Nasza wieś nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród innych. Młodych tu coraz mniej, bo jak tylko się da, to uciekają do miasta. Bogatych niewielu, biednych znacznie więcej. Każdy orze jak może, jak to się mówi. Ja najbardziej ubolewam nad tym, że w pobliżu nie ma żadnego jeziora. Bo wtedy można byłoby letnikom w sezonie podnajmować pokoje, zawsze by człowiek coś zarobił. Niestety, są tylko jakieś liche rzeczki, w których niespecjalnie można się zanurzyć. Las mamy, owszem, blisko, nawet ładny i grzybowy. Ale co z tego, skoro nawet grzybiarze wybierają bardziej cywilizowane miejsca? Tam, gdzie są knajpy, coś się dzieje. U nas cisza, spokój, czego mieliby tu szukać?
A jednak znaleźli się tacy, co szukali właśnie tego spokoju i ciszy. I o dziwo, zdecydowali się tu zostać na stałe. Po raz pierwszy w naszej wiosce mieli zamieszkać miastowi.
To było dla nas wielkie wydarzenie
Wyobrażacie sobie tę sensację, jaka wybuchła, gdy wieść poszła po ludziach, że warszawiacy kupują opuszczony od lat dom na końcu wsi?! Aż huczało od plotek! A to, że uciekają z miasta, bo długów narobili, a to, że jacyś lewi, podejrzani, narkomani, hipisi może? Niektórzy zastanawiali się, czy aby interesów tu jakichś robić nie będą. Zanim miastowi się u nas pojawili, każdy mieszkaniec miał już swoją wizję tego, co to za ludzie są, i po co się tu sprowadzają.
Nie powiem, ja też interesowałam się tematem, w końcu to naprawdę było wydarzenie. Ale daleka byłam od podejrzewania przybyszów o jak najgorsze zamiary i czarną przeszłość. Chociaż dziwiłam się, że wybrali akurat naszą wioskę. Atrakcji tu przecież żadnych, zwłaszcza dla miastowych, którzy przyzwyczajeni są do zupełnie innego życia. Może skusiła ich niska cena siedliska? Bo rzeczywiście, gospodarstwa opuszczone przez ludzi sprzedawano za grosze. Ziemie brali rolnicy, ale kogo by interesowały podupadłe zabudowania?
Kiedy wreszcie przybysze się pojawili, chyba każdy z wioski znalazł pretekst, żeby chociaż kilka razy przejść koło ich gospodarki i zajrzeć przez płot. A potem leciały po domach komentarze.
– Widzieliście? Ze wszystkim przyjechali, nawet zmywarkę do kuchni mają i lodówkę, taką pod zabudowę – opowiadała Kolesińska, aż czerwona z emocji, gdy wpadła do nas na kawę. – Oni tu na stałe przyjechali, jak nic.
– Chodził ten miastowy, chlew oglądał, obory – mówił stary Michał, siedząc z moim chłopem przy piwie. – Albo będzie burzył, albo coś hodował. Licho go tam wie.
– Rzeczywiście, innej możliwości nie ma – parsknęłam śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
Prawdę mówiąc, wszystkie te spekulacje i plotki bardzo mnie bawiły. Też interesowałam się nowymi, zastanawiałam się, po co przyjechali. Ale niektóre domysły wydawały mi się zwyczajnie śmieszne.
Wszyscy zaczęli ich krytykować
Parę tygodni po przyjeździe miastowych, wieś zmieniła nastawienie. Teraz już nie tylko bacznie ich obserwowali, ale też zaczęli krytykować na każdym kroku.
– Krzaki porzeczek przycinają pod koniec maja – pukała się w głowę Halina. – Zdaje się, że na zmarnowanie cały sad pójdzie.
– On i tak był na zmarnowanie, i to już dawno – sprostowałam. – Jeszcze jak stary Zenek żył, to już się niczym nie zajmował, bo sił nie miał. Drzewa zmarniały, a grusza połamała się kilka lat temu, od owoców, bo gałęzi nie podwiązał.
