ciekawości pytam.
Jej mąż wrócił do dawnej pasji
Sądziłam, że jego żona rzuci kolejną złośliwością, ale myliłam się.
– Szczerze? – zapytała. – Temu, że myślisz tylko o sobie. Twój zespół, twoje próby… Ja się kompletnie nie liczę.
– Ależ… – aż go zatchnęło. – Ależ to zupełna nieprawda!
– Właśnie, że prawda – burknęła. – Masz życie, z którego jestem wykluczona.
– Mogą mnie państwo wprowadzić w szczegóły? – zapytałam szybko, zanim znów zaczną się kłócić. – Może teraz pan, panie Karolu?
– Jako dzieciak chodziłem do szkoły muzycznej – wyjaśnił. – Wirtuozem nie zostałem, ale gitarę zawsze lubiłem, tak, że nawet na studiach grałem w zespole. Potem tego typu przyjemności poszły w odstawkę. I raptem półtora roku temu spotkałem dawnego kolegę, który wrócił do Polski z Niemiec… Od słowa do słowa, postanowiliśmy się reaktywować. Z dawnej załogi zostałem ja z gitarą i on na basie i wokalu. Potem doszedł jego kuzyn, który ma organy, i poooszło! Spotykamy się raz w tygodniu u tego kolegi, bo ma duży dom. Zresztą Jadzia na początku chodziła ze mną. Nie wiem właściwie – zwrócił się do żony – dlaczego przestałaś?
– Bo to żadna przyjemność słuchać, jak ciągle gracie to samo i do tego przerywacie w połowie? – zasugerowała.
– No wiesz, na tym polega próba zespołu!
– Nic ciekawego dla postronnych – wzruszyła ramionami. – Ale, żeby było jasne, na tym etapie byłam w stanie zaakceptować, że mąż znika na kilka godzin raz w tygodniu. Nigdy nie oczekiwałam, że będzie mnie trzymał za rączkę dzień w dzień po dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Ależ Jadziu – żachnął się. – Byłem pewien, że na tym się skończy!
– A nie tego właśnie chciałeś? – skrzywiła się. – Żebyście zaczęli występować?
– Co najmniej jakbym został gwiazdą rocka – przewrócił oczami. – Takie tam lokalne granie: jakaś dyskoteka, okazjonalne imprezy w gminie, czasem wesele. Jak możesz być zła o podobne bzdury?
Zapytałabym o to samo: jak pani Jadwiga czuje się z sukcesem, który jej mąż najwyraźniej odniósł. W sumie zdumiewające było, że ta terapia toczy się niemal bez mojego udziału; żywy dowód na to, że czasami wystarczy miejsce i ktoś z zewnątrz, by ludzie zaczęli rozmawiać ze sobą inaczej niż dotąd.
– Zła nie – odpowiedziała po chwili zastanowienia pani Jadwiga. – Próbuję się cieszyć twoim szczęściem… Ale w głębi duszy czuję się opuszczona, ciągle cię nie ma.
– Zdecydowanie przesadzasz – przerwał.
– W zeszłym tygodniu na przykład był jeden występ i dwie próby. To tak dużo?
Sodówka uderzyła mu do głowy?
Spojrzała na niego z triumfalnym uśmiechem.
– Mogę? – sięgnęła po smartfon.
Zgodziłam się, pan Karol też kiwnął głową lekko oszołomiony.
– Poniedziałek, próba, cztery godziny – zaczęła czytać pani Jadwiga. – Wtorek, pół dnia poszło, bo pojechaliście na spotkanie z dźwiękowcem, środa, trzy godziny na odbiór i rozklejanie plakatów. Czwartek – ciągnęła bezlitośnie – kolejna próba. Piątek, spotkanie z burmistrzem i sobota – otwarcie nowej remizy. W niedzielę dla odmiany nasiadówka z proboszczem, któremu się marzy oprawa muzyczna na spotkaniach z młodzieżą. Proszę bardzo – zakończyła. – Oto twój ostatni tydzień, domatorze!
– Nie miałem pojęcia, że się tyle uzbierało – pan Karol wydawał się autentycznie zaskoczony. – Naprawdę codziennie coś?
– I to przynajmniej od dwóch miesięcy – jego żona była bezlitosna. – Wszystko jest dla ciebie ważniejsze niż ja.
– Ja… Ja przepraszam – powiedział. – Rzeczywiście mało masz ze mnie pożytku, Jadziu. Może jednak byś chciała…
– Być twoim impresario lub śpiewać w chórkach? – zakpiła. – Raczej na to nie licz.
– Pani Jadwigo, ma pani w związku z tym wszystkim jakiś pomysł? – zapytałam. – Jakich decyzji oczekiwałaby pani od męża w tej chwili?
– Żeby ustalił sobie właściwą hierarchię wartości – stwierdziła bez namysłu. – Bo to nie jest tak, że ja się bez niego nudzę… Mam koleżanki, działam jako wolontariuszka. Też mogę znikać na całe dnie, ale do czego to doprowadzi?
– Ja nie wiem – pan Karol wciąż był pod wrażeniem wyliczeń żony. – Nie będzie obiadów?
– Do tego, że staniemy się sobie obcy – wyjaśniła. – I to wtedy, gdy na innych nie będzie już można liczyć. Obiady będą wtedy twoim najmniejszym problemem, Karolu.
– Cóż, związki, o które się nie dba, często tak kończą – potwierdziłam. – O ile przetrwają.
– Chyba faktycznie sodówka mi trochę uderzyła do głowy – przyznał w końcu pan Karol. – Naprawdę cię przepraszam, Jadziu.
– Ja też przepraszam – dotknęła jego dłoni. – Czasem straszna zołza ze mnie.
Patrzyłam potem przez szybę, jak wychodzą na ulicę, trzymając się pod rękę, i pomyślałam, że rzeczy, o których ludzie marzą, często mieszają im w głowach. Dobrze mieć przy sobie kogoś bliskiego, kto to człowiekowi uświadomi, póki jest czas na naprawę sytuacji.
Czytaj także:
„Kiedy mąż zaczął znikać nocami i pić pomyślałam, że mnie zdradza. Prawda okazała się o wiele gorsza”
„Byłam pewna, że mąż mnie zdradza, bo co weekend znikał z domu. Czułam, że nie łowi ryb, ale chodzi na baby”
„Związałam się z prostakiem, który miał wrażliwość pieca kaflowego. Nie wypada mi przebierać, w końcu mam już 41 lat”