– Ale oni i tak zmarnują – upierała się Halina, zła, że jej nie popieram. – Zobaczysz, Hanka!
Nie tylko ona naskakiwała na miastowych. Właściwie każdy miał coś na ich temat do powiedzenia. A to, że psa rasowego kupili, a znów, że kotów nie mają. A tak poza tym, to ziemniaki posadzili na zagonie przy stodole, a swój samochód w oborze trzymają.
– A gdzie mają trzymać? – nie wytrzymałam, słysząc z ust Michała ostatni tekst. – Zenek garażu nie miał, a obora stoi pusta, murowana, przynajmniej się nie marnuje.
– A tak, nie marnuje się – wzruszył ramionami. – Taki kawał zabudowań i ogród, można było z tego jeszcze ładne gospodarstwo zrobić.
– To czemu Michał gospodarstwa nie kupił? – zapytałam napastliwie. – Teraz każdy tylko wydziwia i narzeka, a jak budynki przez parę lat stały i niszczały, to jakoś nikt się nimi wtedy nie interesował.
– Ale co innego my, co innego obcy – wzruszył ramionami Michał. – Co oni tam mogą, przecież nic nie wiedzą, na niczym się nie znają.
– Nigdy nic nie wiadomo – nagle poczułam chęć bycia przekorną. – A może mają jakieś pomysły, co tu robić? W końcu, nikt ich nie zna, nie wiadomo, co to za jedni. A wszyscy od razu na nich naskakują, jakby jacyś źli byli, czy coś.
– A bo są – Michał podniósł głos. – Jak do sklepu wchodzą, to ani be ani me. A musi być z nich niezłe ziółko – ostatnio ten nowy dwie flaszki kupował, a nikt do nich nie przyjechał, to sami widać wypili.
– No rzeczywiście, wielka mi nowina – aż wzięłam się pod boki. – A Michał to niby abstynent? Drugiemu łatwo wytykać to, co samemu się źle robi. A zobaczyć, jak jest naprawdę, pogadać, poznać ludzi?
– Nie mam co robić, tylko nowych poznawać – wzruszył ramionami. – A w ogóle, to co Hanka tak ich broni? Sztamę z nimi trzyma?
Postanowiłam odwiedzić ich jako pierwsza
Tak samo naskoczyła na mnie Halina, kiedy wydziwiała nad nowymi, że kury kupili, a ja powiedziałam, że to świetny pomysł.
– Coś ty za bardzo za nimi jesteś – powiedziała, patrząc na mnie podejrzliwie, jakbym coś złego powiedziała. – Swojego gniazda się nie kala, zapomniałaś o tym?
Prawdę mówiąc, trochę się obawiałam, że jak będę bronić tych nowych, to wreszcie i mnie ludzie na języki wezmą, a to nic przyjemnego. Ale jakoś tak nie po chrześcijańsku, nie po ludzku mi się wydawało, żeby ich odtrącić tylko dlatego, że z miasta przyjechali. A może to dobrzy ludzie? Postanowiłam zatem, że właśnie ja ich poznam jako pierwsza.
– Przepraszam, że pukam, ale tak po sąsiedzku – powiedziałam, gdy ta nowa otworzyła mi drzwi. – Jakoś tak wyszło, mieszkacie tu już jakiś czas, a jeszcze się nie poznaliśmy.
– Proszę – ucieszyła się, robiąc mi miejsce w drzwiach. – Jak miło, że ktoś nas odwiedził. Kawy zrobię...
Wręczyłam jej jajka i kawałek ciasta, i rozejrzałam się ciekawie po kuchni. Dawno nie byłam u Zenków, ale jeszcze za ich życia była tutaj ruina. Teraz widać było, że dom znowu zaczyna żyć.
– O proszę, widzę, że odnowili państwo… – zauważyłam.
– Trochę – powiedziała, z wyraźną dumą patrząc na kolorowe ściany. – Jeszcze jest tu dużo do zrobienia, ale damy radę.
– A dlaczego właściwie zdecydowali się państwo tutaj zamieszkać? – odważyłam się zapytać.
– Zawsze chcieliśmy żyć na wsi – powiedziała, uśmiechając się. – Ale ciągle coś nas wstrzymywało. A teraz tak się złożyło, że ja straciłam pracę, a mąż pracuje w domu, dzieci dorosły, nic nas już w mieście nie trzyma. No i podjęliśmy decyzję.
– Ale akurat u nas? Przecież tutaj nic nie ma, spokój aż boli.
– A nam właśnie o ten spokój chodzi – zawołała, wyraźnie zdziwiona. – Tego szukaliśmy.
Nagadałam jej do słuchu i oprzytomniała
Pogadałam z nią chwilę. Dowiedziałam się, że chcą żyć zwyczajnie. Ona będzie uprawiała ogródek i zajmowała się domem, a mąż miał pisać książki i teksty, bo tak zarabia. Chcieli kupić krowę, ale boją się, że nie dadzą sobie z nią rady, doświadczenia nie mają. Obiecałam swoją pomoc i wymusiłam obietnicę, że jeżeli będą czegokolwiek potrzebować, mają zapukać albo zadzwonić.
Oczywiście, nie zdążyłam wrócić do domu, a już cała wieś wiedziała, że byłam u nowej z wizytą. Po kwadransie była już u mnie Halina.
– Nową przyjaciółkę masz? – spytała, świdrując mnie wzrokiem.
– A co, źle, że do ludzi wyszłam? – zaatakowałam ją, zanim na dobre sama zaczęła mi przygadywać. – Przyjechali, nie wiedzą, co i jak, nikt do nich ręki nie wyciągnął, a wręcz przeciwnie, od razu wszyscy zaczęli ich podejrzewać o Bóg wie co. A sprawdzić najpierw, poznać, zagadać? Żadna tam ona moja przyjaciółka, ale nie będę obgadywać ludzi, jak powodu nie dają. Że nowi, obcy, miastowi? A pamiętasz, co ksiądz mówił? Że człowiek człowiekowi bratem być powinien, nie wilkiem. A wy wszyscy ich już tutaj prawie zaszczuliście.
– Coś ty, to nie tak – wyraźnie speszył ją mój atak. – Tyle że wiesz, nowi, to się nimi interesujemy.
– Tak, interesujemy – nie popuściłam. – Tylko po to, żeby do plotek i obmowy mieć temat. A poszła która do niej, zapytała, czego potrzebuje? Przecież u Zenków nawet złamanych wideł nie ma. A oni, miastowi, pewnie nie wiedzą, co potrzebne. Sama się z nich śmiałaś, że porzeczki w maju tną. To trzeba było pójść, powiedzieć, że to nie ta pora, a nie za plecami obgadywać.
Jakoś tak spuściła z tonu, zamilkła. Dwa dni później się dowiedziałam, że poszła do nowej, zaniosła sadzonkę malin. A od mojego męża, który był świadkiem tej rozmowy, usłyszałam, że Michał zaproponował nowemu pomoc przy wyborze krowy i przy hodowli. Byłam z siebie dumna. I szczęśliwa, że tak to się skończyło. Bo równie dobrze, zamiast zaakceptować nowych, ludzie mogli odrzucić mnie i nie miałabym życia na wsi. Ale przecież nie mogłam milczeć, gdy widziałam, co się dzieje. W końcu, to nie po chrześcijańsku by było.
Czytaj także:
„Gdy do wsi sprowadzili się miastowi, nie mogłam wyjść ze zdumienia. Kto to widział, by księgowy ziemię uprawiał?”
„Kumpela ze wsi liczyła, że złapie miastowego. Zakochała się po uszy w Tadku, ale nie wie jednego. Jej wybranek to rolnik”
„Królewnę z miasta zamieniłem na niewiastę ze wsi. Nie żałuję decyzji. Wolę być brudny od błota, ale szczęśliwy”